Praktycznie każdy weekend przynosi ostatnio informacje o różnego rodzaju incydentach na trybunach. Policja mówi o odrodzeniu chuligaństwa. Fani o pokazówkach służb przed nadchodzącymi mistrzostwami Europy. Niemcy znów muszą się mierzyć z problemem, o którym powoli zapominali.
Dwieście osób rannych podczas meczu Eintrachtu Frankfurt z VfB Stuttgart. Jedenaście po rzuceniu petardy w trakcie starcia FC Augsburg z Hoffenheim. Trzydzieści dwie w trakcie zamieszek towarzyszących spotkaniu FC St. Pauli z Hannoverem 96. Ciężko ranny policjant przy okazji derbów Dolnej Saksonii. Gaz pieprzowy użyty na trybunach w Bochum w kierunku fanów FC Koeln. Jedenastu zatrzymanych kibiców Stuttgartu w trakcie spotkania z Borussią Dortmund. Trwająca godzinę przerwa w meczu Bochum ze Stuttgartem. To nie bilans incydentów z ostatniej dekady w niemieckim futbolu, a wyliczenie wydarzeń z ostatnich z trzech miesięcy. Przy czym w międzyczasie rozgrywki miały jeszcze kilka tygodni przerwy. Na cztery miesiące przed rozpoczęciem Euro 2024 atmosfera na niemieckich trybunach tak się zagęściła, że problem zaczyna dotykać szczebli rządowych.
Niemieckie trybuny nie zawsze różniły się od tych, które widać w innych krajach. Podobnie jak w Anglii, także w Niemczech w latach 80. w środowiskach kibicowskich nietrudno było dostrzec fascynację przemocą. Stadiony nie były bezpiecznymi miejscami. Neonaziści i skinheadzi byli stałym elementem trybun w tamtych czasach. W latach 90. do Niemiec zaczęła docierać zorganizowana kultura ultras, która, w połączeniu z rozwiązaniami stosowanymi przez władze państwowe i regionalne, związek piłkarski oraz kluby, stworzyła na niemieckich stadionach niepowtarzalną mieszankę.
NIEMIECKI MODEL IDEALNY
W dużej mierze udało się wyplenić z trybun grupy bardziej zainteresowane przemocą niż futbolem. Nie wylano jednak jednocześnie dziecka z kąpielą. Kultura kibicowska przetrwała. Miejsca stojące, w innych krajach zakazane, są najświętszymi częściami stadionów. Mecze nie toczą się w ciszy. Ale po boomie związanym z mundialem w 2006 roku na obiektach zaczęły się pojawiać całe rodziny. Powstał obraz stadionów jako miejsc dla wszystkich. Przestrzeni, w których wolno więcej, ale w których raczej nie przekracza się pewnych granic. Model idealny. Opisywany w innych krajach i uznawany za wizytówkę niemieckiego futbolu. Relatywnie tanie bilety. Nowoczesne stadiony. Średnie zapełnienie trybun wynoszące ponad 90%. Najwyższa przeciętna frekwencja na świecie. Jeśli chodzi o szeroko pojęte doświadczenie stadionowe, niemiecki futbol wyznacza standardy.
Jakkolwiek mało efektownie to brzmi, sukces w dużej mierze udało się osiągnąć poprzez dialog i uznanie znaczenia drugiej strony. Z racji specyficznej formy własności tamtejszych klubów, kibica nie można było w Niemczech potraktować arogancko, zupełnie z buta. Jako klienta, którego najchętniej wymieni się na mniej awanturującego się. Do 1998 roku wszystkie kluby były zorganizowane w formie stowarzyszeń, składających się z dziesiątek, a w niektórych przypadkach setek tysięcy członków opłacających co roku składki i wybierających prezydentów klubów. Później, gdy dopuszczono prawną możliwość przekształcania klubów w spółki akcyjne, stopień demokratyzacji się zmniejszył. Wciąż jednak zasada 50+1 gwarantowała stowarzyszeniom pakiet kontrolny nad klubami.
