Piłka nożna to gra detali i dlatego wielu szuka przewagi w kłamstwach. Doskonałym przykładem takich działań są fake newsy o kontuzjach zawodników wypuszczane przez same kluby. Dlaczego tak właściwie pracodawcy zawodników podają nieprawdziwe informacje o ich zdrowiu?
Definicja fake newsów jest dość prosta. Według gov.pl brzmi ona tak:
– Fake newsy – wpisy, wiadomości, całe kanały informacyjne, w których przekazywane dane okazują się nieprawdziwe lub przeinaczone. Celowo wprowadzają w błąd, szokują i budzą kontrowersje.
Kontuzje zawodników – dlaczego drużyny piłkarskie wypuszczają fake newsy o urazach własnych piłkarzy?
Świat futbolu jest bardzo pojemny i przyciąga fake newsy z siłą magnesu neodymowego. Kreują je praktycznie wszyscy. W tym tekście skupimy się na dość wąskim zakresie fałszywych doniesień, które wypływają z samych klubów — kontuzji i urazów piłkarzy. Mimo wszystko dość ciężko udowodnić tego typu praktyki. Zwykle bazuje się na poszlakach i informacjach wychodzących z wewnątrz, ale nigdy nie można mieć stuprocentowego przekonania, czy coś jest prawdą, czy fałszem, chyba że ktoś pod imieniem i nazwiskiem przyzna się do tego typu aktywności. Jak łatwo się domyślić — raczej nikomu nie spieszy się z wyłożeniem wszystkich kart na stół, jeśli wie, że coś przesiąkło nieprawdą.
Manewr straszak
Bywa czasem tak, że piłkarz jeszcze nie jest do końca zdrowy, ale już trafia do kadry meczowej. Jest to typowy straszak. Szanse na to, że wystąpi, mogą być bardzo niskie, ale już sama jego obecność w zespole sprawia, że przeciwnik musi uwzględnić, iż dany piłkarz może napsuć mu krwi. Pomyślicie, że to tania zagrywka i będziecie mieli rację, ale stara jak futbol, stosowana jeszcze wiele lat przed spopularyzowaniem Internetu. Coś takiego obserwowano przykładowo na tegorocznym mundialu kobiet. Selekcjoner Australijek zapewniał, że Samantha Kerr jest gotowa do pierwszego spotkania na turnieju. Dopiero godzinę przed startem meczu z Irlandią wydało się, że od kilku dni zmaga się z kontuzją łydki i z występu nici. Ba, nawet z całej fazy grupowej. Nikt do ostatniej chwili nie puścił pary, więc w obozie australijskim mogli czuć satysfakcję z wycackania wszystkich.
Przez kilka dni wszystkich zwodził selekcjoner, ale i sama piłkarka, która pojawiała się na konferencji przedmeczowej. W ten sposób nie dała po sobie poznać, że jest coś nie tak. Umiejętnościami aktorskimi zaimponowała publice. Pomimo odczuwania bólu nie kulała i nie miała grymasu na twarzy. Akcja przebiegła sprawnie. Później, już po meczu Tony Gustavsson tłumaczył się z praktyk, które stosował waz z Kerr:
– Niektórzy ludzie mogą się zastanawiać, dlaczego nie byliśmy szczerzy na konferencji prasowej. Nie mieliśmy też wszystkich informacji. W tym momencie też czekaliśmy na skany. To też element taktyki, że nie chcesz czegoś zdradzać. Sam jest ważną składową naszego planu gry i w takim razie też planu gry Irlandii. Chcieliśmy chronić Sam i zespół emocjonalnie, aby nie musieli odpowiadać na wszystkie pytania.
Podstęp selekcjonera wyraźnie się opłacił. Trenerka Irlandii potwierdziła, że o nieobecności Kerr dowiedziała się dopiero po opublikowaniu składów godzinę przed meczem. Mecz zakończył się skromnym zwycięstwem Australijek 1:0. A całe zamieszanie z Kerr było przyjęte w różny sposób. Nie zabrakło głosów, że do pewnego stopnia selekcjoner wykazał się brakiem szacunku względem fanów.
Fake news jako próba ucieczki od wzbudzania sensacji
Cześć kibiców polskiej piłki zapewne doskonale pamięta Dawida Nowaka. Napastnik ten miał smykałkę do zdobywania bramek, ale jego rozwój regularnie torpedowały problemy ze zdrowiem. Czy to jeden z największych ekstraklasowych pechowców w XXI wieku? Pod względem podatności na urazy spokojnie można go do tego grona zaliczyć. Po latach okazuje się, że część informacji o jego kontuzjach i zabiegach była ukrywana przed opinią publiczną, żeby… nie psuć Nowakowi reputacji.
