Kończy się era Manuela Neuera i Thomasa Muellera. Największe gwiazdy obecnej drużyny rozglądają się po rynku, bo ich kontrakty wkraczają w decydującą fazę. Klub chciałby dokonać wielkiej wymiany skrzydłowych, ale blokują go wysokie pensje zawodników już mało przydatnych. W nadchodzących miesiącach walka o mistrzostwo Niemiec i finał Ligi Mistrzów na własnym stadionie może być w Monachium tylko dodatkiem do kluczowych decyzji, jakie mają do podjęcia działacze niemieckiego giganta.
Od pamiętnego popołudnia, gdy Bayern Monachium, świętując ostatnie dotąd mistrzostwo Niemiec, zwolnił jednocześnie prezesa i dyrektora sportowego, całkowicie przyćmiewając fetę, minęło już przeszło półtora roku. Zmiany kierunków w klubach tego rozmiaru przypominają jednak zawracanie tankowców. Dlatego echa kilkuletnich rządów Olivera Kahna i Hasana Salihamidzicia wciąż wiążą ręce zatrudnionych rok temu nowych szefów bawarskiego działu sportowego. Udana runda jesienna, podczas której Bayern odzyskał prowadzenie w Bundeslidze i zachował szansę na finisz w czołowej ósemce Ligi Mistrzów, momentami prezentując dobry styl, trochę uspokoiła nastroje wokół monachijskiego giganta. Ale w najbliższych miesiącach to nie trener Vincent Kompany, piłkarze, prezes, czy nawet Uli Hoeness, ale dyrektor sportowy Max Eberl może zostać główną twarzą Bayernu. Jak to określa poczytny blog MiaSanRot, dla architekta sukcesów współczesnej Borussii Moenchengladbach zaczyna się w Monachium rok prawdy.
Przez dekady, w których za politykę sportową Bayernu odpowiadał Hoeness w roli menedżera, niemiecki gigant przyzwyczaił do specyficznego poruszania się po burzliwych wodach europejskiego rynku transferowego. Rzadko uczestniczył w wielomilionowych licytacjach o najgłośniejsze nazwiska Europy. Pilnował natomiast, by nikt nie panoszył się mu na wewnętrznym rynku, dbał o dobry przepływ między akademią a pierwszą drużyną, a do tego lokalizował w innych krajach czasem nieoczywiste gwiazdy, które na najwyższy poziom wskakiwały dopiero w Monachium. A przede wszystkim skrzętnie pilnował, by nie tracić tych, których już ściągnął i z których był zadowolony. Bayern jako klub docelowy wolał płacić wyższe pensje tym, co do których miał przekonanie, niż wysokie kwoty transferowe za gotowe gwiazdy futbolu. Choć wykonanie tej strategii wychodziło lepiej lub gorzej, zasadniczo przez dekady Bawarczycy byli stawiani za wzór zdrowo i sprytnie funkcjonującego klubu, któremu udawało się łączyć racjonalne gospodarowanie z sukcesami na międzynarodową skalę.
Pod koniec poprzedniej dekady rządy Hoenessa i Karla-Heinza Rummeniggego, którzy w różnych rolach pociągali za większość sznurków przez prawie pół wieku, miały dobiec końca. Na ich następców wybrano rozpoznawalne postaci Bayernu z przełomu wieków, czyli Kahna w roli prezesa i Salihamidzicia jako dyrektora sportowego. Nie można powiedzieć, że ten okres zakończył się fiaskiem, bo do Bayernu trafiło w tym czasie kilku dobrych piłkarzy, gablota zapełniła się o kolejne trofea, w tym w 2020 roku o Puchar Mistrzów. Chaos decyzyjny skutkujący sukcesywnie obniżającym się poziomem sportowym doprowadził jednak dawnych szefów do wniosku, że trzeba działać, nim ich dzieło życia zostanie zniweczone na ich oczach. Mistrzostwo podarowane Bayernowi w ostatniej kolejce przez Borussię nie uratowało zarządzającego duetu przed zwolnieniem. W maju 2023 Bayern wszedł w długą fazę wielkiej przebudowy, w której znajduje się do dziś.