Jako że średnio 1/6 przychodów niemieckich klubów pochodzi z dnia meczowego, a kolorowe i głośne trybuny stały się jedną z wizytówek ligi pokazywanych na całym świecie, głos fanów musiał być traktowany poważniej niż w innych krajach. Nie przez przypadek w Niemczech nie rozgrywa się meczów w poniedziałki. Nie przez przypadek Superpuchar Niemiec rozstrzyga się w Monachium, Dortmundzie albo Lipsku, a nie w Rijadzie albo Szanghaju. Nie przez przypadek władze nawet największych klubów muszą gęsto się tłumaczyć, dlaczego latają na obozy akurat do Kataru albo reklamują na koszulkach tę, a nie inną linię lotniczą. Kibic nie jest tak ważny, jak chciałby być. Jego wpływ ciągle stara się ograniczyć. Ale wciąż jest w Niemczech ważniejszy niż gdziekolwiek indziej.
KIBICE JAKO PODMIOT
Dlatego częścią rozwiązania problemów na trybunach sprzed dwudziestu-trzydziestu lat musieli być sami kibice. Na ucywilizowanie warunków na pewno wpłynęła poprawa infrastruktury. Odnowione na mundial stadiony wciąż należą do najnowocześniejszych na świecie. Spore znaczenie miała też jednak praca u podstaw. Przy każdym klubie uruchomione zostały tzw. Fanprojekte, czyli inicjatywy poprawiające komunikację pomiędzy klubami a kibicami, na których regularnie rozmawia się o tym, co fanom przeszkadza, co ich nurtuje, ustala się wspólne inicjatywy i reguły. A przede wszystkim usuwa barykadę. Podział na „nas” i „ich”. Pozwala działaczom i fanom wzajemnie się poznać. Zobaczyć w sobie ludzi. Zmniejszyć napięcie.
Także instytucję SLO, czyli zatrudnionej w klubie osoby zajmującej się wyłącznie kontaktami z kibicami, omawianiem logistyki wyjazdów i komunikowaniem się w bieżących sprawach, wprowadzono w Niemczech już w latach 90. Sprawdziła się na tyle, że od lat posiadanie w klubie kogoś takiego to już wymóg licencyjny DFL dla klubów Bundesligi i 2. Bundesligi. A takie rozwiązanie zostało skopiowane w wielu krajach.
Tak więc na Zachodzie sobie poradzili? Nie do końca, choć z raportu w sezonie 2018/2019 wynikało, że stadionowych incydentów naliczono na niemieckich stadionach najmniej w historii. To już jednak przeszłość. Bo w ciągu kilku lat, które minęły od tamtych ustaleń, doszło do wybuchu pandemii. Nie tylko w Niemczech ten moment uznaje się za cezurę oddzielającą czasy, kiedy na stadionach było względnie spokojnie, od teraźniejszości.
POPANDEMICZNY PROBLEM
W Niemczech od początku pojawienia się koronawirusa fani czuli się traktowani niewłaściwie. Krytykowane było już samo wznawianie rozgrywek przed wszystkimi innymi na świecie, przy pustych trybunach. Spore grono fanów uważało, że Bundesliga, jako dobro kulturowe tworzone przede wszystkim dla kibiców stadionowych, rozgrywana bez nich nie ma sensu. To jednak było zbyt daleko idące żądanie wobec klubów, których finanse rujnował każdy weekend bez transmisji telewizyjnych
Gdy jednak na trybuny zaczęli stopniowo wracać kibice, poruszenie wśród zorganizowanych grup kibicowskich w Niemczech zrobiło się znacznie większe. Nowe pandemiczne przepisy pozwalały klubom oraz służbom porządkowym na zdecydowanie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie dość, że kazały przebywać na stadionie w maseczkach oraz tylko osobom zaszczepionym, to jeszcze sprzedawano wyłącznie bilety imienne, z jasno przypisanym miejscem, bez trybun stojących. Wnikliwie śledzono też stadionowe kontakty międzyludzkie, by mieć możliwość monitorowania ewentualnego szerzenia się wirusa.
