Reklama

Trela: Podatek, który podzielił włoski futbol. Czy calcio znów pokocha tanią polską siłę roboczą?

Michał Trela

Autor:Michał Trela

14 stycznia 2024, 10:08 • 9 min czytania 2 komentarze

Jedni mówią, że to decyzja, która o lata cofnie Serie A w rozwoju. Inni, że wreszcie skończy się dyskryminacja piłkarzy i trenerów z rodzimego rynku. Na końcu może się okazać, że prawdziwymi beneficjentami będą jednak Polacy, którym znów szerzej otworzą się drzwi do czołowej ligi świata. O co chodzi we włoskiej kłótni o tzw. decreto crescita?

Trela: Podatek, który podzielił włoski futbol. Czy calcio znów pokocha tanią polską siłę roboczą?

Stan włoskiego futbolu zależy od doboru faktów. Kto chciałby namalować calcio jako odrodzoną krainę futbolu, nie musiałby zbyt mocno się gimnastykować. To przecież kraj aktualnych mistrzów Europy, którego drużyny klubowe stanowiły w poprzedniej Lidze Mistrzów niemal połowę ćwierćfinalistów, sam Mediolan miał tylu półfinalistów, ilu pozostałe ligi top 5 razem wzięte, a w finale każdego z europejskich pucharów grała włoska drużyna. Włosi zostali też świeżo mistrzami Europy do lat 19. I dotarli do finału mundialu do lat 20. A w rankingu UEFA za minioną jesień zajmują pierwsze miejsce w Europie. Wszystkie siedem ich klubów przezimowało w pucharach, co daje im niezłe perspektywy na pięć drużyn w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Dolce vita.

Jest też jednak inna opowieść o piłkarskich Włoszech jako kraju, którego nie było na dwóch ostatnich mundialach i który nie wyszedł z grupy mistrzostw świata od siedemnastu lat. Który przestał produkować piłkarzy światowej klasy – na 30 nominowanych do ostatniej Złotej Piłki był tylko jeden Włoch, a do czołowej piątki w ostatnich szesnastu latach załapało się dwóch. Którego liga toczona jest na przestarzałych stadionach, traci miliony przez powszechność pirackich transmisji w internecie oraz mnogość podrabianych klubowych gadżetów i już dawno wypadła z wyścigu o uwagę globalnego kibica. Te dwie opowieści ścierały się ze sobą w ostatnich tygodniach wyjątkowo regularnie w kontekście debat na szczeblu rządowym. Piłka nożna przez ostatnie cztery lata była mimowolnym beneficjentem ulg podatkowych. A 1 stycznia, z dnia na dzień, przestała. Ci, którzy widzieli w Serie A ostatnich lat synonim sukcesu, teraz wieszczą jej rychłą marginalizację.

POWRÓT SPECJALISTÓW

Rząd Giuseppe Contego, uchwalając w kwietniu 2019 roku dekret ekonomicznego wzrostu, tzw. decreto crescita, wcale nie miał na myśli piłkarzy i trenerów piłkarskich. Ale to w ich kontekście o nowej regulacji zrobiło się najgłośniej. Ulga podatkowa miała służyć przede wszystkim ułatwieniu w ściąganiu do Włoch wysokokwalifikowanych specjalistów z innych krajów: obcokrajowców, ale też Włochów, którzy przebywali poza granicami więcej niż dwa lata. W przypadku podjęcia decyzji o przeprowadzce do Włoch mogli liczyć na znaczne, sięgające nawet 50%, ulgi podatkowe, uzależnione od regionu – dalej idące na południu, odrobinę mniej korzystne na północy. Podobnie jak w przypadku tzw. prawa Beckhama w Hiszpanii, branża piłkarska szybko zorientowała się, że może to stanowić jej przewagę konkurencyjną na coraz trudniejszym rynku międzynarodowym.

Włoskie kluby nie są w łatwej sytuacji. Kraj był jednym z najmocniej dotkniętych przez COVID, przez co ograniczenia w przyjmowaniu kibiców na trybuny były ostrzejsze i utrzymywane dłużej niż gdzie indziej. Infrastruktura nie pozwala większości klubów odpowiednio zarabiać na dniu meczowym, a trudne relacje z państwem i samorządami utrudniają im budowanie nowych, własnych obiektów. W ostatnim przetargu prawa do pokazywania Serie A we Włoszech zostały sprzedane taniej niż w poprzednim. Premier League odjechała finansowo wszystkim już dawno, ale na rynku pojawili się nowi gracze: katarskie pieniądze w Paris Saint-Germain, ekspansja arabska, rozwój Bundesligi, która w pierwszej dekadzie XXI wieku była daleko za Serie A, lecz nadrobiła sporą część dystansu, a miała momenty, gdy rankingowo wyprzedzała ligę włoską. Utrzymanie poziomu, do którego przez dekady przyzwyczaili się kibice, nie było dla działaczy włoskich klubów sprawą łatwą.

