Reklama

Trela: Świat bez Anglii. Jak wyglądałby rynek transferowy, gdyby nie Premier League

Michał Trela

02 września 2025, 16:41 • 8 min czytania 11 komentarzy

Przeprowadzka Alexandra Isaka z Newcastle do Liverpoolu, czyli nowy rekord transferowy Premier League, to dopiero czwarty wśród najdroższych transferów w historii futbolu. Niech jednak nikogo nie zwiedzie kilka wyjątków. Pieniądze angielskiej ligi napompowały kwoty za piłkarzy w całej Europie. I czuć to także w Ekstraklasie.

Trela: Świat bez Anglii. Jak wyglądałby rynek transferowy, gdyby nie Premier League

Z dwóch transferów młodych polskich stoperów, którymi żyła w ostatnich miesiącach piłkarska Polska, dokonał się na razie tylko jeden. Jan Ziółkowski przeszedł z Legii Warszawa do AS Roma za 6,6 miliona euro (wszystkie kwoty padające w tekście za transfermarkt.de). Bright Ede na razie nie wyjechał z Motoru Lublin, ale ceny, jakie w jego kontekście padały, były dwa razy wyższe.

Reklama

Dlaczego Bright Ede ma kosztować więcej niż Jan Ziółkowski?

Podsuwało to niektórym myśl, że zdobywca Pucharu Polski wypuścił swój talent zbyt tanio. Zwłaszcza że w hierarchii polskiej piłki Ziółkowski to na razie nazwisko większe niż Ede. Ma więcej meczów w europejskich pucharach niż młodszy kolega po fachu w Motorze. Jest powołany do reprezentacji Polski, a Ede zbiera dopiero pierwsze szlify w U-19. Ziółkowski opuszczał ćwierćfinalistę Ligi Konferencji, podczas gdy Ede gra w klubie dopiero budowanym po dekadach w niższych ligach. Nawet jeśli Ede jest 20 miesięcy młodszy i ma dominującą lewą nogę, co na rynku jest bardzo pożądane, intuicyjnie można czuć, że to piłkarz Legii powinien być droższy. Zwłaszcza że sześć milionów to Lech Poznań dostawał za Jana Bednarka osiem lat temu, w epoce zupełnie innych piłkarskich kwot.

To nie do końca jednak tak działa, co w ostatnich dniach pokazał także przykład z rynku niemieckiego. W futbolu nie warto się zastanawiać, ile dany piłkarz jest wart. Trzeba się zastanawiać, kto pyta. W Niemczech już od dawna mówiło się, że kluby nastawione na promowanie zawodników mają za nich równoległe cenniki: dla Anglików i dla pozostałych oferentów. Przy czym kwoty w pierwszym były za tych samych piłkarzy znacznie wyższe niż w drugim. Niemcy żyli w lecie sagą Nicka Woltemadego ze Stuttgartu, którego chciał skaperować Bayern Monachium. Kwota podyktowana przez VfB za napastnika, wziętego rok wcześniej za darmo, mającego za sobą jedną dobrą rundę w Bundeslidze, niezweryfikowanego w europejskich pucharach, zgodnie została uznana za zaporową. Nie traktowano jej jako realnej wyceny piłkarza przez Stuttgart, lecz jako sygnał, że tego lata nie zamierza go sprzedawać.

Nick Woltemade

Nick Woltemade (z prawej)

STRATEGIA NEGOCJACYJNA: CZEKANIE NA ANGLIKÓW

Gdy w negocjacjach zaczęły padać 60, a nawet 70-milionowe kwoty, Bayern wycofał się z transakcji. Nie dlatego, że nie miał takich pieniędzy, ale dlatego, że uznał je za nieadekwatne. W Niemczech analizowano, że Stuttgart, mający wypchane kieszenie wcześniejszymi korzystnymi sprzedażami i zeszłorocznym występem w Lidze Mistrzów, a także wspierany finansowo przez Porsche, miał możliwość podjęcia ryzyka. Gdyby Woltemade potwierdził poprzedni dobry sezon, gdyby został gwiazdą także na poziomie Ligi Europy, gdyby na koniec rozgrywek dobrze pokazał się na przyszłorocznym mundialu, byłaby szansa wytargować za niego jeszcze lepszą kwotę od kogoś z Anglii.

Inni twierdzili natomiast, że Stuttgart przestał działać racjonalnie. Obrażony, że Bayern najpierw dogadał się z piłkarzem, a dopiero potem zaczął negocjować z nim, postanowił rozmawiać z pozycji siły, upierając się, że nie sprzeda Woltemadego, nawet mimo bardzo korzystnej ceny. W imię zasad był gotów odmrozić sobie uszy. Stuttgart wcale nie działał jednak nieracjonalnie. Dwa tygodnie później sprzedał napastnika do Newcastle za kwotę wyraźnie wyższą od tej, która miała zadziałać jak straszak na Bayern. Żadne potwierdzanie klasy w kolejnym sezonie, czy podbijanie mundialu, nie okazało się konieczne. Wystarczyło poczekać na ofertę z Anglii.

