Wiecie, jak to jest, gdy na starcie Pucharu Polski trafiają na siebie dwaj ekstraklasowicze. Kręcimy nosem, bo od imitacji 35. ligowej kolejki wolelibyśmy eskapadę giganta na prowincję, potencjalną wpadkę, historie o tym, że miejscowa ikona nie ma czasu świętować sukcesu, bo za parę godzin trzeba będzie się zbierać na poranną zmianę. Tym bardziej dziwiło nas, że Górnik i Radomiak nie śpieszyli się z rozstrzygnięciem kwestii awansu. Najwidoczniej jednak był to podkład pod swawole Rafała Wolskiego.
Za Rafałem Wolski już zawsze będą się ciągnęły rozważania o tym, co by było, gdyby. Z biegiem lat wspomnienia, w których chłopak z Głowaczowa był godnym towarzyszem dla Daniela Ljuboji w stołecznej Legii blakną, zastępują je migawki świeższe, te, w których pół Płocka ma Wolskiemu za złe, że gdy było dobrze, Wolski czarował, a gdy było źle, nie uratował Wisły przed spadkiem.
Chimeryczność ofensywnego pomocnika poznali też w Radomiu, chociaż, zachowując obiektywizm, trzeba wspomnieć, że życzylibyśmy sobie, że każdy brazylijski/portugalski czarodziej, którego sprawdzali Zieloni, dostarczył takie liczby, jak grający w kratkę Wolski.
Na koniec bowiem sprawdza się jedno: gdy trzydziestodwuletni pomocnik ma akurat lepszy okres, można tylko zasiadać przed ekranem i sklejać kompilacje pod „Danza Kuduro”.
Rafał Wolski czaruje
Ostatnio w bolesny sposób przekonała się o tym Korona Kielce. Licznik minut Wolskiego na „WyScoucie” zatrzymał się w tym meczu na siedemdziesięciu, więc osiem udanych dryblingów (był bezbłędny!) robiło jeszcze większe wrażenie. Balans ciała, szybka noga, wszystko się zgadzało, tak jak zgadzał się głód gry ofensywnego pomocnika, który po zmianie narzekał, że miał jeszcze sporo do zaoferowania.
W Zabrzu zaczął na ławce, ale gdy Radomiak cierpiał i Bruno Baltazar rzucił go w wir walki, szybko odnalazł zaoszczędzone przed paroma dniami pokłady energii. Już w regulaminowym czasie gry Wolski wyreżyserował niezłą akcję, którą zakończył dołożeniem szufli do pustaka, jednak nie było nawet sensu świętować — spalonego Paulo Henrique w tej samej sytuacji nie trzeba było nawet sprawdzać.
Dogrywkę radomianie zaczęli jednak od tego, czego przez dziewięćdziesiąt minut im brakowało: naporu, pressingu, który zaowocował błędnym zagraniem Damiana Rasaka. Wtedy nadszedł moment Wolskiego, który zgarnął piłkę i zabrał młodziutkiego Dominika Szalę na uniwersytet dryblingu, nawijając go w polu karnym. Zostało wyłożyć futbolówkę lepiej ustawionemu koledze, którym okazał się Roberto Alves.
Bum, pod ladę, jeden do zera. Zostało dowieźć wynik do gwizdka.
Dwa odwołane gole Górnika Zabrze
Sprawa z pozoru prosta wcale tak banalna nie była. Trybuny w Zabrzu w niewybredny sposób podsumowali sędziego Marcina Kochanka, który dwukrotnie odwoływał bramki dla Górnika. Za pierwszym razem w doliczonym czasie gry drugiej części spotkania. Zdawało się, że Lukas Ambros zamknął mecz, kończąc celnym strzałem dośrodkowanie w pole karne, ale okazało się, że Norbert Wojtuszek zostawił piętę za linią obrony Radomiaka.
Sędziowie tym samym uratowali samych siebie, bo chwilę wcześniej w oczywistej sytuacji pokazali aut nie w tę stronę, co trzeba — właśnie z tego wylęgła się wspomniana akcja Górnika.
Druga sytuacja, już przy stanie 0:1 na tablicy wyników, wywołała jeszcze większą wściekłość publiczności. Ponownie kiepską kontrolą linii spalonego wykazał się Rahił Mammadow, który wydaje się zorientowany w rzeczywistości gorzej niż Adaś Miauczyński podczas poszukiwania lasu w „Nic śmiesznego”. Azer z niewiadomych przyczyn dał się wciągnąć Lukasowi Podolskiemu głęboko za plecy kolegów, po czym nastąpił jeszcze banalny balans ciała, na który eks ełkaesiak oczywiście się nabrał.
Poldi wyrównał, pokazał Wolskiemu, że i on jest w formie z ligowego weekendu, ale sędzia Kochanek przywołał go do porządku. Wideoweryfikacja tym razem wykazała, że wysunięte za linię obrony były plecy i bark piłkarza Górnika. Dwa spalone na linijkę w jednym spotkaniu, rzadkie combo.
***
Górnikowi pozostaje niedosyt, bo jeszcze pod koniec, rzutem na taśmę, Mateusz Cichocki zgarnął na klatkę potężny strzał, który — gdyby nie jego obecność — zwiastowałby rzuty karne. W pierwszej połowie parokrotnie zachwyciliśmy się Yosuke Furukawą, gnębionym przez rywali faulami, co trzeba było traktować jak komplement, bo ci po prostu za Japończykiem nie nadążali. Niedługo po przerwie dwukrotnie zakotłowało się pod bramką Macieja Kikolskiego tak, że ledwo udawało się sytuację uratować.
Radomiak też jednak wynajdzie swoje, świetną szansę zmarnował przecież Luizao, który wystawioną na jedenasty metr piłkę umieścił w koszyczku Filipa Majchrowicza, jakby przypomniał sobie treningowe rozgrzewki z dawnym kolegą z zespołu. Czyli, co chyba oliwa sprawiedliwa?
Górnik Zabrze – Radomiak Radom 0:1 (0:0)
Roberto Alves 93′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Sensacja w Pucharze Polski. „Mamrotball” górą nad „Papszunball”
- 20-letni bramkarz dał Koronie awans. Stal Mielec wyeliminowana z Pucharu Polski
- 24. rzut karny rozstrzygnął sprawę. Szalony konkurs „jedenastek” w Pucharze Polski!
Fot. Newspix