Jesienią miała być emeryturka, fajeczka, fajrancik. Los jednak chciał, że bujany fotel w Marbelli trzeba było zamienić na bramkę w Barcelonie. Trochę to trwało, żebyśmy mogli zobaczyć Szczęsnego w akcji na nowo, a co dopiero docenić go w barwach „Dumy Katalonii”. Początki były, delikatnie mówiąc, niepokojące, zwłaszcza na przykładzie styczniowego meczu z Benficą. Ale już drugie starcie po dwóch miesiącach regularnej gry pokazało, ile znaczy rozruszanie kości w przypadku Wojtka-emeryta.

Możesz być mentalnie po drugiej stronie rzeki, ale nóg i rąk nie oszukasz. Dalej mogą być jednymi z lepszych, a wczoraj były jednymi z najlepszych.
Wojtek bronił jak w transie. Benfica oddała 26 strzałów, z czego 8 wybronił Polak. Oczywiście, nie każdy do obrony potrzebował klasowego bramkarza między słupkami, ale część, a zwłaszcza uderzenia z pierwszej połowy, to wyższa szkoła jazdy dla elity. I nie chodzi nawet o samą spektakularność obron na refleks, ale pewność ruchów, przewidywanie akcji i skracanie kątów. Kiedyś Szczęsny wyjaśnił, skąd wynika spadek w efektowności jego interwencji, skąd to wrażenie ze stron widza, że parada nie była wymagająca. „To kwestia lepszego ustawiania się, które przyszło z wiekiem.”
Ten element bramkarskiego rzemiosła był kluczowy, choć równie dobrze nie musiałby mieć żadnego znaczenia, gdyby Szczęsny po prostu nie wzniósł się na wyżyny. Ba, istnieje nawet taka szansa, że z Benficą rozegrał jeden z najlepszych występów w karierze klubowej, na co – owszem – złożyły się konkretne okoliczności. W 21. minucie z boiska wyleciał Cubarsi, więc było jasne, że Barcelona będzie zmuszona do gry bliżej własnej bramki pod większym naporem Portugalczyków. A tego typu scenariusz, jak wiemy z topowych meczów Wojtka, ale z orzełkiem na piersi i w Juventusie, potrafi uwydatniać jego zalety.
To zawsze był bramkarz, którego maksymalny potencjał wyciągała drużyna z nisko ustawionym blokiem defensywnym. A że akurat Barcelona takiego wczoraj potrzebowała, totalnie niespodziewanie, Szczęsny mógł brylować. Nie tylko na ziemi i przy strzałach różnego rodzaju, ale też w powietrzu przy naprawdę wielu wrzutkach. A że roboty było sporo, bo linia obrony ze zrozumiałych powodów musiała przeciekać, okazji do wykazania się było multum. I Wojtek, jak na weterana przystało, nie pękał przy żadnej, a gdy potrzebne było szczęście (patrz: spalony przy faulu na rzut karny), ono też go nie zawiodło.
Dlatego właśnie był to występ kompletny. W dodatku będzie zapamiętany w stolicy Katalonii na długo, bo złożył się na bardzo ważne czyste konto przed rewanżem w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Co prawda Szczęsny nie dostał statuetki dla MVP spotkania (potem przekazał mu ją Pedri), ale dla nas nim został. W fazie pucharowej, przy pierwszym kontakcie z meczami największego ryzyka po długiej przerwie. Jeśli to nie robi na was wrażenia, nie mamy pojęcia, co musiałby zrobić Wojtek, żeby was przekonać. Nas kupił, tak jak kupił bilety powrotne z piekła dla swojego zespołu.
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Szczęsny bohaterem Barcelony. Choć raz miał furę szczęścia
- Alisson Królem Paryża! Fatalny Liverpool… wygrywa z PSG
- Manifest Bayernu. Kane pokazał Alonso, że lepiej grać z napastnikiem, niż bez
Fot. Newspix