Reklama

Chelsea – czy leci z nami pilot?

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

25 sierpnia 2024, 12:25 • 14 min czytania 10 komentarzy

Tak budowanego klubu z europejskiego topu nie znajdziecie. Nie jest pewne, czy w całej historii futbolu znalazłby się klub tak nieudolnie zarządzany i w którym tak wielkie pieniądze nie dają literalnie NIC. Jeszcze w maju 2021 roku kapitan Chelsea, Cesar Azpilicueta, podnosił uszaty puchar za zwycięstwo w finale Ligi Mistrzów. Trzy lata to w klubowej piłce strasznie dużo. Dziś każde okienko transferowe na Stamford Bridge przypomina nieustannie kręcącą się karuzelę, na którą co chwilę ktoś wchodzi albo z niej schodzi, a w tle latają zrzucane z helikoptera pieniądze.

Chelsea – czy leci z nami pilot?

Chelsea znajduje się obecnie w stanie beztroskiego zawieszenia. The Blues nie są fatalni, ale z pewnością nie są też dobrzy, co jest zdumiewającą konkluzją na temat klubu, który wydał miliard funtów na zawodników w ciągu ostatnich trzech okien transferowych. Z jednej strony, nie jest na tyle źle, by konieczne było zaoranie wszystkiego. Naprawdę, można dostrzec kilka powodów, by wierzyć, że da się w końcu skierować sprawy na właściwe tory. Z drugiej strony, ta drużyna nie jest tak dobra, jak powinna być i nie wydaje się, aby podejmowanie decyzji w klubie było jakkolwiek uzasadnione. Do tego trudno jest mieć jakąkolwiek wiarę, że ludzie odpowiedzialni za to potrafią zdiagnozować, a następnie rozwiązać problemy, które doprowadziły klub do tego miejsca. Witamy w Chelsea AD 2024.

WIELKA CHELSEA

Żeby jednak poznać genezę tej nieoczekiwanej degrengolady, musimy cofnąć się do wspomnianego już Azpilicuety, trzymającego w rękach Puchar Mistrzów. Początkiem końca nie był jednak zaskakujący triumf w Champions League. On wydarzył się dość nieoczekiwanie, ale jednak nie był sensacją. Wprawdzie Chelsea już nie była ani tą ekscytującą drużyną z czasów Jose Mourinho, ani tą, która wygrywała najważniejszy europejski puchar w 2012 roku (choć już bez portugalskiego szkoleniowca),  z Drogbą, Lampardem, Terrym, czy Cechem na bramce. Ale ta ekipa z 2021 roku była wciąż silna, do tego stosunkowo młoda. Wciąż prezentowała ogromny potencjał piłkarski kręcąc się w europejskiej czołówce, choć już nie na samym jej szczycie. I tylko w tym kontekście tamten triumf był jednak pewną niespodzianką. 

W końcu osiemnaście lat od debiutu niejakiego Romana Abramowicza w roli właściciela i sponsora The Blues piłkarski świat, a także świat Premier League uległ poważnym zmianom. W lidze angielskiej pojawiły się pieniądze z praw telewizyjnych, których do tej pory nie widziano. Klubów, które stać na kilkudziesięciomilionowe transfery, przybyło. Pojawili się nowi rywale do mistrzostwa Anglii, jak funkcjonujący przez lata w cieniu swojego czerwonego rywala zza miedzy napędzany petrodolarami Manchester City. Chelsea z krajowego giganta (przez 14 sezonów między 2003/04 a 2016/17 zeszła z ligowego podium tylko dwa razy, pięć razy zdobywając mistrzostwo) stała się drużyną szerokiej czołówki. Od tamtej pory nadal nie spadała poniżej piątego miejsca, choć podium przestało być już standardem.

