Reklama

Farmazon przestał być sprzymierzeńcem trenerów

redakcja

Autor:redakcja

09 września 2023, 08:41 • 7 min czytania 42 komentarzy

Schemat działania jest bardzo prosty: trener tworzy sztuczne zainteresowanie wokół swojej osoby (opowiada w wywiadach o rzekomych ofertach lub wypuszcza do mediów nieprawdziwe informacje za pomocą agenta) i liczy na to, że zwabi w ten sposób nowego pracodawcę. Czy tworzenie fake newsów to droga, na której szkoleniowiec może znaleźć nowy kontrakt? Próbujemy odpowiedzieć na to pytanie wraz z NASK i Ministerstwem Cyfryzacji.

Farmazon przestał być sprzymierzeńcem trenerów

Czy trenerzy posługują się fake newsami?

Zanim internet stał się popularny, można było omotać biednego prezesa klubu na tysiąc różnych sposobów. Franciszek Smuda, który prowadził Widzew Łódź w erze awansu do Ligi Mistrzów, nie miał pewności, czy właściciele RTS-u wiążą z nim dalekosiężne plany. Postanowił więc zabawić się w nieczystą gierkę.

Podsunął mu ją znajomy dziennikarz, z którym barwny trener podzielił się swoimi wątpliwościami. — Franz, nic się nie martw — pocieszał go redaktor, po chwili proponując: – Napiszę, że masz propozycję z AEK Ateny. Właśnie wróciłem z Grecji. A ty jutro na spotkaniu z Pawelcem i Grajewskim wyjmiesz zapalniczkę z logo greckiego klubu. 

Jak powiedział, tak zrobił: w prasie pojawiły się doniesienia o tym, że klub z Hellady kusi polskiego szkoleniowca, a on sam zjawił się w siedzibie Widzewa z żółto-czarną zapalniczką, którą ostentacyjnie wyłożył na stole, gdy usiadł w gabinecie z właścicielami klubu. Ci nie mogli oderwać wzroku od trzech kasandrycznych liter A-E-K, które jawiły im się jako zapowiedź nagłej ucieczki szkoleniowca.

Wiesz co Franiu, może przedłużylibyśmy kontrakt? – zwrócili się niespodziewanie do Smudy.

Reklama

Oczywiście – uśmiechnął się rezolutnie Franz.

Niespełna trzydzieści lat temu prosty klubowy gadżet wystarczył, by zwieść właścicieli polskiego giganta, którzy nie uchodzili przecież za naiwniaków. Podobnych zagrywek polska piłka zna dużo więcej. Przełom wieków, Wisła Kraków, raptowny Bogusław Cupiał zwalnia szkoleniowca po sromotnej porażce w sparingu. Właścicielowi krakowskiego giganta zamarzyło się zatrudnienie fachowca z Włoch, w czym miały pomóc kontakty Marka Koźmińskiego, syna Zbigniewa, ówczesnego wiceprezesa „Białej Gwiazdy”. Żaden trener z Półwyspu Apenińskiego nie skusił się jednak na pracę w Polsce, a misja znalezienia rodzimego kandydata spadła na barki ówczesnego dyrektora sportowego, którym był Wojciech Łazarek (czyli były trener Wisły, który po cichu liczył na powrót na ławkę trenerską).

Łazarek miał prowadzić negocjacje z przeróżnymi trenerami. W środowisku mówiło się o kilku kandydatach z Antonim Piechniczkiem na czele. Koniec końców „Baryła” wrócił z poszukiwań szkoleniowca na tarczy: poinformował, że nikt nie przystał na propozycję „Białej Gwiazdy”.

Skoro zrobił się wakat a czas nagli…

No to przecież nie będzie taki, że nie pomoże.

Tak jest: Łazarek zaproponował swoją kandydaturę i w ten sposób, z braku innych opcji, wrócił na fotel szkoleniowca Wisły Kraków. Dopiero po latach wyszło, że prowadzone przez niego rozmowy były wyimaginowane. Udawał, że szuka trenera, by samemu awansować na wymarzoną posadę.