ZMIANA SZEFÓW SPORTU
W spadku po Kahnie i Salihamidziciu pozostał trener Thomas Tuchel, zatrudniony chwilę wcześniej, do którego Hoeness nigdy nie miał przekonania. Za letnie okno transferowe w 2023 roku odpowiadał w Monachium komitet złożony z Hoenessa, Rummeniggego, trenera i szefa skautów, który był jeszcze prawą ręką Salihamidzicia. Efektem było dopięcie pozyskania Harry’ego Kane’a, co należało uznać za wielki sukces, ale też zaniedbanie kilku innych wołających o wzmocnienie miejsc w kadrze. Trenerowi szczególnie zależało na ściągnięciu środkowego pomocnika, ale negocjacje z Fulhamem w sprawie Joao Palhinhii tak się przeciągnęły, że Bayern został z pustymi rękami. Niezadowolony Tuchel co jakiś czas przypominał, że nie tak to miało wyglądać, co z kolei drażniło szefów. Już pod koniec jego rządów Hoeness wytknął mu, że jest trenerem, który zamiast o rozwiązaniach, w pierwszej kolejności myśli o transferach. W Monachium takie słowa takiej postaci nadal brzmią jak wyrok.
Dopiero we wrześniu 2023 roku, po oknie transferowym, sprowadzono z Salzburga Christophera Freunda, cenionego fachowca, który od lat potrafił ściągać do miasta Mozarta przyszłe gwiazdy futbolu. Na Maksa Eberla, wytypowanego na główną postać nowego działu sportowego, trzeba było poczekać, nim udało się go wyrwać z RB Lipsk. Wcześniej przez lata imponował w Niemczech tym, jak zamienił Borussię Moenchengladbach z klubu należącego tylko do przeszłości w uczestnika fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Wszelką sympatię stracił, gdy najpierw ze łzami w oczach rezygnował z pracy w Nadrenii, tłumacząc się wypaleniem zawodowym, by kilka miesięcy później zostać szefem działu sportowego w Lipsku, który niejednokrotnie krytykował za psucie rynku. Bayern wyciągnął go w marcu minionego roku, nim na dobrą sprawę zdołał coś w Saksonii zdziałać.
W realiach dużych klubów marzec nie jest jednak łatwym momentem na szykowanie letniego okna transferowego. Wielomilionowe ruchy przygotowuje się zwykle dużo wcześniej. A Bayern musiał zacząć od rozwiązania kwestii trenera. Pod koniec lutego, czyli jeszcze przed formalnym rozpoczęciem pracy przez Eberla, klub ogłosił, że po sezonie rozstanie się z Tuchelem. Znalezienie jego następcy stało się więc pierwszym zadaniem nowego duetu dyrektorów sportowych. Niełatwym, bo z rynku po kolei znikali potencjalni kandydaci. Xabi Alonso zdecydował się na pozostanie w Bayerze Leverkusen, Ralf Rangnick przedłużył kontrakt z reprezentacją Austrii, Julian Nagelsmann wybrał dalsze prowadzenie kadry Niemiec. Wraz z dobrymi osiągnięciami zespołu w Lidze Mistrzów zaczął się wśród kibiców podnosić temat odkręcenia sprawy z Tuchelem, a przez media przetaczały się kolejne nazwiska trenerów, które rzekomo miały odmówić Bayernowi. Przeciągająca się niejasność w kwestii tego, kto poprowadzi drużynę, nie ułatwiała planowania przebudowy kadry. Gdy w końcu udało się wyjaśnić temat, zatrudniając Vincenta Kompany’ego, okno transferowe było tuż za rogiem.
Cała wierchuszka pionu sportowego Bayernu na jednym zdjęciu podczas styczniowego sparingu z RB Salzburg.
