Nim się obejrzeliśmy, a Bundesliga wraca do gry. Zaledwie 19 dni minęło między ostatnim meczem 2024 roku a pierwszym obecnego. W obu bohaterami są piłkarze Borussii Dortmund, którzy po raz pierwszy od wielu lat zerwali ze swoją zimową tradycją. Ale nie tylko oni, bo na przestrzeni wielu dekad Die Winterpause, jak mawia się na przerwę zimową za Odrą, przechodziła liczne metamorfozy.
Aż 15 klubów Bundesligi wybrało przygotowania do rundy wiosennej w Niemczech. Piłkarze otrzymali bowiem tylko około 10 dni wolnego, po czym powrócili do swoich zespołów, które w większości – niestandardowo – do meczów rundy rewanżowej przygotowywały się w ojczyźnie. To tyczy się również Borussii Dortmund, która od wielu lat jeździła na obozy do hiszpańskiej Marbelli. Tym razem zawodnikom BVB nie było dane skosztować gorących piasków plaż Costa del Sol. Ale może to i lepiej. Na przełomie 2016 i 2017 roku podobną kąpiel zażył zawodnik Hoffenheim Jiloan Hamad. Poparzył sobie podeszwy stóp do tego stopnia, że po powrocie do mroźnego Sinsheim – panowały wtedy mrozy nawet do minus 20 stopni Celsjusza – nie był w stanie włożyć stóp do butów. Miesiąc później TSG oddało go za darmo do Hammarby.
Sylwestrowe granie
Ta anegdotka o Hamadzie to jedna z wielu historii, jakie na przestrzeni ostatnich dekad wydarzyły się w trakcie Die Winterpause. Część z nich zebraliśmy dla was w przaśną lekturę o futbolu za Odrą. A opowiadanie zaczniemy od bardzo dobrze wspominanych – szczególnie przez starszych kibiców – turniejów halowych, które w latach 80. i 90. cieszyły się dobrą sławą w Niemczech.
Władze Borussii Dortmund kwiliły w mediach, że mają najkrótszą przerwę zimową ze wszystkich niemieckich drużyn. Nic jednak nie wskórały, dlatego zdecydowały się nie pojechać do Marbelli. Do Hiszpanii jeździli tak długo, że znalazły się nawet zdjęcia Łukasza Piszczka w barwach BVB z Filipem Mladenoviciem reprezentującym Standard Liege. Co za staroć!
To właśnie wtedy przerwy zimowe potrafiły trwać nawet dwa miesiące. Po doświadczeniach z lat 60. i 70. władze Bundesligi zdecydowały się wydłużyć Die Winterpause, choć wcześniej grano nawet w sylwestra! 31 grudnia 1964 roku odbył się jeden z dwóch tego typu meczów. Stuttgart zremisował 1:1 z Norymbergą. Rok później, w ramach odrabiania zaległości, garstka trzech tysięcy kibiców mogła ponownie zobaczyć sylwestrowe starcie. Tym razem Eintracht Brunszwik w niezwykle smutnym meczu – jak napisał “Sport-Magazin” – pokonał najgorszego beniaminka w dziejach niemieckiej elity – Tasmanię Berlin 2:0.
W okresie zimowym coraz mniej osób przychodziło na trybuny, co spowodowane było trudnymi warunkami pogodowymi. Dodatkowo przez brak boisk z podgrzewaną murawą przekładano coraz więcej meczów. W sezonie 1978/79 pierwsza kolejka rundy wiosennej trwała od 20 stycznia do 26 maja, a łącznie przełożono aż 46 spotkań. Z tego powodu władze ligi dały piłkarzom dwa miesiące wolnego. Najdłuższa Die Winterpause trwała 77 dni i przypadła na sezony 1986/87 i 1988/89. To wtedy swój rozkwit zaliczyły turnieje halowe.
Hallenpokal
Młodsi kibice może nie pamiętają, ale w przerwie zimowej, zamiast przerzucać się na inne dyscypliny uprawiane na białym puchu jak skoki lub biegi narciarskie czy też biathlon, poszukiwało się niemieckiego kanału DSF. Dziś nie ma go nawet na liście żadnego dekodera z tysiącami pozycji. W 2010 roku przyjął nazwę Sport1, ale i bez tego DFB-Hallenpokal – jak nazywał się turniej halowy – znacznie szybciej umarł, wyparty przez futbolowy komercjalizm. Jego ostatnia edycja, traktowana już po macoszemu przez największe ekipy – Bayern wysłał rezerwy włącznie z trenerem – miała miejsce w 2001 roku. Wcześniej cieszyła się jednak dobrą sławą.
