W finale Pucharu Polski zagra Legia prowadzona przez Gonçalo Feio. W ostatnich czterdziestu latach tylko raz do decydującego meczu tych rozgrywek dotarł młodszy trener. Został zresztą później selekcjonerem. Jak radzili sobie dotąd zagraniczni trenerzy w finałach pucharu tysiąca drużyn?

Pierwszy zagraniczny trener w finale Pucharu Polski
Wielkie sukcesy polskiej piłki reprezentacyjnej i klubowej lat siedemdziesiątych poprzedzone były masowym zatrudnianiem przez nasze kluby trenerów z krajów socjalistycznych, przede wszystkim z Czechosłowacji i Węgier. Mało kto już dziś pamięta, że obie legendarne drużyny tamtych lat: Legia i Górnik Zabrze swój pierwszy Puchar Polski wzniosły pod wodzą węgierskiego trenera.
János Steiner przybył do Polski w 1954 roku. 7 marca 1954 roku w wywiadzie dla „Przekroju” tak opowiadał o swoim doświadczeniu piłkarskim: „Dwa razy grałem w reprezentacji Węgier”, a tak o trenerskim: „Większość z nich [zawodników prowadzonej przez niego drugoligowej drużyny Békéscsaba] weszła do reprezentacji Węgier”. Nie wiadomo, czy to wina błędnego tłumaczenia (dziennikarz Stanisław Wrotny nie znał węgierskiego, a Steiner nie znał polskiego), czy też szkoleniowiec nieco ściemniał, ale dziś w dobie Internetu wiemy, że ani pierwsze, ani drugie stwierdzenie nie było prawdziwe. Nie przeszkodziło to zupełnie nieznanemu w swojej ojczyźnie Madziarowi w mocnym wejściu do polskiej rzeczywistości. W 1955 roku zdobył pierwszy w historii naszego kraju dublet. Legia została mistrzem Polski i zdobyła Puchar. Węgier trenował później Ruch i Górnik, ale nie dotarł z nimi do finału.
Zdołał tego dokonać z Górnikiem Zoltán Opata. On zdecydowanie nie był postacią anonimową. Był jako piłkarz sześciokrotnym mistrzem swojego kraju, a potem trenował nie tylko kluby węgierskie, ale też francuskie, słowackie, chorwackie i rumuńskie. Przed samą emeryturą przyjechał do Zabrza, gdzie przyniósł Górnikowi jego pierwsze mistrzostwo, jednak finału Pucharu Polski wygrać nie dał rady. Lepszy okazał się ŁKS prowadzony przez dzisiejszego patrona stadionu – Władysława Króla. Potrzebne było aż 12 zmian trenerów przez zabrzan i powrót do węgierskiej myśli szkoleniowej, by w końcu znaleźć tego, który wzniesie wymarzone trofeum.
Także i tym razem skuteczniejszy okazał się szkoleniowiec bez większego doświadczenia. Ferenc Farsang zdobył pierwszy Puchar Polski dla Zabrza w 1965 roku. Zadanie nie było trudne, bo w finale rywalem byli trzecioligowi Czarni Żagań. Po kolejnych trenerów znad Balatonu zaczął także sięgać Ruch. W 1963 roku do finału dotarł Sándor Tátrai, ale ponownie okazało się, że doświadczeni zagraniczni szkoleniowcy decydujący mecz przegrywają. Lepszy okazał się Teodor Wieczorek, który z Zagłębiem Sosnowiec zdobył drugie trofeum z rzędu. Rok później ponownie rozgrywki wygrała Legia prowadzona przez Rumuna Virgila Popescu.
Pierwszy finał bez polskiego trenera
W 1966 roku dwa największe polskie kluby: Górnik i Legia postanowiły pójść na całość, zatrudniając zagranicznych trenerów z górnej półki. Efekt? Oba zespoły spotkały się w finale Pucharu Polski. Podczas wizyty Bohumíra Lomskiego -ministra obrony Czechosłowacji, prezes Legii generał Zygmunt Huszcza poprosił o zarekomendowanie dobrego szkoleniowca. Wojskowa Dukla właśnie zwolniła Jaroslava Vejvodę i dzięki temu przybył on do Warszawy. Wtedy też Górnik sprowadził Gézę Kalocsaya, który miał w CV poza licznymi klubami węgierskimi, także Standard Liège i Partizan. Pierwsze w historii starcie zagranicznych trenerów w finale Pucharu Polski wygrał Czech. Skład finału powtórzył się jednak trzy lata później i tym razem górą był Węgier.