Nie tylko kibicom piłkarskim tego typu restrykcje wydawały się posunięte za daleko. Przez Niemcy przetaczały się wówczas demonstracje, których nie można zaszufladkować jedynie pod wzgardliwym antyszczepionkowym szyldem. Akurat w tym kraju, z jego historią, uczulenie na zbyt obszerne zbieranie danych przez instytucje państwa, bez jasno wskazanego powodu i bez daleko idących ograniczeń, jest bardzo silne. Wiele grup ultras nie zdecydowało się więc wrócić na trybuny na takich zasadach, uznając, że albo wrócą wszyscy, albo nie wróci nikt
Dopiero poluzowanie restrykcji w okolicach Euro 2020, które w lecie 2021 rozgrywano także w Monachium, sprawiło, że na niemieckie trybuny wróciła przedpandemiczna normalność. Społeczne napięcie związane z miesiącami zamknięcia, izolacją, niepewnością i atmosferą podejrzliwości, opisywane także w innych krajach, zaczęło jednak częściej niż wcześniej mieć ujście na stadionach, czyli miejscach tradycyjnie służących wyrażaniu niezadowolenia, protestu. Nie wyjętych spod prawa, ale jednak mniej skrępowanych poprawnościowymi więzami. Przy okazji wyjazdów na mecze pucharowe zaczęło dochodzić do problemów, których nie było od lat. Kibice Unionu Berlin starli się z fanami Feyenoordu w Rotterdamie. Fani Eintrachtu Frankfurt nie mogli pojechać do Neapolu czy Aberdeen ze względu na obawy miejscowych przed ich przemocą. Wyjazd zorganizowanej grupy FC Koeln do Nicei zakończył się rozróbami. Ale na krajowych arenach nasilenie nastąpiło w tym sezonie.
WYCZULONE SŁUŻBY I POLITYCY
Mówienie o skrępowanych pandemią instynktach, które uderzyły ze zdwojoną siłą, czy wręcz o „renesansie stadionowej przemocy”, ogłaszanym przez badacza Guenthera A. Pilza, to jednak perspektywa wyłącznie jednej strony. A jak uczą lata doświadczeń ze stadionową przemocą, przyczyna zwykle leży przynajmniej po dwóch. Trwający sezon Bundesligi zostanie zwieńczony mistrzostwami Europy rozgrywanymi w niemieckich miastach. To sprawia, że w służbach porządkowych nacisk na obsługę imprez masowych i przygotowanie na różne sytuacje, które mogą podczas nich wystąpić, jest zdwojony.
Także otoczenie polityczne w obliczu Euro 2024 jest szczególnie wrażliwe na wszelkie sprawy, które mogą zakłócić przebieg imprezy. Ze strony niemieckich stowarzyszeń kibicowskich nie od dziś płyną głosy, że wokół stadionów w ostatnich miesiącach kręci się znacznie więcej policji niż wcześniej. Pod znacznie mniejszymi pretekstami niż zwykle ma ona podejmować interwencje i nierzadko reagować w sposób przesadny, eskalując konflikty, zamiast je gasić. Pilz oraz inni jemu podobni badacze przestrzegają w przestrzeni publicznej, że więcej policji to paradoksalnie zwykle więcej przemocy na stadionach.
W Kolonii już we wrześniu odbywały się na stadionie szeroko zakrojone ćwiczenia z obsługi meczów podwyższonego ryzyka. Wówczas przeprowadzano je „na sucho”. Ale kibicowskie środowiska zarzucają, że policja przeszła następnie do fazy szkoleń w warunkach bojowych. Sytuacji nie ułatwia fakt, że w federalnym państwie służby porządkowe należą do kompetencji poszczególnych krajów związkowych. A lokalni politycy chcą często zaostrzyć swój profil. Pokazać się przed wyborcami, jako nieprzejednani stróże prawa. Czasem wolą więc dopuścić do pokazowego nieproporcjonalnego użycia siły, zamiast mniej efektownego dialogu i rozwiązywania problematycznych sytuacji w zarodku. Środowiska kibicowskie czują się traktowane przedmiotowo, by za ich pośrednictwem policja mogła wysłać fanom z całej Europy sygnał, że w czerwcu nie będzie przebierała w środkach. Policja odbija piłeczkę, mówiąc, że w ogóle nie zwalcza środowisk kibicowskich, a jedynie przestępcze. Płaszczyzny porozumienia na razie na horyzoncie nie widać.