Od lewej: szef pionu sportowego Max Eberl, dyrektor sportowy Christopher Freund oraz trener Vincent Kompany. Najbardziej z prawej – trener rywali Thomas Letsch
PÓŁ DRUŻYNY W NEGOCJACJACH
A Bayern nie jest klubem, w którym na budżet się nie patrzy. By kogoś kupić, trzeba wcześniej zrobić dla niego miejsce. W tej kwestii po burzliwym czasie Tuchela też było kilka wątpliwości. Rozczarowujący sezon mieli za sobą Serge Gnabry, Alphonso Davies, Kingsley Coman czy Leon Goretzka, cieszący się gwiazdorskimi kontraktami podpisanymi jeszcze za poprzedniego dyrektora sportowego. Joshua Kimmich, przesuwany na nielubianą prawą stronę, zaczynał rozglądać się po rynku. Z decyzją o ich dalszej przydatności należało poczekać, aż przyjrzy się im osobiście nowy trener i zdecyduje, jaki ma na nich pomysł. Jednocześnie bez rozstania z niektórymi piłkarzami, trudno było działać na rynku transferowym.
Ostatecznie z wielkiej przebudowy wyszły kosmetyczne roszady. Sprzedano do Manchesteru United Mathijsa De Ligta i Noussaira Mazraouiego, ściągnięto Hirokiego Ito ze Stuttgartu, a Josipa Stanisicia z Bayeru Leverkusen. Największymi ruchami okazało się pozyskanie (z rocznym opóźnieniem) Palhinhii, któremu Tuchel, nie mogąc się go doczekać, wykreował w międzyczasie konkurenta, czyniąc ważną postać z Aleksandara Pavlovicia oraz Michaela Olise’a z Crystal Palace. Siłą rzeczy nowe otwarcie w Bayernie wiązało się więc raczej z trenerem niż z zawodnikami, którzy w większości byli ci sami, co za czasów Tuchela. Mimo starań, Goretzki, Comana czy Gnabry’ego nie udało się zachęcić do odejścia i uwolnienia środków z wysokich umów.
Sytuacja kontraktowa jest więc dziś absolutnie nietypowa dla Bayernu. Klub, który zwykle z dużym wyprzedzeniem myślał o wiązaniu najważniejszych postaci i pilnował, by w trakcie sezonu nie musieć negocjować z więcej niż jedną-dwiema gwiazdami, nagle ma dziś pół drużyny niepewne przyszłości. Od 1 stycznia, nie oglądając się na Bayern, mogą negocjować z potencjalnymi nowymi pracodawcami trzej zawodnicy z podstawowego składu i dwóch z jego pogranicza. Oczywiście rynkowy status każdego się różni. Manuel Neuer czy Thomas Mueller nie będą już szachować Bayernu flirtowaniem z innymi klubami. W ich przypadku trzeba jedynie zdecydować, czy to właściwy moment na rozstanie i oszacować prawdopodobieństwo, że w zaawansowanym wieku będą w stanie grać na wysokim poziomie jeszcze przez rok. Eric Dier czy Sven Ulreich, rezerwowy bramkarz, są jedynie uzupełnieniami kadry.
NAJWAŻNIEJSZA POSTAĆ SWOJEGO POKOLENIA
Ale już Joshua Kimmich i Alphonso Davies to zawodnicy absolutnie podstawowego składu. Niemiec, którego Kompany znów obsadził w centralnej roli, wrócił jesienią na światowy poziom. Rozegrał kapitalną rundę, uprawniającą go do myślenia o występach w podstawowym składzie dowolnego klubu. W wieku niespełna 30 lat ma do podjęcia kluczową decyzję dotyczącą końcowego etapu kariery. To ostatni moment, by ruszyć jeszcze do innego wielkiego klubu i odgrywać w nim znaczącą rolę. Jeśli teraz podpisze kilkuletni kontrakt z Bayernem, raczej w sile wieku już z niego nie odejdzie. A mowa nie tylko o świetnym piłkarzu, mającym już przeszło 400 występów w Bayernie, ale i kapitanie reprezentacji Niemiec, typowanym na przyszłego kapitana Bayernu. Chodzi więc nie tylko o kwestie piłkarskie, ale też wizerunkowe. Wszak to bezsprzecznie najważniejszy zawodnik swojego pokolenia w Niemczech.
