Reklama

Trela: Importowany gen zwycięzcy. Tuchel nadzieją Anglików na ostatni krok

Michał Trela

Autor:Michał Trela

17 października 2024, 08:14 • 12 min czytania 12 komentarzy

Anglicy nie oczekują od nowego selekcjonera cudów. Wystarczy, że zakończy najbliższy turniej raptem o jedną pozycję wyżej niż ostatnio. Tego zadania podjął się Thomas Tuchel.

Trela: Importowany gen zwycięzcy. Tuchel nadzieją Anglików na ostatni krok

Kiedy angielska federacja przekroczyła Rubikon i pierwszy raz w historii zatrudniła zagranicznego selekcjonera, miejscowe tabloidy nie obrzuciły Svena-Gorana Erikssona kwiatami. „FA wysłała nasze srebra rodowe na fiordy. 7-milionowemu narodowi narciarzy i kulomiotów, który spędza połowę życia w totalnej ciemności” – grzmiał Jeff Powell w „Daily Mail”. Dalsze losy nie przyznały tej decyzji racji. Szwed, mając do dyspozycji pokolenie uznawane za najzdolniejsze w historii, ani razu nie przebrnął ćwierćfinału. Fabio Capello, drugi i dotąd ostatni zagraniczny selekcjoner Anglików, odpadł z mundialu w 1/8 finału. Krótko potem angielska federacja, otwierając nowy ośrodek szkolenia, ogłosiła prace nad piłkarskim DNA tego kraju, które miały zaowocować także wychowywaniem trenerów najwyższej światowej klasy. Tak, by nie trzeba już było importować selekcjonerów.

Reforma szkolenia wypadła spektakularnie. Anglia ma dziś pokolenie bogate w piłkarski talent. Nie dość, że zdolna młodzież występuje w klubach najsilniejszej ligi świata, to jeszcze niektórzy reprezentanci zaczęli odważniej podbijać zagranicę. Harry Kane występuje w Bayernie Monachium, Jude Bellingham w Realu Madryt, a Connor Gallagher od tego lata w Atletico. Potencjał personalny Anglików wydaje się niezmierzony. W ostatnich sześciu latach zdobyli mistrzostwo świata U-20 oraz mistrzostwo Europy U-19 i U-21. Nawet seniorska kadra zbliżyła się do triumfów mocniej niż zwykle. W 2018 roku dobiła się do półfinału po raz pierwszy od 1990 roku. Grała też w dwóch ostatnich finałach mistrzostw Europy. Gareth Southgate nie zdołał zakończyć trwającego niemal sześć dekad oczekiwania na triumf w wielkiej imprezie – krócej od Anglików czekają m.in. Duńczycy, Grecy czy Czesi – ale wywindował standardy na bardzo wysoki poziom. Gdy w lipcu odszedł, federacja szukała nie kogoś, kto uzdrowi cały tamtejszy futbol, lecz kogoś, kto postawi kropkę nad i. Zrobi ostatni krok, koronując wszystko dobre, co wydarzyło się w angielskiej piłce ostatniej dekady.

W piłce reprezentacyjnej nazwisko niczego jednak nie gwarantuje. Dobrze widać to na przykładzie Hiszpanii. Chaotycznej pod wodzą Luisa Enrique, trenera cenionego na rynku klubowym i po rozstaniu z kadrą prowadzącego jeden z najsilniejszych klubów świata i zjawiskowej oraz zwycięskiej z Luisem De La Fuente, wiecznym selekcjonerem kadr młodzieżowych, za sterami. Spektakularnych karier klubowych nie mieli za sobą ani Joachim Loew, ani Roberto Martinez, cieszący się poważaniem na selekcjonerskim rynku. Poległ natomiast w tej roli choćby Hansi Flick, który krótko wcześniej wygrał wszystko w piłce klubowej, a po powrocie do niej bardzo obiecująco zaczął w Barcelonie. Didier Deschamps i Roberto Mancini też w jakimś sensie wpisują się w ten trend. Wprawdzie jako trenerzy klubowi mieli niewątpliwie wielkie momenty, ale to jako selekcjonerzy zebrali najcenniejsze laury. Znamienny był też przykład samego Southgate’a, wyśmiewanego za to, jak prowadził Middlesbrough i długo wychwalanego za pracę selekcjonerską. Jako że to dwie różne dyscypliny sportu, trenerzy nie zawsze są dobrymi selekcjonerami. I odwrotnie. Trudno tu znaleźć logikę.

