Reklama

Trela: Deficyt bramkarzy i napastników. Jak grali w piłkę trenerzy polskich klubów?

Michał Trela

13 sierpnia 2025, 10:03 • 9 min czytania 10 komentarzy

W Ekstraklasie pracuje aktualnie tylko jeden trener, który w przeszłości był bramkarzem i nie ma żadnego, grającego za młodu w ataku. Częściowo odpowiada to zagranicznym tendencjom. Są jednak powody, by sądzić, że bramkarzy, którzy zajmą się trenowaniem całych zespołów, będzie w przyszłości więcej.

Trela: Deficyt bramkarzy i napastników. Jak grali w piłkę trenerzy polskich klubów?

Świat futbolu zwalczył już w ostatnich latach sporo ograniczających dostęp do rynku trenerskiego stereotypów. Najpierw przestał uważać, że dobrzy piłkarze automatycznie staną się dobrymi trenerami. Później zauważył, za Arrigo Sacchim, że żeby być dżokejem, nie trzeba wcześniej być koniem i w światku zaczęli się rozpychać trenerzy bez żadnej przeszłości zawodniczej. Z uprzedzeniami skutecznie walczyli przynajmniej niektórzy szkoleniowcy ras innych niż biała, a w niektórych krajach do trenowania mężczyzn przebiły się nawet pojedyncze kobiety. Może więc w przyszłości przyjdzie i czas na… byłych bramkarzy.

Reklama

Magazyn „11Freunde” w sierpniowym wydaniu zauważa, że spośród trenerów trzech najwyższych niemieckich lig, tylko jeden był w przeszłości bramkarzem. Najprostszym wytłumaczeniem zjawiska jest oczywiście fakt, że graczy z tej pozycji jest w drużynach najmniej. Na boisku przebywa jeden, przy trzech do pięciu obrońcach i pomocnikach oraz jednym do trzech napastników. W kadrach zespołów jest ich zwykle trzech-czterech. Wciąż jednak te liczby nie wyjaśniają wszystkiego. Golkiperzy stanowią bowiem około 10 procent wszystkich piłkarzy trzech najwyższych lig. A trenerzy, którzy kiedyś bronili, niespełna dwa procent.

Przyczyny są złożone. Po pierwsze w każdym sztabie znajduje się osobny trener bramkarzy, zwykle były bramkarz, a trenerzy obrońców, pomocników czy napastników zdarzają się znacznie rzadziej. Po drugie, bronienie długo było uznawane za sport indywidualny wewnątrz zespołowego. Gracze z tej pozycji różnią się nawet wizualnie, bo jako jedyni grają w rękawicach i mają inne stroje niż reszta drużyny. W przeszłości w treningach ćwiczyli często w osobnej grupce, w oderwaniu od kolegów z zespołu. A stereotyp uznawał ich za indywidualistów, jeszcze do tego często szalonych. Autorzy zwracają też uwagę na deficyt wzorców. Najwięksi niemieccy bramkarze ostatnich pokoleń, jak Oliver Kahn, Jens Lehmann czy Rene Adler, chętniej wybierali kariery działaczy, czy ekspertów telewizyjnych. Rodzynkiem na tamtejszym rynku pozostaje więc Florian Kohfeldt, były trener Werderu Brema, dziś prowadzący II-ligowe SV Darmstadt.

Jeśli ten sam temat rozszerzyć na pozostałe rynki, okaże się, że to nie tylko niemiecka specyfika. Spośród aktualnych trenerów Premier League bramkarzem był jedynie Nuno Espirito Santo, prowadzący Nottingham Forest. Według wyliczeń Bencego Foldiego, węgierskiego dziennikarza, spośród 477 trenerów zatrudnionych do 2024 w Premier League (czyli po 1992 roku), tylko piętnastu było wcześniej bramkarzami (3,5%). Do najbardziej znanych należą Nigel Adkins, czy Julen Lopetegui. Bodaj największe sukcesy międzynarodowe osiągnął natomiast Dino Zoff. Słynny Włoch w 1990 roku zdobył z Juventusem Puchar UEFA, a dekadę później doprowadził reprezentację do wicemistrzostwa Europy. To jednak wszystko pojedyncze i nierzadko odległe przypadki.

