Decyduje przypadek, popularność nazwiska czy ksywki albo kibicowska pasja rodziców, którzy postanawiają nazwać synów na cześć boiskowych idoli. Gdy dzieci dorastają i okazuje się, że też mają piłkarski talent, oznacza to dla nich nieustanną walkę o wyjście z cienia. Albo o pozycjonowanie w wyszukiwarkach.
Tylko czternaście osób strzeliło w Bundeslidze więcej goli niż on. Był jej królem strzelców i dotarł do finału Pucharu UEFA. Z reprezentacją zdobył brązowy medal igrzysk olimpijskich. Jest drugim wśród najlepszych strzelców w historii występów VfB Stuttgart w najwyższej lidze niemieckiej. Fritz Walter miał naprawdę udaną karierę i zwykle piłkarzy jego klasy przynajmniej się kojarzy. Jego, choć w Bundeslidze grał jeszcze w końcówce lat 90., wspomina się jednak niezwykle rzadko. Od początku stał bowiem na straconej pozycji. Rodzice nazwali go na cześć jednego z największych niemieckich piłkarzy w historii, z którym w żaden sposób nie był spokrewniony. Fritz Walter z Heidelbergu, choć osiągnął naprawdę wiele, nie przebił się do powszechnej świadomości. Bo Fritz Walter z Kaiserslautern, gwiazda drużyny, która w 1954 roku sięgnęła po mistrzostwo świata, był jeszcze lepszy.
Czasem powtórzenia nazwisk po prostu nie da się uniknąć. Jeśli De Jong to najpopularniejsze nazwisko w Holandii, siłą rzeczy wielu holenderskich piłkarzy z różnych pokoleń będzie się tak nazywać. W niektórych regionach Afryki można odnieść wrażenie, że w reprezentacji grają wyłącznie piłkarze o nazwiskach „Traore”, „Mendy”, „Dembele” czy „Diarra”. Z Paulów Robinsonów, którzy grali zawodowo w piłkę w Anglii, dałoby się złożyć całą jedenastkę. Nowaków, Kowalczyków czy Kowalskich też polska piłka znała wielu.
DWÓCH MACIEJÓW ŻURAWSKICH
Bywa, że los sprawi, że w dwóch częściach kraju nieznający się ludzie noszący to samo nazwisko nadadzą swoim dzieciom identyczne imiona, a gdy synowie dorosną, będą działać w tej samej branży. Stąd w polskim futbolu wieloletnia obecność dwóch znanych Jacków Zielińskich będących niemal rówieśnikami. Gdy młodszy, pracujący dziś w Legii Warszawa, przychodził na świat, starszy miał raptem sześć lat. To, że nazywają się tak samo, jest zwykłym zbiegiem okoliczności. Nawet trop prowadzący do najstarszego z nich, Jacka Zielińskiego ze Skaldów, jest fałszywy. Gdy rodził się trener Korony Kielce, muzyk miał dopiero piętnaście lat i jeszcze nie był powszechnie znany. Rodzice piłkarskich Zielińskich raczej nie mogli więc nazwać dzieci na jego cześć. Jeszcze bliżej skleił ze sobą los Tomaszów Sokołowskich z Dębicy i Gdyni, których dzieliło ledwie siedem lat, co pozwoliło spotkać się w Legii Warszawa. Dla rozróżnienia niezbędna była numeracja. Ten z Gdyni funkcjonuje jako Tomasz Sokołowski I, ten z Dębicy jako II.