W trakcie przerwy zimowej piłkarze, zamiast gonić po kolana w zaspach – wyjazdy na obozy do ciepłych krajów nie były jeszcze tak popularne – ubierali trampki i przerzucali się z naturalnej na sztuczną trawę, rozkładaną na specjalnych halach. Te mogły pomieścić nawet kilkanaście tysięcy widzów, gwarantując im kilka godzin futbolu w nowym wydaniu. W Hallenfussball grano bowiem na innych zasadach. Czterech zawodników w polu i bramkarz, który często pełnił rolę lotnego gracza. Boisko otoczone bandami, od których można było odbijać piłkę, co dawało nowe możliwości tworzenia akcji. Krótkie, intensywne spotkania, dużo goli, efektowne dryblingi i odkrywanie nowych talentów okazało się magnesem dla fanów futbolów zbyt skostniałych od oglądania kopaniny na zamarzniętych boiskach zimową porą.
Bandy dookoła boiska, sztuczna trawa, nisko opuszczone getry i piłka chodząca od nogi do nogi. Niemieckie turnieje halowe miały swój niepodrabialny klimat.
To podczas Hallenpokal swoje pierwsze kroki w Borussii Dortmund stawiał Tomas Rosicky. Królem strzelców drugiego turnieju został Włodzimierz Smolarek, a osiem lat później, w 1996 roku, jego wyczyn powtórzył Piotr Nowak ex aequo ze Stefanem Effenbergiem. Pięknymi golami z dystansu popisywali się lotni bramkarze, a częstym obrazkiem były też występy golkiperów w polu. Pomimo że zawodnicy nie grali z wielkim zaangażowaniem i nieprzesadnie zależało im na zwycięstwach, to z chęcią przyjeżdżali na turnieje, by poczuć sielską atmosferę.
Piwo, rozmowy i wielkie brzuchy
Kibice siedzieli blisko trybun, żłopiąc hektolitry piwa. Zawodnicy i trenerzy też nie wylewali za kołnierz, dlatego w kuluarach mogli poznać się od innej, prywatnej strony. Zwykle rywale na boisku, w halach stawali się ziomkami, którzy rozmawiali o dziewczynach, popularnych dyskotekach w okolicy i swojej klubowej sytuacji. Nieraz dochodziło tam do nieoficjalnych negocjacji, które z czasem przerodziły się w faktyczne transfery, jak choćby Mario Baslera z Herthy do Werderu Brema, którego w drodze do łazienki zaczepił Otto Rehhagel. Sam Basler na turniejach lubował się w efektownych golach strzelanych jako lotny bramkarz.
Mario Basler schnappt sich als Fliege die Kugel, haut den Ball rein und die Bremer Stadthalle explodiert – das ist, was sie uns genommen haben pic.twitter.com/ngM2MGuBTI
— Maximilian (@mkampHB) January 3, 2025
Turnieje halowe cieszyły się też dużą popularnością w Polsce. Prym wiódł Widzew Łódź, którego prowadził wtedy Franciszek Smuda, mający dobrze relacje z niemiecką stroną. Niejednokrotnie RTS był zapraszany na różne turnieje organizowane poza jurysdykcją DFB. Ta sielanka skończyła się w 2001 roku, gdy czołowe kluby Bundesligi zobaczyły, jak duże pieniądze można zyskać, grając w europejskich pucharach, a także, jakie ryzyko kontuzji niesie za sobą kopanie futbolówki na hali. DFB nie zorganizowało już więcej zimowego turnieju, a próby wskrzeszenia tego tworu okazywały się marnymi podrygami podstarzałych piłkarzy z nadwagą.
Tak stało się kilka lat temu, gdy na reaktywowanych zawodach z wyraźnym brzuszkiem – większym od piłki, którą prowadził przy nodze, biegał Ailton. Akurat przypadłość przybierania kilku kilogramów podczas zimowej przerwy przez legendarnego napastnika Werderu była czymś standardowym. Ani razu w swojej karierze nie przyjechał na start przygotowań do Bremy. Gdy po transferze do Schalke zobligowano go do tego dużą karą finansową, w świątecznym szale doznał kontuzji, łamiąc dwa palce stopy.
Walka o pilota i zarzygany hol
Świąteczną gorączka w trakcie Winterpause doprowadzała też do innych kłopotliwych sytuacji. Franz Beckenbauer na klubowym opłatku wdał się w romans z Heidi Brumester, czego owocem były narodziny syna Joela Maximiliana, a “Cesarza” doprowadziło to do drugiego rozwodu.
Lata wcześniej niektóre niemieckie pary mogły się rozchodzić przez… walkę o telewizor. 4 styczniu 1969 roku w trakcie czasu na Mainzelmännchen – krótkie kreskówkowe reklamy, które służyły jako separator treści dla dzieci i młodzieży w ZDF – wyemitowano pierwszy odcinek “Daktari”. Kolejne odsłony serii cieszyły się dużą popularnością, ale szybko stały się narodowym problemem. Emitowano go w sobotnie wieczory, co kolidowało z podsumowaniem Bundesligi “Sportschau”. W wielu niemieckich domach dochodziło wtedy do kłótni, co ma lecieć w telewizji. Finalnie ojcowie zwykle stawiali na swoim i oglądali skróty z trwającej kolejki, a ich niezainteresowanym futbolem pociechom pozostawało czekać do kolejnej zimowej bądź letniej przerwy w Bundeslidze.
