Reklama

Przestańmy żartować, że Dawidowicz zbawi naszą obronę

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

16 października 2024, 13:22 • 6 min czytania 84 komentarzy

Paweł Dawidowicz skompromitował się spotkaniem z Chorwacją. Nie dość, że nie dojechał sportowo i miał swój udział przy każdym straconym golu, to ponownie dało znać o sobie znać jego wątłe zdrowie. Czy na takim zawodniku chcemy opierać obronę naszej kadry?

Przestańmy żartować, że Dawidowicz zbawi naszą obronę

Odkąd Michał Probierz przestał eksperymentować z naszym środkiem obrony, wystawiając m.in. Patryka Pedę czy Tomasza Kędziorę, a stało się to na początku tego roku, z dużym prawdopodobieństwem możemy wskazać, kto zagra w trójce z tyłu. Aż do wczoraj Paweł Dawidowicz, Jan Bednarek i Jakub Kiwior rozegrali ponad 75% możliwego czasu gry w ostatnich dziesięciu meczach. Wobec tego, że kolejny test w potyczce z Portugalią z Sebastianem Walukiewiczem nie wypalił przez kontuzję zawodnika Torino, selekcjoner z Chorwacją powrócił do sprawdzonego ustawienia.

Sprawdzony nie oznacza dobry, szczególnie, gdy gra w nim Dawidowicz.

Od debiutu w 2015 roku wystąpił w 16 meczach, z czego w 13 w podstawowym składzie. Zachowaliśmy w nich dwa czyste konta – z Walią i Albanią. Za kadencji Probierza w spotkaniach o punkty w wyjściowym składzie pojawił się osiem razy. Dwukrotnie zawalił nam już takie starcia z Austrią na Euro 2024 i teraz z Chorwacją, a na “dwójkę” oceniliśmy jego występ sprzed kilku dni temu z Portugalią.

Wrócił do składu po kontuzji, ale już pierwsze 10 minut pokazało nam, że nie był to powrót udany. Niestety, ale stoper Hellasu miał duży udział w tym, że straciliśmy bramkę. […] Miał też swój udział przy drugim i trzecim golu. Najpierw dał się zmylić przepuszczeniem piłki, wyszedł ze swojej strefy i stworzył pole dla Baumgartnera. Potem niby wygrał pojedynek główkowy, ale tak naprawdę zagrał w niekorzystny sposób za plecy, gdzie stał tylko Bednarek z Sabitzerem. To rozpoczęło sypiące się domino. Taki występ nie ma prawa mieć miejsca na wielkim turnieju. Jest dyskwalifikujący – alarmowaliśmy po spotkaniu z Austrią w tekście, który rozpoczynał się tytułem “Dawidowicz się nie nadaje…”.

Reklama

Z tego powodu wczoraj musieliśmy się powtórzyć.

Pierwszy gol bardziej obciąża jego kolegów, którzy nie zaasekurowali strefy tuż przed polem karnym. Kolejne dwie bramki to już „popis” obrońcy Hellasu Werona. Przy drugiej bramce spóźnił się z doskokiem do Baturiny, który mógł bez problemu odegrać do wbiegającego Sucicia. Trzeci gol… Wszyscy widzieli. Banalna sytuacja, bez jakiegoś gigantycznego pressingu ze strony Chorwatów, a Dawidowicz uprzejmie przekazuje piłkę rywalowi i robi się 1:3. Były zawodnik Lechii Gdańsk nie dotrwał nawet do końca pierwszej połowy. Schodził z boiska, trzymając się za nogę. Cóż, życzymy zdrowia, ale „Biało-Czerwoni” na pewno na tej zmianie nie stracili.

Jego średnia not za występy w tym roku z orzełkiem na piersi to 3,2. Marna.

Jednak zbliżona do średniej innych naszych defensorów. Bo z naszymi obrońcami jest tak, że każdemu z nich w drewnianym kościele cegła na głowę spadnie. Co jeden to bardziej pechowy. Nie mnóżmy zatem tego pecha, bo skutki widzimy raz po raz. Co mecz, musimy wstydzić się za naszą grę w defensywie i nic dziwnego, że nie potrafimy zachować czystego konta. I tak jak synergia generuje większe korzyści niż suma jednostkowej pracy, tak efekt D(l)aBeKi – jak sobie to roboczo nazwaliśmy od pierwszych liter nazwisk jego autorów – przynosi więcej strat. Przekonaliśmy się o tym wczoraj.

Już pal licho, że Chorwaci strzelili nam trzy gole, choć według statystyki bramek spodziewanych powinni 1,27, ale to my tworzyliśmy im okazje na kolejne trafienia, a zwieńczeniem tego było nieudolne wyprowadzenie piłki przez Dawidowicza. Takie zagrania to kryminał i już wtedy zawodnikowi Hellasu należała się wędka. Nie zarzucił jej Probierz, więc 29-latek sam poprosił o zmianę, narzekając na uraz, przez co od razu pojawiły się teorie, że to klasyczna symulka, gdy nie idzie na boisku. Nie raz widzieliśmy to na boiskach A-klasy czy w towarzyskich gierkach.

