Kiedy w marcu 2023 roku Zbigniew Jakubas spóźniony i roztargniony przyjechał do Lublina na konferencję prasową po skandalu z udziałem Goncalo Feio, a uniwersum polskiej piłki poznało panią Izunię, pana Wątróbkę i kolegę Warrena Buffetta, tylko ktoś wybitnie postrzelony mógł przewidywać, że kilkanaście miesięcy później Motor w wielkim stylu wejdzie do Ekstraklasy.
Pochodzę z Lublina. Uwielbiam każdy kąt tego miasta. Mimowolnie czuję się lokalnym patriotą. Przez całe dzieciństwo mijałem bazgroły na ścianie osiedlowego sklepu: „Bójcie się chamy, do Ekstraklasy wracamy”. Groźne to nie było. Bardziej śmieszne. Motor spadał z elity trzydzieści dwa lata temu, gdy grał w niej Igloopol Dębica, a Legia rywalizowała w półfinale Pucharu Zdobywców Pucharów. W XXI wieku zleciał zaś najpierw z I ligi, potem z II ligi, a następnie zagrzebał się w lidze III.
Teraz odżył.
Sprzedawcy kitu
Było lato 2022 roku. W Motorze zamknął się „etap legijny”. Dawno z pozycji członka rady nadzorczej ulotnił się Bogusław Leśnodorski. Następnie odszedł Michał Żewłakow, który po utracie prawa jazdy za kierowanie na podwójnym gazie i wpakowaniu się autem w autobus, przebąkiwał, że może mieć problem z dojazdem z Warszawy do Lublina, a właściwie całą jego dyrektorską kadencję otaczała aura zarzutów o brak dyspozycyjności i udziału przy codziennym życiu drużyny przez wzgląd łączenia pracy w klubie z komentowaniem meczów Ekstraklasy w Canal Plus. Najdłużej, bo aż 541 dni, utrzymał się Marek Saganowski, któremu jednak dwukrotnie nie udało się awansować do I ligi, co było o tyle karykaturalne i dotkliwe, że miał skłonność do wciskania wszystkim wokół kitu o wielkości budowanego projektu. Tymczasem symbolem tamtego rozgardiaszu był środkowy palec, który jesienią 2021 roku prezes Marta Daniewska wyciągnęła w stronę trybuny z kibicami własnego klubu.
Z Motoru odchodziła wtedy cała grupa piłkarzy na czele z najlepszym strzelcem Michałem Fidziukiewiczem, który mówił mi, że w tym miejscu panuje toksyczna atmosfera. Przeszedłem się więc na boiska treningowe pod Areną Lublin, gdzie drugoligowy klub organizował spotkanie z nowymi twarzami „projektu I liga”: trzydziestoletnim szkoleniowcem Stanisławem Szpyrką i pełnomocnikiem zarządu ds. sportowych Arkadiuszem Onyszką. Pierwszy posługiwał się komunałami, aż żal było słuchać. Drugi odprawiał pokazówkę pierwszej klasy: łypał na rozmówców znad markowych ciemnych okularów, chwalił się, że siedzi w gabinetach do późnych godzin wieczornych i zapowiadał jakąś bliżej nieokreśloną bombę transferową, która nigdy się nie urzeczywistniła.
Minęły dwa miesiące. Nie było już Szpyrki, który do dzisiaj jest bezrobotny. Nie było już Onyszki, który na ścieżce polityki i taniego piłkarskiego doradztwa wyraźnie zbłądził. Motor był na ostatnim miejscu w tabeli II ligi.
Żądza Goncalo Feio
W takich okolicznościach stery przejął Goncalo Feio. Młoda gwiazda polskiej trenerki. Człowiek, który zna magiczne zaklęcia sprawiające, że z miejsca jest lepiej niż było. Przy tym buńczuczny skandalista. Było coś psychopatycznego w jego pracy w Motorze. Psychopatycznie genialnego. Ale bardziej właśnie psychopatycznego. Najgorszy zespół trzeciego poziomu rozgrywkowego nagle w kolejnych dwudziestu trzech meczach punktował lepiej niż Polonia Warszawa i Znicz Pruszków, które do I ligi weszły bez konieczności bicia się w barażach.
Zawodnicy szli za Feio w ogień. Przekonywali, że z kimś takim jeszcze nie pracowali, że prawie każdy z nich stał się pod jego wodzą lepszym piłkarzem, że dla niego warto zapieprzać, jakby jutra nie było albo właśnie dla lepszego jutra. Kwintesencją tego zrywu były baraże o I ligę. W 84. minucie półfinału Kotwica Kołobrzeg miała rzut karny. Paweł Łysiak zamienił go na gola. W czwartej minucie doliczonego czasy gry wyrównał Piotr Ceglarz. W dogrywce na 2:1 podwyższył Dawid Kasprzyk. W finale za to przeważał Stomil Olsztyn, ale poległ po serii jedenastek. Bo tak miało być. Koniec, kropka. Banda Feio, która oba te mecze rozegrała na dalekich wyjazdach, mogła śmiało wykrzyczeć: „Jesteśmy niezniszczalni”. I dodać mięsiste przekleństwo: „Kurwa!”.