Geza Kaloscay (z lewej) z Włodzimierzem Lubańskim (z prawej)Kalocsay wygrał też rozgrywki w 1968 roku, początkując rekordową serię pięciu kolejnych triumfów Górnika. Kontynuował ją w latach 1970-71 Ferenc Szusza, którego imię nosi stadion Ujpestu. Co ciekawe, w 1971 roku zmierzył się ze swoim rodakiem prowadzącym Zagłębie Sosnowiec – wspominanym już dziś Farsangiem – w jedynym do tej pory finale z udziałem dwóch obcokrajowców z tego samego kraju na ławkach trenerskich. Po Górniku Szusza prowadził takie marki, jak Betis i Atletico Madryt.
Po porażce Tatraia w finale w 1963 roku Ruch przez dekadę stawiał na polskich szkoleniowców. Na niewiele się to zdało, bo Teodor Wieczorek i Tadeusz Foryś zdołali jedynie dotrzeć do finału, za każdym razem przegrywając z zespołem prowadzonym przez obcokrajowca. Władze chorzowskiego klubu poszły więc po rozum do głowy i w 1971 roku zatrudniły Michala Vičana. Efektem był dublet w 1974 roku. Słowak był skreślony przez środowisko w swoim kraju przez oskarżenia o współpracę ze służbą bezpieczeństwa. W 1957 roku reprezentant Czechosłowacji – Michal Benedikovič – został skierowany na trzy lata do pracy w kopalni uranu za rzekome śpiewanie faszystowskich piosenek (chodziło o ludowe pieśni) i kontakty z emigrantami. Donosicielem był Vičan. Dopiero po upadku komunizmu okazało się, że miała miejsce przypadkowa zbieżność nazwisk z trenerem Michalem. Vičan poszukał zatem oddechu zagranicą i znalazł go w Chorzowie z wielką korzyścią dla miejscowego Ruchu. Do dwóch mistrzostw i pucharu dorzucił dwa ćwierćfinały z rzędu – Pucharu UEFA i Pucharu Mistrzów!
Powrót polskich trenerów
W latach 1963-74 w dwunastu kolejnych finałach Pucharu Polski dwunastokrotnie któregoś z ich uczestników prowadził trener zagraniczny. Między 1955 a 1974 rokiem zaledwie sześciu polskich trenerów zdobyło to trofeum. Jednak wraz z sukcesami drużyny Kazimierza Górskiego na mistrzostwach świata skończyła się era trenerów z zagranicy. Władze klubów stwierdziły, że miejscowi szkoleniowcy będą mieli znacznie lepsze podejście do piłkarzy. Historia pokazała, że chodziło raczej o lepsze dojścia do trójek sędziowskich. Aż do 2005 roku na trzydzieści kolejnych finałów tylko raz drużynę prowadził w nim obcokrajowiec! W 1992 roku Adolf Blutsch przyjechał do Katowic obserwować jednego z zawodników GKS-u. Wszechmocny prezes Marian Dziurowicz namówił go, by poprowadził Gieksę. W finale Pucharu zmierzył się z… rezerwami Ruchu, które jednak w składzie miały graczy pierwszego zespołu. Dopiero po rzutach karnych tytuł trafił do GKS-u Katowice, a Austriak jest do dziś jedynym w historii zagranicznym szkoleniowcem tego klubu. Trenerem rezerw chorzowian w finale był Ksawery Bibrzycki – ojciec znanej koszykarki Agnieszki.
Kabaret początku dwudziestego wieku
Rok 2005 to spektakularny powrót trenerów z zagranicy i to z przytupem. Obu finalistów prowadził obcokrajowiec. Dyskobolię – Słowak Dušan Radolský, a Zagłębie Lubin Chorwat Dražen Besek. Żaden z nich nie może jednak powiedzieć, że zdobył trofeum. Jak to możliwe? Śledztwo wykazało, że właściciel Dyskobolii, milioner Zbigniew Drzymała zlecił menedżerowi drużyny, by ten zapłacił 10-20 tysięcy złotych sędziemu Jackowi G. za korzystny wynik w pierwszym meczu finałowym. Groclin wygrał 2:0, a arbiter łapówkę otrzymał. W 2020 roku na podstawie wyroków skazujących, PZPN odebrał oficjalnie tytuł grodziskiemu klubowi i nie przyznał go żadnej innej drużynie.