KRÓLESTWO OBROŃCÓW I POMOCNIKÓW

W Polsce dyskusja o przeszłości zawodniczej trenerów dotyczy zwykle innego aspektu. Za ważniejsze uznaje się, czy ktoś grał w piłkę i na jakim poziomie, niekoniecznie zaś, na jakiej pozycji. Ostatnie lata to odejście od trendu panującego wcześniej i bardzo mocne otwarcie rynku dla postaci, które nie tylko nie grały w piłkę na wysokim poziomie, ale wręcz w ogóle nie doszły do zawodowstwa. Z kolei byli piłkarze z najwyższej półki niekoniecznie garną się do trenerki. W Ekstraklasie próbowali w ostatnich latach Mariusz Lewandowski, czy Radosław Sobolewski, na dwa mecze pojawił się Marek Saganowski, żaden jednak nie wyrobił sobie na tym poziomie odpowiednio silnej marki. Z byłych piłkarzy grających w reprezentacji już po transformacji ustrojowej największą karierę trenerską zrobił Jerzy Brzęczek, który doszedł nawet do posady selekcjonera. O ile wśród reprezentantów z lat 70. I 80., jak Adam Nawałka czy Jan Urban, nie było to nic dziwnego, w kolejnym pokoleniu stało się rzadkością.

Jerzy Brzęczek

Gdyby jednak spojrzeć na trenerów aktualnie aktywnych w trzech najwyższych polskich ligach pod kątem pozycji, na jakich występowali, okazałoby się, że zdecydowaną dominację osiągają byli obrońcy i pomocnicy. Te dwie formacje odpowiadają za niemal 60% trenerów zatrudnianych obecnie przez polskie kluby. To mało zaskakujące, bo zwłaszcza do gry na środku obrony czy pomocy potrzebne są zwykle odpowiedzialność taktyczna, umiejętność czytania gry i przewidywania boiskowych wydarzeń, organizowania zespołu i podpowiadania kolegom oraz zdolności przywódcze. W roli defensywnych strategów drugiej linii występowali m.in. Pep Guardiola czy Xabi Alonso, których nazywano przedłużeniem ręki trenera jeszcze na długo, zanim faktycznie nimi zostali. W Polsce pomocnikami, na różnych szczeblach, byli m.in. Marcin Brosz, Mariusz Misiura, Jacek Zieliński, Tomasz Tułacz, czy Piotr Stokowiec. Spośród zagranicznych trenerów pracujących w Polsce zaś m.in. Żeljko Sopić, Edward Iordanescu, czy Michal Gasparik. Jako stoperzy grali natomiast Luka Elsner, Dawid Szwarga czy Mariusz Jop.

Znacznie ciekawsze są jednak te rzadziej obsadzane pozycje. W trzech najwyższych ligach polskich pracuje obecnie tylko trzech trenerów, którzy w przeszłości byli bramkarzami. Po jednej dla każdego szczebla. W Ekstraklasie byłych golkiperów reprezentuje Leszek Ojrzyński, który bronił wyłącznie na poziomie amatorskim. W I lidze taką przeszłość ma Przemysław Cecherz, trener Wieczystej Kraków, który jednak również nie zrobił między słupkami zawodowej kariery, a w II Kamil Socha, prowadzący Unię Skierniewice, w przeszłości będący jej bramkarzem. Także w Polsce więc bramkarze, którzy zrobili naprawdę duże kariery, jak Jerzy Dudek, Artur Boruc, Józef Młynarczyk Tomasz Kuszczak, Andrzej Woźniak, Adam Matysek, Radosław Majdan i inni, nie imają się trenerki, a jeśli w ogóle zostają przy futbolu, to w innych rolach. W tych warunkach trzeba uznać, że najlepszym byłym bramkarzem, który odnosił potem sukcesy trenerskie, jest na naszym rynku Czesław Michniewicz, mający na koncie dziewięć ekstraklasowych występów w Arce Gdynia, a później pracę w roli selekcjonera.

