Reklama

Filmowe zakończenie w Płocku. Zasłużona wygrana Wisły z beznadziejnym Ruchem

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

26 sierpnia 2024, 21:21 • 7 min czytania 7 komentarzy

Wisła Płock trzy razy musiała wyjść na prowadzenie z Ruchem Chorzów, żeby wygrać, bo dwukrotnie nonszalancko je traciła. Do samego końca musiała drżeć o wynik, ale zasłużenie wygrała, bo niemal przez cały mecz to ona grała w piłkę, a przeciwnik tylko pozorował, że przyjechał na stadion w Płocku w celach sportowych.

Filmowe zakończenie w Płocku. Zasłużona wygrana Wisły z beznadziejnym Ruchem

Ruch po krótkim okresie bezkrólewia jest aktualnie w okresie międzykrólewia. Po zwolnieniu Janusza Niedźwiedzia niemal pewne jest już, że na ławce trenerskiej klubu z Chorzowa zasiądzie Dawid Szulczek, który po rozstaniu z Wartą Poznań po minionej kampanii, pozostawał bez pracy. W meczu z Wisłą 14-krotnych mistrzów Polski poprowadzić miał jednak tymczasowo Karol Szweda, który jest już czwartym trenerem Ruchu w ciągu niecałych dziesięciu miesięcy.

Początek sezonu przy Cichej nie wyglądał tak, jak wszyscy sobie to wyobrażali, bo po spadku z Ekstraklasy miała być natychmiastowa walka o powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej. Niebiescy wprawdzie przegrali w sześciu potyczkach tylko raz, ale po stronie zwycięstw też widniała cyfra 1. W efekcie po serii remisów do lidera z Niecieczy (choć jako jedyni do tej pory urwali im punkty) Ruch tracił już dwanaście oczek.

O tym jak ciężko od razu po spadku wrócić do elity, wiedzą doskonale w Płocku. Wisła po nieudanej poprzedniej kampanii tym razem jednak dobrze weszła w rozgrywki. Drużyna pod dowództwem Mariusza Misiury przegrała po raz pierwszy dopiero w poprzedniej serii. Choć w Niecieczy zobaczyliśmy dobry mecz dwóch czołowych drużyn zaplecza Ekstraklasy, to gracze Termaliki wygrali zasłużenie i morale w Płocku delikatnie spadły. Idealną okazją do powrotu na zwycięską ścieżkę miało być właśnie starcie z będącym w dużo poważniejszym kryzysie Ruchem.

Wisła gra, Ruch strzela

Wisła na samym początku meczu, jak na faworyta przystało, przejęła inicjatywę, ale szybko oddała ją graczom Ruchu. Ci dominowali przez kolejne kilkanaście minut i wydawało się nawet, że są coraz bliżej gola, lecz nagle… przestali grać. Do głosu znów doszli gospodarze. Najpierw dali poważne ostrzeżenie zawodnikom z Chorzowa. Do siatki trafił Tomczyk, ale szybko okazało się, że był na spalonym. Goście jednak nie potraktowali tej sytuacji poważnie, bo defensywa Ruchu kilkadziesiąt sekund później popełniła serię katastrofalnych w skutkach błędów. Najpierw cała linia defensywy kompletnie odpuściła krycie Sekulskiego po ostro bitej wrzutce Pacheco, a kiedy ten oddał zaskakująco słaby strzał, jak na dogodną pozycję, w jakiej się znajdował, nie popisał się Turk, który odbił piłkę przed siebie. Szybko dopadł do niej Edmundsson i z bliska wepchnął piłkę do siatki.

Reklama

Wydawało się, że Wisła mądrze zarządza tym meczem, kontrolując tempo gry, ale za chwilę na tablicy wyników mieliśmy remis. Nafciarze nie zauważyli chyba, że Mateusz Szwoch pojawił się na boisku, ale już w koszulce przeciwnika, bo pozwolili mu na dość leniwy rajd lewą stroną, ścięcie do środka i całkiem niezły strzał, który jednak nie znalazłby drogi do bramki, gdyby nie podbicie go głową przez nieudolnie interweniującego Edmundssona. Szwoch się z bramki nie cieszył (grał w Płocku przez sześć sezonów w latach 2018-2024), ale jego koledzy i kibice Ruchu już tak. W każdym razie działo się w tych pierwszych trzydziestu minutach całkiem sporo.

Nie można tego samego powiedzieć o pozostałym kwadransie, na który spuśćmy zasłonę milczenia. Pierwsza połowa stała w każdym razie pod znakiem Edmundssona. Najpierw wstawił nogę tam, gdzie trzeba, a potem zrobił dokładnie odwrotnie – zagrał głową dokładnie tak, jak nie było trzeba.

Po przerwie to Wisła znów rzuciła się do ataku, nawet w pierwszych sekundach, ale nie udało się oddać strzału na bramkę. Podobnie było w kolejnych minutach drugiej połowy. Wisła przeważała, ale w polu karnym przeciwnika albo jej gracze gubili piłkę, albo nie umieli trafić choćby w Turka. Tak też było w jednej z najlepszych okazji Nafciarzy na początku drugiej połowy, kiedy po idealnym zagraniu wyróżniającego się Misiaka wysoko nad bramką huknął Kun.

