Reklama

Hubert Hurkacz wykorzystał szansę. Jest w ćwierćfinale turnieju w Szanghaju

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

10 października 2023, 19:21 • 6 min czytania 9 komentarzy

Hubert Hurkacz nie grał w żadnym turnieju – nie licząc towarzyskiego Pucharu Lavera – od US Open. Impreza w Szanghaju, rangi 1000, jest więc dla niego powrotem na zawodowe korty. I już wiemy, że będzie to powrót udany. Polak zagra bowiem co najmniej w ćwierćfinale chińskiego turnieju. Dziś, w walce o tę fazę, pokonał reprezentanta gospodarzy, Zhizhen Zhanga.

Hubert Hurkacz wykorzystał szansę. Jest w ćwierćfinale turnieju w Szanghaju

Wykorzystać szansę

Na papierze Hubert Hurkacz miał mieć trudną drabinkę. Na otwarcie turnieju dostał mecz z Thanasim Kokkinakisem, z którym już dwukrotnie w tym sezonie, owszem, wygrywał, ale po niezwykle zaciętych spotkaniach. Potem miał spotkać się z innym rozstawionym tenisistą, Lorenzo Musettim. Dziś powinien zagrać z turniejową trójką, Holgerem Rune. A w ćwierćfinale miał z Polakiem rywalizować Casper Ruud, trzykrotny finalista wielkoszlemowy, w Szanghaju grający z „ósemką”. Gdy więc ktoś przyglądał się drabince Hubiego przed jego pierwszym meczem, mógł dojść do wniosku, że właściwie każde zwycięstwo będzie sukcesem.

Ale tenis lubi niespodzianki. A tak się składa, że te w Szanghaju ewidentnie sprzyjają Hurkaczowi.

Zaczęło się od tego, że po raz pierwszy w ich spotkaniach, Kokkinakisa ograł w dwóch setach. W kolejnej rundzie spotkał się za to ze 184. w rankingu ATP reprezentantem Tajwanu, Yu Hsiou Hsu, który przeszedł kwalifikacje do turnieju głównego, a potem wygrał jeszcze dwa mecze – w tym w dwóch setach ze wspomnianym Musettim. Już wtedy zresztą było wiadomo, że i w 1/8 finału polski tenisista uniknie innego rozstawionego. Bo niżej w drabince odpadli i numer 28 w Szanghaju, czyli Tomas Etcheverry, i przywołany już Holger Rune, ograny w dwóch setach przez Brandona Nakashimę. Tego z kolei – też w dwóch partiach – pokonał Zhizhen Zhang.

Reklama

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

A że Hubert również dość spokojnie pokonał Hsu, to miał spotkać się z reprezentantem gospodarzy. I mimo że trybuny w czasie ich dzisiejszego meczu nieco się przerzedziły – ze względu na naprawdę późną porę, spotkanie skończyło się po północy czasu miejscowego – to doping dla Zhanga faktycznie był spory.

To zresztą nie może dziwić. Ten zalicza bowiem świetne miesiące i rozgrywa najlepszy sezon w karierze. Rok temu jako pierwszy Chińczyk w historii awansował do najlepszej „100” rankingu ATP, tymczasem dziś grał już o to, by wejść do TOP 50. Jego rozwój w ostatnim czasie robi wrażenie tym bardziej, że to nie młodzieniaszek – za kilka dni będzie obchodzić 27. urodziny. Z Hurkaczem już kiedyś grał – zresztą też w Szanghaju, cztery lata temu (później z powodu pandemii przez kilka lat turniejów w Chinach nie rozgrywano). Przegrał wówczas w dwóch setach, ale zaprezentował się naprawdę dobrze.

Faworytem dzisiejszego spotkania pozostawał jednak, oczywiście, Polak. I mieliśmy nadzieję, że potwierdzi ten status, bo przed meczem okazało się, że drabinka przerzedziła się jeszcze bardziej – w sąsiedniej parze 1/8 finału swój mecz przegrał Casper Ruud, a na zwycięzcę pary Hurkacz/Zhang niespodziewanie czekał w ćwierćfinale Węgier Fabian Marozsan, 91. w rankingu ATP.

Wypadało nie zmarnować okazji na grę w półfinale sporego turnieju. I Hubert to wiedział.

Pełna koncentracja… do czasu

W pierwszym secie zobaczyliśmy takiego Huberta Hurkacza, jakiego chcemy oglądać jak najczęściej. Polski tenisista przede wszystkim był znakomity przy własnym podaniu, którym regularnie zdobywał punkty, właściwie nie dając Zhangowi szans na załapanie się na grę. Do tego dobrze radził sobie na returnie, a to niełatwe, bo Chińczyk też serwować potrafi. Break pointa Polak miał jednak już w drugim gemie meczu i choć go nie wykorzystał, to pokazało, że Zhizhen musi się mieć na baczności. Każdy moment gorszej gry mógł go bowiem kosztować gema, a patrząc na dyspozycję Hubiego przy jego podaniu – to i seta.