Reklama

ZNANE ZAGRANICZNE NAZWISKA

Ulga podatkowa decreto crescita dawała im w tej rywalizacji jakąś jedną międzynarodową przewagę, albo raczej zmniejszała część deficytów, z której włoskie kluby ochoczo korzystały, masowo ściągając w ostatnich latach piłkarzy występujących w innych krajach. Marcusa Thurama można uznać za jeden z transferów minionego lata we Włoszech. Znacznie trudniej byłoby ściągnąć mającego kartę na ręku wicemistrza świata, gdyby Inter w licytacji nie mógł mu zaproponować wyższej kwoty netto. Na tej samej zasadzie trafili do Włoch m.in. Benjamin Pavard, Christian Eriksen, Tammy Abraham, Christian Pulisic, Ruben Loftus-Cheek, Romelu Lukaku czy Jose Mourinho. Mając podatkową przewagę, włoskim klubom łatwiej było przystać na zarobki, do których byli przyzwyczajeni piłkarze wyjeżdżający z Anglii. Milan i Roma oszczędzały na tym w skali roku ponad dwadzieścia milionów euro, Inter czy Napoli ponad dziesięć.

Efektem było częstsze ściąganie zawodników o znanych międzynarodowo nazwiskach i wyraźna poprawa wyników w pucharach w porównaniu do wcześniejszych lat – trzy drużyny w europejskich finałach, jak w zeszłym roku, ostatni raz Włosi mieli na początku lat 90. Jednocześnie jednak poprawa była na tyle krótkofalowa, że wciąż trudno jeszcze jednoznacznie przypisać ją tej akurat uldze. Równolegle zaczęły się podnosić głosy, że przepis dyskryminuje zawodników włoskich oraz tych, którzy już zasiedzieli się w tym kraju. Mając do wyboru piłkarza ligowego rywala albo jego odpowiednik występujący w zagranicznej lidze, kluby chętniej sięgały po graczy z importu, co sprawiło, że na przestrzeni ledwie kilku lat skokowo zwiększyła się liczba stranierich w Serie A. Marcelo Lippi w 2006 roku, gdy Włosi ostatni raz byli mistrzami świata, funkcjonował w realiach, w których w lidze włoskiej miejscowi stanowili 70%. Dziś w najsilniejszych klubach te proporcje się odwracają. Według CIES Football Observatory, w niemal połowie drużyn Serie A Włosi uzbierali w tym sezonie mniej niż 1/3 możliwych minut.

LIGA STRANIERICH

Alarmujących statystyk jest więcej. Odsetek minut obcokrajowców dla całej ligi – 62% – przebija tylko pięć z 30 klasyfikowanych europejskich lig i w ciągu pięciu lat wzrósł o 17 punktów procentowych. Wychowankowie otrzymują od włoskich klubów zaledwie 6% minut – gorszy wynik mają tylko kluby greckie, cypryjskie i tureckie. Dla porównania, w La Liga piłkarze szkoleni w akademiach zbierają 1/5 możliwego czasu gry. Szeroko dyskutowany we Włoszech był też zeszłoroczny przypadek Lecce, które wygrało rozgrywki Primavery, czyli juniorskie mistrzostwo kraju, składem złożonym wyłącznie z obcokrajowców.

Nie ma to bezpośredniego związku z decreto crescita, ale wpływało na ogólny klimat dyskusji, w której często podnoszono argument, że kluby powinny mocniej zająć się swoimi akademiami, zamiast ścigać się o podpisy zagranicznych gwiazd. Pod względem wydatków na akademie włoskie kluby też są w ogonie, w porównaniu do innych największych lig europejskich. Francja też ma wysokie podatki dla najbogatszych, ale za to szkoli piłkarzy najlepiej na świecie. Anglia też ma wielu obcokrajowców, ale wydaje najwięcej na akademie. Hiszpania, jak Włosi, wydaje niewiele na akademie, ale za to wystawia wielu wychowanków. Niemcy również mają problem z reprezentacją, lecz ponad połowę ligi wciąż stanowią u nich miejscowi gracze. Znikąd nie widać jakiegoś narracyjnego punktu zaczepienia dla tych, którzy chcieliby przekonywać, że kluby Serie A w całej masie – są oczywiście wyjątki, jak Juventus czy Atalanta – faktycznie myślą o przyszłości i chętnie w nią inwestują.

