Reklama

Trela: Podmuch Saarbruecken. Trzecioligowiec obnażył kruchość Bayernu tuż przed Der Klassikerem

Michał Trela

Autor:Michał Trela

02 listopada 2023, 15:44 • 9 min czytania 5 komentarzy

Po bardzo trudnym wejściu do nowego klubu, Thomas Tuchel jednak zaczął wznosić w Bawarii jakąś konstrukcję. Klęska z drużyną walczącą o utrzymanie w trzeciej lidze pokazała jednak, że mistrz Niemiec to wciąż kolos na glinianych nogach.

Trela: Podmuch Saarbruecken. Trzecioligowiec obnażył kruchość Bayernu tuż przed Der Klassikerem

Powtarza się czasem, że każdy zespół na świecie jest o dwa mecze od kryzysu. Ale w Bayernie Monachium nie trzeba na to czekać aż tak długo. W zupełności wystarczy jeden wieczór. Po miesiącach pełnych turbulencji i problemów, mistrzowie Niemiec notowali właściwie bardzo dobre wejście w sezon.

Po szokującej klęsce z Lipskiem w rywalizacji o Superpuchar rozegrali czternaście spotkań bez porażki na wszystkich frontach.

Ustanowili nowy rekord Bundesligi pod względem liczby strzelonych goli w pierwszych dziewięciu kolejkach (34).

Stracili na tym etapie sezonu najmniej bramek od sześciu lat.

Reklama

Ostatni raz więcej punktów mieli jeszcze w czasach, gdy w Monachium pracował Pep Guardiola i wydawało się, że Bundesliga wygrywa się sama. W Lidze Mistrzów już na półmetku fazy grupowej mają komfortową przewagę pięciu punktów nad wiceliderem. A w kraju jedyne punkty potracili z czołowymi w lidze Bayerem Leverkusen i RB Lipsk, co trudno nawet uznać za wpadki. To dlatego po klęsce w Saarbruecken Thomas Tuchel starał się przebić z przekazem, by po jednej porażce nie podawać w wątpliwość absolutnie wszystkiego. Sam jednak najlepiej wie, że to tak nie działa. Nie w Bayernie.

Zwłaszcza że nie chodzi o jedną porażkę.

Bayern Monachium odpadł z Pucharu Niemiec z Saarbruecken. Skąd ta klęska?

Odkąd Bayern na pustym Stadionie Olimpijski rozbił Bayer Leverkusen w czerwcu 2020, prując po najobfitszy w trofea sezon w historii klubu, ani razu nie wyściubił nosa nawet poza ćwierćfinał Pucharu Niemiec. Najpierw, jeszcze pod wodzą Hansiego Flicka, wyleciał z rozgrywek w drugiej rundzie, po przegranych rzutach karnych z II-ligowym Holsteinem Kilonia. Później Borussia Moenchengladbach upokorzyła drużynę Juliana Nagelsmanna, strzelając jej pięć goli. Wreszcie już Tuchel, przegrywając u siebie z Freiburgiem chwilę po objęciu drużyny w rundzie wiosennej, rozpoczął okres, w którym w kilka tygodni Bayern wypuścił kontrolę nad wszystkimi trzema frontami.

Bawarski gigant akurat w trakcie bezprecedensowej dominacji w Bundeslidze pozwolił sobie na najdłuższą serię bez zdobycia Pucharu Niemiec od przełomu lat 80. i 90. Pomiędzy 1986 a 1998 rokiem Bayern nie zdołał triumfować w jedenastu kolejnych edycjach tych rozgrywek. Teraz seria została przedłużona do czterech, co na bawarskie standardy i tak jest anomalią.

Tuchel podkreślał po meczu w Kraju Saary, że tradycyjne w takich sytuacjach wymówki tym razem nie mają zastosowania, bo jego drużyna nikogo nie zlekceważyła i wykazała się zaangażowaniem. Trochę inną optykę miał Christoph Freund, dyrektor sportowy, który stwierdził, że nie rozumie, jak można rozegrać tak złą pierwszą połowę: „bez odwagi, bez szybkości, bez agresji – nie możesz rywalizować w ten sposób z żadnym rywalem” – diagnozował.

Fakt faktem, że Bayern szybko, bo już w 16. minucie objął prowadzenie za sprawą Thomasa Muellera. Zrobił więc teoretycznie najtrudniejsze w takie pucharowe wieczory, pierwszym strzałem przełamując zmasowaną obronę 15. drużyny III ligi. Zalane boisko, przez które trzeba było przerwać niedzielny mecz ligowy FCS z Dynamem Drezno i które jeszcze w środowy ranek przechodziło inspekcję mającą stwierdzić, czy nadaje się do gry, mogło sprzyjać skupionym na obronie gospodarzom. Ale jeszcze w pierwszej połowie to oni musieli zacząć gonić wynik. I zdołali go odwrócić strzałem z szóstej minuty doliczonego czasu gry, co jeszcze potęguje uczucie szoku. Pokonali Bayern w sposób, w jaki Bayern od dekad zwykł pokonywać wszystkich innych.

