Reklama

Kto czekał na powrót do kadry dłużej niż Kapustka? Podkręcone CV, „Jojko bramkę strzel!”

AbsurDB

Autor:AbsurDB

17 października 2024, 13:34 • 11 min czytania 41 komentarzy

Bartosz Kapustka wrócił do kadry po 2892 dniach. Wieloletnia przerwa między kolejnymi meczami w reprezentacji zazwyczaj ma jakiś szczególny powód. Problemy mentalne, kontuzje, ale też wojna, awantura o… adidasy, mecz omyłkowo zaliczony jako gra pierwszej reprezentacji, bramkarz wrzucający sobie samobója czy wyjazd na rok, który trwa już trzydzieści lat. Za każdym z graczy, którzy zakładali koszulkę z orzełkiem po bardzo długiej przerwie, kryje się jakaś ciekawa historia.

Kto czekał na powrót do kadry dłużej niż Kapustka? Podkręcone CV, „Jojko bramkę strzel!”

Nadzieja polskiej piłki powraca po ośmiu długich latach

Bartosz Kapustka powrócił do reprezentacji po prawie ośmiu latach. Wszedł na boisko w 74. minucie spotkania z Chorwacją, 2892 dni po ostatnim występie w kadrze. Jego przerwa trwała od 14 listopada 2016, gdy zagrał we Wrocławiu towarzysko ze Słowenią. Był odkryciem Adama Nawałki. Strzelił gola w debiucie z Gibraltarem, świetnie wypadł z Irlandią Północną na Euro 2016.

Warto zaznaczyć, jak wielką nadzieją polskiej piłki był Bartosz Kapustka osiem lat temu. Zagrał w rekordowych dziewięciu kolejnych spotkaniach reprezentacji przed dwudziestymi urodzinami wyprzedzając tym samym nie tylko Piotra Zielińskiego (7 meczów z rzędu przed dwudziestką), ale nawet największe gwiazdy polskiej piłki: Włodzimierza Lubańskiego, Grzegorza Latę, Zbigniewa Bońka czy Roberta Lewandowskiego.

Niestety, po odejściu z Cracovii wszystko się posypało. W Leicester nie zagrał w żadnym meczu ligowym. We Freiburgu wystąpił tylko w kilku. W Belgii grał w drugiej lidze, po czym zaczęły prześladować go kontuzje, także w Legii. Jednej z nich doznał ciesząc się ze strzelenia gola Florze Tallin w eliminacjach Ligi Mistrzów. Wydawało się, że nie założy już biało-czerwonego stroju, jednak wytrwałość zaowocowała niespodziewanym powołaniem.

Zakończyła się tym samym ósma najdłuższa w historii (piąta w czasach powojennych) przerwa między kolejnymi występami gracza w naszej kadrze. Rekordowy w przypadku Kapustki jest też fakt, że sięgnął po niego dopiero piąty selekcjoner od czasów Adama Nawałki, a aż czterech (Brzęczek, Sousa, Michniewicz i Santos) pomijało go w swoich powołaniach.

Reklama

Kto czekał zatem na powrót najdłużej i jakie były losy piłkarzy powracających po latach?

Powrót do kadry po ponad dziesięciu latach

Łukasz Madej to ełkaesiak z krwi i kości. Zadebiutował w Ekstraklasie w barwach ukochanego klubu jeszcze w ubiegłym w stuleciu, ale po spadku do II ligi zmuszony był do odejścia najpierw do Ruchu, a potem do Lecha. W 1999 został wicemistrzem Europy do lat 16, a dwa lata później mistrzem Europy U-18. W 2003 roku zagrał w trzech spotkaniach towarzyskich: z Macedonią, Maltą i Litwą. Wydawało się, że wielka kariera stoi przed nim otworem, jednak presja oczekiwań i problemy mentalne mocno ją przyhamowały, choć ostatecznie zagrał w Ekstraklasie prawie pół tysiąca meczów.

Odbudował się na dobre dopiero w 2012 roku, gdy zdobył ze Śląskiem mistrzostwo kraju. Rok później do Górnika sprowadził go Adam Nawałka. Gdy został selekcjonerem, w styczniu 2014 roku sensacyjnie powołał go na rozgrywane w Abu Zabi mecze z Norwegią i Mołdawią. Przerwa w reprezentacyjnej karierze Łukasza Madeja trwała zatem ponad 10 lat i była najdłuższą w historii naszego kraju.

Kaan Dobra

Roman Dąbrowski na początku lat dziewięćdziesiątych grał w Ruchu. Wiosną 1994 roku ten szybki pomocnik wystąpił w dwóch towarzyskich meczach reprezentacji, z Arabią Saudyjską i Węgrami. W Chorzowie przestano płacić piłkarzom, więc zdecydował się na odejście, wraz z trenerem Edwardem Lorensem, do Górnika Zabrze. Działacze Niebieskich nie chcieli się zgodzić na wzmocnienie lokalnego rywala, więc zablokowali transfer. Chętnego kupca znaleźli w dalekim Izmicie. Tamtejszy Kocaelispor zapłacił za Polaka milion marek.

