Poniedziałkowa prasa skupia się już dość mocno na reprezentacji Polski, ale najciekawsze materiały dotyczą rzeczy ligowych.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Rozmowa z Jerzym Gorgoniem, kluczowym obrońcą reprezentacji Polski z czasów, gdy była ona jedną z najlepszych drużyn świata.
ANTONI BUGAJSKI: Czego mamy oczekiwać od Biało-Czerwonych na mundialu w Katarze?
JERZY GORGOŃ: Nie za bardzo wiem, na co ich stać, ale jeżeli już miałbym ją oceniać, widzę więcej powodów do pesymizmu niż optymizmu. W tym wszystkim najważniejsze będzie to, jak jest nastawiona sama drużyna. Wybierając się na mundial, piłkarz nie może się bać przeciwników, ale jednocześnie konieczny jest respekt. Gdy nie ma respektu albo nawet strachu, to znaczy, że jest ci obojętne, czy wygrasz, czy przegrasz. Takie nastawienie od razu skazuje cię na porażkę. Bez adrenaliny i bez emocji wiele nie zdziałasz.
Gdy jechał pan na mundial w 1974 r., czego było najwięcej?
Poczucia ekscytującej przygody. Awans uzyskaliśmy niespodziewanie. Remis z Anglią na Wembley, a wcześniej zwycięstwo nad na Stadionie Śląskim były ogromnymi niespodziankami. Czuliśmy, że wykonaliśmy zasadniczą część zadania, a wyjazd na mundial był nagrodą. Sam awans nas na swój sposób nas zadowalał i pewnie to był jeden z ważnych powodów, przez który nie zagraliśmy w finale mistrzostw świata. Element nasycenia gdzieś w nas tkwił i przeszkadzał. Inna rzecz, że na mundial, jak sobie przypominam, jechaliśmy bardzo ze sobą zżyci, w drużynie była świetna atmosfera. Wszystko się działo spontanicznie. Trochę inaczej wyglądało to przy okazji MŚ w Argentynie i wyniki też jednak były trochę inne, choć byliśmy tuż za podium, czego serdecznie życzę obecnej drużynie.
Teraz Czesław Michniewicz powtarza, że zależy mu, by drużyna w Katarze zagrała czwarty mecz, co oznacza wyjście z grupy. Przed mundialem w 1974 r., jaki stawialiście sobie cel?
Zupełnie nie przypominam sobie takiej gadki. Zaznaczam, że to był zupełnie inny mundial. Grało tam zaledwie 16 drużyn, najlepsi z najlepszych. Awans na turniej to naprawdę było coś. W grupie mieliśmy Argentynę i Włochy, to tak na zdrowy rozum, jaki cel mieliśmy sobie wyznaczać? Mówiliśmy sobie raczej, że nie mamy nic do stracenia, bo jak nie wygramy tych meczów, nikt nie będzie miał wielkich pretensji. Teraz na mundialu jest wiele słabszych drużyn, turniej systematycznie się rozrasta, co bardzo mi się nie podoba. A w kolejnych finałach ma być jeszcze więcej reprezentacji…
Radosław Majdan o rasizmie na trybunach.
To, co stało się przed tygodniem w Niepołomicach przy okazji meczu Pucharu Polski między Sandecją a Śląskiem Wrocław, nie powinno przejść niezauważone. Drużyna Sandecji postanowiła zejść z boiska na znak solidarności ze swoim kolegą z zespołu Maissą Fallem, który był obrażany na tle rasistowskim przez kibiców ekipy przeciwnej. Zapanowała konsternacja w środowisku, bo nigdy wcześniej to się nie zdarzyło i to przykuło moją uwagę. To, co jest pierwsze, często wytycza trendy. Nie jesteśmy w naszym kraju do tego przyzwyczajeni, choć w historii walczyliśmy o niepodległość, niezależność, nawet jeśli chodzi o ustrój. Natomiast pewna część narodu jest uodporniona na komentarze na tle rasowym. A przecież to również walka o wolność! Jeszcze kilkadziesiąt lat temu sportowcy czarnoskórzy wchodzili do hotelu tylnym wejściem, inaczej nie mogli. Czytałem kiedyś książkę o takim bejsboliście, który spełniał swoje marzenia, ale podczas kariery musiał mierzyć się z wieloma przeszkodami. Dzisiaj jesteśmy po ośmioletniej prezydenturze czarnoskórego prezydenta Stanów Zjednoczonych, więc ten czas ewoluował, jeśli chodzi o tolerancję.