Marzenia o Peppie i Kloppie

Także dlatego nie wydawało się wykluczone, że Lee Carlsey, który tymczasowo objął tej jesieni angielską reprezentację, zamieni się w rozwiązanie docelowe. Jako mistrz Europy U-21 sprzed roku pokazał, że potrafi doprowadzać sprawy do końca, a sporą część zawodników znał już z wieloletniej pracy w federacji. Oficjalnie jego prowadzenie drużyny w Lidze Narodów miało dać czas federacji na staranne wybranie odpowiedniego kandydata – według angielskiej prasy marzenia szefów angielskiego futbolu sięgały Pepa Guardioli i Juergena Kloppa. Z grona angielskich trenerów najczęściej padały nazwiska Grahama Pottera, chwalonego za pracę w Brighton, ale ganionego za to, jak wypadł w Chelsea oraz Eddiego Howe’a, związanego kontraktem z Newcastle United. Gdyby jednak Carlsey radził sobie szczególnie dobrze w Lidze Narodów, gdyby przekonał piłkarzy do swojej wizji, pewnie i on nie byłby bez szans. Wejście nie było złe, wygrał trzy z czterech meczów tej jesieni. Porażka z Grecją na Wembley przy stanowczo zbyt ofensywnym składzie, skutkująca być może nawet brakiem zwycięstwa w swojej grupie w dywizji B, nie dostarczyła jednak argumentów, by podjąć takie ryzyko. Nawet jeśli Southgate osiem lat temu, przechodząc z U-21 do pierwszej kadry, nie miał wyraźnie lepszego CV.

Reklama

Kryterium narodowościowe ma jednak z perspektywy Anglików ten sam słaby punkt, co wskazywany przy poprzednich zatrudnianych obcokrajowcach: słabość miejscowych trenerów. O ile w krajobrazie angielskiego futbolu zmieniło się w ostatniej dekadzie wiele, o tyle autochtoni przy ławkach wciąż należą do rzadkości, a już zwłaszcza w największych klubach. Jeśli federacja szukała sprawdzonego lidera, kogoś o udowodnionej w przeszłości umiejętności wypełniania gablot, praktycznie musiała wylądować z obcokrajowcem. „The Athletic” przedstawił zresztą w tej kwestii miażdżącą wyliczankę wartą zacytowania w całości: „Żaden angielski trener nie zdobył europejskiego trofeum od Bobby’ego Robsona z Barceloną w 1997 roku. Żaden nie zdobył tytułu mistrza Anglii od czasów Howarda Wilkinsona z Leeds United w 1992 roku. Żaden nie wygrał nawet Pucharu Anglii, odkąd zrobił to Harry Redknapp jako trener Portsmouth w 2008 i Pucharu Ligi, gdzie ostatnim był Steve McClaren z Middlesbrough w 2004. Od 2003 roku angielscy trenerzy poprowadzili zespoły łącznie raptem w 44 meczach Ligi Mistrzów”. Biorąc pod uwagę, że taki Nenad Bjelica jeszcze w tym sezonie prawdopodobnie osiągnie połowę tego dorobku, doprawdy szokująco ubogi krajobraz.