Reklama

Skład, którym nie można rotować

Lothar Matthaeus na łamach „Bilda” jako jednego z winnych porażki wskazał Tuchela i zastosowaną przez niego rotację. Były zdobywca Złotej Piłki uważa, że należało wystawić w takim meczu najsilniejszą jedenastkę, a przy korzystnym wyniku stopniowo ściągać kolejnych piłkarzy. Matthaeus jako piłkarz Bayernu sam przeżył niegdyś podobny blamaż, przegrywając w I rundzie Pucharu Niemiec z TSV Vestenbergsgreuth, nieistniejącym już protoplastą Greuthera Fuerth. I o ile zawsze można po takim meczu stwierdzić, iż to wina trenera, mimo wszystko można zrozumieć założenie Tuchela, że jeśli kiedyś ma dać odpocząć liderom, to właśnie w takim meczu.

Poza tym, mimo kilku rotacji, które sprawiły, że 90 minut na ławce przesiedział choćby Harry Kane, po murawie wciąż biegali od pierwszej minuty Manuel Neuer, Mathijs de Ligt, Kim Min-jae, Alphonso Davies, Joshua Kimmich, Leroy Sane czy Thomas Mueller.

Jak to ujął strzelec jedynego gola dla Bayernu w tym meczu: jeśli przegrywa się z III-ligowcem, przyczyn można szukać wyłącznie w piłkarzach. On zresztą potwierdził po tym meczu, że naprawdę potrafi przegrywać, co – zwłaszcza wśród graczy Bayernu – historycznie nie zawsze było normą. Przed kamerami apelował, by nie zabierać chwili chwały piłkarzom Saarbruecken rozmowami wyłącznie o Bayernie. Potem był jednym z zaledwie pięciu graczy Bayernu, którzy podeszli pod sektor gości, by podziękować kibicom za doping. Skrytykował zresztą później publicznie swoich kolegów za brak szacunku wobec fanów, którzy w środku tygodnia tarabanili się ponad 400 kilometrów, by zobaczyć coś takiego.

Można powiedzieć, że on w środowy wieczór przegrał najmniej. Nie tylko dlatego, że strzelił gola.

Mimo wszystko ten mecz obnażył jednak po raz kolejny, jak fatalne było transferowe lato w wykonaniu monachijskiego klubu i z jak wąską kadrą musi sobie radzić Tuchel. Gdy w 24. minucie de Ligtowi odnowiła się kontuzja kolana, na ławce nie było już ani jednego wykwalifikowanego stopera, bo Dayot Upamecano od blisko miesiąca też leczy uraz. Do środka defensywy przesunięty został Kimmich, nadrabiający fizyczne niedobory (177 cm wzrostu) inteligencją i doświadczeniem, ale zdecydowanie niebędący naturalnym stoperem. To zresztą analogia do poprzedniej rundy, gdy przeciwko Preussen Muenster na środku obrony grał Leon Goretzka, na co dzień bardziej ofensywny partner Kimmicha ze środka pomocy.

Kontuzja Noussaira Mazraouiego sprawia, że problemem jest też obsada prawej obrony. Wprawdzie może na niej zagrać Konrad Laimer, jednak on był potrzebny w środku pola, by łatać dziurę pozostawioną przez Kimmicha. Potrzeba więc było odrestaurować Bounę Sarra, jeden z największych niewypałów transferowych w historii klubu, którego w lecie próbowano z niego wypchnąć, ale nie było żadnych chętnych.
To właśnie na przykładzie prawej obrony najłatwiej pokazać, do jakiego stopnia Bawarczycy zawiedli w lecie, jeśli chodzi o planowanie kadry.

W rundzie wiosennej o miejsce na tej pozycji rywalizowali Joao Cancelo, Benjamin Pavard, Josip Stanisić, Mazraoui oraz Sarr. Wypożyczenie pierwszego nie zostało przedłużone, drugiego już po rozpoczęciu sezonu sprzedano do Interu, trzeciego wypożyczono do Leverkusen. Zostało więc tylko dwóch, z których jednego nikt nie traktuje poważnie i w poprzednim sezonie ligowym wpuszczono go na murawę na dwie minuty. Wąską kadrę Bayernu z wcześniejszych lat ratowała uniwersalność obrońców – możliwość ustawienia w różnych miejscach boiska Davida Alaby, później Lucasa Hernandeza, Pavarda. W ten sposób nawet mając 15-16 piłkarzy na wysokim poziomie, trenerzy zawsze mogli z nich stworzyć sensownie wyglądającą defensywę.

Dziś właściwie każdy z dostępnych obrońców jest przypisany wyłącznie do swojej pozycji w defensywie, a jedynie Raphaela Guerreiro można wykorzystywać jeszcze na środku pomocy. To sprawia, że wybór jest naprawdę ekstremalnie ograniczony.

