Na górze róże, na dole stado słoni, Arka nie była dziś lepsza od Polonii. I to na tyle romantyzmu. Bo jedni i drudzy zaserwowali okropne widowisko. Może i podopieczni Dawida Szwargi oddali więcej strzałów i dłużej byli przy piłce, ale pokazali o wiele za mało, aby pokonać Czarne Koszule. Nie chcielibyśmy być w skórze tych wszystkich biedaków, którzy namówili swoje drugie połówki, żeby Walentynki spędzić na gdyńskim stadionie.
Takiej konsternacji wśród kibiców Arki po ogłoszeniu składu nie było bardzo długo. Bynajmniej nie dlatego, że od ostatniego ligowego meczu żółto-niebieskich minęło 67 dni. W tym czasie w Gdyni zmieniło się mnóstwo. Przede wszystkim Tomasza Grzegorczyka zastąpił Dawid Szwarga. Ta historia została opowiedziana już na sto sposobów, natomiast wielką niewiadomą pozostawała jedenastka, którą były trener Rakowa deleguje na mecz z Polonią Warszawa, a więc swój debiut nad morzem.
Niespodzianki od debiutanta
No i Szwarga zaskoczył, bardzo zaskoczył. Przede wszystkim duetem stoperów, który utworzyli Przemysław Stolc (który o wiele częściej występował na prawej stronie, a ostatnio był przede wszystkim rezerwowym) i Ołeksandr Azacki (który w tym sezonie nie powąchał murawy w meczu o punkty).
Od pierwszej minuty wyszli również między innymi Zvonimir Petrović (który jesień spędził w Kotwicy Kołobrzeg) i Szymon Sobczak w miejsce Karola Czubaka (który zamienił Trójmiasto na Kortrijk).
W Polonii również nowe twarze: Mateusz Młyński (wychowanek Arki ściągnięty z Wisły Kraków) i Kacper Śpiewak (pozyskany z Motoru Lublin). Ta dwójka, w przeciwieństwie do większości zawodników Czarnych Koszul, raczej nie miała złych wspomnień związanych z żółto-niebieskimi barwami. Ostatnie – trzymając się walentynkowego klimatu – randki Polonii z Arką kończyły się łomotem spuszczonym przez ekipę z Trójmiasta. Obie drużyny spotkały się na inaugurację również poprzedniej wiosny (tyle że przy Konwiktorskiej), co skończyło się zwycięstwem gości 3:0. Identyczny wynik był w trzeciej kolejce już bieżącego sezonu.
A jak było dziś?
Déjà vu
Arkowcy od początku przejęli inicjatywę, jednak nie strzelali celnie (na początku praktycznie w ogóle nie strzelali), a goście bronili szczelnie, wiadomo. Sytuacja zmieniła się mniej więcej po kwadransie, kiedy to podopieczni Mariusza Pawlaka zaczęli rozgrywać piłkę. Wyglądało to tak, jakby plan, który Dawid Szwarga miał na początkową fazę meczu, nie wypalił i trzeba było wdrożyć plan B. Czyli oczekiwanie na błąd rywali i kontrę. Problem w tym, że goście błędów nie popełniali, tylko robili to, co w pierwszym kwadransie Arka, a więc wymieniali podania w okolicy koła środkowego. To brzmi jak przepis na absolutną mordęgę dla widzów.
I faktycznie, nie oglądało się tego meczu dobrze. Pamiętacie Raków z poprzedniego sezonu? No właśnie… Ale oczywiście z osądami jeszcze się wstrzymamy. Wiadomo, pierwsze spotkanie, trzeba dać czas i tak dalej.
Pierwszoligowa młócka
Nad zakończoną bezbramkowym remisem pierwszą połową raczej nie ma co się dłużej pochylać. Czarne Koszule były ostrożne. Jakby wbiły sobie młotkami do głów, jak silną kadrą dysponuje Arka, no i że przyjechały na mityczny „trudny teren”. Swoją drogą, mimo sypiącego przez cały dzień śniegu, minusowej temperatury i późnej, walentynkowej pory, na gdyńskim stadionie zameldowało się sporo fanów spragnionych pierwszoligowej młócki, więc atmosferka była tego wieczoru najlepsza ze wszystkiego.
A druga połowa? Mariusz Pawlak rozpoczął od ściągnięcia najsłabszego na boisku Xabiera Auzmendiego. W jego miejsce wszedł Krzysztof Koton. Ale i on nie wyglądał dobrze. Generalnie nikt w tym meczu nie wyglądał dobrze, nie tylko jeśli chodzi o gości w Czarnych Koszulach.
Gospodarze rozpoczęli drugą połowę od niezłej akcji, w której główne role odegrali Tornike Gaprindaszwili i Szymon Sobczak. Ostatecznie jednak napastnik Arki został zahaczony przez Michała Grudniewskiego, a sędzia Grzegorz Kawałko nie dopatrzył się tam faulu.
Chwilę później podrażniony Gruzin samemu próbował uderzyć na bramkę bardzo niepewnego dziś Mateusza Kuchty (który ze sto razy wypuścił w piątek piłkę z rąk), ale jego strzał został zablokowany przez defensorów Polonii.
Chodź, pomaluj mój świat
Po godzinie bezbarwnej gry na boisku zameldowali się Adam Ratajczyk i Hide Vitalucci, którzy mieli pomóc w pokolorowaniu mocno bezbarwnej gry Arki.
I to właśnie włoski Japończyk trafił do siatki kilka minut później. Vitalucci przytomnie zachował się w zamieszaniu, które powstało w polu karnym Polonii po rzucie rożnym gospodarzy. Problem w tym, że jeszcze przed strzałem w górę powędrowała chorągiewka bocznego arbitra.
Kilka chwil później Vitalucci uderzył raz jeszcze. Tym razem mowy o spalonym nie było, jednak piłkę (na raty) zatrzymał Kuchta.
Kolejne minuty upływały niemiłosiernie długo. Jakby zegar albo w ogóle czas chcieli dodatkowo poznęcać się nad wszystkimi, którzy wybrali mecz Arki z Polonią jako walentynkową atrakcję. Drogi czasie, to było naprawdę nie fair.
W 82. minucie w żółto-niebieskich barwach zadebiutował Jordan Majchrzak. No, zadebiutował. Raz próbował nieźle podawać do najaktywniejszego w drugiej połowie Vitalucciego i to tyle.
Złośliwy był również sędzia, który doliczył aż pięć minut, ale wreszcie wybrzmiał ten upragniony, ostatni gwizdek.
„Wiosna” z I ligą rozpoczęła się od remisu Odry Opole z liderem z Niecieczy. Arka mogła więc zbliżyć się do Bruk-Betu na trzy punkty. Szansy tej nie wykorzystała.
Tymczasem w Gdyni chyba szykuje się kilka rozwodów…
Arka Gdynia – Polonia Warszawa 0:0
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Kradzież butów, koniec z dojadaniem giętej i napastnik na stoperze. Co działo się w 1. lidze?
- Legia zgłasza nieprzygotowanie do rundy, Jagiellonia przeciwnie
- Ruch gra twardo, Lechia wkurza wszystkich. “Albo jest się fair, albo Urfer”
- Sousa, Berggren, Kozubal, Ivi… Wybieramy łączoną jedenastkę Lecha i Rakowa
Fot. Newspix