CENTRUM INFLACJI TRANSFEROWEJ

Woltemade trafił do Newcastle, skąd do Liverpoolu odszedł Alexander Isak, bijąc rekord transferowy Premier League. Jeśli spojrzy się jednak na listę najdroższych transakcji w historii futbolu, Szwed wskoczył dopiero na czwarte miejsce, minimalnie za przeprowadzkę Ousmane’a Dembele do Barcelony, wyraźnie zaś za transfery Kyliana Mbappe i Neymara do Paris Saint-Germain. Na kolejnych miejscach w dziesiątce też wcale nie dominują Anglicy. Będą za to przenosiny Coutinho do Barcelony, Joao Feliksa do Atletico, czy Jude’a Bellinghama albo Edena Hazarda do Realu. W transferowej szpicy panuje względna równowaga sił. Za dziesięć najwyższych transferów w dziejach odpowiada sześć klubów z trzech różnych lig. To jednak tylko zakrzywienie rzeczywistości związane z nielicznymi wyjątkami, czyli globalnymi superklubami zdolnymi w jakimś stopniu nadążyć za cenami narzucanymi przez Premier League. Im dalej od finansowego szczytu, tym bardziej widać, w jakim stopniu za transferową inflację odpowiadają angielskie kluby.

Widać to już nawet, brnąc w głąb listy najwyższych transferów w historii futbolu. W pierwszej dziesiątce kluby z Anglii stanowią mniejszość. Wśród pięćdziesięciu najwyższych transferów odpowiadają za połowę. Za to jeśli przeanalizować 250 najwyższych, ich udział dobije już do 57%. Przy czym najwyraźniej ich dominację widać w półce cenowej 45-75 milionów euro, czyli transferów bardzo drogich, ale niewywołujących już szoku. Anglicy osiągają tam już pułapy nawet 70-procentowe. Najwyraźniej widać to po liczbie klubów, które przeprowadziły któreś z 250 najdroższych transakcji w historii piłki. Da się na niej znaleźć 14 klubów angielskich. Nie tylko całą tzw. Big Six, ale też m.in. Leicester City, Brentford, Nottingham Forest, Brighton czy Everton. Dla porównania: najdroższy zakup Borussii Dortmund, finalisty Ligi Mistrzów sprzed roku i przecież jednego z największych niemieckich klubów, wynosi 35 milionów. To tyle, za ile Brighton kupiło tego lata 18-letniego napastnika z Grecji. Prawdziwe centrum inflacji transferowej znajduje się nie w rekordach powyżej 100 mln, lecz w masowych ruchach za 45–75 mln, gdzie Anglicy przejęli rynek.

Alexander Isak, jeszcze w Newcastle

Alexander Isak, jeszcze w Newcastle

POMPOWANE REKORDY

Transferowego tempa Anglikom w jakiejś części potrafią dotrzymać praktycznie tylko trzy kluby: Real, Barcelona i Paris Saint-Germain. Gdyby wykluczyć je z zestawienia, przeprowadzka Victora Osimhena z Lille do Napoli byłaby wśród dziesięciu najdroższych transferów w historii futbolu. Kilkudziesięciomilionowe transfery, oprócz Anglików i wymienionej trójki, są w stanie dokonywać tylko w pojedynczych przypadkach Juventus, Bayern Monachium, Atletico, czy Napoli. To, co w Anglii stało się normą, nawet w dużych klubach europejskich, jest świętem zdarzającym się co najwyżej raz na rok. W Niemczech, oprócz Bayernu, powyżej 40 milionów kupili zawodników kiedykolwiek jedynie Lipsk i Wolfsburg, we Francji ten pułap pojedynczymi ruchami przekraczało jedynie Monaco.

Nie pozostaje to oczywiście bez wpływu na mniejsze ligi europejskie. Kluby angielskie bezpośrednio odpowiadają za historyczne sprzedaże w trzynastu krajach, co oczywiście jest najwyższym wynikiem spośród wszystkich lig top 5. Należy do nich m.in. Polska, gdzie kluby z Wysp przyniosły trzy rekordowe transakcje: Antego Crnaca z Rakowa Częstochowa do Norwich City, Kacpra Kozłowskiego z Pogoni Szczecin do Brighton i Jakuba Modera z Lecha do Brighton. Przy transferze Ziółkowskiego to właśnie te ruchy wyznaczały pułap oczekiwań niektórych kibiców Legii. Były to jednak transfery do Anglii. Akurat w Polsce Brytyjczycy pobili rekord tylko nieznacznie, bo gdyby nie oni, najdroższa byłaby sprzedaż Ernesta Muciego za dziesięć milionów euro do Besiktasu. Są jednak kraje, w których angielskie transfery całkowicie zaburzają strukturę transferowych sprzedaży.