Reklama

W europejskich pucharach The Blues wciąż umieli jednak zdobywać trofea i wygrali w 2019 roku Ligę Europy, a w 2021 roku wspomnianą wcześniej Ligę Mistrzów. W drodze po puchar trzy lata temu potrafili zresztą pokonać zarówno Real Madryt, jak i Manchester City, czyli bezsprzecznie dwie najlepsze klubowe drużyny europejskie ostatnich lat. Choć bez największych gwiazd futbolu, to z cenionymi nazwiskami, bądź takimi, które na to nazwisko jeszcze pracowały. W obronie z Thiago Silvą, Azpilicuetą i Rudigerem, a dalej m.in. z N’Golo Kante, Jorginho, czy niemieckim duetem Werner – Havertz w ataku.

ANGIELSKIE WYJŚCIE 

Wszystko jednak zmieniło się 24 lutego 2022 roku, kiedy Władimir Putin rozpoczął swoją “operację specjalną”. Armia rosyjska dokonała inwazji na Ukrainę, a Europa nałożyła sankcje na obywateli Rosji, którzy byli blisko związani z prezydentem kraju agresora. Roman Abramowicz również został nimi obciążony i zmuszony do sprzedaży klubu. Co ciekawe, cała saga trwała wiele miesięcy, bo początkowo nie znalazł się nikt, kto chciałby kupić The Blues. W końcu w maju tego samego roku Chelsea potwierdziła, że uzgodniono warunki przejęcia klubu przez grupę właścicieli, na której czele stanął Amerykanin Todd Boehly. Cała transakcja kończąca niemal 19-letnią działalność Abramowicza na Stamford Bridge zamknęła się w kwocie sięgającej 4,5 miliarda funtów. 

Paradoksalnie, to właśnie były właściciel Chelsea chyba najbardziej ocieplił wizerunek Rosjan w Wielkiej Brytanii. Jego inwestycja w londyński zespół to był niewątpliwie biznes, ale na pewno podszyty miłością do futbolu i klubowych barw. Do tego razem z miliarderem Stamford Bridge opuściły też inne ikony. Wieloletnia dyrektorka sportowa, Marina Granowskaja, były golkiper, a potem ważny członek pionu sportowego, Petr Cech oraz prezes Bruce Buck pełniący funkcję od 2003 roku musieli odejść razem z rosyjskim bossem. Zabrali całe know-how, znajomość realiów Premier League, ale przede wszystkim oddanie niebieskim barwom klubu ze Stamford Bridge. W ich miejsce przyszli biznesmeni, którzy dostali do ręki zabawkę, nie do końca wiedząc co z nią zrobić.

Niby do pewnego stopnia amerykański biznesmen wszedł w buty Abramowicza. Chelsea prowadzona przez zaangażowanego, niewyobrażalnie bogatego właściciela, który często podąża za swoimi fantazjami, aby realizować szalenie drogie kontrakty. Taki, który nie martwi się zbytnio o to, czy wszystko do siebie pasuje, który nie waha się ani przez sekundę, czy wyrzucić znanego menedżera, gdy wyniki zaczynają się pogarszać. Znamy doskonale ten schemat.

Abramowicz miał swoje wady, ale posiadał całą strukturę doświadczonych i kompetentnych doradców, dzięki którym mógł realizować swoje pomysły i którym mógł powierzyć większość codziennych decyzji. Tacy fachowcy, jak Michael Emenalo czy wspomniana Granowskaja tworzyli kulturę pracy, budowali drużynę i rozumieli wysokie standardy klubu oraz to, jak je utrzymać pomimo zawirowań na samej górze. Ci ludzie umieli rozpoznać talenty, wiedzieli jak skonstruować skład i jak zamienić ekstrawaganckie wydatki i niecierpliwość do trenerów w stabilnie funkcjonujący w europejskim topie zespół.