Pewną kontrowersją i zejściem z obranej ścieżki byłoby więc samo wybranie przez FA obcokrajowca. Wybranie akurat Niemca jest przełamaniem kolejnego kulturowego tabu, bo piłkarska rywalizacja między tymi krajami należy na szczeblu międzynarodowym do klasyków. „Daily Mail” tym razem pisał mniej poetycko niż 24 lata temu o Szwedach, ale aktualny rozwój wypadków z sięgnięciem po Thomasa Tuchela nazwał „czarnym dniem angielskiego futbolu”. W żadnej mierze nie można tego jednak utożsamiać z ogólną atmosferą towarzyszącą zatrudnieniu nowego selekcjonera. Ta jest w przeważającej mierze optymistyczna. Wielkie nazwiska w angielskiej kadrze wreszcie zyskały trenera o wielkim nazwisku. Trwająca już od ponad dekady angielska fascynacja niemiecką kulturą piłkarską osiągnęła naturalny finał. Zaskoczenia nie ma też z perspektywy trenera, który w tym roku w wywiadzie dla ESPN stwierdził, że w Anglii czuje więcej docenienia dla swojej pracy niż w ojczyźnie i podkreślił, że w Niemczech traktuje się piłkarzy i trenerów bardzo krytycznie. Mimo burzliwego końca pobytu w Chelsea Tuchel raczej pozostawił po sobie na Wyspach bardzo korzystne wrażenie, na którym teraz będzie budował.

Jeśli już to Anglicy w kontekście zagranicznego selekcjonera myśleli o Guardioli bądź Kloppie. Dostali Tuchela i ich reakcja nie była pozytywna. Brytyjskie gazety nie zostawiły na Niemcu suchej nitki.

Krótkie sesje

Na budowanie nie tylko społecznego zaufania, ale też drużyny na własną modłę, ma paradoksalnie niewiele czasu. Choć jego powitalna konferencja prasowa już się odbyła, do końca jesiennego grania w Lidze Narodów drużynę będzie prowadził jeszcze Carlsey. Tuchel pracę rozpocznie dopiero od 2025 roku. Pozostanie mu więc ledwie sześć przerw na mecze reprezentacji, nim przyjdzie mu rywalizować na mundialu w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Meksyku z zadaniem przywiezienia stamtąd tytułu. Wraz z zakończeniem mistrzostw świata wygaśnie też jego kontrakt. Niemiec żartował z 18-miesięcznej umowy, wspominając, że dłuższe zwykle i tak nie były mu potrzebne. Ale konieczność nauczenia się w tym czasie rytmu futbolu reprezentacyjnego nie ułatwi mu zadania. Przez minione piętnaście lat jako trener w piłce seniorskiej funkcjonował jednak w codziennej pracy, gdy mógł majstrować przy swoich zespołach tak długo, aż doprowadził je do taktycznej perfekcji.

Za tym, że Tuchel jako selekcjoner może się sprawdzić, przemawia jednak kilka jego trenerskich charakterystyk. Nawet nieprzychylni mu piłkarze czy działacze, których dorobił się w różnych miejscach Europy trochę, podkreślają, że w kwestiach taktycznych, przygotowaniu pod konkretnego rywala, planu na mecz, trudno znaleźć wielu lepszych od niego. Merytorycznie i warsztatowo jest szkoleniowcem światowej klasy.

Co ważne, zwykle nie potrzebował wiele czasu, by odcisnąć piętno na zespołach. FSV Mainz przejął na tydzień przed startem sezonu Bundesligi i zdążył uformować z ówczesnego beniaminka konkurencyjną ekipę. W Borussii Dortmund wypaloną już drużynę Juergena Kloppa postawił na nogi w jednym okresie przygotowawczym, bijąc się od razu w pierwszym sezonie o mistrzostwo z Bayernem Pepa Guardioli. W Chelsea, którą przejął w połowie sezonu, poprawił szwankujące elementy tak szybko, że jeszcze w tej samej edycji wygrał Ligę Mistrzów. W Bayernie, zatrudniając go na dwa miesiące przed końcem sezonu, na ten błyskawiczny efekt chyba liczyli. Tam jednak akurat problemy okazały się głębsze i do końca Tuchel nie zdołał wielu z nich rozwiązać. Mistrzostwo, czyli jedyne trofeum, jakie przyniósł mu monachijski epizod, zdobył bardziej kruchością psychiczną Dortmundu niż własnymi zasługami. Zasadniczo jednak Tuchel to znacznie bardziej sprinter niż maratończyk. W reprezentacji, gdzie wskazówki trzeba wpoić zawodnikom na dwóch-trzech sesjach treningowych, czasu zawsze brakuje. Dlatego lepiej radzą sobie trenerzy umiejący szybko zdiagnozować problem i klarownymi komunikatami go naprawić. 51-latek raczej powinien to mieć w repertuarze.