Reklama

Kłamstwo miało kiedyś nieco dłuższe nogi. Kiedy trenerzy wypuszczali w świat nieprawdziwe informacje, zwykle posługując się przy tym prasą, to często na tym wygrywali. Dziś podobne praktyki są już znacznie trudniejsze (i całe szczęście). Zapalniczka AEK-u Ateny nie zrobi na nikim wrażenia, skoro weekendowy wypad do stolicy Grecji jest w erze tanich lotów czymś na wyciągnięcie ręki dla większości społeczeństwa. Łazarek także nie mógłby prowadzić fikcyjnych rozmów w nieskończoność, bo szybko odkryłaby je lokalna prasa. Pierwsze kłamstwo udaremniłaby dziś postępująca globalizacja, drugie – szybki rozwój mediów.

Trenerzy i podkoloryzowane życiorysy

Franciszek Smuda próbował wielokrotnie iść za ciosem udanego manewru z żółto-czarną zapalniczką, choć już w nieco mniej wyrafinowany sposób. Po prostu opowiadał o rzekomym zainteresowaniu dużych klubów w rozmowach z mediami: bezpośrednio (pod nazwiskiem w wywiadach) lub pośrednio (gdy zaprzyjaźnieni dziennikarze sprzedawali to jako swoją „informację”). Na przestrzeni lat można było przeczytać w poważnych miejscach, że usługami „Franza” zainteresowane były takie kluby jak Red Bull Salzburg, Celtic Glasgow, Real Mallorca, Energie Cottbus, Hansa Rostock czy Werder Brema. Dziwnym trafem nigdy nie trafił do żadnego zespołu o porównywalnym potencjale. Niektóre kłamstwa były wręcz ordynarne: o rzekomych rozmowach z Red Bullem mówił niedługo po tym, jak z austriackim klubem oficjalnie związał się uznany Huub Stevens, który miał zacząć pracę od początku następnego sezonu.

Już nikt nie złapał się w podobną pułapkę, co Pawelec z Grajewskim, a Smuda wielokrotnie naraził się na śmieszność. My sami chętnie szydziliśmy z kolejnych rewelacji o niedoszłych miejscach pracy byłego selekcjonera. Jeśli jakiś trener myśli dziś kategoriami „wypuszczę w świat info, że chce mnie klub z Bundesligi, wtedy na pewno dostanę lepszy kontrakt”, to jest w błędzie. Zainteresowanie dużych marek przestało robić na prezesach wrażenie. Michałem Probierzem miały interesować się w 2017 roku kluby z Niemiec, Grecji, Cypru i Turcji, był już ponoć bardzo blisko Bursasporu, a ostatecznie wylądował „tylko” w Cracovii. Nie przesądzamy, czy to zainteresowanie było prawdziwe, czy nie — po prostu nie zrobiło ono na nikim wrażenia.

Prezesi klubów wykazują czujność zwłaszcza wtedy, gdy pogłoski wychodzą od dziennikarzy nieposiadających dużej wiarygodności lub zagranicznej prasy o nieznanej reputacji. Rodzimi dziennikarze specjalizujący się w newsach dbają o swoją renomę i skrupulatnie weryfikują podawane informacje. Bywa, że trenerzy koloryzują także swoje osiągnięcia. Dużym echem obiła się niegdyś scenka z udziałem Andrzeja Strejlaua.

– Andrzej Strejlau, dwukrotny trener Legii – tak prowadząca przedstawiła kultowego szkoleniowica w jednej z telewizji.

– Zdobywca Pucharu i Superpucharu Polski z tym zespołem – z automatu uzupełnił sam trener.

Choć zachowanie Strejlaua było komiczne samo w sobie (w kuriozalny sposób uwypuklił swoje dokonania), to jeszcze okazało się, że… wcale nie zdobył z warszawskim klubem Superpucharu (gdy Legia sięgała po to trofeum, Strejlau już jej nie prowadził). Zasłużony szkoleniowiec oczywiście nie naciągał faktów, by zdobyć pracę w zawodzie, bo przebywał już na zasłużonej emeryturze. Jego intencje są tu jednak drugorzędne — wspominamy o tym przykładzie, bo jak na dłoni pokazuje, że trener, który pudruje swój życiorys, jest w dobie internetu prześwietlony w kilka sekund.