Reklama

Chelsea pod rządami amerykańskiego właściciela postanowiła zacząć od zera, pozbywając się prawie wszystkich menedżerów i zawodników, a nawet personelu pomocniczego, a wszystko to w błędnym przekonaniu, że futbolowi nuworysze wiedzą najlepiej i mogą stworzyć nowy zespół i od razu odnieść sukces. I to właśnie brak fundamentalnej tożsamości i wiedzy był realnym powodem kryzysu zespołu od czasu przybycia Boehly’ego.

WIELKI UPADEK

The Blues siłą rozpędu wygrali jeszcze sześć z pierwszych jedenastu meczów sezonu 2022/23, ale potem już tylko pięć z pozostałych 27. Rozbita drużyna po raz pierwszy od niemal trzech dekad zakończyła sezon w dolnej połowie tabeli. Już w trakcie tego “przejściowego” sezonu, który niejako był skazywany trochę na niepowodzenie nawet przez nowych klubowych włodarzy, widać było jednak niecierpliwość i brak długofalowego planu działania u nowych właścicieli. Czterech trenerów w trakcie tej kampanii (Tuchel, Potter, Saltor i Lampard) też nie pomagało w utrzymaniu stabilności. Władze Chelsea na ten najgorszy od lat ligowy wynik zareagowali kompulsywnym wydawaniem pieniędzy. Przepłacali, robili gigantyczny ruch na rynku mnożąc transfery z i do klubu. Do tego robili to w sposób balansujący na granicy przepisów, a wręcz za sprawą tzw. “kreatywnej księgowości”. 

Klub z Londynu podpisywał bowiem z nowymi zawodnikami absurdalnie długie kontrakty, rozdzielając płacone za nich kwoty na mniejsze raty, które w sprawozdaniach finansowych wyglądały na mało obciążające wydatki. Taki był casus choćby Enzo Fernandeza, argentyńskiego mistrza świata ściągniętego za 108 milionów, ale prawie dziewięcioletnia umowa sprawiła, że The Blues oficjalnie kosztuje jedynie 13 milionów. Zresztą po tym księgowym fikołku w Premier League weszła w życie poprawka, anulująca możliwość stosowania tzw. „luki prawnej Chelsea”. 

Pierwszy sezon nowej grupy właścicielskiej na Stamford Bridge obfitował w wielkie kwotowo i nieco mniejsze, jeśli chodzi o wpływ na drużynę, transfery. Todd Boehly i jego ekipa szastali pieniędzmi jakby jutra miało nie być. 38 milionów za niejakiego Benoit Badiashile – tak proszę pana. 65 milionów za Marca Cucurellę – też może być. 70 milionów za Michajło Mudryka – również się znajdzie. Kontekst gangsterskich dialogów ze “Ślepnąc od świateł” nie jest tu przypadkowy, bo te wydatki wyglądały bardziej jak sportswashing i pralnia brudnych pieniędzy, a nie klub piłkarski. Rafał Nahorny w wywiadzie dla Weszło przed startem tego sezonu Premier League mówił: – Rzadko spotyka się, by klub był w taki sposób budowany. By tak wielu zawodników ściągać do zespołu i dawać im tak długie kontrakty. Wydaje mi się, że tutaj bardziej chodzi o biznes, niż o futbol.

Efekt był łatwy do przewidzenia. Mimo to postanowiono leczyć dżumę cholerą. Po tragicznej kampanii, spuentowanej dwunastym miejscem na koniec sezonu, przed kolejnym pojawił się więc nowy szkoleniowiec (Mauricio Pochettino) i kolejne tabuny nowych graczy. Nikt nie zwracał uwagi czy są akurat potrzebni, ważne że było dużo i drogo. Kolejne pół miliarda w ubiegłorocznym letnim okienku zresztą nikogo już nie szokowało, a ruch tradycyjnie był dwustronny. Kupowano Moisesa Caicedo z Brighton za 116 milionów i Romeo Lavię z właśnie spadającego z hukiem z Premier League Southampton za 62 miliony. Sprzedawano Havertza za 75 i Mounta za 64. Koulibaly kupiony rok wcześniej z Napoli za 42 miliony właśnie odchodził do Arabii Saudyjskiej za połowę tej kwoty. Działacze Chelsea zachowywali się jakby grali w Monopoly i wydawali fejkowe pieniądze. 