Reklama

Szczególnie mocny był też zwykle w systemie pucharowym, gdzie chodziło o przygotowanie się pod konkretnego rywala, a nie o regularność tydzień w tydzień. Nawet podczas zasadniczo nieudanego drugiego sezonu w Bayernie, w którego trakcie nie zdobył ani jednego trofeum, to właśnie w Lidze Mistrzów radził sobie najlepiej, dochodząc do półfinału i przypierając tam do ściany Real Madryt. W Chelsea stworzył w krótkim czasie machinę nie do złamania ani przez Atletico, ani Real, ani przez Manchester City. Dotarł bliżej niż ktokolwiek przed nim i po nim do spełnienia katarskiego marzenia o zdobyciu Ligi Mistrzów przez PSG, dochodząc z nim do finału, w którym nieznacznie uległ Bayernowi. W Dortmundzie nie zdołał ograć Bayernu Guardioli w lidze, ale w pucharze owszem. Z jedenastu trofeów, które ma w dorobku, osiem przypadło na rozgrywki pucharowe. Biorąc pod uwagę system, w jakim rozgrywa się wielkie turnieje, to dla przyszłego selekcjonera atut.

Trudny charakter

Tak naprawdę jednak w przypadku Tuchela wszystkie plusy zawsze trzeba zważyć z jednym wielkim minusem, czyli kwestią charakteru. Praktycznie w każdym miejscu pracy pozostawiał po sobie trudne relacje interpersonalne. Już w Moguncji bramkarz Heinz Mueller nazywał go dyktatorem. Z Dortmundu wyrzucili go na rok przed końcem kontraktu, mimo że do jego stricte trenerskiej pracy nikt nie zgłaszał zastrzeżeń. W najtrudniejszej z możliwych szatni w Paryżu poradził sobie akurat nadzwyczajnie, to trener, który stara się być świadomy swoich wad i pracować nad nimi, ale za to popadł w konflikt z dyrektorem sportowym Leonardo. W Chelsea natomiast miał znakomicie dogadywać się z Mariną Granowskają i Petrem Cechem. Gorzej było zaś z zarządzaniem szatnią, by wspomnieć tu choćby pamiętny wywiad Romelu Lukaku. Nowe władze klubu nie dogadały się z Tuchelem głównie na szczeblu międzyludzkim. W Monachium nie zadziałało z kolei ani jedno, ani drugie. Zraził do siebie część zawodników, m.in. Joshuę Kimmicha czy Leona Goretzkę, jednocześnie jednak podpadł także Ulemu Hoenessowi, potężnej szarej eminencji. Jeśli głosy o trudnym charakterze, bezkompromisowości, czy złym znoszeniu porażek i niepowodzeń, powtarzają się w tak wielu tak różnych miejscach, coś ewidentnie musi być na rzeczy.

Pod tym względem w Anglii będzie mu i trudniej, i łatwiej. Trudniej, bo nawet dla kogoś tak doświadczonego w pracy w dużych klubach, zderzenie z rozhisteryzowanymi angielskimi mediami nie będzie łatwe. Każda wpadka, każdy gest, jedno wypowiedziane za dużo słowo, mogą być wałkowane miesiącami i żyć własnym życiem. Tuchel z jednej strony angielskiej kultury piłkarskiej doświadczył już na własnej skórze, z drugiej, nawet prowadząc Chelsea, nie był aż tak mocno na świeczniku, jak będzie teraz. To sytuacja drenująca emocjonalnie, z którą mogliby sobie nie poradzić trenerzy znacznie bardziej od Tuchela znani z trzymania nerwów na wodzy. W tej roli warto mieć odrobinę lordowskiej flegmy, która cechowała Southgate’a, nie pozwalając mu nigdy utracić równowagi. Krótki lont Tuchela może na tym stanowisku dać się we znaki jeszcze mocniej niż gdziekolwiek indziej.