Reklama

Przekonał się o tym zresztą w ósmym gemie, którego finalnie wyratował. Ale choć Chińczyk prowadził już 40:15, to w kilka chwil musiał bronić break pointa. Hubert zagrał bowiem trzy fantastyczne akcje z rzędu, tak dobre, że oklaskiwała go nawet miejscowa publika, przez większość meczu zdecydowanie bardziej sprzyjająca – co nie dziwiło – Zhangowi.

Ostatecznie jednak w pierwszym secie obejrzeliśmy tie-breaka. I to też dziwić nie mogło, bo Hurkacz wręcz specjalizuje się w ich rozgrywaniu. Gorzej bywa z wygrywaniem, aczkolwiek w tym sezonie jego bilans jest na plusie, a dziś go jeszcze dodatkowo poprawił. Owszem, zaczął źle, bo od niewymuszonego błędu, ale szybko poprawił swoją grę, a Zhang ewidentnie nie sprostał presji. Popełnił bowiem kilka błędów, dzięki którym Hubert wyszedł na prowadzenie 6:4 i… nie wykorzystał dwóch piłek setowych. Potem jednak świetnie popracował serwisem, a w kolejnej akcji Chińczyk pomylił się po raz czwarty w tie-breaku. I ostatni. Hurkacz tym sposobem wygrał bowiem pierwszego seta.

Tyle że na początku drugiej partii – po dłuższej przerwie spowodowanej wizytą rywala w toalecie – Polak nie utrzymał pełni koncentracji. A Zhang to doskonale wykorzystał. Najpierw bardzo pewnie utrzymał swoje podanie, a potem w kapitalnym stylu przełamał Polaka, który jednak nieco mu w tym pomógł, głównie forehandowymi błędami. Hubert szybko ocknął się z niemocy i ruszył po odrobienie strat, co udało mu się w piątym gemie, gdy znakomicie popracował returnem, a potem zagrał kilka ofensywnych i szybkich akcji.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby taki poziom utrzymał. Ale tego nie zrobił.

Dlatego niedługo potem to Zhang znów zaliczył breaka. I o ile poprzedniego Chińczyk w dużej mierze sobie wywalczył, o tyle tego właściwie otrzymał od Hurkacza na srebrnej tacy. Ten bowiem popełnił ogrom błędów i gema przegrał. Było więc 5:3 dla Zhanga, który serwował na seta. Co stało się wtedy? Ano to, że Polak znów odmienił swoją grę, znów zaliczył przełamanie powrotne i znów mogliśmy go chwalić. Jednak po raz kolejny – tylko przez chwilę. W następnym gemie – fakt, że wobec kontrowersyjnych decyzji sędziowskich – przegrał i serwis, i seta. A w dodatku wydawał się mocno zdenerwowany sytuacją na korcie i okazywał negatywne emocje w dużo większym stopniu, niż zazwyczaj. Kilka razy rzucił nawet rakietą.

W tamtym momencie mu to jednak nie pomogło. Żeby awansować do ćwierćfinału, musiał wygrać trzeciego seta.

Król tie-breaków

Decydująca partia wielkiej historii nie miała, bo obaj tenisiści pewnie wygrywali swoje gemy serwisowe. Przez chwilę zastanawiać można się było, czy czegoś nie zmieni przerwa medyczna na prośbę Zhanga – Chińczyk miał masowane plecy i okolice żeber – ale widać pomogła Chińczykowi, bo ten nadal grał dobrze. A że Hubert też, to efekt mógł być tylko jeden – tie-break. Drugi w tym meczu, a trzeci w turnieju dla Hurkacza. I to trzeci zwycięski.

Polak w kluczowych momentach ruszył bowiem do ataku, zagrał odważniej i to dało efekt. Najpierw przy stanie 4:3 w dobrym stylu zakończył akcję przy siatce. I choć kolejny punkt padł łupem Chińczyka, to Hurkacz był pewien, że jeśli wygra dwie kolejne wymiany – przy własnym podaniu – to zatriumfuje i w meczu. I tak też się stało, bo Polak w trzecim secie znów serwował na znakomitym poziomie. Hurkacz – już po północy miejscowego czasu – zapewnił więc sobie awans do ćwierćfinału turnieju ATP 1000 w Szanghaju.

– Zhang grał naprawdę niesamowity tenis. Obaj daliśmy z siebie wszystko. To był mecz na naprawdę wysokim poziomie – mówił Polak. A pytany o półfinał, odpowiadał: – W kolejnym meczu chce po prostu rywalizować najlepiej, jak umiem. Wykonać wszystko według założonego sobie planu, pozostać pozytywnym. 

Oby to wszystko oznaczało też: „wygrać”.

Hubert Hurkacz – Zhizhen Zhang 7:6(6), 4:6, 7:6(4)

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Francja

Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Piotr Rzepecki
0
Puchary się oddalają. Lens Frankowskiego przegrywa z Marsylią

Inne sporty

Polecane

„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

redakcja
0
„Mój najlepszy mecz w tym roku”. Iga Świątek w kolejnej rundzie turnieju w Madrycie

Komentarze

9 komentarzy

Loading...