O kłopocie dość jasno mówi już Bernd Neundorf, prezes Niemieckiego Związku Piłki Nożnej. „W obliczu Euro 2024 to problematyczna sytuacja. Jesteśmy zaniepokojeni rozwojem wydarzeń” – przyznał w rozmowie z „Bildem”, apelując do obu stron o więcej wzajemnego szacunku. Zorganizowane grupy kibicowskie postulują wprowadzenie zakazu używania przez policję na stadionach gazu pieprzowego, który sprawia zwykle, że poszkodowanych w razie nieporządku na trybunach jest znacznie więcej, często zupełnie przypadkowych osób.
Na wielu stadionach w całym kraju widoczne są transparenty przeciwko brutalności służb. Fani apelują też o bardziej zróżnicowany przekaz w mediach. Po przedłużonej do ponad godziny przerwie w meczu Bochum ze Stuttgartem w popularnych programach telewizyjnych nie brakowało głosów krytycznych wobec fanów VfB. Dietmar Hamann i Alfrex Draxler, znani eksperci, zarzucali, że kibice czują się ważniejsi od wszystkich innych, bo przerywają mecz, nie chcąc się zgodzić na zdjęcie z płotu jakiegoś transparentu. Później okazało się, że transparent nie zagradzał żadnego z przejść bezpieczeństwa, tylko wisiał nad nim, nie blokując otwierania i zamykania furtki, a to raczej coraz wyżsi rangą przedstawiciele gospodarzy wykazywali się nadgorliwością. W takich sytuacjach kibice zwykle stoją jednak medialnie na straconej pozycji.
KLIMAT OGÓLNEGO NAPIĘCIA
Jednocześnie jednak nie przez przypadek w wielu krajach Europy mówi się o popandemicznym zaostrzeniu nastrojów na trybunach. W Niemczech wiąże się to także z ogólnym klimatem politycznym, w którym na sile zyskuje skrajna prawica, korzystająca z haseł antyimigranckich, a popularnością wśród młodzieży cieszą się różnego rodzaju sztuki walki (MMA w Niemczech nie jest uznawane za dyscyplinę sportową). „Widać wyraźne odrodzenie chuligaństwa, z ludźmi odwiedzającymi stadiony tylko w poszukiwaniu przemocy. Wiele grup ma powiązania ze skrajną prawicą i środowiskiem sztuk walki” – podkreśla Pilz. Michael Esser, dyrektor Biura Badań Kryminalnych w Kolonii, mówi o coraz lepszych połączeniach międzynarodowych chuliganów i o wyższym stopniu organizacji tej sceny. „Coraz trudniej stwierdzić, czy rozpracowujemy środowisko chuliganów stadionowych, czy zorganizowane grupy przestępcze” – zaznacza.
W kontekście mistrzostw Europy i ich niezakłóconego przebiegu płyną z Niemiec raczej uspokajające sygnały. Policja spodziewa się, że w zdecydowanej większości publikę, która będzie się pojawiać na niemieckich stadionach w czerwcu i w lipcu, będą tworzyć zupełnie inni ludzie niż ci, którzy tydzień w tydzień chodzą na te same obiekty w Bundeslidze i 2. Bundeslidze. W 2018 roku, gdy Niemcy zostały ogłoszone gospodarzem turnieju, nikt jednak nie spodziewał się, że stadionowe chuligaństwo w ogóle będzie jakimkolwiek problemem. Wszak poprzedni organizowany tam wielki turniej przeszedł do historii jako bezprecedensowy w dziejach tego kraju miesiąc celebry Niemiec jako społeczeństwa uśmiechniętego, spontanicznego, wesołego i otwartego na ludzi. W ciągu osiemnastu lat nastroje nie tylko na niemieckich stadionach, ale i szerzej, w europejskich społeczeństwach, znacznie jednak się zmieniły. Futbol nigdy nie żył w próżni. A stadiony zwykle są tylko odbiciem tego, co gra w duszach odwiedzających je ludzi, ale na co dzień musi być stłumione.
Fot. Newspix