Nikt też nie próbował strzałów z daleka, a akurat właśnie w starciu tych drużyn padł przecież jeden z najbardziej pamiętnych ekstraklasowych goli poprzedniej dekady, kiedy w meczu rozgrywanym niemal osiem lat temu Piotr Wlazło zaliczył trafienie z połowy boiska. Po jego hat-tricku w tamtym spotkaniu Wisła wygrała 4:3. Dziś strzelca, który mógłby nawiązać do tamtych wydarzeń, można było szukać ze świecą.

Reklama

Ruch był w drugiej połowie kompletnie bezbarwny i z minuty na minutę wyglądał coraz bardziej jak drużyna, która chce tylko utrzymać nieoczekiwanie korzystny wynik. W pierwszej połowie miał swoje momenty, ale w drugiej po prostu przestał grać w piłkę.

Wisła gra i strzela, Ruch tylko strzela

Plan zabicia meczu i dowiezienia do ostatniego gwizdka sędziego korzystnego rezultatu, biorąc pod uwagę przebieg spotkania, wziął jednak w łeb w 70. minucie. Do piłki posłanej w narożnik pola karnego dopadł Fabian Hiszpański i oddał strzał, który po drodze zahaczył jeszcze o nogi Karasińskiego i wpadł za kołnierz zaskoczonego rykoszetem Turka. Bramkarz gości nie miał jednak, w przeciwieństwie do pierwszego gola, szans na obronę.

Wisła metodycznie krok po kroku zbudowała sobie przewagę w drugiej połowie niejako zamęczając przeciwnika, który grać przestał. Nie przestał za to strzelać goli. Choć zamiast rzucać w tej sytuacji banały, że piłka nie zawsze jest sprawiedliwa, po prostu trzeba powiedzieć, ze Ruch wyrównał niemal błyskawicznie. Trochę przypadkowo ręką w niegroźnej sytuacji w polu karnym zagrał Tomczyk. Do gry wszedł najpierw VAR, potem sędzia Arys, a na końcu Daniel Szczepan z jedenastu metrów i z „niczego” gracze Wisły znów zaprzepaścili całą robotę, jaką wykonali przez drugą połowę, żeby stracić ją w kilkadziesiąt sekund. 2:2!

Nagle do końca meczu zostało bardzo mało czasu i ten zaczął dla gospodarzy niebezpiecznie szybko mijać. To oni znów, tak jak przez całą drugą połowę, atakowali i to w dodatku coraz bardziej rozpaczliwie. Jeszcze w 85. minucie Edmundsson miał na nodze piłkę meczową, znajdując się pod jednym z dośrodkowań tuż przed bramkarzem gości, ale trafił w niego zamiast do siatki. Chwilę później reprezentant Wysp Owczych znów nie trafił w piłkę, choć był najbliżej oddania strzału. Na tym etapie spotkania to właśnie 23-letni defensor miał najlepsze okazje do strzelenia trzeciego gola, a piłka wyraźnie szukała go w polu karnym.

Ruch dalej nie gra, ale Wisła za to strzela

Wisła bardzo chciała zdobyć tę trzecią zwycięską bramkę, ale Ruch na poły mądrze, na poły szczęśliwie się bronił. Jeszcze Kocyła miał dobrą okazję, ale tym razem znów błysnął w bramce Turk. Gracze z Chorzowa już nawet przestali udawać, że atakują. Bronili się całym zespołem i chyba zbyt głęboko się cofnęli na sam koniec.

Bo zawodnicy Wisły w końcu dopięli swego. W trzeciej minucie doliczonego czasu gry strzał z linii pola karnego oddał Kocyła, a kolejny rykoszet sprawił, że piłka znalazła się pod nogami Krawczyka, który stanął oko w oko z Turkiem, sprytnie unikając spalonego. 29-latek pokonał bramkarza Ruchu i dał Wiśle zasłużone zwycięstwo, które jeszcze chwilę wcześniej było tak daleko. Dał też kibicom zasłużoną chwilę euforii i iście filmowy moment.

Ruch był podłamany, bo w końcu dwukrotnie odrabiał straty, ale to Wisła została nagrodzona za grę w piłkę, a nie jej pozorowanie. Nowy trener Niebieskich będzie miał dużo pracy, jeśli chce, żeby jego podopieczni dołączyli do drużyn walczących o awans do Ekstraklasy. Nafciarze z kolei już w tej grupie są i zaczynają się w niej urządzać, choć drużynie aspirującej do zajęcia dwóch pierwszych miejsc nie przystoi tak frajerska strata dwóch bramek z ligowym średniakiem.

Wisła Płock – Ruch Chorzów 3:2 (1:1)

Edmundsson 21′, Hiszpański 70′, Krawczyk 90+3′ – Szwoch 33′, Szczepan 75’k

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

7 komentarzy

Loading...