Na stadionach jednak nie. Czasami mam wrażenie, że tam panuje inne prawo. Jako bramkarz wielokrotnie byłem obrażany, podobnie moja rodzina. Dotyczyło to też moich kolegów.
Liga biednieje. Ten trend pogłębia się od 44 lat – pisze Antoni Bugajski.
Nie chodzi akurat o pieniądze, bo te w Ekstraklasie są coraz większe. Władze ligowej spółki chwalą się rosnącymi przychodami i wartością praw telewizyjnych. Ekstraklasa jest opakowana w błyszczące sreberko, lecz jakość sportowa budzi ciągle wiele zastrzeżeń, a nie brakuje ludzi, którzy upierają się, że jest z nią coraz gorzej – że sportowo liga systematycznie biednieje. I świadczą o tym także powołania do mundialowej kadry Czesława Michniewicza.
Ostatnia tegoroczna ligowa kolejka rozpoczęła się nazajutrz po ogłoszeniu polskiej ekipy, więc łączenie obydwu tematów jest naturalnym odruchem. Patrzyliśmy na reakcje takich piłkarzy jak Patryk Kun z Rakowa Częstochowa, który na mundial się nie załapał, choć pewnie przez parę tygodni łudził się, że selekcjoner go doceni, bo był w bardzo dobrej formie, jakby kumulował energię, by wystrzelić właśnie w Katarze. Michniewicz jednak wykazał się odpornością na wszelkie zauroczenia, a pytany o powody, miał dogmatyczną odpowiedź: trzeba się wykazać na międzynarodowej scenie, a nie w krajowej młócce, bo to są dwa nieprzystające do siebie światy.
Z tego względu już w preselekcji negatywnie został zweryfikowany Damian Dąbrowski z Pogoni Szczecin. Jest może nawet najlepszym defensywnym pomocnikiem w Ekstraklasie, a przynajmniej jeszcze niedawno za takiego uchodził, lecz Michniewiczowi nawet nie zadrżała powieka – nie zawracał sobie nim głowy, bo metodą wykluczającą pomyłkę sprawdził, że do większego grania to on ciągle się jeszcze nie daje, co zdaniem spostrzegawczego szefa kadry wykazał nieudany pucharowy dwumecz z duńskim Broendby IF.
Czy Lubomír Šatka przedłuży kontrakt z Lechem? Czy w Poznaniu wierzą w obronę mistrzowskiego tytułu? Czego nauczył się przez 3,5 roku w drużynie Kolejorza?
ŁUKASZ OLKOWICZ: W drodze na spotkanie z panem spotkałem kibica Lecha. Powiedziałem mu, z kim za chwilę rozmawiam. Prosił, żeby zapytać o jedno: zostaje czy nie zostaje?
LUBOMIR ŠATKA (OBROŃCA LECHA): Na razie nie rozpoczęliśmy rozmów z klubem. W Lechu gram czwarty sezon, wchodzę w idealny wiek dla stopera. Nie ukrywam, że po tylu latach spędzonych w Poznaniu chciałbym spróbować czegoś innego. Mam swoje ambicje, marzenia. Zobaczymy.
Pański kontrakt kończy się w czerwcu. Może klub nie zaczyna rozmów, bo wie, że będzie chciał pan odejść. Ustalmy, czy pan w ogóle usiadłby do stołu?
Zależy od prezesów, czy chcą coś zaproponować. W klubie wiedzą, jak patrzę na swoją karierę. Chciałem odejść w letnim oknie, czułem, że to idealny czas na coś nowego i zmianę otoczenia. Były oferty z ligi top 5 w Europie.