Gdy w Niemczech nastawała sroga zima, kluby decydowały się na przygotowania w ciepłych krajach. Jednak gdy przerwa między rundami trwała wiele tygodni, intensywne przygotowania niekoniecznie były jedynym, co przychodziło piłkarzom do głowy. Stąd niecodzienne historie, które znalazły się na stronach niemieckich tabloidów.
Jedną z nich napisał urodzony w Kędzierzynie-Koźlu ówczesny bramkarz Borussii Mönchengladbach Darius Kampa. Golkiper przesadził z alkoholem i stracił orientację w terenie na obozie w Marbelli. Zamiast wybrać podróż do łazienki, zdecydował się na sprint przez cały hotelowy hol, zakończony opróżnieniem kiszek obfitym pawiem.
– Dwóch niemieckich dziennikarzy pomogło mu przejść przez drzwi i włożyło go do taksówki. Stróż i ochroniarz złapali natomiast za mopa, sprzątnęli to nieszczęście i spryskali wszystko lawendą – relacjonowano później na łamach “Bilda”, co zacytowano w osobliwym tekście na 11Freunde. Przypomniano w nim o różnych dziwnych zimowych wpadkach, choćby o tym, jak pijany Carsten Pröpper z St. Pauli oddawał mocz na palmę przed hotelem w Hiszpanii, czy o osobliwej przygodzie piłkarzy Duisburg z obozu w Turcji.
Po całym zajściu Darius Kampa okazał skruchę, przepraszając za swoje zachowanie. Winę zrzucił na pomieszanie wina z piwem. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto nie przejechał się na mieszaniu alkoholu. (Fot. 11 Freunde)
Złamana noga, nos i uraz na sankach
W styczniu 2015 roku piłkarze MSC przebywali w Antalyi, kiedy do tego samego hotelu przybyło 400 rosyjskich modelek na konkurs piękności. Klub szybko zdecydował się zmienić miejsce pobytu, by jak napisano na oficjalnej stronie: – “Móc w ciszy i spokoju przygotować się do wiosennej serii :)”. Nie było to w smak wszystkim piłkarzom, ale co zrobić. Jak komuś nie pasuje, może wrócić do domu, a tam wcale nie było o wiele przyjemniej, nawet jeśli zimy nie są już takie, jak kiedyś.
Przekonał się o tym dwa lata temu Manuel Neuer. Po mistrzostwach świata golkiper Bayernu Monachium udał się na narty. Pomimo nikłej pokrywy śnieżnej zdecydował się szusować poza szlakami, co skończyło się dla niego złamaną nogą i wielomiesięczną przerwą od gry. Sporty zimowe nie są bowiem dla każdego, o czym przekonał się również Rudi Völler w latach 80. Powrócił do Werderu Brema po przerwie zimowej z kontuzją, której nabawił się zjeżdżając na… sankach.
Manuel Neuer sprawił spory ból głowy włodarzom Bayernu Monachium swoją złamaną nogą. (Fot. Instagram Manuel Neuer)
Jeszcze większym pechowcem okazał się Daniel Bierofka. Zawodnik TSV 1860 Monachium wrócił z urlopu cały i zdrowy, a kontuzja spadła na niego w sposób nieoczekiwany. W sparingu z VfR Aalen doznał złamania nosa, co wykluczyło go z gry na kilkanaście dni. Winowajcą tego urazu był… sędzia, który przypadkowo uderzył Bierofkę. – Nigdy bym nie pomyślał, że arbiter może kontuzjować zawodnika – żalił się później trener TSV Alexander Schmidt.
Co się zdarzy teraz?
Ale taka jest właśnie Winterpause – wszystko się może zdarzyć. Dlatego nie zdziwimy się, jeśli w spotkaniu Borussii Dortmund z Bayerem Leverkusen zobaczymy coś niezwykłego. Może to być zwolnienie z pracy po porażce Nuriego Sahina, jak stało się to w 2000 roku z Michaelem Skibbe. Albo pobicie rekordu strzelonych goli na inaugurację wiosny, do czego doszło w 1967 roku za sprawą triumfu 11:0 Gladbach nad Schalke. Ewentualnie BVB przegra w meczu inaugurującym rok po raz pierwszy od 20 lat.
Niczego nie można przesądzać. Bo inauguracja wiosny w Bundeslidze jest jak kot Schroedingera. Może być zarówno żywa, jak i martwa. Przekonamy się o tym o 20:30.
Źródła: Newonce, ESPN, 11Freunde
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Trela: Baronowie, szable i książęta. Jak wybierają prezesów federacji w innych krajach?
- Trela: Najbardziej pokręcona kariera współczesnego futbolu. Martin Hinteregger na skraju światów
- Angielsko-niemiecki drenaż mózgów
Fot. Newspix