Wisła Kraków, Polonia Warszawa i Kazimierz Węgrzyn przy mikrofonie. To mogłoby brzmieć jak niedzielne popołudnie z Ekstraklasą. Niestety, mimo że napakowany witaminami pan Kazek – jak zwykle – robił, co mógł, to przez większość meczu byliśmy świadkami pierwszoligowej młócki. “Biała Gwiazda” odpaliła dopiero w osłabieniu.
Wisła zainaugurowała ligowy sezon jako przedostatnia ekipa na poziomie centralnym (jutro dołączy ŁKS). Wszystko za sprawą eliminacji do europejskich pucharów, w których podopieczni Kazimierza Moskala wstydu nie przynoszą. Przez lata obserwowaliśmy różnorakie oddziaływanie „pucharowej klątwy” na zespoły Ekstraklasy, ale czego spodziewać się po pierwszoligowcu, szczerze mówiąc, nie mieliśmy pojęcia.
Wisła Kraków – Polonia Warszawa 0:0
Na pewno niezbyt wiele spodziewaliśmy się po Polonii Warszawa, która zaliczyła ligowy falstart. W pierwszej kolejce „Czarne Koszule” przegrały przy Konwiktorskiej ze Zniczem Pruszków.
Gdyby kierować się rozumem, to wiślacy, schodzący z poziomu Rapidu Wiedeń, powinni doświadczyć dziś dysonansu. Wiadomo jednak, że piłka nożna i rozum leżą od siebie o wiele dalej niż Kraków od Warszawy.
W pierwszej połowie przy Reymonta padał deszcz, a konieczność istnienia trudna była do zniesienia. Mniej więcej tak mógłby opisać pierwsze 45 minut Grzegorz Turnau. Brakowało nie tylko goli, ale i klarownych sytuacji. Oczy bolały.
Jednym z największych zgrzytów w grze Wisły była dziś niezbyt dobra współpraca mniej doświadczonych zawodników. Na lewej stronie Kazimierz Moskal wystawił Rafała Mikulca i Mateusza Młyńskiego, zaś Oliviera Sukiennickiego przesunął do środka. Młyński i Sukiennicki próbowali być aktywni, kilka razy wbiegali z piłką w pole karne, ale częściej dublowali pozycję, wzajemnie sobie przeszkadzali i przy okazji powstrzymywali wejścia Mikulca. Do tego dobrze w defensywie spisywał się Marcel Predenkiewicz (paradoksalnie mający więcej atutów ofensywnych), który często krzyżował plany tria gospodarzy.
Trener Moskal doskonale widział, co nie funkcjonuje w grze jego drużyny i w przerwie dokonał zmiany, za którą miał pójść efekt domina. Za Młyńskiego wszedł Łukasz Zwoliński, który zamienił się pozycjami z Sukiennickim. Były napastnik Rakowa powrócił na pierwszoligowe boiska po 10 latach przerwy.
Dzisiejsze spotkanie było wyjątkowe również dla Wiktora Biedrzyckiego, który debiutował w Wiśle i do 57. minuty rozgrywał całkiem niezłe zawody. Aż nagle nad Reymonta wzeszło słońce, a sędzia Adam Wajda wzniósł czerwoną kartkę. Były zawodnik Niecieczy tuż przed polem karnym sfaulował Łukasza Zjawińskiego (korzystając z okazji przypominamy, że Łukasz Zjawiński i Łukasz Zwoliński to dwaj różni napastnicy dwóch różnych klubów). Biedrzycki z pewnością nie marzył o takim powitaniu z 16 118 kibicami obecnymi na stadionie.
İlkay Durmus uderzył z rzutu wolnego w poprzeczkę i wciąż był bezbramkowy remis, ale Polonię czekało ponad pół godziny gry w przewadze. Jednak tej przewagi kompletnie nie było widać. Wręcz przeciwnie. To Wisła wreszcie wrzuciła wyższy bieg.
Tu należy zaznaczyć ważną rzecz. Jeśli ktoś zobaczy wynik i czerwoną kartkę po stronie Wisły, może pomyśleć, że to właśnie ona ustawiła mecz. Nieprawda. Do momentu, gdy Biedrzycki obejrzał czerwony kartonik, Wisła była drużyną lepszą, zgadza się, ale nie zdominowała gości. To Polonia stworzyła więcej groźnych sytuacji (więcej nie oznacza, że wiele). Od kiedy oglądaliśmy spotkanie dziesięciu na jedenastu, to grająca w osłabieniu Wisła zaczęła stwarzać lepsze okazje do zdobycia bramki. Mocno naciskali Baena i Rodado, który przynajmniej dwukrotnie mógł pokonać Mateusza Kuchtę. Kilka razy strzelać próbował Sukiennicki. Jednak najlepszą z najlepszych sytuacji miał Zwoliński, do którego zagrywał Piotr Starzyński (dobre wejście). Co zrobił popularny „Zwolak”? Łatwa zagadka. Otóż to samo, co najczęściej robił w Rakowie, czyli strzelił w ręce bramkarza.
Po końcowym gwizdku na murawie pozostali sami ranni. Niby Polonia dopiero co przegrała u siebie ze Zniczem, a dziś zremisowała na wyjeździe z Wisłą. Ale przecież przez ponad 30 minut grała w przewadze. Tak samo Wisła. Niby grała w osłabieniu i ma napięty terminarz, a nie przegrała. Ale przecież była lepsza i stworzyła więcej sytuacji. Rozczarowany Rodado miał pretensje do arbitra, że zakończył mecz kilka sekund przed upływem doliczonego czasu. Niedosyt. Po tym meczu każdy ma prawo odczuwać niedosyt.
Wisła Kraków – Polonia Warszawa 0:0
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Lech Poznań – klub minimalistów
- Pocałunek śmierci nie gnębi Jagiellonii
- Po co (za)wieszać Babiarza?
- Posiłki z niższych lig. Warto było szukać czy szkoda czasu?
- Joanna Wołosz: Z zewnątrz wydaję się poważna, ale jestem trochę wariatką
Fot. Newspix