WIELKI BAŁAGAN

Ta rewolucja na bezprecedensową skalę (znów przyszło i odeszło blisko 30 zawodników) nie miała prawa się udać. Kiedy w trakcie sezonu na The Blues znowu spadła plaga kontuzji, zespół niebezpiecznie zbliżał się do strefy spadkowej, zamiast mościć się w czołowej szóstce ligi. Trener Pochettino był bliski zwolnienia, ale na to, kto miałby go zastąpić, nie było pomysłu. Zresztą kwestia liczby urazów też była zastanawiająca, bo drugą kampanię z rzędu Chelsea była na czele niechlubnej klasyfikacji drużyn, które mają najwięcej absencji średnio na kolejkę. Nie zmieniła tego seria (a jakże!) roszad w sztabie medycznym. Argentyńskiemu szkoleniowcowi przymusowe pauzy tak wielu graczy również nie pomagały w ustabilizowaniu składu i wdrożeniu systemu gry, który musiał co rusz naginać, dostosowując go do dostępnego akurat potencjału ludzkiego. 

Maurizio Pochettino

Pieniądze przeciekały przez palce, a jedynym pomysłem ekipy zarządzającej klubem było wydawanie kolejnych. Aha, był jeszcze drugi – rozpieprzanie w drobny mak tego co właśnie zaczyna dobrze funkcjonować. Przykłady? Marc Cucurella, wcześniej mocno krytykowany, zaczął w trakcie ostatniego sezonu wreszcie dobrze wyglądać w drużynie Chelsea, a do tego świetnie wypadł podczas Euro 2024, będąc jednym z odkryć turnieju. Co robią działacze The Blues? Nie wiadomo po co kupują za prawie 20 milionów dublera na pozycję Hiszpana, Renato Veigę, mając już choćby Bena Chilwella, czy Leviego Colwilla. 

Kiedy Pochettino wreszcie poukładał odpowiednio klocki i na koniec sezonu drużyna zanotowała serię pięciu zwycięstw i remisu w sześciu ostatnich spotkaniach, wdrapując się rzutem na taśmę do europejskich pucharów, w których nieobecność drugi sezon z rzędu musiałaby być jednoznacznie odebrana jako katastrofa, postanowiono go zwolnić i wsadzić na konia kolejnego dżokeja. Kiedy drużyna zaczęła wreszcie funkcjonować właściwie, postanowiono jeszcze raz zamieszać w kotle i wydać trochę pieniędzy.

Ten nowy dżokej nazywa sie Enzo Maresca, pracował u boku Pepa Guardioli i przed chwilą wygrywał Championship z drużyną Leicester. Żeby nie było mu za łatwo od początku, znów na karuzeli pojawiły się kolejne nazwiska. Gallagher, Felix, Maatsen, Neto, Kepa, Hall, Zyiech, Broja, Lukaku. Jedni w tą, drudzy w tamtą. W portalu transfermarkt prawdopodobnie musieli rok temu zatrudnić dodatkową osobę, która zajmuje się tylko zakładką “Chelsea – transfery”. Nieprawdopodobny bałagan, a początek obecnego sezonu, choć Chelsea dostało w pierwszej kolejce rywala najtrudniejszego z możliwych, czyli mistrza Anglii, zaraz po zdobyciu czwartego z rzędu tytułu, co nie udało się nikomu w ponad stuletniej historii, znów nie wypadł okazale (0:2). Do tego kolejnym paradoksem jest to, że mimo wydania blisko 200 milionów na transfery tego lata, w premierowej kolejce nie wyszedł w pierwszym składzie żaden nowy zawodnik.