W międzyczasie dział się cyrk. Wybuchł skandal z Feio rozbijającym łuk brwiowy prezesowi Pawłowi Tomczykowi i wyzywającym rzeczniczkę Paulinę Maciążek. Zbigniew Jakubas przeprowadził kuriozalną konferencję prasową, na której poznaliśmy panią Izunię, pana Wątróbkę, kolegę Warrena Buffett i posłuchaliśmy o jego randkach w Lublinie sprzed pół wieku, z ust Portugalczyka nikt jednak nie doczekał się szczerych przeprosin. Ani żadnych innych.
Feio się rozbestwił. W lecie 2023 roku po formach kontraktowych szantaży na urlopującym Jakubasie nie przedłużono z nim umowy. Gdy dopiął swego i wrócił na stanowisko, wszedł w konflikt z wieloletnim kierownikiem drużyny, Dariuszem Baryłą. – Cioto, nie masz prawa nazywać się Motorowcem! Wypierdalaj! – krzyczał. Dostało się też jego zaufanemu asystentowi Przemysławowi Jasińskiemu, który próbował wstawić się za Baryłą. Kumulacja tego typu zdarzeń, podlewana wyssanymi z palca plotkami, o które w takich warunkach nietrudno, a także bezkarnością zdolnego trenera, tworzyła zdrowo popieprzoną atmosferę.
Na boisku Motor walczył jednak aż miło. W I ligę wszedł na rozpędzie. W siedmiu pierwszych spotkaniach na zapleczu Ekstraklasy przegrał tylko raz. Przyzwoici piłkarze wspinali się na wyżyny umiejętności i tworzyli kolektyw, który parł przed siebie. Znów: jakby jutra nie było. Potem dopadła ich zadyszka, pojawiły się serie gorszych wyników, ale niezmiennie rozmawialiśmy o zespole, który realnie liczył się w walce o awans. Wtedy właśnie, nagle i niespodziewanie, dymisję złożył Goncalo Feio. W klubie tłumaczył się wypaleniem, zmęczeniem, honorem. Tym, że więcej już z tego projektu nie wykrzesze. I wściekłością na sędziego Gryckiewicza po meczu z Polonią. Niedługo później był w Legii. W Lublinie żal za tę rejteradę mieszał się z pełną uwielbienia wdzięcznością za wspaniałe wyniki, jak to w tego typu związkach bywa.
Lepsze jutro
W awansie Motoru mnóstwo jest zasługi Feio. Trzeba o tym pamiętać. To on zbudował tę drużynę. To on natchnął tę kadrę. Wielki szacunek należy się jednak również Mateuszowi Stolarskiemu, który z roli asystenta płynnie przeskoczył do funkcji pierwszego szkoleniowca. Przejęcie sterów po człowieku tak uzależniającym od siebie całe otoczenie to wyzwanie, które przerosłoby zdecydowaną większość trenerów na rynku. Najlepszy przykład: Dawid Szwarga nie potrafił wejść w buty Marka Papszuna. Ktoś oburzy się, że inna skala. No tak, inna, ale czy aby na pewno uniesienie w środku sezonu wciąż działającego na wariackich papierach Motoru jest tak dużo prostszym zadaniem niż poprowadzenie zdrowo funkcjonującego i pompującego grube miliony w transfery Rakowa Częstochowa z możliwością przepracowania dwóch okresów przygotowawczych na własnych zasadach?
Niekoniecznie.
Motor udźwignął presję ostrej pierwszoligowej końcówki sezonu. Jak łatwo było się wyłożyć, pokazują przykłady Wisły Kraków i Wisły Płock. Tu zaś: 3:1 z Resovią i 2:1 z Podbeskidziem. I baraże: rzuty karne z Górnikiem Łęczna (można było się załamać wybitną formą Macieja Gostomskiego) i 2:1 z faworyzowaną Arką Gdynia (Mbaye Ndiaye decydującego gola strzelił oczywiście w doliczonym czasie gry).
Tak to Feio ze Stolarskim zbudowali, że w tym Motorze aż żal byłoby wskazywać wyrazistych pojedynczych bohaterów, żeby nie deprecjonować tym samym reszty. To ekipa o twarzy Piotra Ceglarza, który ma trzydziestkę na karku i jakieś trzysta meczów na poziomie centralnym, a przed nim dopiero debiut w Ekstraklasie. Bartosza Wolskiego, który jako nastolatek wyjechał do Włoch, niedługo po powrocie do Polski zaliczył dwa spadki do II ligi z rzędu, żeby dwa lata temu wywalczyć awans do I ligi, rok temu grać w barażach o Ekstraklasę i teraz po udanym sezonie się do niej dostać. Filipa Wójcika, którego latem 2022 roku widziałem stojącego w klubie ze zwieszoną głową i jawnie wręcz wątpiącego w kit wciskany mu i kolegom przez nieudolne władze. Rosy, Palacza, Kruka, Najemskiego, Scaleta, Wojtkowskiego, Mraza (kto pamięta go z Zagłębia?!) czy Michała Króla (zdolny, warto obserwować).