Rok później jedyny dotąd Puchar dla płockiej Wisły zdobył Josef Csaplár. U nas jest on już osobą nieco zapomnianą, jednak w swojej ojczyźnie zasłynął wprowadzeniem do mediów pojęcia „Csaplarowej pułapki”. Oznacza ona złudne wrażenie kontrolowania meczu przy prowadzeniu do przerwy 2:0. Czyli po polsku po prostu: „2:0 to niebezpieczny wynik”.
Josef Csaplár (z prawej)Kolejna dekada stała pod znakiem zwycięstw rodzimych trenerów. Do finału dotarli jedynie Hiszpan José Mari Bakero z Lechem w 2011 oraz Stanislav Levý ze Śląskiem dwa lata później. Obaj w nich przegrali.
Tak na Weszło podsumowaliśmy kadencję tego pierwszego:
I choć przygody w Lidze Europy nikt mu nie zabierze, to późniejsze perypetie Lecha z Hiszpanem pokazują, że ten facet nigdy nie powinien dostać w swoje ręce klubu chcącego grać o poważne cele. Zresztą o tym, jakim był szkoleniowcem mówi najlepiej fakt, że trenerką Bakero po Lechu z marnymi efektami parał się w lidze Peru.
Natomiast rozstanie Sułtana Ołomuńca z wrocławskim klubem ogłaszał artykuł pod tytułem „Kabaret zakończony. Stanislav Levy żegna się ze Śląskiem”.
Renesans zagranicy
W 2015 roku rozpoczął się powrót skuteczności trenerów-obcokrajowców w rozgrywkach o Puchar Polski. Z ostatnich dziesięciu edycji wygrali ich aż pięć. Serię zapoczątkował Norweg Henning Berg. Kontynuował ją rok później Stanisław Czerczesow w okresie, gdy Legia notorycznie gnębiła w finałach Lecha. Kolejorz postanowił zatem także sięgnąć po zagranicznego szkoleniowca. Niestety, Chorwat Nenad Bjelica przegrał finał z Arką Leszka Ojrzyńskiego w 2017 roku. Rok później inny Chorwat – Dean Klafurić – zdobył tytuł dla Legii, a w ubiegłym sezonie tego samego dokonał Niemiec Kosta Runjaić.

W zeszłym roku po raz szesnasty Puchar Polski wzniósł w górę trener – obcokrajowiec. Musiało się to tak skończyć, bo w finale mierzył się Hiszpan Albert Rudé ze Szwedem Jensem Gustafssonem. Tylko dziesięć razy tacy trenerzy kończyli finał na tarczy, z czego cztery przeciwko innemu obcokrajowcowi. Nie liczę anulowanego finału z 2005 roku.
Widzimy zatem wyraźnie, że w kluczowych meczach tych rozgrywek powraca dawna chwała trenerów spoza granic Polski. Cieszy fakt, że nie są to już trenerzy, którzy kończą w Polsce swą karierę zawodową, a tacy, którzy budują ją tutaj z nadzieją na rozwój w jeszcze lepszych ligach. Jedynym trenerem w ostatnich czterdziestu sezonach młodszymi od trzydziestopięciolatka Feio był Czesław Michniewicz, a Maciej Skorża było tylko o kilka dni starszy, a zatem trenerzy, dla których finał Pucharu był początkiem bardzo udanej kariery nie tylko w naszym kraju. Portugalczyk może przejść do historii polskiego futbolu, dopisując się do listy najsłynniejszych zagranicznych nazwisk – zarówno tych dawnych, jak i najnowszych – wymienionych w tym artykule. Szkoda tylko, że już zapowiedział, że Legia będzie ostatnim jego klubem w Polsce.
Kto wygra finał? Ja ponownie trzymam kciuki za rzuty karne.
WIĘCEJ O FINALE PUCHARU POLSKI:
- Legia-Pogoń w top-10 najmocniejszych finałów pucharów w Europie
- „Pozytywne wariaty”. Kibice Pogoni będą koczować całą noc po bilety na finał PP
- PZPN i sprzedaż biletów? Wyjątkowo niedobrana para
- PZPN odpowiada Weszło ws. biletów na Puchar Polski! “To był atak botów”
- Czas na zmiany w Pucharze Polski. Panie Kulesza, do dzieła!
Fot. Newspix