Liga Mistrzów od dwóch dekad rozgrywana była w praktycznie niezmienionej formie, więc gdy ogłoszono totalną rewolucję w systemie europejskich pucharów, pierwszą reakcją u wielu był odruch sceptyczny. U mnie również. Kiedy jednak człowiek wniknął w szczegóły, jego poparcie dla tych zmian zaczęło rosnąć, i to znacznie.
Wiele już na ten temat napisano i powiedziano, więc przed pierwszymi meczami postaram się jedynie wyciągnąć esencję, dlaczego na starcie jestem optymistą co do nowego formatu.
Efekt nowości
Nie ukrywam, że w ostatnich latach jesień bogaczy w Europie coraz mniej mnie interesowała, chyba że pojawiały się gdzieś istotne wątki polskie. Robert Lewandowski debiutujący dwa sezony temu w LM jako piłkarz Barcelony to było wydarzenie, któremu należało poświęcić więcej uwagi, zwłaszcza że wyjątkowo otrzymaliśmy wtedy niezwykle interesującą grupę: z Interem i Bayernem. Stało się jasne, że któryś z gigantów na koniec roku przeżyje mocne rozczarowanie, bo przyjdzie mu zejść do Ligi Europy (i akurat padło na Blaugranę). Ale oprócz tego – dominowała nuda, przewidywalność, rzadko coś mogło mnie zelektryzować, zwłaszcza że żadnemu zagranicznemu potentatowi na co dzień nie kibicuję. Przeważnie w połowie fazy grupowej klarowało się, kto najpewniej awansuje, a ekscytowanie się, komu przypadnie trzecie miejsce… Są ciekawsze rzeczy do roboty.
Wywrócenie formuły rozgrywek do góry nogami jest zatem interesujące same w sobie. Każdy będzie chciał zobaczyć, jak to zacznie funkcjonować w praktyce, jak zacznie wyglądać 36-zespołowa tabela, a tylko jeden mecz z danym rywalem pozwoli uniknąć przesytu lub przynajmniej złagodzi efekt wrażenia, że daną parę ogląda się w zasadzie co roku.
Nowością jest także rozciągnięcie pierwszego etapu rywalizacji na nowy rok. Kolejki numer 7 i 8 odbędą się dopiero w drugiej połowie stycznia. Kibice szybciej będą mieli wypełnione środkowe dni tygodnia i o ile nagle nie zaatakuje zima – a ostatnie lata takiego scenariusza nie zapowiadają – nie powinno to rodzić żadnych problemów.
Większa sprawiedliwość przy awansach
Być może jest to największy argument ze wszystkich. Nowa formuła oznacza znacznie większą wymierność osiąganych wyników, ponieważ wszyscy punktują w tej samej tabeli. Nie będzie już możliwości, że w jednej grupie ktoś z lepszym dorobkiem punktowym zajmuje trzecie miejsce, a w innej ktoś z mniejszą zdobyczą cieszy się z awansu.
A takie sytuacje miały miejsce regularnie. W poprzednim sezonie Szachtar Donieck wywalczył dziewięć punktów, co dało mu tylko trzecią lokatę, podczas gdy w innych grupach FC Kopenhaga i PSG awansowały z ośmioma punktami. W sezonie 2021/22 dziewięć “oczek” nie dało fazy pucharowej Borussi Dortmund, mimo że w sąsiedniej grupie Atletico wystarczyło do osiągnięcia tego celu zaledwie siedem punktów. I tak dalej.
Od dziś takie historie się skończą. Dalej będą grali ci, którzy faktycznie punktowali najlepiej.
Więcej hitów
Fakt, iż każdy klub z każdego koszyka dostaje dwóch rywali, oznacza, że największe kluby od razu tydzień w tydzień będą się ze sobą mierzyły. Jasne, w dotychczasowej formule grupowe hity przyciągające największą uwagę postronnych obserwatorów też mieliśmy, tyle że w mniejszej liczbie. Patrząc na ubiegły sezon: Bayern grał w grupie z Manchesterem United, Real Madryt z Napoli, a do jednej grupy trafiły BVB, PSG i Milan, ale to wszystko.