Miał pan zgodę z klubu na transfer?
Zgoda była, gdyby ktoś zapłacił kwotę oczekiwaną przez Lecha.
Dwa miliony euro.
Coś takiego.
Za zawodnika, któremu został rok kontraktu. Sporo.
Ale i tak znalazł się chętny, który dawał bardzo, bardzo dobre pieniądze. Do transferu nie doszło. Wtedy byłem rozczarowany, ale patrząc na to, co przeżyłem w Lechu w tej rundzie, to nie żałuję. Życie tak się potoczyło, że mam kolejne fajne wspomnienia z Poznania.
Jak ułożyć sobie w głowie, że zostaje pan w klubie, gdy nastawiał się na odejście?
To było dla mnie kilka trudnych tygodni. W głowie dużo myśli, byłem nieprzyjemny w szatni, na treningach. No, wkurzony byłem.
Na klub?
Ogólnie, że się nie udało. Może klub też mógł zrobić więcej, ale nie chciał mnie sprzedawać. W Lechu byli wtedy kontuzjowani stoperzy – jeden, drugi i po prostu tak się złożyło, że nie udało się dogadać. Ale nawet jak byłem wkurzony, to nie pokazywałem tego w meczach. Okno się zamknęło i potrafiłem przestawić to w głowie. Nie mogłem narzekać i udawać obrażonego, bo kariera idzie dalej. Za bardzo lubię chłopaków w drużynie, klub. Wróciłem do nastawienia, żeby robić dla niego jak najwięcej.
Rozmowa z prezesem Ruchu Chorzów, Sewerynem Siemianowskim.
Ruch postanowił odbudowywać swą pozycję w inny sposób niż wielu innych ligowców, którzy mając długi, ogłaszali upadłość i zaczynali zazwyczaj od IV ligi. Wasze kolejne spadki miały charakter sportowy. Obecnie jesteście rewelacyjnym beniaminkiem I ligi. Chcecie wziąć Ekstraklasę “z marszu”?
Na pewno jesteśmy pozytywnie zaskoczeni, bo naszym założeniem było godne zaprezentowanie się w tym sezonie po awansie. To już na pewno się udało. Ta liga jest tak wyrównana, że nawet przy tak wielu remisach wciąż utrzymujemy się w czołówce. Przegraliśmy tylko trzy mecze w całym roku, wliczając jeszcze baraże o awans. Myślę, że to jest bardzo dobry wynik. Rok 2022 możemy zaliczyć do bardzo udanych. Widać, że idziemy we właściwym kierunku. Na pewno będziemy chcieli zagrać o najwyższe cele wiosną, ale zainteresowanych awansem będzie około 10 klubów. Ta runda rewanżowa pokaże dopiero tak naprawdę kogo, na co stać. Na pewno nikt nie odpuści i przygotowanym trzeba być bardzo dobrze. Przed sezonem naszym celem było spokojne utrzymanie, ale teraz nie możemy powiedzieć, że to nasz cel. W obecnej sytuacji nie bylibyśmy ambitni, gdybyśmy nie celowali przynajmniej w szóstkę.
Sukces chyba cieszy, tym bardziej że w kadrze Ruchu są wyłącznie polscy zawodnicy.
Dodatkowo są to w większości zawodnicy związani z naszym klubem, trenujący i mieszkający tu wcześniej. W meczu ze Skrą zadebiutował Maksymilian Roguła, który też jest naszym wychowankiem. To daje na pewno dużą satysfakcję i nie jest takie proste, bo ten rynek zawodników w gruncie rzeczy nie jest taki szeroki. My się też nie zamykamy wyłącznie na polskich zawodników, ale jeśli na tym poziomie można jeszcze osiągać dobre wyniki wyłącznie krajowym składem to dlaczego nie? W wielu klubach jest spory wysyp zagranicznych zawodników i przynosi to różne efekty. Ważniejszy przy doborze zawodników jest ich charakter, a nie miejsce urodzenia. Najważniejsze to znaleźć ambitnych ludzi o dobrych predyspozycjach sportowych. To jest cała tajemnica sukcesu dobrego składu.
