Reklama

Jak upadł manifest wielkości chińskiej piłki? Guangzhou FC spada z ligi

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

28 grudnia 2022, 15:24 • 9 min czytania 5 komentarzy

Jeszcze kilka lat temu głoszono, że Chiny chcą stawić czoła futbolowi ze Starego Kontynentu. Prędko liga chińska miała przestać odstawać poziomem od pięciu najlepszych rozgrywek w Europie i stać się dla nich realną konkurencją. Ba, równocześnie chciano rozwijać szkolenie, a Guangzhou FC (wówczas Guangzhou Evergrande) miało być manifestem wschodzącej potęgi. Zamiary podboju świata piłki kopanej przez Chińczyków już od jakiegoś czasu pozostają tylko anegdotą. Co więcej, przedwczoraj spadł do drugiej ligi klub, który przez wiele lat był potęgą. Poznajcie kulisy upadku giganta, który wywrócił się o własne nogi. Oto historia Guangzhou FC, które rozbudziło nadzieje, ale równie szybko skazało się na spadek.

Jak upadł manifest wielkości chińskiej piłki? Guangzhou FC spada z ligi

Zapewne wielu z was pamięta tłuste lata chińskiego futbolu. Kluby z tego kraju nie szczędziły pieniędzy na zawodników, co zaowocowało wieloma transferami. Chińczycy w bardzo prosty sposób załatwiali temat pozyskiwania piłkarzy. W zasadzie wszystko rozbijało się o dwie rozmowy telefoniczne. Pierwszy telefon wykonywano do prezesa innego klubu, który po odłożeniu słuchawki mógł strzelić sobie drina i rozpocząć świętowanie. Drugi do zawodnika, który po poznaniu szczegółów oferty, zapominał, że liga chińska odbiega od standardów Premier League i będzie miał daleko do rodzinnego domu. Wszystko przebiegało szybko, łatwo, bez zbędnej kurtuazji.

Inwestycje w chiński futbol były na rękę Xi Jinpingowi, który od kilku lat jest Przewodniczącym Chińskiej Republiki Ludowej, a prywatnie piłka jest mu bardzo bliska. Boom na futbol miał stanowić polityczny ocieplacz wizerunku kraju i działań rządzących, którzy na fali emocji i potencjalnych sukcesów mogliby jeszcze skuteczniej rozgrywać swoje gierki.

Jak upadł manifest wielkości chińskiej piłki?

Guangzhou FC miało stanowić symbol sukcesu i rozwoju

To jeden z najstarszych chińskich klubów i na przestrzeni lat przechodził wiele rewolucji. Zwłaszcza w ostatnich latach historia Guangzhou FC była skomplikowana i prowadziła od ściany do ściany. W 2010 roku drużynę zdegradowano do drugiej ligi za grzeszki korupcyjne, a główny sponsor się wycofał. Dla wielu innych klubów byłby to początek smutnej tułaczki po niższych ligach. Nie w tym przypadku. W każdym razie nie w tamtej dekadzie.

Reklama

W klubowej kasie nie było już pieniędzy z Guangzhou Pharmaceutical Holdings, ale pojawiły się środki z Evergrande Real Estate Group. Xu Jiayin wpakował w ten klub mnóstwo pieniędzy i dał nadzieję na lepszą przyszłość. Uznał, że w futbolu pomoże mu jego doświadczenie z rynku nieruchomości i znów będzie w stanie odnieść wielki sukces – Evergrande jest największym deweloperem w Chinach. Wydawało mu się wszystko jasne i klarowne. Na pierwsze sukcesy nie musiał długo czekać. Szybko świętował zdobycie mistrzostwa Chin. Niebawem również triumf w Azjatyckiej Lidze Mistrzów.

Sukcesy i pieniądze przyciągnęły inne grube ryby. W 2014 roku do Xu Jiayina dołączył Jack Ma. Panowie dobili targu podczas meczu. Właściciel Alibaby miło się zaskoczył, że inwestycja “zaledwie” 200 milionów euro może pozwolić mu wejść do świata chińskiego futbolu na najwyższym poziomie. Zabawa w Football Managera trwała w najlepsze. A klub zwracał na siebie uwagę kolejnych ludzi z wypchanymi portfelami. Pojawiali się nowi sponsorzy. W pewnym momencie piłkarze Guangzhou FC zaczęli nosić koszulki z logiem Nissana, który płacił chińskiej drużynie, jakby ta występowała w Premier League.

O klubie-zabawce Jaiyinga zrobiło się na całym świecie naprawdę głośno. Forbes w 2016 uznał ten klub za najcenniejszy w Chinach, wart 282 mln USD. Wall Street Journal prognozował, że jego wartość może niebawem dojść do nawet 3 mld dolarów. Guardian mianował Guangzhou FC pierwszym azjatyckim superklubem. Wszystkie te nagłówki wprawiały ludzi w optymizm.