On sobie postanowił zejść. Nie wiem, czy tam oklaski były – nie miałem nasłuchu, mogły być i gwizdy, ale mi się wydaje, że wystarczy. Od tego momentu zaczęła się gra reprezentacji Polski w piłkę. Niech mi tutaj Michał Probierz nie mówi, że miał uraz. Nie miał, on ma uraz od samego początku. Przez całe to dziesięciolecie od powołania od Adama Nawałki rozwalał się, nie przyjeżdżał na kadrę, ma bardzo mało występów – mówił na gorąco po meczu w Kanale Zero Wojciech Kowalczyk.

Reklama

Dawidowicz wiedział, co się święci, dlatego strategicznie wyłączył komentarze na swoim profilu na Instagramie. Szkoda, że na boisku nie przewiduje tak dobrze przyszłości. Niemniej jednak o tym, czy symulował uraz, czy też nie przekonamy się w poniedziałek. Właśnie wtedy Hellas rywalizuje z Monzą, choć według informacji Meczyków czeka go pięciotygodniowy rozbrat z piłką.

Niemniej jednak Dawidowicz już wcześniej pokazał, że kadra mu leży tylko jak gra, a gdy siedzi, woli wrócić do przeciętniaka włoskiej Serie A. Przecież rok temu chciał wyjechać ze zgrupowania, bo Fernando Santos nie widział go w składzie. Co najgorsze z uśmiechem na ustach opowiadał o tym w mediach, jakby można było się chwalić pozostawieniem kolegów z reprezentacji.

Po tym, jak dowiedziałem się, że jestem na trybunach, stwierdziłem, że jadę do domu, do klubu. Proste. Jeżeli tu mnie nie chcą, nie widzą, to ja też nie chcę być tu na siłę. Bez sensu tracę czas. Gdy siedzisz na ławce, to zawsze jesteś częścią zespołu, jesteś gotowy, że wejdziesz. Na treningach się przykładałem, dlatego nie rozumiałem tej decyzji. Byłem nastawiony mentalnie, że wracam – powiedział Paweł Dawidowicz w rozmowie z „Kanałem Sportowym”, po czym dodał:

– „Lewy” namówił mnie na grę w ping-ponga. Początkowo nie chciałem, ale mnie przekonał. Graliśmy i w końcu mu powiedziałem, że nie chcę robić syfu, ale kulturalnie podziękuję i pojadę do klubu, żeby się lepiej przygotować do występów. Powiedział mi: „Pawka, nie rób tak. Poczekaj. Zostały tylko cztery dni. Nie warto”. Biłem się z myślami, ale przyznałem mu rację. Po co mi to? Schowałem dumę do kieszeni. „Lewy” polecił mi, żebym porozmawiał z trenerem, bo może ma jakiś tajny plan. I tak też zrobiłem, ale planu nie było.

I zapewne do dziś Dawidowicz żyje w przeświadczeniu, że Lewandowski zrobił to, bo zależało mu na nim. Prawda pewnie jest bardziej brutalna dla obrońcy, bo “Lewy” jako kapitan wiedział, że taka samowolka odbije się czkawką całej kadrze, wywoła falę medialnych komentarzy i popsuje i tak średnią atmosferę w tamtejszym zespole.

I to boli najbardziej, bo grając z orzełkiem na piersi, kibice oczekują pełnego zaangażowania, zero kalkulacji, występów w myśl słów Tomasza Fornala: “Napierdalamy się z nimi”.

I prawdą jest, że nie każdy mecz to półfinał igrzysk olimpijskich i siatkarska reprezentacja nie napierdala się z rywalami w każdym starciu, ale ona ma akurat taki komfort, że jest jedną z najlepszych na świecie. Drużyna Probierz natomiast, by wygrać – a tam wygrać, urwać choćby punkt jak z Chorwacją, musi się napierdalać z rywalami od pierwszej do ostatniej minuty. Braki w umiejętnościach nadrabiać zaangażowaniem, skrupulatnością, dokładnością i koncentracją na najbardziej podstawowych elementach.

Wiedzieli o tym zarówno Leo Beenhakker, jak i Adam Nawałka, dlatego Grzegorz Bronowicki jako lewy obrońca, Artur Jędrzejczyk na tej samej pozycji, Krzysztof Mączyński jako środkowy pomocnik, czy nawet Michał Pazdan jako stoper nie byli wirtuozami, ale wyżej wymienionymi elementami i cechami wolicjonalnymi potrafili rywalizować jak równy z równym z najlepszymi. Taki Kamil Glik, widząc wczorajszy występ Dawidowicza, pewnie się w Cracovii przewracał.

A Dawidowicz? W piłkę może grać potrafi, ale nie jest to profesor, a tym bardziej zbawca naszej defensywy. Nie bez przyczyny przez dziewięć lat zagrał 16 meczów w kadrze.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. FotoPyk

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Liga Narodów

Komentarze

84 komentarzy

Loading...