Inaczej na polskim podwórku wygląda już przypadek Maciejów Żurawskich, który odrobinę przypomina historię Fritzów Walterów. Wprawdzie starszy z piłkarzy noszących to nazwisko nie ma w polskim futbolu aż tak legendarnego statusu, jak Walter w niemieckim, ale jednak mowa o 72-krotnym reprezentancie Polski i jednym z najlepszych zawodników swojego pokolenia. Wprawdzie trudno podejrzewać rodziców młodszego z Żurawskich, że nazwali syna na jego cześć, bo w 2000 roku, gdy przychodził na świat, starszy Żurawski był zaledwie obiecującym ligowcem, mającym na koncie dopiero 25 goli w Ekstraklasie, ale ostatecznie wyszło niefortunnie. 24-letni Żurawski ma już ponad sto meczów w najwyższej lidze, strzelił w niej kilka efektownych goli, głównie w Warcie Poznań, której wychowankiem jest… starszy Maciej Żurawski. Jeśli jednak jego kariera nie nabierze nagle innej trajektorii, z czasem może popaść w zapomnienie, nigdy nie wychodząc z cienia bardziej popularnego piłkarza nazywającego się identycznie.
RONALDO PORTUGALSKI I BRAZYLIJSKI
Świat futbolu jest naszpikowany tego typu historiami. Dobrze, gdy rodzice się zabezpieczą, na wypadek, gdyby ich syn poszedł tą samą drogą, co ich własny idol, odnosząc sukces w tej samej branży i dadzą mu tylko imię, przydomek albo jeden z członów nazwiska na jego cześć. Ojciec Xaviego Simonsa, reprezentanta Holandii i gwiazdy Lipska, na tyle uwielbiał Xaviego Hernandeza z Barcelony, że nadał synowi nietypowe w jego ojczyźnie imię. Człon Simons sprawia jednak, że młody piłkarz pracuje na własne nazwisko, podczas gdy imię jest jedynie ciekawostką. Podobnie jak u Neeskensa Kebano, 35-krotnego reprezentanta Demokratycznej Republiki Konga, który rozegrał ponad 160 meczów w barwach Fulham. Imię, które zawdzięcza nazwisku byłego świetnego holenderskiego piłkarza, nie przeszkodziło mu w pracy na własne nazwisko. Tak samo, jak u Rumuna Romario Benzara, 19-krotnego reprezentanta swojego kraju.
Najciekawiej robi się w kręgach kulturowych, w których imiona i nazwiska są wieloczłonowe, a ludzie funkcjonują często pod jednym z imion. Ronaldo Luisa Nazario de Limę i Cristiano Ronaldo dos Santosa Aveirę w punkcie startu nie łączyło aż tak wiele, raptem jedno z popularnych w różnych częściach świata imion. Przez to jednak, że obaj zrobili globalne kariery w tej samej branży i zyskali rozpoznawalność jako „Ronaldo”, w rozmowach o nich zaczęło być konieczne doprecyzowanie. „Portugalski” albo „Brazylijski”. „Cristiano” albo „Il Fenomeno”. Tutaj sprawę ratuje w jakimś stopniu podwójne imię, pod jakim jest znany Portugalczyk. Cristiano Ronaldo to kto inny niż po prostu Ronaldo. Gorzej z Ederzito Antonio Macedo Lopesem, czyli Ederem, który strzelił dla Portugalii zwycięskiego gola w finale Euro 2016 i Ederem Aleixem de Assisem, Brazylijczykiem ze słynnej mundialowej ekipy z 1982 roku. Obaj przeszli do historii futbolu jako „Eder” i muszą z tym żyć.
HONDURAŃSKI BONIEK
U Luisa Alberto Suareza Diaza i Luisa Suareza Miramontesa jest jeszcze trudniej, bo mowa o bardziej znanych postaciach. Pierwszy był w szczycie jednym z najlepszych napastników świata. Drugi zdobył Złotą Piłkę. Nie dorobili się popularnych, rozróżniających ich przydomków, bo funkcjonowali w innych pokoleniach. Gdy więc dziadek rozmawia z wnukiem o futbolu, słysząc „Luis Suarez”, widzą dwie różne, niezwykle popularne osoby. Młodszy Urugwajczyka, starszy Hiszpana.