Rozsypka w obronie

Kontuzja de Ligta eliminuje go z gry na około sześć tygodni, czyli niemal do końca jesieni. Tuchel ma więc w tej chwili jednego zdrowego stopera (włączony do kadry 18-letni Tarek Buchmann) też jest kontuzjowany. Powraca więc temat ponownego zakontraktowania bezrobotnego Jerome’a Boatenga, którego powrót Bayern sondował już kilka tygodni temu. Wówczas jednak sprzeciwili się kibice, którzy nie chcieli, by do ich klubu trafił zawodnik, wobec którego toczy się postępowanie sądowe ws. przemocy domowej. Teraz mistrz świata wrócił do treningów przy Saebener Strasse. Na razie z rezerwami, ale w klubie są coraz bardziej zdeterminowani, by dograć nim do końca jesieni. W hitowym meczu w Dortmundzie w najbliższy weekend jeszcze nie w pełni zdrowy Upamecano będzie musiał najprawdopodobniej zagrać od pierwszej minuty.

Innych kandydatów nie ma.

Klęska w Saarbruecken potwierdza też ciągnące się za zespołem już od dawna poczucie, że nie można na nim polegać. Z zadziwiającą regularnością Bayernowi zdarzają się trudne do wytłumaczenia występy, po których nawet kolejnym, zmieniającym się trenerom, trudno wyjaśnić, co się wydarzyło z ich zespołem. U Nagelsmanna było to pięć straconych bramek w Gladbach, u Flicka lanie od VfL Bochum, u Tuchela choćby 1:3 z FSV Mainz pod koniec poprzedniego sezonu. Eksploatowani do granic możliwości zawodnicy czasem są na boisku jedynie ciałem. Starają się iść po linii najmniejszego oporu. A trener nie może im dać odpocząć, bo wyciągnięcie jednego-dwóch ogniw z pierwszego garnituru sprawia, że cała konstrukcja staje się chwiejna.

W takie dni obrona znów staje się dziwnie podatna na proste błędy. W Kraju Saary pierwszy gol dla rywali padł po prostej stracie debiutującego Franza Kraetziga po kiepskim wyprowadzeniu Kima. Drugiego Bayern stracił po wrzucie z autu. Kilka dni wcześniej Kimmich wyleciał z boiska w 4. minucie po złym rozegraniu z Neuerem. Notabene, nazwisko bramkarza i kapitana Bayernu pewnie nadal brzmi groźnie, ale on też wraca do gry po rocznej przerwie i może potrzebować czasu, by wskoczyć na najwyższe obroty. A zdaniem Tuchela jego zawodnikom ogólnie zbyt często zdarza się podejmowanie ryzyka w sytuacjach, w których lepiej go unikać. Pchają akcje do przodu, za wszelką cenę chcąc zdobywać teren, zamiast czasem bezpieczniej poklepać na utrzymanie się przy piłce.

Wypuszczanie kontroli

Bayern miewał w tym sezonie mecze, w których przypominał o najlepszych czasach za Guardioli. W weekend wrzucił Darmstadt osiem bramek, wcześniej jedną mniej zaaplikował Bochum. Jednocześnie jednak znacznie częściej ma momenty prostego wypuszczania kontroli. By przypomnieć choćby mecz z Manchesterem United, wygrany 4:3, ale po znacznie większych niż potrzebne nerwach, albo szczęśliwe zwycięstwo w Kopenhadze odniesione w ostatniej akcji meczu.

Bayern bazuje na indywidualnych przebłyskach licznych gwiazd, świetnemu wejściu Kane’a do zespołu, życiowej formie Sane. Ale gdy któregoś z artystów będących w znakomitej formie brakuje, gdy ktoś ma słabszy dzień, gdy w drużynie pojawiają się dwa-trzy słabsze ogniwa, jest w stanie przegrać dziś z każdym. I rywale też już zdążyli się tego nauczyć. O ile był kilka lat temu czas, gdy trenerzy przeciwników woleli, by największe gwiazdy wykartkowały się na mecz z Bayernem, bo wiedzieli, że i tak nic nie zdołają przeciwko niemu ugrać, o tyle dziś każdy przynajmniej próbuje coś z meczów z gigantem uszczknąć. I niektórzy dostają za to nagrody w postaci nadspodziewanie dobrych wyników z faworytem.

Przez lata główną siłą Bayernu było to, że niezależnie od zmieniających się nazwisk piłkarzy i trenerów, drużyna miała powtarzalne, charakterystyczne cechy, przekazywane jakby z pokolenia na pokolenie. Dziś Bayern jest negatywnie nieprzewidywalny. Nigdy nie wiadomo, kiedy i jaki numer wywinie. Ma wielu bardzo dobrych piłkarzy tworzących drużynę, w której jest bardzo mało genu typowego Bayernu. Typowy Bayern trzy dni po tak upokarzającej klęsce, jak ta z Saarbruecken zmiótłby w Der Klassikerze Borussię Dortmund z boiska. Ale obecny Bayern zaskakujących wpadek miał już w ostatnich latach sporo i nie na każdą reagował ze zdwojoną siłą.

Po bardzo trudnym początku wydawało się, że Tuchel zaczął w końcu w Monachium wznosić jakąś konstrukcję, lecz mecze takie jak w Kraju Saary pokazują, że to wciąż budowla, którą może powalić najmniejszy podmuch.

WIĘCEJ O BUNDESLIDZE:

MICHAŁ TRELA

fot. Newspix

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

5 komentarzy

Loading...