Były piłkarz opowiada nam:
– W Bełchatowie przeszedłem dwie operacje, o których prawie nikt nie wiedział. 2010 rok, końcówka listopada, mecz na Cracovii. Prowadziliśmy 2:0, przegraliśmy 2:3. Doznałem w tym meczu kontuzji kolana. Zszedłem w 70. minucie. We wtorek przeszedłem zabieg. Media o niczym nie wiedziały. Była tak duża nagonka na moje urazy, że woleliśmy o tym publicznie nie mówić. Nadchodziły święta, nie było mnie na początku okresu przygotowawczego, potem dołączałem i udało się na coś zgonić: na zastrzyki albo dłuższy urlop.
– Zaraz, zaraz: ukrywaliście operację, żeby nie było nagonki?
– Tak. To była moja szósta albo siódma operacja. Cały czas ktoś mi wypominał, że jestem szklany. O operacjach wiedzieli prezes, trener, koledzy z drużyny, ale też nie wszyscy, ścisłe grono najbliższych…
– Tylko ścisłe grono, żeby się nie rozeszło po środowisku?
– Tak. Pamiętam, po operacji chodziłem o kulach. Miałem jeszcze wtedy psa, wyszedłem z nim na spacer. Przez moje osiedle jechał samochodem Jacek Popek. Zauważył mnie i dwie kule.
– Ty, co ci się stało?
– Nic, nic!
– Nic?
– To tylko zastrzyki na regenerację kolana.
Domyślił się, o co chodziło, ale niczego głośno nie mówił. To jedna, była też druga operacja, o której nikt nie wiedział, też w przerwie zimowej.
Bywa też groteskowo
Kluby często kombinują, jak mogą, żeby zyskać też w innych kwestiach. Swego czasu głośna była afera z Damienem Perquisem w roli głównej. W marcu 2013 roku rozciął rękę w domu podczas przenoszenia lustra. Hiszpańskie media podały, że jego ówczesny pracodawca – Real Betis – zapewniał, że reprezentant Polski urazu nabawił się na siłowni. Ponoć klub zataił prawdę, bo inaczej ubezpieczyciel odmówiłby wypłaty odszkodowania. Później sam zawodnik mówił, że nie jest oszustem i w wywiadach potwierdził wersję z lustrem. W rozmowie z Super Expressem powiedział:
– Działacze Betisu Sevilla błędnie poinformowali, gdzie odniosłem kontuzję. Komunikat był taki, że na siłowni w trakcie treningu. A tymczasem do wypadku doszło w moim domu. Lustro pękło mi w ręce i mocno ją zraniło. Potrzebny był zabieg chirurgiczny. I to natychmiast. Nie znam szczegółów umów ubezpieczeniowych, takie sprawy załatwia klub. Mnie zależało, aby jak najszybciej ratować rękę, która wyglądała bardzo źle. Natychmiast zadzwoniłem do lekarza Betisu i zapytałem, co robić. On wysłał mnie do szpitala, w którym pracuje jego zdaniem najlepszy chirurg w okolicy. Nasz doktor ma do niego pełne zaufanie i właśnie dlatego chciał, abym tam trafił. Dopiero później się dowiedziałem, że Betis zgłosił jako miejsce wypadku siłownię. Podobno również dlatego, że w tym szpitalu, do którego mnie skierowano, leczy się w pierwszej kolejności ludzi, którzy odnieśli wypadki w miejscu pracy. Tyle że ja nie byłem świadomy tych wszystkich niuansów, przecież nie myślałem o tym, patrząc na zakrwawioną rękę! Gdyby trzeba było, sam bym zapłacił. Choćby dwa razy tyle, ile by zażądano. Przecież tu chodziło o moje zdrowie. Dlatego tak bardzo zabolały mnie te artykuły, że próbowałem oszukać czy że żałowałem na swoje leczenie.
Próba ominięcia ramadanu
Reprezentacje również są w stanie wykorzystywać urazy do realizowania swoich celów. W tym nietypowych. Kilka lat temu byliśmy świadkami ciekawego wydarzenia związanego z jedną z afrykańskich kadr. Zbliżały się msitrzostwa świata w 2018 roku i Tunezyjczycy podobnie jak reprezentanci kilku innych muzułmańskich drużyn mieli dylemat. Chcieli dobrze przygotować się do turnieju, ale ze względu na ramadan nie mogli jeść od wschodu zachodu słońca. O ile dla zwykłego człowieka takie niedogodności są do przebrnięcia, o tyle dla sportowców z najwyższego poziomu już ciężej. Przez ograniczenie jedzenia mieli mniej energii i zwiększali ryzyko wystąpienia urazów.
Do sprawy podeszli kreatywnie. Podczas meczów towarzyskich symulowali kontuzje, żeby móc dyskretnie złamać post w czasie Ramadanu. W ten groteskowy sposób walczyli o przyzwolenie na uzupełnienie kalorii i zwiększenie swoich szans na dobry wynik. Wydaje się, że akcja musiała być zaplanowana przez całą drużynę, bo dziwnym trafem w meczach z Portugalią i Turcją zrealizowano ten sam scenariusz. Bramkarz Mouez Hassen padał na murawę. Po chwili reszta wcinała daktyle i batony energetyczne, żeby nabrać sił na resztę spotkania. Sprytnie i skuteczne. Afrykańscy dziennikarze wyliczyli, że łącznie przed posiłkami zdobyli jednego gola, po już trzy, więc kreatywność popłacała.
