Jego ojciec, legenda QPR, odebrał sobie życie w wieku 34 lat, trując się środkiem do wybijania chwastów. Paul został z młodszym bratem, Neilem, i obaj marzyli o karierze piłkarskiej. Neilowi się udało – twardy defensor rozegrał blisko 300 meczów dla WBA, przyzwoity wynik. Paul zatrzymał się na ekipach takich jak Banstead Athletic czy Corinthian Casuals i gdy Neila powoływano do angielskich młodzieżówek, on pracował jako wuefista w liceum.
Pasja i absolutna dedykacja do trenerki doprowadziły go jednak do gwiazd, bo został “prawą ręką” Ancelottego i rok temu odbierał na Estadio da Luz medal za wygranie Ligi Mistrzów. Wielu typuje, że protegowany Carlo to materiał na nową trenerską gwiazdę, że to kolejny szkoleniowy talent nowej fali. Jak Mourinho, Villas Boas czy Rodgers nigdy poważnie nie grał w piłkę, ale tyle lat inwestycji w zgłębianie trenerskich praktyk wystarczyło, by wypracować ekspercki warsztat.
Ojciec Paula z Pele
***
Paul to jeden z najinteligentniejszych szkoleniowców, jakich w życiu poznałem.
Carlo Ancelotti
***
Pięć długich lat w Glenthorne High School w Sutton. Pięć długich lat, podczas których pilnował by dzieciaki robiły dostatecznie sprawnie przysiady i pompki, organizował im gimnastykę i zajęcia z koszykówki. Ciężko zaimplementować wyszukane metody szkoleniowe podczas rzutów piłką lekarską, więc cały czas szukał dodatkowych robótek, prowadził piłkarską reprezentację szkoły, różne młodzieżowe ekipy na mieście.
Przełomem było załapanie się do akademii Chelsea na pół etatu. Przydzielono go do pracy z dziesięciolatkami, oczywiście nie w roli pierwszego trenera, ale typowego funkcyjnego. Nieco bardziej gloryfikowana wersja “przynieś, podaj, pozamiataj”, wśród obowiązków pompowanie piłek, rozstawianie pachołków. Niby już członek sztabu szkoleniowego w poważnym klubie, ale jednak wielka piłka była daleko na horyzoncie, a nie w jego codziennym życiu. Warunki miał takie, że postanowił odejść do akademii Fulham, później współpracował też z irlandzką federacją.
Na konia wskoczył w 2007 roku. To wtedy powrócił do Chelsea, ale już miał znacznie szerszy bagaż doświadczeń, bogatsze CV, a także branżowe wykształcenie. W akademii zajął się bardziej odpowiedzialną robotą jaką było szkolenie szesnastolatków. Wielu pod jego okiem więc zbierało jedne z ostatnich szlifów przed zaczęciem dorosłej piłkarskiej kariery. Wreszcie pasja i zaangażowanie Clementa zostały dostrzeżone, trafił do szatni pierwszej drużyny, ale promotora miał jednak bardzo niestandardowego.
Pamiętacie bowiem kiedy Ray Wilkins prowadził “The Blues”? Nie? No i nie dziwimy się. Facet był asystentem Scolariego na Stamford Bridge, a gdy Brazylijczyk odszedł, Wilkins przejął kontrolę na jeden pucharowy mecz z Watfordem. Do pomocy ściągnął sobie Clementa.
Chelsea wygrało 3:1, Anelka popisał się z hat-trickiem, co na żywo oglądał Hiddink, już wówczas mianowany na następcę Scolariego. Holender nie zamierzał odsyłać Clementa, widział w nim coś więcej, choć Paul do dziś wspomina, że był to dla niego najtrudniejszy moment w karierze: – Byłem bardzo niepewny siebie, gdy pierwszy raz zacząłem pracę z pierwszą drużyną Chelsea. Tam było pełno silnych charakterów, wielkich nazwisk, i nie czułem się wśród nich dobrze. Ale z czasem dotarło do mnie, że wielu z tych graczy o światowej sławie to równi goście i wszystko się ułożyło.
***
“Dwadzieści lat temu pracowałem jako w-fista i przez myśl by mi nie przyszło, że kiedyś znajdę się w Realu w ważnej roli. Dlatego teraz zachowuję otwarty umysł i żadnej opcji nie skreślam. Niczego nie mogę wykluczyć jeśli chodzi o to co stanie się w najbliższych latach.
***
Clement trafił pod skrzydła jednego z najlepszych, najbardziej rozpoznawalnych szkoleniowców poprzedniej dekady. Można się szkolić dzień i noc, można pożerać taśmowo branżowe książki, ale nic nie zastąpi współpracy z gigantem światowej trenerki. Hiddink imponował mu swoją charyzmą, zdolnościami motywacyjnymi, a także… znajomością języków: – Zmieniał język jak za pstryknięciem palców. To dziś niezmiernie istotne, bo futbol jest sportem globalnym. Współczesny trener musi znać co najmniej dwa obce języki.