Davies, którego kusił Real Madryt, również wrócił u Kompany’ego do świetnej dyspozycji. A skoro ma dopiero 24 lata, przed nim jeszcze cała kariera. Kogoś z podobnym ciągiem na bramkę i możliwościami fizycznymi, nie tak łatwo byłoby znaleźć. Inaczej ma się sprawa z Leroyem Sane, któremu ciągle towarzyszą wątpliwości. Piłkarzem światowej klasy bywa, ale nie jest. Ciągle zdarzają się mu momenty magii, zdradzające olbrzymie umiejętności, ale jednocześnie to wciąż gracz chimeryczny, negatywnie nieprzewidywalny. A że ma już niemal 29 lat, trudno liczyć, że w końcu ustabilizuje formę na najwyższym poziomie. Jednocześnie jednak wciąż jest w sile wieku, ma renomę choćby w Premier League i wycenia się go na dziesiątki milionów euro. Stracić go za darmo, nie byłoby na pewno optymalnym scenariuszem. Choć strata sportowa byłaby nieporównanie mniejsza niż odejście Daviesa czy – zwłaszcza – Kimmicha, finansowo dałoby się jego odejście rozwiązać lepiej. Ale wkraczając w ostatnie miesiące kontraktu skrzydłowego, Bayern tego już nie naprawi. Musi zdecydować, czy chce się wiązać z Niemcem na kolejne lata, czy pozwolić mu odejść, licząc, że uda się znaleźć kogoś lepszego.
W warunkach dużych klubów nadchodzące lato to i tak już właściwie za późno na przedłużanie umów liderów. Trzeba myśleć o kontraktach, które wygasają w 2026 roku. Jeśli nie podpisze się nowych w najbliższych miesiącach, zawodnicy wkroczą niebawem w ostatni rok kontraktu. Trudno więc będzie uzyskać za nich wielkie kwoty, twardo negocjować z potencjalnymi kupcami, czy z samymi piłkarzami. Im bliżej końca umowy, tym silniejsza jest pozycja piłkarza. Im ważniejszy to piłkarz, tym większy problem dla klubu.
MUSIALA, CZYLI NOWY MUELLER
To dlatego tak dużo uwagi w ostatnich miesiącach niemieckie media poświęcały przyszłości Jamala Musiali. To generacyjny talent nie tylko w tamtejszym futbolu, zawodnik o suficie sięgającym Złotej Piłki. Prezes Herbert Hainer mówił, że klub chciałby z niego uczynić Thomasa Muellera tego pokolenia, czyli powszechnie lubianego wychowanka, który na całą karierę zostanie twarzą Bayernu. Skoro mowa jednak o zawodniku, którego z otwartymi ramionami powitano by w każdym klubie świata, trzeba uważać, by go nie stracić. Zwłaszcza po tym, jak „Kicker” ogłosił, że Bayerowi Leverkusen uda się przedłużyć kontrakt Floriana Wirtza, drugiego niemieckiego talentu tej skali, którym również interesuje się Bayern, jeszcze ważniejsze dla monachijczyków stało się związanie z Musialą na dłużej. W dużej mierze od powodzenia tych rozmów zależy, jak będzie oceniana praca Eberla oraz Freunda.
Musiala również nie jest jednak jedynym graczem Bayernu, któremu do końca umowy pozostało ledwie półtora roku. W podobnej sytuacji są lider obrony Dayot Upamecano, uniwersalny Raphael Guerreiro oraz Goretzka i Gnabry, w których widziano kiedyś filary Bayernu i zaoferowano im takie kontrakty, a których przydatność jest coraz mocniej kwestionowana. Akurat na zbliżający się koniec tych umów w Monachium raczej czekają z utęsknieniem, by mieć trochę większe pole manewru przy negocjowaniu innych kontraktów.