I w końcu, Rafała Króla. Na samym przykładzie tego 35-letniego piłkarza można byłoby napisać współczesną historię Motoru. W sezonie 2009/10 spadł z nim z I ligi. Przebolał rok w Zniczu Pruszków, na dwa lata wylądował w Grecji. I wrócił do Lublina, w którym, z przerwą na Stal Kraśnik, wchodzi teraz do Ekstraklasy. Spytajcie go, co przez tę dekadę widział, słyszał, kto i co mu obiecywał, a zrozumiecie, jak kręta była to droga.
Zniknęła klątwa miasta
Czerwiec 2023 roku. Restauracja Dyspensa w Warszawie. Zbigniew Jakubas narzeka, że kolejne afery w Motorze uprzykrzają mu życie. Mówi, że coś w nim pękło, że czuje się smutny i przygnębiony, że często nie rozumie logiki kibiców, że klub to studnia bez dna, do której trzeba tylko dokładać i dokładać. – Dużo rzeczy złożyło się na to, że mówiąc krótko: często mam tego dosyć – żalił się.
Co jeszcze pana trzyma w tym klubie? – spytałem.
Takiej decyzji nie podejmuje się w wyniku emocji. Dam szansę sobie i drużynie, żeby ten Motor stał się klubem, z którego Lublin jest dumny, a nie tylko znanym ze skandali. W świecie biznesu prowadzę rozmowy z poważnymi ludźmi, którzy pytają: – Po co ci to było?
Janusz Filipiak powiedział mi kiedyś, że dla „ogólnopolskiego współczucia”.
Nie oczekuję współczucia. To była moja decyzja. Podjąłem się zbudowania porządnego klubu sportowego z zapleczem akademii od podstaw i wzorem innych moich firm. Nie zainwestowałbym w piłkę nożną, gdybym posiadał dzisiejszą wiedzę i przeszedł przez te wszystkie dotychczasowe przeciwieństwa losu. I te sportowe, i te pozasportowe. Dla mnie nie jest to przygoda. Ponoszę odpowiedzialność za los kilku firm i tysięcy ludzi. Motor wśród nich jest najmniejszym bytem, a przynosi najwięcej stresu.
Po co więc ten Motor?
Jeśli ma się kilkoro dzieci, z tego jedno bardzo niegrzeczne, nieustannie dające popalić, to trzeba w jakiś sposób je resocjalizować. Czasami załamują mi się ręce. Najgorzej, gdy człowiek próbuje rozwiązywać pewne sytuacje, a ktoś podkłada mu nogi. Tak rozpatruję pewne sytuacje.
Jakubas nie spodziewał się, że rok później będzie w Ekstraklasie. W przeciwieństwie do jego dobrego kolegi Michała Świerczewskiego z Częstochowy zarządza swoim klubem nieco po omacku. Do tej pory nie zbudował w nim sensownych struktur, te przez długie miesiące kreatywnością i wizją wypełniała niemal jednoosobowo charyzma Goncalo Feio. W nowym rozdaniu ma się to zmienić. Raz, że nie trzeba będzie szukać nowego trenera, bo sprawdził się Stolarski, którego po awansie legitymizują również związkowe przepisy. Dwa, że od nowego sezonu dyrektorem sportowym będzie Grzegorz Koprukowiak, który właśnie wydatnie przyczynił się do awansu Pogoni Siedlce do I ligi.
Bogusław Leśnodorski powiedział mi kiedyś, że gdyby Jakubas, jeden ze stu najbogatszych ludzi w Polsce, tylko miał na to ochotę i szczodrze sypnął kasą, Motor w Ekstraklasie mógłby spokojnie i z miejsca zdmuchnąć resztę stawki. Kibicom z Lublina niewątpliwie marzyłaby się taka wizja przyszłość, choć pewnie lepiej niż ktokolwiek z zewnątrz wiedzą, że tak nie będzie. 72-letni miliarder inwestuje przede wszystkim w infrastrukturę i akademię. Prawie na pewno nie zacznie wydawać milionów euro na transfery i pensje dla gwiazd.
„Prawie”, bo w Motorze logika zastosowania nie ma.
Ten klub do Ekstraklasy zaprowadziła żądza. Trzydzieści dwa lata czekano tu na moment, kiedy piłka nożna rzuci realne wyzwanie żużlowi, w którym Orlen Oil Motor Lublin zostawał mistrzem Polski w latach 2022 i 2023 rok. Futbolowa stolica Lubelszczyzny nie jest syta. Jest głodna. A Motor od dwóch lat pięknie ją karmi.
Czytaj więcej o Motorze Lublin:
- Tomasz Jasina: Po zdarzeniach z trenerem Feio przestałem chodzić na Motor. To był mój bunt [WYWIAD]
- Motor w wielkim finale barażu o Ekstraklasę. „Oni już byli. Teraz pora na nas!”
Fot. Newspix