Bournemouth w ostatnich tygodniach wyglądało bardzo dobrze i wydawało się, że na papierze jest to ekipa, która może sprawić problemy liderowi Premier League. Tak się jednak nie stało. Liverpool przeszedł suchą stopą przez ten mecz i umocnił się na fotelu lidera.
The Reds mają na swoim koncie już 48 punków i pięć oczek przewagi nad drugim Manchesterem City. Z tym, że The Citizens rozegrali o jeden mecz mniej od Liverpoolu.
Bournemouth – Liverpool 0:4. Pierwsza połowa się odbyła, niewidzialny Solanke
To spotkanie było zapowiadane na hit 21. kolejki Premier League. Dwie rozpędzone ekipy, które preferują ofensywny styl gry i wygrały cztery z ostatnich pięciu spotkań. “Wisienki” z fenomenalnym Dominiciem Solanke w ataku, który niegdyś nie poradził sobie w Liverpoolu, na papierze miały wiele argumentów, żeby utrzeć nosa liderowi Premier League.
Liderowi, który boryka się ze sporymi problemami kadrowymi. Kontuzjowani są przecież: Trent Alexander-Arnold, Andrew Robertson, Thiago Alcantara, Joel Matip, Dominik Szoboszlai i Kostas Tsimikas. A do tego na Pucharze Azji jest Wataru Endo, a z reprezentacją Egiptu na Pucharze Narodów Afryki jest najlepszy piłkarz The Reds – Mohamed Salah.
Z uwagi na te kłopoty kadrowe Juergen Klopp jest zmuszony do tego, żeby stawiać na Conora Bradleya. 20-letni reprezentant Irlandii Północnej drugi raz z rzędu wyszedł w pierwszy składzie Liverpoolu na prawej obronie, ale po raz pierwszy w Premier League.
Aczkolwiek piłkarze Bournemouth nie byli w stanie tego wykorzystać. Co prawda, kilka razy go pokopali, ale nie stworzyli przewagi po tej stronie boiska. I żadnej innej. “Wisienki” były bezzębne w ataku. A Solanke miał na sobie pelerynę niewidkę.
A to przecież najlepszy piłkarz Bournemouth – 12 goli w 20 meczach Premier League. Dziś był bezradny i odłączony od podań przez defensywę Liverpoolu. Co więcej, w pierwszej połowie Liverpool był tak zafiksowany na punkcie tego napastnika, że zapomniał o ataku i byliśmy świadkami arcynudnej pierwszej połowy. Można o niej napisać krótko i dosadnie, że się odbyła.
Liverpool odpalił się po zmianie stron
Na szczęście na drugą połowę The Reds wyszli z innym nastawieniem. I pokazali nam co nieco w ofensywie. Co prawda, najgroźniejsi i najskuteczniejsi byli w kontrataku, ale przynajmniej było, co oglądać. Najlepszym piłkarzem tego spotkania zdecydowanie był Diogo Jota, który najpierw popisał się prostopadłym podaniem do Darwina Nuneza, który wykazał się instynktem killera w polu karnym, a później sam dwukrotnie wpakował piłkę do siatki.
Warto też zatrzymać się przy Urugwajczyku, bo jest to postać zagadkowa. Dziś dwa gole. Wychodziło mu wszystko i jeśli chodzi o liczby, to nie można się dziś do niego przyczepić. Dalej jednak jest niezdarny w ruchach i można odnieść wrażenie, że nie do końca wie, co robi na boisku. W poprzednich meczach dochodziła do tego nieskuteczność. Jednak on ma w sobie coś wyjątkowego. Ale ta wyjątkowość jest często nieobliczalna. Raz Darwin zrobi coś spektakularnego w stylu najlepszych napastników na świecie, a chwilę później np. nie trafi do pustej bramki z kilku metrów. Dziś zagrał bardzo dobrze jak cały Liverpool. Łatwe i gładkie zwycięstwo.
Bournemouth – Liverpool 0:4 (0:0)
D. Nunez 49′, 90+3′ D. Jota 71′, 80′
WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU:
- Seler naciowy. Zakazane warzywo Chelsea
- 672 dni. Jakub Moder wreszcie zagrał od pierwszej minuty
- Frank Lampard rozpatrywany jako nowy trener Birmingham City
Fot. Newspix