Z drugiej jednak strony, krótki lont tylko po części może być cechą charakteru, a w dużej mierze może wynikać z sytuacji, w jakiej znajduje się trener. Przy natłoku meczów, funkcjonowaniu pod ciągłą obserwacją, mnogości medialnych aktywności, łatwiej o odsłonięcie miękkiego podbrzusza, pozwolenie sobie na utratę kontroli. Dla przyzwyczajonego do maniakalnego trybu pracy Tuchela prowadzenie kadry nawet tak szeroko obserwowanej i komentowanej jak angielska będzie trąciło płatnym urlopem. A podczas urlopu jednak łatwiej być wypoczętym, uśmiechniętym i panować nad emocjami. Codzienne funkcjonowanie w tej samej grupie szybciej drenuje. Sprawia, że na wierzch wychodzą cechy, które w bardziej powierzchownej znajomości pozostawały w ukryciu. Jeśli Tuchel faktycznie ma problem z niektórymi właściwościami charakteru, które czasem biorą nad nim górę, jego reprezentanci mogą tego doświadczyć później. Przy sześciu sesjach spotkań w półtora roku ewentualne wzajemne zmęczenie, wypalenie, mogą zostać odwleczone w czasie. Poza tym większość kłótni z działaczami dotyczyła transferów – w Dortmundzie, że Sven Mislintat mu się do nich miesza, w Paryżu, że Leonardo chce ingerować w sprawy trenerskie, w Londynie, że nie angażuje się odpowiednio w działalność komitetu transferowego, w Monachium, że zbyt często domaga się kolejnych zakupów. Pracując w reprezentacji, ma do dyspozycji określoną pulę zawodników i żaden działacz jej nie zmieni. Sytuacji potencjalnie zapalnych powinno więc być mniej.

Gareth Southgate to flegmatyk, z czym Thomas Tuchel ma niewiele wspólnego. Wybuchowy charakter Niemca da o sobie znać w Anglii?

Styl nie musi się zmienić

I tylko można mieć wątpliwości, czy zmieni się to, co najbardziej zarzucano Southgate’owi, czyli nudny, zachowawczy styl gry i ograniczanie ofensywnych talentów kipiących w zespole. Tuchel nie jest dogmatykiem. Opisując jego czasy w Moguncji, Raphael Honigstein z „The Athletic” przywołał mantrę Bruce’a Lee, że jego stylem jest brak stylu. Tuchel bił się z rywalami w taki sposób, w jaki akurat wymagała tego sytuacja. Podobnie czynił później w Chelsea, robiąc z niej ekipę, z którą nikt nie lubił grać. W międzyczasie prowadził jednak dwie drużyny nastawione stricte ofensywnie. Jego Dortmund był jednym z najpiękniej grających niemieckich zespołów ostatniej dekady, w Paryżu Tuchel miał do pomieszczenia w ataku Neymara i Mbappe, więc o defensywnej taktyce nie mogło być mowy. W Monachium z kolei w kwestiach piłkarskich przegrywał bardziej przez brak równowagi z tyłu niż problemy z przodu. Wszak Harry Kane strzelił u niego 44 gole we wszystkich rozgrywkach.

Jako trener pragmatyczny, dostosowujący taktykę do piłkarzy, jakich ma i realiów, w jakich się znajduje, Tuchel raczej niekoniecznie będzie dążył do tego, by Anglię lepiej się oglądało. Southgate może i nie osiągnął wielkiego triumfu, ale regularność dochodzenia do zaawansowanych faz przyznawała rację jego nastawieniu na minimalizowanie strat i unikanie fałszywych kroków. Deschamps, kolejny z selekcjonerów wielkiej piłkarskiej nacji, też z rzadka luzuje swoim piłkarzom taktyczny gorset. Choć przychodzi z zupełnie innej bajki, nowy selekcjoner Anglików może być więc pod względem stylu gry bliżej do poprzednika, niż się na pierwszy rzut oka może wydawać. Anglikom nie chodzi przecież o żadne wielkie skoki. Oczekują od nowego trenera tylko tego, by skończył wielki turniej raptem o jedno miejsce wyżej niż ostatnio.

WIĘCEJ TEKSTÓW MICHAŁA TRELI:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

12 komentarzy

Loading...