Podkreślano na każdym kroku, że liga chińska miała większą frekwencję na stadionach niż choćby japońskie rozgrywki. Rosła wartość kontraktów telewizyjnych i gdyby ktoś to mądrze poukładał, to wyszedłby z tego sensowny, rentowny i długofalowy projekt.

Guangzhou FC miało swego czasu rozmach, co pokazuje lista najdroższych transferów do klubu (dane zapożyczone z portalu Transfermarkt i wyrażone w mln euro):

  • Paulinho z FC Barcelony – 42
  • Jackson Martinez z Atletico – 42
  • Talisca z Benfiki – 19
  • Ricardo Goulart – 15
  • Alan z RB Salzburg – 11
  • Zhang Wenzhao – 10

Część tych ruchów okazała się nietrafiona, ale liczyło się to, że klubowa gablota stale się zapełniania.

Reklama

Myślenie o przyszłości

Szybko zrozumiano, że trzeba coś zmienić i zadbać o przyszłość. Wówczas już panowała moda na powstawanie potężnych akademii piłkarskich w Chinach. Rząd chiński mocno wspierał futbol i miało powstać 50 000 szkółek, które będą w stanie zaangażować do uprawiania piłki 50 milionów dzieciaków. Zbudowano lub wyremontowano około 40 000 boisk, a tysiące trenerów przeszło szkolenia. W tę politykę wpisywało się też Guangzhou.

Szkółka tego klubu powstawała dzięki ścisłej współpracy z Realem Madryt i została zasilona przez przedstawicieli hiszpańskiej szkoły trenerów. Do tego liczba boisk robiła niesamowite wrażenie, podobnie jak pozostała infrastruktura. Ośrodek szkolenia pochłonął prawie 200 milionów dolarów i powstał w rekordowym czasie dziesięciu miesięcy. Wydawało się, że będzie idealnym miejscem na rozwój i zawalczenie o lepsze życie dla młodych Chińczyków.

Głoszono wszem, że w niedalekiej przyszłości Guangzhou FC zakończy etap przejściowy i nie będzie już musiało ściągać zawodników spoza Chin. Wszystko za sprawą fabryki młodych sportowców, bo przy tej skali działań należy nazywać rzeczy po imieniu.

Od początku jednak zwracano uwagę na problem mentalność chińskich dzieci, które chętniej biorą się za sporty indywidualne, bo tam upatrują swoich szans na sukces, pieniądze, splendor, lepsze życie. Teoretycznie piłka była w stanie im to zapewnić, ale indywidualistyczne podejście nastawione na karierę solową brało górę.

Pasmo sukcesów przed kolejnym upadkiem

Miarą sukcesu są przede wszystkim trofea. Tych nie brakowało Guangzhou FC, które seryjnie zdobywało tytuły mistrza Chin, wygrywało Puchar Chin, Superpuchar Chin i Azjatycką Ligę Mistrzów (jako pierwszy zespół z Chin). Nie da się ukryć, że klub ten odcisnął piętno na mapie azjatyckiego futbolu. Zwłaszcza na krajowym podwórku był niezwykle skuteczny. Wystarczy spojrzeć na miejsca, na których kończył rozgrywki ligowe w ostatnich latach:

  • 2011 – 1.
  • 2012 – 1.
  • 2013 – 1.
  • 2014 – 1.
  • 2015 – 1.
  • 2016 – 1.
  • 2017 – 1.
  • 2018 – 2.
  • 2019 – 1.
  • 2020 – 2.
  • 2021 – 3.
  • 2022 – spadek (16. lub 17.)

To co działo się przed 2022 roku, musi robić wrażenie. Aż przypomina się klubowe motto: – Be the Best Forever. I byli przez jakiś czas naprawdę mocni, wiadomo, że nie zawsze, ale teraz dostali plaskacza w twarz w postaci spadku, który nie jest dziełem przypadku. Wynika z szeregu zaniedbań, które przykrywano pod płaszczykiem długofalowych planów i kilku lat triumfów.

Co się popsuło?

Okazało się, że mieliśmy do czynienia z kolosem na glinianych nogach. Kolejne sprawozdania finansowe wykazywały, że w zależności od roku 60-75 procent przychodów klubu stanowiły przelewy z Evergrande. To już mogło niepokoić, ale też nie da się przejść obok przemian, jakie zachodziły w chińskim futbolu.

W 2017 roku wprowadzono pierwszy hamulec bezpieczeństwa – podatek transferowy. Przyczyna wprowadzenia tego przepisu nie wzięła się z przypadku. W zimowym okienku transferowym 2016/2017 Super League wydała łącznie 388 milionów euro w ciągu zaledwie dwóch miesięcy. Uznano, że to już przesada, więc podatek transferowy miał uspokoić rozgrzany do czerwoności rynek.