Artur Derbin nie trafił do Rakowa

Niektóre fake newsy brzmią tak niewiarygodnie, że nawet nie trzeba ich weryfikować. Całkiem niedawno Wojciech Jagoda w programie „Liga Gra” stwierdził, śmiertelnie przekonany o prawdziwości swojej informacji, że schedę po Marku Papszunie w Rakowie Częstochowa przejmie Artur Derbin, czyli trener o średniej renomie bez doświadczenia na poziomie Ekstraklasy. 

 – Serio? – dopytał prowadzący program Mateusz Rokuszewski.

– Tak – potwierdził Jagoda.

To zapewne nie był żaden zabieg promocyjny, który miał pomóc trenerowi znaleźć nowego pracodawcę (akurat kończył swoją przygodę z GKS-em Tychy). Ktoś pewnie wypuścił eksperta Canal+ dla zwykłej hecy. To jeden z licznych dowodów na to, że posługiwanie się fake newsami to stąpanie po niezwykle kruchym lodzie. Gdy autor dzielił się tą „informacją”, był przekonany, że zyska na prestiżu (cała Polska zastanawiała się wtedy, kto poprowadzi „Medaliki” w kolejnym sezonie). Już sekundy po wypowiedzeniu jej było jasne, że Jagoda zwyczajnie się skompromitował. Nadszarpnął swoją wiarygodność i nie tak łatwo będzie mu zawierzyć, gdy ponownie podzieli się swoją insajderską wiedzą. Tego przekazu nie trzeba było nawet dementować, choć sam Derbin zrobił to bardzo szybko (w rozmowie z „Meczykami” pytał wręcz, czy to prima aprilis). Wypowiedź eksperta telewizyjnego w niczym mu nie pomogła: wylądował w Zagłębiu Sosnowiec, a więc klubie o mniejszych możliwościach niż jego poprzedni pracodawca.

Choć fake newsy można dziś wykryć znacznie szybciej i prościej niż kiedyś, to wciąż stanowią zagrożenie. Nie każdą dezinformację da się od ręki wykryć, ale mamy znacznie większe możliwości ich weryfikacji. Jedno jest pewne — zapalniczka AEK-u przestała działać na wyobraźnię. Fałszywe informacje nikomu już w karierze nie pomogą.

Jak nie dać się piłkarskiej dezinformacji?

Nie jest to takie proste, bo mieszają się tu różne interesy; klubów, piłkarzy, a także dziennikarzy i komentatorów. Eksperci Działu Przeciwdziałania Dezinformacji NASK mają jednak dla nas kilka rad:

Po pierwsze weryfikacja źródeł – sprawdźmy, kto jako pierwszy podał sensacyjną informację. Jeśli trudno dotrzeć do oficjalnej wiadomości klubowej, możemy przypuszczać, że jest to jedynie niepotwierdzona spekulacja.

Po drugie sprawdźmy, co do powiedzenia ma sam zainteresowany – czyli np. trener, o którym mówi się, że zaraz zmieni pracodawcę. Bardzo często szkoleniowcy wprost dementują takie pogłoski.

Po trzecie panujmy nad emocjami. To właśnie nimi karmi się manipulacja. Zanim udostępnimy informację o domniemanym transferze, sprawdźmy jej wiarygodność. Nawet jeśli  tylko podamy dalej posta z nieprawdziwą wiadomością, przyczyniamy się do rozpowszechniania nieprawdziwych treści.

Każda dezinformacja, nawet z pozoru tak niewinna jak pogłoski o przyszłości trenerów, jest szkodliwa i negatywnie wpływa na wizerunek światowej piłki, a także obniża zaufanie do instytucji, klubów i samych trenerów. Fani nie wygrają z dezinformacją –  tysiącami fałszywych wiadomości rozpowszechnianych przez różne podmioty, ale mogą dać do zrozumienia swoimi działaniami, że zależy im na rzetelnych informacjach.

Partnerem tekstu jest NASK i Ministerstwo Cyfryzacji

WIĘCEJ O FAKE NEWSACH: 

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

42 komentarzy

Loading...