PŁYTKIE DYSKUSJE POLITYCZNE

Tego rodzaju dyskusje zbiegły się z ogólnym klimatem politycznym we Włoszech. Zaprzysiężony pod koniec 2022 roku gabinet Giorgii Meloni, w którym wicepremierem jest Matteo Salvini, stanowi znaczny przechył na prawo w porównaniu do wcześniejszych rządów. Retoryka o przepłaconych obcokrajowcach zabierających miejsca włoskiej młodzieży trafiła więc na podatny grunt. To właśnie Salvini był najbardziej zajadłym antypiłkarskim jastrzębiem w kręgach rządowych. Mówił o niemoralnym zwalnianiu milionerów z podatków, które można by przeznaczyć na żłobki. Klimatu do merytorycznej dyskusji praktycznie tu więc nie było. Gdy zaczęły się pojawiać pierwsze głosy o nadchodzącej likwidacji decreto crescita, sugerowano, że futbolu ta zmiana nie dotknie. Później, gdy już było wiadomo, że jednak dotknie, zmiana miała wejść w życie jednak od 29 lutego, dając klubom jeszcze czas na dokonanie ostatnich zakupów w zimowej sesji transferowej. Ostatecznie na 24 godziny przed końcem minionego roku kluby dowiedziały się, że będzie obowiązywać od 1 stycznia. Kto planował wyciągać z Tottenhamu Pierre’a-Emila Hoejbjerga albo ze Stuttgartu Serhou Guirassy’ego, musiał jeszcze raz przeprowadzić kalkulację. Na znacznie mniej korzystnych warunkach.

Przedstawiciele włoskich klubów mówiący – jak rzadko – praktycznie jednym głosem, mają poczucie, że politycy wykazali się kompletnym brakiem zrozumienia futbolu nie jako branży milionerów w krótkich spodenkach, lecz ważnej gałęzi gospodarki. Według wyliczeń piłka nożna stanowi jakieś 3 procent włoskiego PKB i zapewnia około 50 tysięcy miejsc pracy. Przynosi znaczny wkład do budżetów całego włoskiego sportu i ma wpływ również na inne branże, jak turystyka. Nie mówiąc już o znaczeniu społecznym i kulturalnym. Prezesi klubów podkreślają, że więcej pieniędzy na żłobki po tej regulacji wcale nie będzie. Bo ci, którzy mieliby płacić wyższe podatki, po prostu już do Włoch nie przyjadą. Zamiast 20 procent z wysokiej pensji, będzie zero. Krytycy podkreślają z kolei, że to nie aż, a tylko 3 procent PKB i jedynie 50 tysięcy miejsc pracy. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a byt określa świadomość.

Reklama

POWRÓT DO MODY NA POLAKÓW?

Wszystko wskazuje więc na to, że w Serie A będzie biedniej, co pewnie nie pozostanie bez wpływu na geopolitykę transferową. Nie ma co specjalnie liczyć, że piłkarze i ich agenci w tej sytuacji obniżą oczekiwania. Raczej zaczną gdzie indziej szukać tych, którzy będą w stanie je spełnić. A to może skutkować jeszcze większym ruchem w kierunku choćby Arabii Saudyjskiej czy Premier League. Odstające w rywalizacji międzynarodowej kluby włoskie mogą przychylniejszym okiem zacząć spoglądać na perspektywę powołania do życia Superligi.

To jednak nie tylko kwestie wielkiego świata, ale też potencjalnie wpływające na polski rynek transferowy. Polacy wyrobili sobie we Włoszech dobrą markę, lecz w ostatnich latach transferów bezpośrednio z Ekstraklasy do Serie A było mniej niż wcześniej. Także dlatego, że Włochów zaczęło być stać, by sięgać wyżej. Polacy wyjeżdżali więc częściej w kierunkach pośrednich, do lig spoza czołowej piątki. W latach 2016-2019, czyli bezpośrednio poprzedzających wprowadzenie decreto crescita, Włosi kupili w Ekstraklasie aż czternastu piłkarzy. W kolejnych czterech – zaledwie pięciu. Wpływ na to miała także pandemia koronawirusa, która na moment zmusiła kluby do spoglądania w kierunku rynków wewnętrznych. Ale ulga podatkowa zdecydowanie nie stawiała polskich piłkarzy w korzystnym położeniu w kontekście kariery we Włoszech. Teraz moda na tanią polską siłę roboczą może powrócić.

Sama ta prognoza pokazuje, że w całej dyskusji niekoniecznie chodzi o to, czy obcokrajowców faktycznie będzie w Serie A mniej. Przecież „dyskryminowanymi” przez decreto crescita, podobnie jak Włosi, byli też choćby Piotr Zieliński, Wojciech Szczęsny czy Łukasz Skorupski, od lat grający na tamtejszym rynku. Beneficjentami zaś mogli być Włosi, jak Gianluigi Donnarumma, Roberto De Zerbi, czy Salvatore Sirigu. Na tej samej zasadzie może się okazać, że na reformie podatków bardziej niż młodzi Włosi skorzystają Polacy, Czesi, Serbowie czy Albańczycy. Istnieje też bardzo prawdopodobna opcja, że wszyscy dyskutujący w ogóle przeceniają wpływ tej ulgi na rzeczywistość. Jak zauważył felietonista serwisu „L’ultimo uomo”, „są tylko dwie możliwości: albo działacze włoskich klubów przesadzają z histerią, albo całe to gonienie świata, o którym mówili w ostatnich latach, opierało się na bardzo kruchej podstawie – jednej uldze podatkowej”.

Czytaj więcej o włoskiej piłce:

Fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Włochy

Komentarze

2 komentarze

Loading...