Czasem dysproporcja sławy i talentu jest jednak znacznie wyraźniejsza, a przydomki nadane na cześć piłkarzy z innych kręgów kulturowych brzmią cokolwiek ekstrawagancko. Nawet jeśli mniej znany z piłkarzy i tak zrobi dużą karierę. Jak Mueller, brazylijski mistrz świata z 1994 roku, ksywkę zawdzięczający Niemcowi Gerdowi Muellerowi. Albo Honduranin Boniek Garcia, uczestnik mundialu z 2010 i 2014 roku. Kilka lat temu portal Transfermarkt sklecił z tego rodzaju, wyłącznie wówczas aktywnych, piłkarzy całą jedenastkę. W artykule pojawili się m.in. egipski Trezeguet (nazwany na cześć Davida, reprezentanta Francji), Portugalczyk Schuerrle (!), Uzbek Maradona, Portugalczyk Nakata, Angolczyk Saviola, Mozambijczyk Hagi, Kameruńczyk Messi, Kabowerdeńczycy Platini i Ballack, Malezyjczyk Dalglish, Wenezuelczyk Breitner, czy pochodzący z Sierra Leone Crespo. Do dziś całkiem niezłym piłkarzem jest Hiszpan Stoiczkow, występujący obecnie w Granadzie, któremu jednak nie grozi zostanie najsłynniejszym Stoiczkowem futbolu.
MAGIA W DRUGIM IMIENIU
Osobną kategorią są imiona, jakie gwiazdy futbolu nadają własnym dzieciom. Niektórzy decydują się już na dzień dobry nałożyć im garb porównań do ojców, wybierając dla nich imiona, które sami noszą. Pół biedy, jeśli dzieci pójdą swoją drogą i zrobią karierę w innych branżach. Czasem sprawy przybierają jednak niespodziewany obrót. I tak najbardziej utytułowanym słowackim trenerem w ostatnich latach był Vladimir Weiss, z kolei jednym z najlepszych słowackich piłkarzy Vladimir Weiss, dla odróżnienia nazywany juniorem, choć właśnie kończy karierę. Niekiedy zdarza się jednak, że znani piłkarze nazywają dzieci na cześć innych znanych piłkarzy. Felipe Melo, były reprezentant Brazylii, nazwał syna „Linyker” (nie wyjaśniając, dlaczego z taką właśnie pisownią). „Nadałem to imię synowi, bo uważam je za piękne, oryginalne i zaszczytne. Był świetnym piłkarzem, wielkim nazwiskiem w angielskiej reprezentacji i w historii angielskiego futbolu” – mówił, cytowany przez „The Guardian”. O tym, czy młody Linyker kiedyś będzie się mierzył nie tylko z porównaniami do znanego ojca, ale i patrona imienia, jeszcze nie wiadomo, wszak jest dopiero nastolatkiem.
Zdarza się jednak, że magia pozostaje ukryta. David Cotterill, były piłkarz m.in. Birmingham City i reprezentacji Walii, teoretycznie nazywa się zupełnie zwyczajnie. Dopiero gdy rozwinie się jego pełne imię i nazwisko do David George Best Cotterill, widać historię kibicowskiej namiętności ojca. Sam piłkarz chwalił się, że spotkał kiedyś oryginalnego Besta, który złożył mu nawet autograf na akcie urodzenia. To jednak wciąż nieszkodliwe dziwactwo w porównaniu do historii Charliego Oatwaya, byłego piłkarza Brighton, którego pełne nazwisko brzmi Anthony Philip David Terry Frank Tonald Stanley Gerry Gordon Stephen James Oatway. Został bowiem nazwany na cześć… całego pierwszego składu Queens Park Rangers z 1973 roku. Charlie to tylko ksywka.
MICHAŁ TRELA
***
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Śląsk rozbija absolutnie beznadziejny, katastrofalny, marny Widzew
- Dwóch inwestorów w grze o Koronę. Potencjalny nowy właściciel oglądał mecz z trybun
- Łabojko: Prezes Brescii nie lubił liczby 17, więc trening zaczynał się o 16:59 [WYWIAD]
Fot. Newspix