TRUDNA ŚCIEŻKA SAGANOWSKIEGO

Jeszcze mniej niż byłych bramkarzy jest jednak u nas byłych napastników, co już zdecydowanie nie odpowiada zagranicznym tendencjom. Snajperzy na ławkach trenerskich i w świecie nie są tak powszechni, jak obrońcy czy pomocnicy. Postaci takie jak Alex Ferguson, Johan Cruyff, Brian Clough, Mario Zagallo, Jupp Heynckes, a ze współczesnych Simone Inzaghi, Roberto Mancini, Ernesto Valverde, Paulo Di Canio czy Mark Hughes pokazują, że skupieni na strzelaniu goli indywidualiści potrafią także mieć pojęcie o taktyce, organizacji gry i funkcjonowaniu całego zespołu.

Z pracujących obecnie w polskich klubach trenerów w ataku grali w przeszłości jedynie Słoweniec Ante Simundża ze Śląska Wrocław oraz Marek Gołębiewski, trener Zagłębia Sosnowiec, mający na koncie sześć meczów w Ekstraklasie w barwach Świtu Nowy Dwór Mazowiecki. To zadziwiająco mało. Na tym tle Marek Saganowski zdaje się z podwójną siłą iść wbrew rynkowym trendom. Raz, że jest jednym z najlepszych byłych piłkarzy próbujących przebić się w zawodzie trenera. Dwa, że robi to jako jeden z nielicznych napastników. Jeśli prześledzić składy ataków reprezentacji Polski w XXI wieku, wyjdzie, że od Macieja Żurawskiego czy Pawła Kryszałowicza, przez Grzegorza Rasiaka, po Pawła Brożka i innych, nikt nawet nie podejmował próby przebicia się w zawodowej trenerce. Z pokolenia lat 90. nieudany epizod jako trener w Ekstraklasie ma jedynie Krzysztof Warzycha.

Marek Saganowski

Jeśli brać uwagę zarówno boiskową pozycję, ale i reprezentowany jako piłkarz poziom, okaże się, że najrzadziej zdarza się udana kariera trenerska po udanej karierze bramkarza lub napastnika. Wyjątkiem w tej kwestii jest Simundża, mający na koncie epizod w reprezentacji Słowenii oraz występy w Lidze Mistrzów w ataku Mariboru. Trenerzy, którzy doszli na poziom reprezentacyjny, stanowią w tej chwili mniejszość w polskich ligach. Z Ekstraklasy debiuty w kadrze zaliczyli tylko Elsner (1 mecz w kadrze Słowenii) oraz Robert Kolendowicz (45 minut za Leo Beenhakkera). Z I ligi do tego grona należałoby doliczyć oprócz Simundży także Mariusza Pawlaka (Polonia Warszawa, I liga), Macieja Stolarczyka (Górnik Łęczna, I liga) i Łukasza Mierzejewskiego (Sandecja Nowy Sącz, II liga). Najlepszym piłkarzem spośród aktualnych trenerów był Jop, trzykrotny mistrz Polski, 27-krotny reprezentant kraju oraz uczestnik mistrzostw świata i Europy.