Gdy Hiddink opuszczał Stamford Bridge, Clement był już w zupełnie innym miejscu niż dwa lata wcześniej. Praca na poważnym poziomie znalazłaby gp bez trudu. Wizyta w pośredniaku nie była jednak konieczna – Ancelotti jak tylko rozeznał się w sprawach szatni, od razu uznał, że chce zostawić Anglika u siebie. Z Carlo szybko przypadli sobie do gustu: Włoch cenił u Paula dedykację do pracy, inteligencję, zdyscyplinowanie i ciągłą chęć rozwijania się, widząc w tych cechach wiele z siebie z młodszych lat. Paul sam mówi, że jedną z najbardziej imponujących mu u Carlo rzeczy, jest że on po prostu kocha tę robotę. Przebrać się w dres i zasuwać ze wszystkimi do upadłego – oto żywioł Ancelottego, przynajmniej według jego protegowanego.
Stworzyli razem świetny zespół, dlatego nie dziwi, że gdy Ancelotti szedł do Paryża, szybko przygarnął do siebie i Clementa. Dla Anglika zaczęła się kontynentalna przygoda z trenerką, coś, czego niewielu jego rodaków parających się trenerką ma w swoich doświadczeniach.
W Paryżu osławiona globalność futbolu stała się namacalna. Katarscy właściciele, tygiel etniczny na trybunach, dyrektor sportowy z Brazylii, włoski trener, piłkarze z całego świata na treningach. Clement nie mógł liczyć, że angielski wystarczy, dlatego od momentu wylądowania w stolicy Francji zaczął – wzorem Hiddinka – intensywnie uczyć się języka. Nie pomylił się, przedmeczowe odprawy czasem przeprowadzano w czterech językach.
Może i nie mówił perfekcyjnie po francusku, ale cicho być nie zamierzał. Wciąż mało kto go znał, ale w klubie dawał się zauważyć. Na treningach, mimo wyraźnie niedoskonałego francuskiego, był jednym z najgłośniejszych. Tych, którzy narzucali ton zajęciom. Na pierwszy rzut oka widać było, że czasy pompowania piłek minęły bezpowrotnie. Oto człowiek pewny swojej wiedzy i filozofii, nie mający kompleksów przed największymi z Ibrahimoviciem na czele, a więcej – wierzący, że może ich dzięki temu co wie jeszcze udoskonalić. Co jednak najistotniejsze, te gwiazdy najwyraźniej wierzyły w to samo, bo nie mógł narzekać na brak szacunku.
Był, co jasne, pierwszym transferem Realu po zaangażowaniu Ancelottego. Osobliwy triumwirat trenerski w pierwszym sezonie: wielki Carletto, wybitny piłkarz Zidane, i Clement znikąd. Tak jest, w sezonie 13-14 dorobił się fuchy asystenta, do zdybycia decimy dołożył znacznie więcej niż cegiełkę.
W Realu zyskał opinię człowieka od detali. Zarządzał między innymi zespołem sześciu analityków, którzy badali rywali, przygotowywali eksperckie ściągi z taktyki i słabości przeciwników. Otrzymywał też do badania ogromną bazę danych z treningów, ale zachowywał przy nich rozsądek: – Dziś w futbolu dostępnych jest tak wiele danych, że potrzeba całego zespołu, by wycisnąć z nich sens. Ale nie można zapominać o intuicji, o tym, że piłka to nie tylko suche liczby. Czasem na pierwszy rzut oka może dostrzec problem, którego nie wykaże analiza. Czasem rozmowa załatwi więcej, niż przeglądanie godzin nagrań.
Carlo ostatecznie ufał mu do tego stopnia, że konsultował z nim sprawy najważniejsze. Wuefista z Surrey doszedł do momentu, w którym miał realny wpływ na taktykę i zestawienie personalne tych samych “Galacticos”, których kiedyś oglądał tylko w telewizji.
***
Praca w szkole dała mi fundamenty: organizacja, planowanie, otwartość na nowe metody, zrozumienie potrzeb podopiecznych i właściwa komunikacja z nimi. To wszystko dzisiaj jest kluczowym elementem mojego warsztatu trenerskiego.
***
Gdy Real pożegnał Carletto, Clement uznał, że czas sprobować samodzielnej pracy. W Derby County (aktualnie Championship) uznali za wielki sukces sprowadzenie go, a dano mu gwiazdorską gażę – według różnych źródeł od miliona do dwóch milionów funtów rocznie. Derby ma chrapkę na Premier League, ma na to zasoby, finanse, bazę, a także kibiców – na przyszły sezon już sprzedano 26.000 karnetów. To jest wynik najwyższej klasy.
W takich warunkach to można podpisywać umowy
Historia Clementa to kolejna z gatunku tych, które pokazują, że jak się chce, to naprawdę wiele można. Talent to kwestia trzeciorzędna, liczy się praca, umiejętność znalezienia w sobie motywacji każdego dnia, a także chęć dążenia do swoich marzeń. Trzeba jednak zauważyć jedno: to wszystko nic nie będzie warte, jeśli nie uzmysłowisz sobie co naprawdę chciałbyś robić, gdzie biegnie twoja ścieżka, czy też mówiąc górnolotnie – jakie jest twoje powołanie. Clement nigdy nie miał problemów z odpowiedzią na to pytanie.