Teraz meczów średniego kalibru również będzie dużo, z tą różnicą, że obok nich w każdej kolejce przeciętny kibic dostanie jakiś szlagier ze starciem największych marek.
- w pierwszej: Milan z Liverpoolem i Manchester City z Interem
- w drugiej: Arsenal z PSG
- w trzeciej: Real z BVB i Barcelonę z Bayernem
- w czwartej: Real z Milanem i Inter z Arsenalem
- w piątej: Bayern z PSG i Liverpool z Realem
- w szóstej: BVB – Barcelona i Juventus – Manchester City
- w siódmej: PSG – Manchester City
- w ósmej: Barcelona – Atalanta
Nie trzeba czekać na ćwierćfinały, żeby takie pary traktować jako oczywistość. Przeciętny Kowalski powinien być zadowolony.
Zwiększona motywacja
Ten argument jest na razie najbardziej hipotetyczny, ale wydaje mi się realny.
Dlaczego?
Dlatego, że bezpośredni awans do 1/8 finału uzyskuje zaledwie osiem pierwszych drużyn. Oznacza to, że nawet dla tych największych z największych kilku miejsc zabraknie. Z dużym prawdopodobieństwem (bo istnieje przecież wariant z całkowitym odpadnięciem) można założyć, że co najmniej trzy kluba z grona: Arsenal, Liverpool, Manchester City, PSG, Bayern, BVB, Inter, Juventus, Milan, Real, Barcelona będą musiały do tego etapu przebijać się w fazie play-off. A to oznacza dodatkowe dwa mecze dopisane do i tak niezwykle napiętego terminarza oraz oczywiście brak pewności, że się ten dwumecz wygra, bo przecież nie wymieniłem takich ekip jak Atletico, Atalanta, Bayer Leverkusen czy Aston Villa, które też mierzą wysoko i gdzieś muszą się zmieścić.
Nawet najwięksi faworyci niekoniecznie mogą się nastawiać na sielankę i odbębnienie obowiązku, tylko od czasu do czasu wrzucając wyższy bieg. Real już na tym etapie będzie się mierzył z BVB, Milanem, Liverpoolem i Atalantą. PSG ma mecze z Arsenalem, Bayernem i Manchesterem City. Oczywiście niektórym poszczęściło się w losowaniu bardziej, ale i tak rzadko kiedy będą mogli odpuścić, bo nawet zakręcenie się w okolicach piętnastu punktów może nie wystarczyć do satysfakcjonującego miejsca, zwłaszcza jeśli w fazie pucharowej nie chce się od razu trafić na najtrudniejszych rywali.
W teorii nowa formuła będzie wymagała więcej wysiłku od samego początku rywalizacji w Lidze Mistrzów. Czekamy na praktykę.
Cztery kluby więcej
Dla niektórych to może wada, ale dla mnie akurat atut. Liczba uczestników została zwiększona z 32 do 36 drużyn. Z polskiej perspektywy to praktycznie bez znaczenia – drzwi do piłkarskiego raju przesunęły się o symboliczny milimetr – ale mamy szansę na więcej ciekawych nowości.
Dzięki temu rozszerzeniu teraz do Champions League weszła Bologna z Łukaszem Skorupskim i Kacprem Urbańskim. A to już mocny argument za tym, żeby włączyć spotkanie Włochów i zobaczyć, jak nasi debiutanci sobie poradzą.
*
Nowa formuła nie zmienia tego, że Liga Mistrzów jest zabetonowana dla najsilniejszych federacji i nie łudzę się, że kiedykolwiek ten trend się odwróci. Skoro jednak mamy w tym tkwić, dobrze, że przynajmniej same rozgrywki po latach coraz większej rutyny powinny stać się ciekawsze. Chociaż tyle.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Trela: Wygrać Ligę Mistrzów w domu. Czy Bayern może spełnić życiowe marzenie Hoenessa?
- Sukces na glinianych nogach. Rok temu baraże, dziś Stuttgart wraca do Ligi Mistrzów
- Liverpool kontra Milan. Wspomnienie meczu wszech czasów na otwarcie nowej Ligi Mistrzów
- Faza ligowa europejskich pucharów. Jak to będzie wyglądało w praniu?
Fot. FotoPyK/Newspix