50 PROCENT PRZEBITKI

Weźmy na przykład ligę czeską, często stawianą polskiej za wzór, gdzie również trzy czołowe miejsca zajmują transfery bezpośrednio do Premier League, tyle że dwa razy droższe niż w przypadku Polaków. Gdyby jednak usunąć z listy Anglików, okazałoby się, że rekordem wciąż byłby Tomas Rosicky, dzisiejszy dyrektor sportowy Sparty Praga, kupiony 25 lat temu przez Borussię Dortmund za 14,5 miliona euro. W Serbii tego lata wydarzyły się dwa rekordowe transfery, a za ten najwyższy, 15-milionowy, odpowiadali oczywiście Anglicy. Ale jeszcze na początku tego roku najdroższa była sprzedaż Dejana Stankovicia do Lazio niemal trzy dekady temu. Widać to zjawisko również we Włoszech. Przeprowadzki Romelu Lukaku do Chelsea oraz Paula Pogby i Rasmusa Hojlunda do Manchesteru United, bardzo napompowały tamtejszy wynik sprzedażowy. Gdyby jednak nie wziąć ich pod uwagę, na pierwszym miejscu nadal byłaby sprzedaż Zinedine’a Zidane’a do Realu ćwierć wieku temu. W krajach, w których Anglicy są rekordzistami, cenę z kolejnego miejsca przebijają zwykle mniej więcej o połowę. Ale na przykład w Szwecji rekord do Anglii (20 milionów) jest niemal dwa razy wyższy od rekordu nie do Anglii (11 mln). To gigantycznie winduje pułap oczekiwań za następne sprzedaże.

A mowa tu oczywiście tylko o ruchach, za które bezpośrednio odpowiadają kluby angielskie. Gdyby prześledzić faktyczne struktury właścicielskie, trzeba by do nich doliczyć jeszcze kilka. Jak w przypadku transferowego rekordu ligi duńskiej, którego dokonał Molenbeek, mało znaczący klub belgijski, będący wówczas w rękach tego samego amerykańskiego właściciela, co Crystal Palace. Tak samo w Słowenii, gdzie rekordem jest sprzedaż piłkarza do belgijskiego Unionu Saint-Gilloise, powiązanego właścicielsko z Brighton. Widać więc, że Anglicy także w ramach swoich sieci międzyklubowych, windują ceny na różnych rynkach. Skorzystała z tego zresztą w lecie sama Legia, oddając Maxiego Oyedele za sześć milionów do Strasbourga, właścicielsko powiązanego z Chelsea.

CENNIK DLA ANGLIKÓW

Następnym razem więc, przy rozmowach o ewentualnych cenach za polskich piłkarzy, oprócz oceniania ich potencjału i wyjątkowych cech, które dostrzegli w nich kupujący, trzeba rozmawiać o tym, kim są sami kupujący. To dziś często ważniejsze dla ustalania kwot niż umiejętności konkretnego piłkarza. Jeszcze do tego nie doszło, ale patrząc na globalne zjawiska, nie byłoby niczym szokującym, gdyby akurat Ede, zbierający na razie pierwsze doświadczenia w Ekstraklasie, został transferowym rekordzistą Ekstraklasy, bo akurat jego upatrzyły sobie duże kluby z Anglii. Tylko w tym okienku Chelsea przeprowadziła dziesięć transferów przewyższających dziesięć milionów. W poprzednim sezonie również miała ich dziesięć. A w jeszcze wcześniejszym jedenaście.

Bright Ede w meczu z Koroną

Bright Ede w meczu z Koroną

Jako że mają szczęście, że od czasu do czasu Anglicy wpadają stołować się w Ekstraklasie, polskie kluby też mogą powoli wprowadzać podwójne cenniki. Z normalną wyceną, biorącą pod uwagę wiek piłkarza, pozycję, dominującą nogę, doświadczenie międzynarodowe, szczególne cechy, długość kontraktu. I kompletnie oderwaną od niej wyceną pod rynek angielski.

Ziółkowski nie kosztował mało. Tylko za dwunastu piłkarzy 20-letnich lub młodszych Roma zapłaciła kiedykolwiek większe pieniądze. Gdyby nie brać pod uwagę wyjazdów do Anglii, byłby trzecim wśród najdrożej kiedykolwiek sprzedanych Polaków z Ekstraklasy. Czekając ze sprzedażą na lepszy moment, Legia mogłaby osiągnąć dwa razy wyższą wycenę tylko, gdyby akurat w tym czasie spojrzał na niego ktoś z Anglii. Jak Newcastle spojrzało na Woltemadego. Premier League funkcjonuje w zupełnie innych finansowych realiach już nie tylko od Polski, ale właściwie od całej reszty świata.

WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI NA WESZŁO:

MICHAŁ TRELA

fot. Newspix

11 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Anglia

Anglia

Środa dniem polskich asyst. Udane występy naszych reprezentantów

Braian Wilma
3
Środa dniem polskich asyst. Udane występy naszych reprezentantów
Anglia

Pub, punk i Premier League – Sean Dyche bez filtra [FourFourTwo]

Wojciech Piela
3
Pub, punk i Premier League – Sean Dyche bez filtra [FourFourTwo]
Reklama
Reklama