Reklama

W wywiadzie z Michałem Kołkowskim pięć lat temu Dąbrowski mówił: – Podpisałem kontrakt i wyjechałem. Miało być na rok, zrobiło się dwadzieścia pięć lat. Turcja to był po prostu zbieg okoliczności – ktokolwiek by się po mnie wtedy zgłosił, tam bym wyjechał.

W Kocaelisporze gra przez długie osiem lat. W międzyczasie przyjął tureckie obywatelstwo i występował jako Kaan Dobra. Odrzucał wiele ofert z czołowych klubów Stambułu, by w końcu w 2002 roku przejść do Besiktasu, z którym w pierwszym sezonie zdobył mistrzostwo. Dopiero ten transfer spowodował, że pod koniec 2002 roku selekcjoner Zbigniew Boniek powołał go na mecz z Danią, a w 2003 Paweł Janas na spotkania z Chorwacją i Estonią. Przerwa w karierze reprezentacyjnej trwała długie osiem i pół roku. Pytany, czy ma o to żal odpowiada:

– Na pewno tego żałuję. Najbardziej z tej perspektywy, że mam poczucie, iż teraz byłoby inaczej. Sztab reprezentacji jest większy, mnóstwo specjalistów monitoruje polskich piłkarzy na całym świecie. Wtedy tak nie było, a ja długo grałem w tym Kocaelisporze na naprawdę niezłym poziomie, lecz pozostawałem niezauważony. Pozostał żal, ale powtarzam, że staram się nie gdybać i nie spoglądać za bardzo wstecz.

Najsłynniejszy samobój w dziejach Ekstraklasy

Rodowity chorzowianin Janusz Jojko pierwszy raz wystąpił w Ekstraklasie w barwach Ruchu w wieku dwudziestu lat w 1980 roku. Powoli wchodził do pierwszego składu, by w 1984 zostać podstawowym bramkarzem. Niebiescy grali słabo, ale tracili stosunkowo niedużo goli, wobec czego Wojciech Łazarek wpuścił Jojkę na boisko za Wandzika w końcówce towarzyskiego meczu z Finlandią w Rybniku w marcu 1987 roku. Od tego momentu Ruch wygrał tylko jeden mecz do końca sezonu i niespodziewanie musiał walczyć w barażach z Lechią.

Wyczyn bramkarza Niebieskich z pierwszego meczu o utrzymanie przeszedł do historii polskiej piłki. Janusz Jojko stał z piłką w rękach około sześciu metrów od linii końcowej. Zawahał się w trakcie wyrzucania futbolówki do obrońcy i… cisnął ją wprost do własnej bramki. Ostatecznie Ruch po raz pierwszy w historii spadł z Ekstraklasy. Jojko przez miesiąc mieszkał u rodziny, bo pod jego domem czyhali na niego kibice. Pojawiła się też plotka o reklamówce z gotówką znalezionej w szatni.

Klub zawiesił zawodnika, który zdecydował się na przejście do GKS-u Katowice, w którym spędził piękną dekadę okraszoną zdobyciem dwóch Pucharów i dwóch Superpucharów Polski. W 1994 roku Henryk Apostel powołał go na towarzyski mecz z Austrią w Katowicach. Karierę kończył w KSZO Ostrowiec, a ostatni raz na ekstraklasowe boisko wyszedł w końcówce meczu z Wisłą Płock w maju… 2003 roku! Do końca towarzyszyły mu śpiewy kibiców przeciwnika „Jojko, Jojko, bramkę strzel…”.

Janusz Jojko, Andrzej Juskowiak, Piotr Jegor, Wojciech Kowalczyk przed meczem z Austrią

Janusz Jojko, Andrzej Juskowiak, Piotr Jegor, Wojciech Kowalczyk przed meczem z Austrią

Omyłkowy mecz pierwszej reprezentacji

W styczniu 1981 roku młodzieżowa reprezentacja Polski pojechała na tournée do Japonii. W ciągu tygodnia rozegrała tam cztery spotkania i wróciła do kraju. Po latach uczestnicy wojażu dowiedzieli się, że… mają na koncie po kilka spotkań w dorosłej reprezentacji. Kierownik drużyny do protokołu wpisał bowiem występ w kategorii A. Dzięki temu do dziś mecze rozegrane w kraju kwitnącej wiśni są zaliczane do naszych oficjalnych spotkań!