WIELKI ZNAK ZAPYTANIA

A co po setkach miliardach wydanych przez Todda Boehly’ego mamy teraz w ogóle w szatni na Stamford Bridge? Na pewno bogaty w talenty skład przepełniony młodymi gwiazdami. Jednak z tymi wszystkimi transferami z sześcioma zerami drużyna wciąż ma dziury, które rozpaczliwie potrzebują wypełnienia. Najważniejszą z tych luk jest brak niezawodnego strzelca, którego The Blues nie mają chyba od czasów Diego Costy. Mając pewnego snajpera mogliby w ubiegłym sezonie wykorzystać szanse, jakie stworzyli, zamieniając solidne występy, których nie brakowało, w zwycięstwa. To mogłoby przynieść pewność siebie i zaufanie, a finalnie coraz lepsze występy i coraz więcej zwycięstw. Chelsea pozbyła się jednak wszystkich klasowych snajperów (Abraham, Aubameyang, Lukaku) zostawiając u siebie takie tuzy jak Armando Broja (choć na dniach odejdzie do Ipswich) czy Deivid Washington. Jeden niezły Nicolas Jackson, który też odpalił dopiero pod koniec sezonu, wiosny nie czyni. 

Obrona zresztą też jest przeciętna i znów nie pomogły nerwowe ruchy oraz wspomniane już urazy. Ale część słabości defensywy wynika z szerszych problemów Chelsea z budowaniem składu, bo poza Moisesem Caicedo brakuje pomocników wysokiej klasy o inklinacjach do pracy w defensywie.

Duet Caicedo-Fernandez ma niesamowity potencjał w środku pola, ale brakuje mu solidności w obronie, zwłaszcza za kwartetem gracze stricte ofensywnych, którzy również nie są szczególnie dobrzy w zapewnianiu pierwszej linii bezpieczeństwa przy atakach przeciwników. 

Ponadto, podczas szału wydatków Boehly’ego, nikt najwyraźniej nie pomyślał o tym, aby upewnić się, że drużyna ma wystarczającą liczbę graczy, którzy są silni w powietrzu. Takich, którzy będą umieli bronić dośrodkowań i stałych fragmentów gry, a także pomagać w zbieraniu drugich piłek, żeby przerywać posiadanie przeciwników i utrzymywać własne.

Brak dalekowzroczności, który doprowadził The Blues do kupowania, kupowania i kupowania, bez zastanowienia się, czy wszystko to złoży się na drużynę zdolną choćby do zapewnienia kompetencji w grze w powietrzu, jest tylko kolejnym przykładem tego, jak nieprzemyślane było jej planowanie. Nie ma też w zespole hierarchii, co nie jest dziwne przy takich absurdalnych rotacjach w kadrze, ale skutkuje takimi kuriozalnymi sytuacjami jak kłótnia o to, kto ma wykonywać rzut karny w trakcie meczu.

Nie wszystko jest jednak stracone. Ponownie: The Blues z pewnością nie są wystarczająco dobrzy, ale nie są też fatalni. To żenujące, by wydać miliard funtów na przebudowę i wciąż potrzebować znaczących wzmocnień, ale udało im się w końcu trafić na kilka perełek. Caicedo zaczął powoli, ale pod koniec minionej kampanii wyglądał już jak prawdziwa gwiazda. Palmer początkowo wydawał się kompletnie przepłacony, ale niemal od razu udowodnił swój ogromny talent będąc jednym z najlepszych graczy całej ligi. Fernandez już jest jednym z najlepszych pomocników na świecie, a zdrowy Christopher Nkunku, może być największym i darmowym wzmocnieniem tego lata. Po dramatycznych problemach zdrowotnych wraca do składu, a w przedsezonowych sparingach pokazał, że jest niewiarygodnym graczem, który może okazać się kluczem do potencjalnego renesansu Chelsea. 