Założenie było takie, żeby kluby, które nie notowały zysku w danym roku, przy zakupie zagranicznego piłkarza musiały wpłacać do lokalnego funduszu równowartość kwoty transferowej. Poziom wydatków drastycznie spadł, choć oczywiście szukano odstępstw. Dwa lata później wprowadzono pierwsze limity płacowe. W 2021 roku jeszcze je zaostrzono. Od tego momentu obcokrajowcy mogli zarabiać maksymalnie trzy miliony euro, a krajowi piłkarze tylko pięć milionów juanów.

Chiński Związek Piłki nożnej chciał powalczyć z szastaniem pieniędzy przez kluby. Jednak założeniu przyświecały również egoistyczne pobudki. Prezes CFA powiedział:

– Wydatki klubowe chińskiej Superligi (CSL) są około 10 razy wyższe niż K-League w Korei Południowej i trzy razy wyższe niż japońskiej ligi J. Ale nasza reprezentacja narodowa pozostaje daleko w tyle.

Uznano, że ograniczenie kosztów wpłynie na rozwój młodych zawodników i kluby chętniej będą stawiały na wychowanków, ale produkty finalne szkolenia wciąż nie były zadowalające. Jednak nie to najbardziej uderzyło w Guangzhou FC.

Główny trop stanowi sytuacja chińskiego dewelopera – Evergrande. Nie brakowało barwnych porównań do upadków dużych firm z przeszłości. Niektórzy określili Evergrande “nowym Lehmanem”, czyli nawiązywali do amerykańskiego banku inwestycyjnego Lehman Brothers, który upadł w 2008 roku.

W pewnym momencie suma zobowiązań Evergrande zaczęła przerastać dewelopera. Pieniądze firmy zostały wpakowane w długą listę nieukończonych obiektów. Zmieniły się mocno regulacje gospodarski chińskiej, co założyło pętlę na szyję najbardziej zadłużonym. Rynek nieruchomości się przegrzał, a kapitał powędrował w stronę nowych technologii.

Skutki były łatwe do przewidzenia.

W krótkim czasie Evergrande odcięło dopływ gotówki do klubu piłkarskiego, który stanął nad przepaścią.

Ostatnia prosta

We wrześniu minionego roku klub wystawił wszystkich piłkarzy na listę transferową. Prosił też o wsparcie lokalnego rządu, który był skłonny przejąć 10-15 procent udziałów. Stanęła budowa obiektu, który był zapowiadany, jako symbol wielkości chińskiego futbolu. Stadion, który miał pomieścić 100 tysięcy widzów, przestał się liczyć. Koszt budowy miał wynieść 1,7 miliarda dolarów i wierzono, że szybko powstanie.

Nawet wbicie pierwszej łopaty było przeprowadzone z pompą, bo ustawiono ponad 200 ciężarówek, mnóstwo koparek i otoczono ten rejon wielkopowierzchniowymi nadrukami. Ostatecznie Evergrande ze względu na brak płynności zrzekło się praw do gruntów pod stadion i wielkie plany spaliły na panewce.

Według raportów CFA w listopadzie 2021 roku aż 11 klubów z chińskiej elity miało trudności z wypłacaniem wynagrodzeń na czas. Do tego grona oczywiście należało Guangzhou FC. W takim układzie najlepsi piłkarze nie mogli pozostać w drużynie. W ciągu kilku miesięcy odeszli: Alan, Elkeseon, Ricardo Goulart, Aloisio, Fernandinho i Zheng Zhi, który po odejściu Fabio Cannavaro robił przez jakiś czas za trenera (później powrócił do zespołu).

W lutym bieżącego roku portal „chinadaily.com” poinformował, że chiński klub obniżył roczny próg wynagrodzeń pierwszego zespołu z pięciu milionów do 600 tysięcy juanów (ok. 100 tys. dolarów). To stanowiło gwóźdź do trumny Guangzhou FC. Wszyscy spodziewali się, że zaraz może pożegnać się z najwyższą ligą w Chinach. I tak się stało.

Do końca sezonu pozostała już tylko jedna kolejka, ale już wiadomo, że kolos na glinianych nogach spadnie z ligi. W 33. kolejce stracił matematyczne szanse. Ma tylko siedemnaście punktów na koncie, drugą najgorszą ofensywę w lidze, czwartą najgorszą defensywę. Trzy zwycięstwa, osiem remisów i aż dwadzieścia dwie porażki. Dramat.

W ten sposób kończy się rozdział próby stania się chińskim Realem Madryt. Nie brakowało trofeów, momentów uniesień, ale ostatecznie liczy się upadek i to bardzo bolesny. Przez kilka lat pisała się piękna historia Guangzhou FC, który przyciągnął do siebie Fabio Cannavaro, Marcello Lippiego, Luisa Felipe Scolariego i wielu znanych w Europie graczy. Teraz nadchodzi kolejny twardy reset.

Kiedyś liga chińska kojarzyła się z wszechobecnym dziadostwem i korupcją. Dziś z kolejnymi upadkami kiepsko zarządzanych klubów i z wielką klapą. Guangzhou FC coś o tym wie.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newswpix.pl

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

5 komentarzy

Loading...