Jednym z ich uczestników był Piotr Rzepka z Bałtyku Gdynia, który nawet strzelił tam jednego gola. Przez całe smutne lata osiemdziesiąte nabił w ekipie Biało-Niebieskich ponad dwieście meczów w Ekstraklasie, ale do prawdziwej kadry się nie zbliżał. Po ostatnim spadku gdynian przeszedł jednak do Górnika Zabrze i w lutym 1989 został powołany na kolejne egzotyczne tournée, tym razem prawdziwej pierwszej reprezentacji, po Ameryce Środkowej. Piotr Rzepka, formalnie po ośmiu latach przerwy, wystąpił wtedy w meczach z Kostaryką, Gwatemalą i Meksykiem.

Jak sprzedać piłkarzy z podrasowanym CV do Szkocji w zamian za sprzęt AGD?

W 1963 Zagłębie Sosnowiec z młodym bramkarzem Witoldem Szygułą zdobyło Puchar Polski. Imponował swą grą na tyle, że wystąpił w październikowym towarzyskim spotkaniu reprezentacji w Grecji. Później, w czasach Szei i Kostki, nie udało mu się przebić do kadry.

Jan Władysław Stepek uciekł w 1941 roku z radzieckiego łagru, skąd przez Azję i Afrykę z polską armią trafił na Wyspy Brytyjskie. Ponieważ jego dom rodzinny znalazł się w Związku Radzieckim, postanowił zostać w Szkocji. Studiował elektronikę i wkrótce zaczął sprzedawać produkowane w pobliskiej fabryce telewizory Philipsa. Jego sieć sklepów rozrastała się, zaczął oferować przeróżny sprzęt gospodarstwa domowego i stał się milionerem.

W 1969 roku został prezesem podupadającego klubu Hamilton Academical i postanowił sprowadzić do niego piłkarzy z Polski. W tamtych czasach było to praktycznie niemożliwe. Stepek intensywnie przekonywał działaczy śląskiego futbolu i PKOl-u. Nie mogli oni wypuścić do wrogiego kapitalistycznego kraju ważnego piłkarza reprezentacji, wymyślili zatem sprytny plan. W majowych meczach towarzyskich wystawiono do składu Alfreda Olka z Górnika, który nigdy wcześniej ani później nie zagrał w kadrze. Powołano także po prawie siedmiu latach przerwy Witolda Szygułę. Przedstawiono ich w tych okolicznościach szkockim działaczom jako etatowych reprezentantów, a do tej dwójki dorzucono Romana Strzałkowskiego, który akurat w kadrze rzeczywiście występował.

Jak ważne było dla Szkotów, że gracze są kadrowiczami świadczą artykułu z miejscowej prasy, w których tak ich przedstawiano. Co ciekawe, Szygule zliczano osiem spotkań z orzełkiem na piersi (miał ich w rzeczywistości trzy), a Olkowi pięć (miał jedno). Polscy działacze wliczyli po prostu wszystkie nieoficjalne spotkania, w jakich nasz eksportowy tercet wystąpił. O Strzałkowskim pisano, że był kapitanem w spotkaniu z Brazylią, mimo że opaskę nosił wtedy Oślizło. Za zawodników Jan Stepek zapłacił tym, co miał dla PRL-owskiej rzeczywistości najcenniejszego, czyli pralkami. Cała trójka z nieco podrasowanym CV trafiła ostatecznie do Szkocji, rozegrała po kilkanaście meczów i wróciła do kraju, a Hamilton Academical nie spadł z drugiej ligi tylko dlatego, że spaść się wtedy z niej nie dało.

Buty adidasa? 70 lat temu to był serious business

Pod koniec lat pięćdziesiątych Stefan Florenski był jednym z najlepszych polskich obrońców. Jako pierwszy zaczął stosować w grze wślizgi. Zagrał w dziesięciu meczach reprezentacji, w tym w słynnej wygranej z ZSRR. Miał wystąpić podczas igrzysk w Rzymie w 1960 roku, ale w sparingu złamał nogę. Był to początek jego końca w kadrze, choć nie wpłynęły na to jedynie kwestie zdrowotne.

Za występ przeciwko NRF w 1959 wszystkim piłkarzom obiecano buty adidasa. Parę przeznaczoną dla „Florka” otrzymał ktoś inny. Piłkarz wielokrotnie się o nie upominał, a gdy nie odnosiło to skutku, zdecydował się odmówić gry w kadrze. Trzymał się swojego postanowienia przez prawie dekadę. Ustąpił dopiero w 1968 roku, by zagrać swój ostatni mecz w biało-czerwonych barwach na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Brak jego gry w reprezentacji był dużą stratą. Być może wielkie sukcesy zaczęlibyśmy odnosić wcześniej, gdyby Pan Stefan grał w kadrze w latach sześćdziesiątych. Zdobył bowiem w Górniku Zabrze piętnaście medali mistrzostw Polski, w tym dziewięć złotych.