Jerzy Dudek o swojej scysji z Czesławem Michniewiczem.
W ostatnich dniach doczekałem się uszczypliwości ze strony selekcjonera, co jest zrozumiałe, bo nieco to sprowokowałem. Natomiast nie miałem złych zamiarów, ale jeśli trenera to tak mobilizuje, to mnie to cieszy. Taki był cel, żeby pobudzić go do pewnych analiz.
Skoro Czesław Michniewicz odwiedza byłych selekcjonerów, to dobrze, ładnie to wygląda w mediach, robi świetny PR. O wizerunek trzeba dbać, trzymam kciuki, żeby każdy selekcjoner naszej reprezentacji miał jak najlepszy. Szkoda tylko, że nie udało się znaleźć czasu na spotkanie z Adamem Nawałką. Co prawda Michniewicz zapewnia, że obaj rozmawiali przez telefon, ale to nie to samo. Uważam, że akurat od Nawałki miałby czego się nauczyć. Mamy coraz więcej dziennikarzy i ekspertów, kiedyś była to garstka. Teraz namnożyło się serwisów, każdy stara się wyróżnić i trzeba umieć się w tym odnaleźć.
Mam wrażenie, że Michniewicz kompletnie nie ma dystansu do mediów. Moim zdaniem Nawałka był znakomitym przykładem selekcjonera, który potrafi się od tego wszystkiego odciąć. Nie zwracał uwagi na opinie byłych piłkarzy i ekspertów. Każdy ma prawo do swojej, nie każda będzie przychylna, ale trzeba mieć do tego odpowiedni dystans. Szkoda energii. To była największa lekcja Michniewicza, której nie odrobił. Widać, że jest zestresowany, na wielu konferencjach nie jest sobą, podobnie było na ostatniej, podczas której podał ostateczną listę powołanych na mundial. Im bliżej pierwszego meczu, tym będzie więcej emocji i stresu. Mam nadzieję, że zawodnicy w jakiś sposób odciążą selekcjonera od burzy medialnej, która jest nieunikniona. Trener jest osobą kontrowersyjną, sam też przyczynił się do tego, co się dzieje. Podzielił środowisko swoim zachowaniem po meczu barażowym ze Szwecją, gdy zaczepił kilku dziennikarzy. Sam rozpoczął tę wojenkę, więc nie może mieć teraz pretensji do nikogo, że to kontynuuje.
SPORT
Bogdan Nather o przerwanym meczu w Niepołomicach.
Żeby nie było niedomówień i wątpliwości – stanowczo potępiam zachowanie garstki sympatyków Śląska, którzy podczas serii rzutów karnych kierowali wobec piłkarza Sandecji, Senegalczyka Maissy Falla, rasistowskie okrzyki. To nieistotne, jak liczna była to grupa, po prostu stała się rzecz obrzydliwa. Incydent godny ubolewania i wymagający zdecydowanej reakcji ze strony futbolowej centrali. Komisja Dyscyplinarna PZPN podejmie decyzję w tej sprawie w najbliższy czwartek, 17 listopada.
Nie wiem, jaką decyzję podejmie PZPN, ale jeżeli będzie to walkower dla pierwszoligowca, otworzy to pole do popisu dla kombinatorów. Nie twierdzę, że takowymi są zawodnicy Sandecji, ale mogą zainspirować kibiców innych drużyn, którzy sięgną po taką „broń” w następnych spotkaniach pucharowych. Rozstrzygający boiskowe spory w Niepołomicach sędzia Sebastian Jarzębak nie znalazł powodów, by przerwać serię rzutów karnych, zrobili to piłkarze Sandecji, schodząc z boiska.
Michał Zichlarz o jesieni Rakowa.