Do tego dochodzi jeszcze kwestia Alexandra Nuebela, ściągniętego przed czterema laty z myślą o zastąpieniu w przyszłości Manuela Neuera. Teraz jest wypożyczony do VfB Stuttgart i bije się o bluzę numer jeden w reprezentacji Niemiec. Nie pozostawił jednak wątpliwości, że dopóki jest w Monachium Neuer, nie ma zamiaru tam wracać. Jego kontrakt także wygaśnie w 2026 roku. Skoro – wedle doniesień – Bawarczycy planują przedłużyć umowę z zawodnikiem, który tej wiosny skończy 39 lat, muszą też pomyśleć, co zrobić z Nuebelem. Za rok bowiem, gdy Neuer wreszcie zwolni miejsce między słupkami, może się okazać, że jego następca zdecydował się kontynuować karierę gdzie indziej. Sama scheda po Neuerze, przez lata bramkarzu światowej klasy, który jednak wyraźnie obniżył loty i częściej niż w przeszłości popełnia błędy oraz łapie kontuzje, byłaby wystarczająco dużym i trudnym tematem strategicznym. W obliczu mnogości innych palących tematów schodzi jednak na razie na dalszy plan.
WYMIANA SKRZYDEŁ
W Bayernie myślą jeszcze choćby o wymianie skrzydłowych. W czasach Arjena Robbena i Francka Ribery’ego ataki flankami były znakiem rozpoznawczym odnoszącego sukcesy monachijskiego zespołu. Dziś światową klasę reprezentuje w Monachium kręgosłup z Kimmichem, Musialą i Harrym Kanem, ale zawodnicy wspierający ich na bokach już od tego poziomu odstają. Nawet jeśli Olise zaskakująco dobrze wprowadził się do drużyny, cały zestaw z nim Comanem, Gnabrym i Sane nie daje gwarancji najwyższej klasy. Bayern liczbowo na wielu pozycjach w ofensywie ma dziś całkiem szeroko obsadzoną kadrę. Jeśli chodzi jednak o jednostki wyróżniające się w skali Europy, można wskazać tylko trzy. A to i tak optymistycznie licząc, bo na przykład w trzydziestce nominowanych do Złotej Piłki nie znalazł się nikt poza Kanem.
Mimo to Bayern nie zamierza być tej zimy aktywny. Sytuację kadrową przed drugą częścią sezonu ma poprawić powrót do zdrowia Ito i Stanisicia, którzy stracili całą jesień. Ich nieobecność sprawiła, że stoperzy Upamecano i Kim musieli grać praktycznie zawsze, bez żadnych możliwości odpoczynku. W Bawarii zbierają środki i pomysły na lato, by wtedy dokonać większej przebudowy. Sytuacji nie ułatwia im jednak fakt, że zawodnicy nie muszą się spieszyć z decyzjami, mogą spokojnie wysłuchiwać ofert innych klubów, a jak zwraca uwagę „Bild”, jedna sprawa zależy od drugiej. Kimmich, Davies czy Musiala, zanim zdecydują o przyszłości, chcą wiedzieć, jak będzie się rozwijała sytuacja w klubie i czy Bayern zagwarantuje im realne możliwości walki o Ligę Mistrzów w kolejnych latach. Jeden może więc czekać na ruch drugiego, traktując jego decyzję jako sygnał, w którą stronę będą zmierzały sprawy w klubie. A to zapowiada długie i burzliwe miesiące w FC Hollywood, w którym walka o mistrzostwo Niemiec i finał Ligi Mistrzów na własnym stadionie będzie tylko przerywnikiem od dyskusji o tym, co się wydarzy przy negocjacyjnych stołach.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Turnieje halowe, obozy zabawy i dziwne urazy, czyli zimowa przerwa w Bundeslidze
- Czekając na “Here we go”. Komu kończą się kontrakty w 2025 roku?
- Dramatyczne sceny w Monachium. Piłkarz Bayernu zabrany przez karetkę
- Angielsko-niemiecki drenaż mózgów