Szóstka, która powróciła do kadry po drugiej wojnie światowej

Mieliśmy także sześciu reprezentantów, których kolejne występy w naszej kadrze przerwała druga wojna światowa. Stanisław Baran, Edward Jabłoński i Władysław Szczepaniak zagrali zarówno w ostatnim meczu przed kampanią wrześniową, jak i w pierwszym po zakończeniu walk. 27 sierpnia 1939 roku na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie mierzyliśmy się z Węgrami. Nigdy dotąd nie udało się nam z nimi wygrać, dlatego „Przegląd Sportowy” zapowiadał spotkanie tytułem „Bez szans, ale z wolą walki stajemy do rozprawy z drużyną wicemistrzów świata”.

Edward Jabłoński, na co dzień zawodnik Cracovii, grał na prawej pomocy. Stanisław Baran był zawodnikiem Warszawianki, a na boisko wszedł po trzydziestu minutach za Henryka Jaźnickiego. Władysław Szczepaniak był legendą Polonii i reprezentacji. Wystąpił na igrzyskach w Berlinie, a także w historycznej porażce 5:6 z Brazylią po dogrywce w finałach mistrzostw świata 1938. Po pół godzinie gry przegrywaliśmy 0:2, ale dzięki hattrickowi Wilimowskiego i karnemu Piątka wygraliśmy 4:2. Był to największy sukces reprezentacji Polski przed wojną, która wybuchła pięć dni później. Kolejne zwycięstwo z tak silnym przeciwnikiem odnieśliśmy dopiero w 1961 roku nad ZSRR.

Pierwszy mecz po wojnie to dopiero 11 czerwca 1947 roku. Zagrała w nim wymieniona wcześniej trójka, a Jabłoński strzelił w meczu przegranym 1:3 z Norwegią jedynego gola. Baran wystąpił już jako gracz ŁKS-u, którego kilkanaście lat później zostanie trenerem. Szczepaniak zdobył z Polonią pierwsze powojenne mistrzostwo Polski. Jeszcze dłuższą przerwę miał Herbert Kulawik, który później zmienił imię na Zygmunt. Zagrał w pierwszym domowym meczu naszej kadry po wojnie 19 czerwca 1947 z Rumunią w Warszawie. Poprzednim jego spotkaniem był mecz w czerwcu 1939 roku ze Szwajcarią także na stadionie Legii. Pod koniec sierpnia 1947 roku do kadry na mecz w Czechosłowacji wrócił też Ślązak Jerzy Piec, który poprzedni raz zagrał w 1938 z Jugosławią. Jego prawie dziewięcioletnia przerwa od reprezentacji jest dziś trzecią najdłuższą w Polsce.

Na zdjęciu Ewald Cebula.

Jako ostatni ponownie koszulkę z orzełkiem założył inny uczestnik meczu z Węgrami – Ewald Cebula. Ze względu na służbę w Wehrmachcie w pierwszych spotkaniach nie był brany pod uwagę, ale w kwietniu 1948 zagrał przeciwko Czechosłowacji w Pucharze Bałkańskim, do którego wyjątkowo zgłosiła się Polska. Cztery lata później wystąpił na igrzyskach w Helsinkach oraz dwukrotnie zdobył mistrzostwo z Ruchem Chorzów, w tym raz jako grający trener. Dwukrotnie poprowadził też do mistrzostwa Górnika Zabrze.

Niedawne powroty po co najmniej pięciu latach

Spośród piłkarzy XXI wieku kilku czekało na powrót do kadry pięć lub więcej lat. Dominik Furman w 2019 powrócił po prawie siedmioletniej przerwie. Taras Romanczuk czekał długie sześć lat na tegoroczny ponowny mecz w kadrze. Ponad pięcioletnie pauzy zakończyli też Paweł Wszołek w 2023, Bartosz Salamon w 2022, Paweł Dawidowicz w 2021, Łukasz Skorupski w 2018 oraz Marek Saganowski w 2003 i Daniel Bogusz rok wcześniej.

Ostatnie lata są zatem ewidentnie okresem częstszych niż kiedyś powrotów do kadry po długich przerwach. Niestety, rzadko zdarza się, by były to come-backi udane w dłuższej perspektywie. Bartosz Kapustka zaczynał jednak w tam młodym wieku, że ma jeszcze czas na spełnienie choć części dawnych wielkich oczekiwań kibiców reprezentacji.

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

Fot. Newspix/FotoPyk

Kocha sport, a w nim uwielbia wyliczenia, statystki, rankingi bieżące i historyczne, którymi się nałogowo zajmuje. Kibic Górnika Wałbrzych.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Narodów

Komentarze

41 komentarzy

Loading...