W tym wieku po jesiennej części rozgrywek tylko raz zdarzyło się, żeby prowadząca w tabeli po jesieni czy po pierwszej części sezonu drużyna miała większą przewagę nad wiceliderem. Kiedy to było? 15 lat temu. Wtedy Wisła Kraków była w swoim apogeum, a jesień skończyła z aż 10 punktami przewagi nad drugą wtedy w tabeli Legią. „Biała gwiazda” na 17 rozegranych wtedy meczów wygrała aż 15 i zanotowała ledwie dwa remisy. W zespole prowadzonym przez Macieja Skorżę grali tacy piłkarze, jak bracia Brożkowie, Mauro Cantoro, Mariusz Pawełek, Arkadiusz Głowacki, komentujący teraz mecze w Canal+ Marcin Baszczyński czy obecny trener krakowian Radosław Sobolewski.
Pewnie po latach tak też będziemy wspominali jedenastkę spod Jasnej Góry, która zdobyła może trochę mniej punktów niż Wisła w 2007, ale jej bilans jest naprawdę znakomity. 13 zwycięstw, 2 remisy i 2 porażki, to w naszej wyrównanej i nieobliczalnej lidze naprawdę świetny rezultat. Raków jest na najlepszej drodze do zdobycia swojego historycznego, bo pierwszego mistrzostwa Polski. Na przestrogę liderowi trzeba jednak podać przykład… jego samego. W zeszłym roku po pierwszej części rozgrywek miał aż 9 punktów straty do liderującego Lecha, a na początku maja był przed „Kolejorzem”, żeby na kilka kolejek przed końcem ponownie dać się wyprzedzić poznańskiej lokomotywie i zdobyć „tylko” wicemistrzostwo. Teraz trzeba będzie być czujnym i wygrywać, jak to było w ostatnich tygodniach, kiedy Raków zaliczył niesamowitą serię 9 kolejnych wygranych w lidze i w Pucharze Polski!
FAKT
“Fakt” odwiedził Białą Podlaską, gdzie Sebastian Szymański stawiał pierwsze kroki w Akademii Piłkarskiej Top 54, obecnie połączonej z MKS Podlasie.
Kiedy Top 54 stworzył grupę dla pierwszoklasistów (rocznik 1998), dostał się do niej jako młodszy o rok przedszkolak. Trenował go początkujący wtedy w tej roli Miłosz Storto (45 l.). – Wyróżniał się od początku. Trudno było go spotkać bez piłki koło nogi. Radość gry popierał dojrzałością na boisku, zaangażowaniem i świetną lewą nogą – podkreśla Storto.
Rocznik trafił mu się zdolny, bo w ekstraklasie grali też Mateusz Hołownia i Kamil Pajnowski. Szymański po ukończeniu podstawówki miał iść w ślady Hołowni – do Legii. Na przeszkodzie stanęła jednak rodzinna tragedia.– Miał wtedy moment zwątpienia. Był tydzień, w którym przestał przychodzić na treningi. Po latach zwierzył mi się, że chodziło mu wtedy po głowie rzucenie piłki. Pamiętam jednak, że dzień po śmierci jego ojca mieliśmy mecz i zapytałem go, czy chce grać. Nie wahał się nawet przez chwilę. Chyba nawet strzelił wtedy gola – wspomina Storto.
SUPER EXPRESS
Stadion Narodowy ma problemy z dachem i nie przyjmie kibiców na meczu z Chile.
Stadion został zamknięty w piątek, a środowy mecz towarzyski reprezentacji Polski z Chile przeniesiono na stadion Legii Warszawa. Jutro ruszy ponowna sprzedaż biletów na to spotkanie, a ci, którzy kupili wejściówki na Narodowy, dostaną zwrot pieniędzy. Zmiana miasta nie wchodziła w grę, bowiem reprezentacja kilkadziesiąt godzin po sparingu leci do Kataru. W czwartkowy poranek rozegra jeszcze gierkę treningową z młodzieżową drużyną Legii. – Lepiej byłoby zagrać te sparingi na PGE Narodowym, bo tam została właśnie położona nowa murawa. Poza tym nasze plany się nie zmieniają – mówi Jakub Kwiatkowski, rzecznik PZPN i menedżer reprezentacji.
Fot. FotoPyK