TRENERZY BEZ PRZESZŁOŚCI ZAWODOWEJ

Najliczniejsze w tej chwili grono w Ekstraklasie stanowią trenerzy, którzy doszli do niej również jako piłkarze, choć nie byli gwiazdami. Mariusz Misiura zaliczył jedenaście meczów w Pogoni Szczecin, Rafał Górak 23 w Szczakowiance Jaworzno, Michal Gasparik 15, a Marcin Brosz 46 w Górniku Zabrze, Jacek Zieliński zaś 15 w Siarce Tarnobrzeg. Na poziom najwyższej ligi w swoich krajach doszli też Sopić czy Iordanescu. Przeszło sto meczów w Ekstraklasie bez ani jednego w reprezentacji, z trenerów pracujących aktualnie w 54 najlepszych polskich klubach, uzbierali tylko Piotr Stokowiec, Waldemar Fornalik, Tomasz Tułacz i Ivan Djurdjević.

Ci, którzy jako piłkarze dotarli do reprezentacji lub Ekstraklasy, a więc odnieśli na boiskach sukces, stanowią łącznie 39% aktualnie zatrudnionych. Przewagę mają jednak w Polsce trenerzy, którzy kompletnie nie zaistnieli na boiskach. Ci, którzy albo w ogóle nie grali na szczeblu seniorskim, albo robili to jedynie amatorsko w niższych ligach, stanowią obecnie 42%. Należą do nich m.in. Niels Frederiksen, Adrian Siemieniec, Marek Papszun, Joao Henriques, Mateusz Stolarski czy Leszek Ojrzyński. Oznacza to, że 1/3 pracujących obecnie w Ekstraklasie szkoleniowców, nie była nawet zawodowymi piłkarzami, nie mówiąc o grze w najwyższej lidze czy w reprezentacji. Stawkę uzupełniają ci będący pośrodku – mający na koncie występy w I lub II lidze, ale bez debiutu w Ekstraklasie. Tak przebiegały piłkarskie kariery m.in. Dawida Szwargi (II liga w GKS-ie Jastrzębie), Johna Carvera (III liga w Cardiff City) czy Maksa Moeldera (ponad 100 meczów na drugim poziomie w Szwecji).

TREND MOŻE SIĘ ZMIENIĆ

Gdyby zestawienie poszerzyć o trenerów aktualnie bezrobotnych, którzy jednak do niedawna zajmowali eksponowane stanowiska, wyniki nie byłyby specjalnie zaburzone. Grono byłych reprezentantów na ławkach trzeba by poszerzyć o Adama Majewskiego, Piotra Nowaka, Kazimierza Moskala, Wojciecha Łobodzińskiego, czy Dariusza Żurawia. Do kategorii byłych ligowców trzeba by zaliczyć Michała Probierza, Dariusza Dźwigałę, czy Pavola Stano. Natomiast Mariusz Rumak czy Dawid Szulczek poszerzyliby grupę trenerów, którzy doszli do najwyższej ligi, mimo że nie grali zawodowo w piłkę. Wciąż jednak wyraźnie niedoreprezentowani byliby bramkarze i środkowi napastnicy.

Analiza w „11Freunde” kończy się ciekawą przepowiednią dotyczącą trenerów, którzy kiedyś byli bramkarzami. Otóż są podstawy, by sądzić, że z czasem będzie ich więcej. Aktualne tendencje, integrujące bramkarza z resztą zespołu, wymagające, by mocno uczestniczył w grze, podpowiadał, organizował defensywę, czytał grę, rozgrywał i wychodził z bramki, wymagają znacznie większej niż przed laty świadomości taktycznej. „Stojąc w bramce, cały czas gadałem, by dyrygować ludźmi, bo z tyłu, mając całą grę przed sobą, wszystko świetnie widać. Właściwie uważałbym za logiczne, gdyby coraz więcej bramkarzy zostawało trenerami” – mówi Kieran Schulze-Marmeling, który w zeszłym sezonie jako trener tymczasowy uratował Preussen Muenster przed spadkiem z 2. Bundesligi. Wkrótce potem klub zastąpił go jednak nowym trenerem. Byłym środkowym pomocnikiem.

CZYTAJ WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE NA WESZŁO:

MICHAŁ TRELA

Fot. Newspix

10 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Betclic 1 liga

Reklama
Reklama