Reklama

Szczęsny na mundialu w Rosji vibe, czyli Arsenal w wielkim stylu ograł Liverpool

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

04 lutego 2024, 20:28 • 5 min czytania 3 komentarze

I choć po meczu mnóstwo będzie mówiło się o dwóch bramkowych babolach, to nie powinno umknąć nikomu uwagi, że w niedzielne popołudnie oglądaliśmy pokaz siły Arsenalu. Kanonierzy ograli Liverpool 3:1, byli lepsi pod każdym względem i zmniejszyli do niego stratę w Premier League do dwóch punktów. Londyńczycy zaprezentowali się tak, jak zażyczył sobie Mikel Arteta, a plan zaczerpnął od swojego vis-a-vis Jürgena Kloppa.

Szczęsny na mundialu w Rosji vibe, czyli Arsenal w wielkim stylu ograł Liverpool

Jürgen jest dla mnie przykładem do naśladowania. Odmienił Liverpool za sprawą świetnych wyników i kolejnych wygranych. Jednak przede wszystkim stworzył świetny zespół, wokół którego panuje niesamowita atmosfera. Sposób, w jaki zaszczepił tożsamość do klubu i jego wartości wśród zawodników, jest fantastyczny. Wszyscy kupili jego pomysły. Czuć to na boisku, przez co bardzo trudno gra się przeciwko takiej drużynie. To samo odczuwam teraz przed jej przyjazdem na Emirates – powiedział na konferencji prasowej menedżer Arsenalu Mikel Arteta.

To właśnie wartości przywiązania do klubu, walki do upadłego i poświęcenie chciałby wprowadzić hiszpański szkoleniowiec w zespole Kanonierów. I mecz z Liverpoolem wyglądał, jakby mu się to udało.

Arsenal niczym Liverpool Kloppa

Arsenal do tej pory znany był ze swojej pięknej, eksplozywnej gry. Gdy wszystko się udawało, potrafił wbić rywalom cztery i więcej goli, co w tym sezonie pokazał już sześciokrotnie. Jednak w wielu spotkaniach, szczególnie w tych, w których nie szło Kanonierom, piłkarze gaśli, tracili wolę walki i przekonanie, że można zwyciężyć, nawet jeśli wiatr wieje ci w oczy. Tak przecież stracili w poprzednim sezonie mistrzostwo Anglii na rzecz Manchesteru City. Przeciwko Liverpoolowi nic takiego nie można było dostrzec, choć Arsenal znowu rzucił sobie kłody pod nogi. The Reds nie oddali żadnego celnego strzału w pierwszej połowie, a i tak strzelili gola. Fatalnie we własnym polu karnym zachowała się trójka Saliba – Raia – Gabriel. Pierwszy nieumiejętnie zablokował Luisa Diaza, który zdołał dziubnąć piłkę. Drugi za późno wyszedł z bramki. A trzeci skierował ręką futbolówkę do własnej siatki.

Stało się to w doliczonym czasie pierwszej połowy, czyli najgorszym możliwym momencie. Bramka do szatni i to przy prowadzeniu 1:0 mogła podłamać Arsenal, ale tak się nie stało. Bo Kanonierzy w niedzielę wyróżniali się niezłomnością, walką i świetnym pressingiem. Najlepszym tego przykładem była rywalizacja o piłkę Gabriela Martinellego z Virgilem Van Dijkiem. Choć już na starcie Brazylijczyk był skazany na porażkę w tym pojedynku, to parł do końca. W kluczowym momencie zdołał przepchnąć dużo większego Holendra. Jego wiara została wynagrodzona, bo Alisson Becker zanotował fatalne wyjście na przedpole – od razu przypomniała nam się interwencja Wojciecha Szczęsnego z Senegalem na mundialu w Rosji – i napastnik Kanonierów mógł bez problemów skierować piłkę do pustej bramki.

Reklama

Te dwa absurdalne babole nie powinny jednak przyćmić tego, że Arsenal zagrał po prostu bardzo dobrze. To on kontrolował grę, choć miał mniejsze posiadanie piłki. Mimo to stworzył więcej dogodnych okazji bramkowych, o czym świadczy wskaźnik goli spodziewanych na poziomie 3,68 Kanonierów – do 0,46 The Reds. Bardzo często naciskał rywali pressingiem i miał na siebie pomysł. Przecież pierwszy gol to prawdziwy pokaz londyńczyków. W niespełna 60 sekund wymienili 20 podań, otwierając sobie drogę do bramki. Pierwszy raz Liverpool dotknął piłkę, gdy Kai Havertz uderzył wprost w interweniującego Alissona, co i tak było marnym pocieszeniem, bo akcję trafieniem zakończył Bukayo Saka.

Bezbłędny Kiwior

Po prostu Arteta, który po każdym trafieniu Arsenalu szalał, jakby zdobył mistrzostwo Anglii, zatriumfował nad Kloppem pod względem taktycznym. Zneutralizował wszystkie mocne punkty The Reds, którzy dopiero co rozbili Chelsea 4:1. I wykorzystał wszystkie braki rywali. Czerwona kartka Ibrahimy Konate nie wzięła się z przypadku, a z metodycznie wykonywanego planu grania na Francuza, w wyniku czego obrońca był w końcówce spotkania zajechany i wyleciał z boiska po drugim żółtym kartoniku. Dodatkowo hiszpański trener potrafił umiejętnie reagować na wydarzenia boiskowe. Wejście Leandro Trossarda, który świetnym rajdem zamknął spotkanie, jest tylko najlepszym tego dowodem, choć i na słowa uznania zasługuje postawienie na Jakuba Kiwiora kosztem Ołeksandra Zinczenki.

Ukrainiec zszedł z boiska już w przerwie. Kiwior musiał zatem przez całą połowę powstrzymywać ataki Liverpoolu prawą stroną. Ostatnio, gdy mierzył się z The Reds, zakończył spotkanie z samobójem. Tym razem był niemal bezbłędny. To on zagrywał do Trossarda przed trzecim trafieniem. To on mógł chwilę wcześniej sam zdobyć bramkę, idealnie podłączając się do akcji ofensywnej i strzelając celnie z głowy. Przede wszystkim Polak nie popełniał błędów w obronie. Trzy odbiory, przechwyt, dwa wybicia i tyle samo zablokowanych dośrodkowań to wynik bardzo dobry, biorąc pod uwagę czas gry spędzony na boisku przez Kiwiora.

Polak dołożył sporą cegiełkę pod zwycięstwo Arsenalu nad Liverpoolem. Jest ono o tyle ważne, że Kanonierzy zmniejszyli stratę do The Reds w lidze do dwóch punktów. Do tego podejmowali rywala, który był rozpędzony ostatnimi triumfami i pozostawał niepokonany w 2024 roku. Na dodatek dokonali tego w iście kloppowym stylu: na dużej intensywności, z pełnym przekonaniem i wiarą. To, czy Arsenal będzie w stanie podtrzymać ten sposób gry do końca sezonu, może zadecydować o losach mistrzostwa Anglii.

Arsenal – Liverpool 3:1 (1:1)

Bramki: Saka 14′, Martinelli 67′, Trossard 90+2′ – Gabriel 45+3′ sam.

WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU:

Reklama

Fot. Viaplay

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
0
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Anglia

Ekstraklasa

Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Patryk Stec
0
Kibice Pogoni w końcu się doczekają? Nowy właściciel coraz bliżel

Komentarze

3 komentarze

Loading...