Reklama

Kontroler, sprzedawca ryb, wybitny napastnik. Boże, dzięki za wszystko.

redakcja

Autor:redakcja

29 maja 2015, 13:44 • 5 min czytania 0 komentarzy

Pierwszym gestem, który wykonał po zdobyciu bramki w finale Ligi Europy, było przewieszenie przez ramiona kolumbijskiej flagi. Było to działanie zupełnie spontaniczne, wypływające z potrzeby chwili. Chciał po prostu oddać hołd ojczyźnie. Ojczyźnie, która zrobiła z niego napastnika – dziś możemy już użyć tego określenia – klasy światowej. Ale też ojczyźnie, która postanowiła mocno doświadczyć jego życiową wytrwałość i ambicję.

Kontroler, sprzedawca ryb, wybitny napastnik. Boże, dzięki za wszystko.

– Cieszę się z goli, oczywiście, ale przede wszystkim z tego, żę mogłem pomóc drużynie. Przyczynić się do zrobienia czegoś wielkiego. To od zawsze było moim największym celem. Dedykuję ten wieczór mojej rodzinie, żonie, dzieciom. I przede wszystkim Bogu. Potraktuję to jako błogosławieństwo – mówił Carlos Bacca kilka chwil po wzniesieniu pucharu za zwycięstwo w Lidze Europy.

Chłopak raczej spokojny, prostolinijny. A Bogu rzeczywiście jest za co dziękować. Dorastał w biednej rodzinie rybackiej. Od rana do wieczora przez wiele lat pomagał ojcu w połowie ryb. Kuter był jego drugim, a może nawet pierwszym domem. Jego historia wydaje się być tak bajkowa, że aż nierealna. Tym bardziej, że w wieku, kiedy wielu piłkarzy zarabia miliony, on traktował piłkę jako kompletne hobby. Dodatek do ciężkiej pracy. Nagrodę za dobrze wykonaną robotę i odskocznię od szarej, uświęconej niezliczonymi trudnościami rzeczywistości. Kilka miesięcy temu nastoletni Martin Odegaard trafił do Realu Madryt, gdzie na dzień dobry rzucono mu kontrakt oscylujący w granicach 1,5 miliona euro rocznie. W jego wieku Bacca myślał nie o pucharach, nie o treningach z najlepszymi. W ogóle nie myślał o piłce. Skalą skuteczności były nie zdobyte bramki, a liczba sprzedanych ryb na jednym z wielu straganów w rodzinnej Barranquilli.

– Jako dziecko byłem bardzo ruchliwy, niespokojny. Od zawsze interesowałem się wyłącznie tym, żeby wyjść i pograć z chłopakami w piłkę. Rodzice byli biedni, ale starali się, żebym na urodziny, czy święta, zawsze dostawał prezent związany z piłką. A to futbolówkę, a to koszulkę, spodenki, ochraniacze. Od razu brałem to pod pachę i pokazywałem chłopakom przed domem. Mimo braku dostatku byłem bardzo szczęśliwym chłopakiem. Nauczyłem się gry w piłkę, ale przede wszystkim pracy i poszanowania dla tego, co masz – wspomina.

Reklama

Dorabiał jako kontroler biletów w komunikacji miejskiej. Tak, Carlos Bacca, zdobywca dwóch bramek w finale Ligi Europy, jeszcze kilka lat temu był prostym kanarem. Wykonywał zawód znienawidzony. Znając życie i latynoski temperament, pewnie wielu chciało mu nakopać. Piłkę sam kopał jedynie wieczorami, w nielicznych wolnych chwilach. W najwyższej klasie rozgrywkowej w Kolumbii debiutował mając 22 lata. W Polsce mówimy – spokojnie, to jeszcze młody talent, ma czas. W Ameryce Południowej sytuacja jest zupełnie inna. Tam skauci wielkich klubów łowią narybek. Świeżych nastolatków, właściwie każdego, kto wykazuje wielki talent. Sprowadzają za grosze, pakują do samolotów i próbują. Albo się uda, albo się nie uda. W rodzimych ligach zostają prawie wyłącznie niedobitki, może z małymi wyjątkami.

Jako młody chłopak wykazywał talent, ale najwyraźniej nie taki, który olśniewał na pierwszy rzut oka. Podjął trudną, ale mimo wszystko rozsądnie wyglądającą decyzję. Postanowił poświęcić życie pracy. Wolał nie ryzykować, nie wystawiać ubogiej, ciężko harującej rodziny na próbę.

Trenował w klubie z rodzinnego miasta, ale ciągle bardziej dla przyjemności, z doskoku. Pewnego dnia trener kompletnie zaskoczył, sadzając go na ławce. Zaskoczył samego Bakkę, ale także kibiców, którzy kompletnie go nie znali. Kiedy wszedł na dwadzieścia ostatnich minut, z trybun słychać było gwizdy, ale wszyscy zmienili negatywne nastawienie już w momencie pierwszego kontaktu z piłką. I zaczęły się oklaski, a młody sprzedawca ryb, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąć, krok po kroku stawał się lokalnym idolem. Dopiero wtedy, po dwudziestce, zdał sobie sprawę, że piłka nożna z pasji może przerodzić się w jego zawód. Ze będzie mógł łączyć przyjemne z pożytecznym i pomagać rodzinie w znacznie przyjemniejszy, a – kto wie – być może nawet efektywniejszy sposób. Wszystko to pozostawało jednak w sferze śmiałych marzeń. Do czasu, kiedy nie zmienił gruntu na podatniejszy.

Przez trzy lata zdobył 73 gole w 130 meczach, prowadząc Atletico Junior do dwóch tytułów mistrzowskich. Wtedy już nie było odwrotu. Wpadł w oko dziesiątkom europejskich klubów. A miał 25 lat. Wybrał spokojny grunt, nie rzucił się na głębokie wody. Chciał poznać europejską piłkę od środka. Trafił do Belgii, do Club Brugge, gdzie już w pierwszym sezonie zdobył 28 goli, potwierdzając boiskową wartość także i na obcym kontynencie. I wtedy wpadł w oko temu, który widzi zdecydowanie więcej, niż pozostali dyrektorowie sportowi – Monchiemu.

W Sevilli też nie miał być pierwszym wyborem, biorąc pod uwagę to, że do andaluzyjskiego klubu sprowadzono także Kevina Gameiro z Paris Saint-Germain. I znowu – ambicja, upór, ale również umiejętności zaprowadziły go do bycia ważną figurą nie tylko samego klubu, ale i całej ligi hiszpańskiej. W każdym wywiadzie podkreśla, że przez lata drzwi do wielkiej piłki były tak daleko, że właściwie ich nie dostrzegał.

Na boisku, mimo że zdobywa dużo bramek, średnio jedną na dwa mecze, nie jest typowym zawodnikiem pola karnego. Kręci się między liniami, zbiega na skrzydła, bezustannie szukając dogodnego miejsca, by wrzucić na wyższy bieg, minąć obrońcę, skorzystać z prostopadłego podania. Tak jak przy asyście Jose Antonio Reyesa, w Warszawie, przed dwoma dniami.

Reklama

Końcowy gwizdek usłyszał na siedząc na ławce rezerwowych. Kiedy wszyscy skakali i krzyczeli, on siedział z twarzą w rękach. Nie mógł powstrzymać łez. Już po meczu, kiedy sędzia nie miał prawa wyciągnąć kolejnej żółtej kartki, kiedy emocje opadły, znów podbiegł pod trybunę, gdzie odnalazł swoją córkę. I mruczał pod nosem: Boże, dzięki ci, za wszystko, co mam.

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
9
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...