Nie obyło się bez wpadek, choć kupując w większości młodych, około 20-letnich graczy, władze klubu nadal liczą, że takie postaci jak Mudryk, Madueke, czy Ugochukwu jeszcze pokażą, że są warci wydanych na nich pieniędzy. A propos pieniędzy, czy jest sens wydawać ich tyle na kolejnych wypełniaczy głębi składu, takich jak Lavia, Guiu, Chukwuemeka czy Washington, kiedy naprawdę trzeba zapewnić wystarczającą kwotę na zakup światowej klasy napastnika? Osimhen wciąż jest do wzięcia, ale kto chciałby teraz wskoczyć do tej karuzeli na bieżąco rozpędzanej przez Boehly’ego…

Sam Maresca próbuje się w tym wszystkim odnaleźć, ale na razie tylko dokłada do pieca, mówiąc np. w wywiadzie o “projekcie, który ma odpalić za 5-10 lat”. Nikt zresztą nie ma pojęcia, czy Włoch jest tym “kimś”, kto będzie potrafił poukładać wszystkie puzzle. A wiemy doskonale, że tych elementów układanki ma co najmniej dwa razy więcej niż koledzy po fachu w innych topowych klubach. Wprawdzie przyznał że nie pracuje z 42 zawodnikami, tylko z 21, a z resztą trenuje oddzielnie i w ogóle ich nie widuje”. Dodał też, że w kwestii kolejnych transferów wszystko się może zdarzyć, co wzbudziło zdziwienie przemieszane z zażenowaniem wśród kibiców The Blues. Słowo zresztą szybko stało się ciałem.

  • Joao Felix wraca do Chelsea”. 
  • “Raheem Sterling oraz Ben Chilwell zostali odsunięci od treningów z pierwszą drużyną i wystawieni na listę transferową”. 
  • “Broja przechodzi do Ipswich”. 
  • “Gallagher odejdzie do Atletico”. 
  • “Gallagher zostaje na Stamford Bridge”. 
  • “Oficjalnie: Gallagher w Atletico”. 
  • “Nie ma miejsca dla Kepy, wyląduje na trybunach”. 
  • “Chelsea szuka bramkarza”. 

To tylko kilka tytułów artykułów w naszym portalu z ostatnich kilku tygodni dotyczących Chelsea. Kolejne doniesienia, plotki i spekulacje. Tak naprawdę jak to czytacie być może pojawiła się już jakaś kolejna bomba transferowa dotycząca The Blues, albo taka która rozbraja poprzednie bomby. Wciąż wydaje się, że nikt nad tym nie panuje.

Chelsea jest nazywana już przez kibiców klubem tysiąca i jednego zawodników, a w przestrzeni internetowej fani przerzucają się jak najdroższymi jedenastkami Chelsea z jak najmniejszą liczbą minut w Premier League albo rankingami najgłupszych decyzji Todda Boehly’ego. Klub w trzy lata ze zwycięzcy Ligi Mistrzów stał się memem i nie widać nikogo kto powstrzymałby tę biegunkę pomysłów. 

Dzisiejsze pytanie jest takie samo, jak wtedy, gdy klub został sprzedany dwa lata temu. Ile czasu zajmie Boehly’emu nauka, jak stworzyć zupełnie nową Chelsea, tak dobrą, jak te ekipy sprzed kilku i kilkunastu lat. Oczywiste jest, że amerykański biznesmen i jego ekipa wydali mnóstwo pieniędzy i popełnili wiele błędów, próbując przeprowadzać operację na otwartym organizmie (mimo że oddali niemal cały sprzęt poprzednim chirurgom). Nie wiadomo tylko wciąż, czy czegokolwiek nauczyli się na tych błędach i czy będą w stanie je naprawić, zanim Chelsea na dobre ugrzęźnie na poziomie ligowego dżemiku.

WIĘCEJ O CHELSEA:

fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

10 komentarzy

Loading...