Fun fact:
Tunisian National team has played the last two friendlies while fasting. So, whenever the time comes to break Fast. The players have an agreement that the GK would go down so they can get a moment to drink some water and get something to eat 😂😂#Ramadan #tunisia pic.twitter.com/4Rgz380ukW— Souhail Khmira (@SKhmira) June 2, 2018
Warto dodać, że podczas mistrzostw nie musieli kombinować, bo mecze rozgrywali po zakończeniu ramadanu. Zajęli trzecie miejsce w grupie G. Ograli Panamczyków na koniec turnieju, ale wcześniej przegrali z Anglikami i Belgami.
Fake newsy mają wpływ na transfery
Przy kwestiach transferowych również pojawiają się fałszywe informacje na temat stanu zdrowia danego zawodnika. Do mediów idzie przekaz, że piłkarz nie trenuje z drużyną, bo coś mu dolega, a w praktyce mogą być prowadzone negocjacje. Po co? Czasem, żeby nie siać popłochu wśród kibiców, bo ktoś ważny odchodzi. Innym razem, żeby odwrócić uwagę i skierować ją na coś innego. Niekiedy nawet nie chodzi o transfer, a negocjacje kontraktowe. Pod tym względem ciekawy był przypadek w lidze australijskiej. Klub A-League został oskarżony o kłamstwo na temat stanu zdrowia swojego gwiazdora. Perth Glory poinformowało, że Bruno Fornaroli opuścił weekendowe spotkanie z Central Coast z powodu kontuzji. Zawodnik szybko dał do zrozumienia w mediach społecznościowych, że był gotowy do gry i ktoś tu ściemniał.
Wyświetl ten post na Instagramie
Potem dziennikarz Tom Williams poinformował, że może istnieć inny powód, dla którego Perth nie korzystało z gwiazdy. Według Williamsa nie miało to nic wspólnego z kontuzją, a napastnik był w pełni gotowy do gry. Według jego relacji nieobecność zawodnika wynikała ze sporu z klubem. Klauzula w kontrakcie Fornaroliego mówiła, że gdyby zdobył 15 bramek, to jego kontrakt zostałby automatycznie przedłużony. A jako że miał wysoki kontrakt i klub nie chciał kontynuować współpracy na takich zasadach, to nie chciano mu dać tych goli nastrzelać. Dzięki przekazowi dziennikarza kropki same zaczęły się łączyć.
Kilka dni po wydarzeniu 35-letni piłkarz zmienił klub. Jego były piłkarz Ruben Zadkovich przedstawił kolejną wersję wydarzeń. – Bruno nie został wybrany na początek meczu, a potem odmówił siedzenia na ławce i nie chciał grać. Kiedy zawodnik podejmie decyzję, że nie chce narażać swojego ciała dla drużyny, staje się to dla mnie naprawdę łatwe, żeby wybrać tych, którym zależy. Urugwajczyk już jednak zdecydował się nie odpowiadać swojemu byłemu trenerowi. Topór wojenny raczej nie został zakopany, ale sprawa została wyciszona.
Testy medyczne
Od drugiej strony też może to działać. Klub, który wykazał zainteresowanie zawodnikiem, może odstąpić od transferu i posłużyć się rzekomo oblanymi testami medycznymi jako wytrychem. W takim przypadku zwykle pojawia się wzmianka, że klubowy lekarz nie miał przekonania co do stanu zdrowia, a w praktyce zainteresowanie klubu mogło po prostu spaść i strony nie doszły do porozumienia. Miał być transfer, transferu nie ma. Podkoloryzowanie pozwala na wyjście z negocjacji bez ich finalizowania. Kilka lat temu głośne było zamieszanie wokół niedoszłych przenosin Nabila Fekira do Liverpoolu. brytyjskie media już pisały, że wszystko zostało dogadane i niebawem piłkarz za 53 miliony funtów zamieni Ligue 1 na Premier League.
Dopinanie szczegółów się przeciągało. Oficjalnie podano, że Francuz nie przeszedł testów medycznych po dodatkowych konsultacjach. Nabil Fekir, zdecydowanie zaprzeczył tym informacjom. A więc słowo przeciwko słowu i trudno do dziś rozstrzygnąć, kto miał rację. Faktem jest, że w kolejnym sezonie Fekir rozegrał większość spotkań. Po czasie swój punkt widzenia przedstawił też agent piłkarza, Jean-Pierre Bernes na łamach Canal+:
– W dniu, w którym przenosiny Fekira miały zostać sfinalizowane, dość niespodziewanie pojawił się prawnik i szwagier Nabila, który stwierdził, że całe negocjacje trzeba zacząć od nowa. To było surrealistyczne. Myśleliśmy, że jesteśmy w jakimś filmie Walta Disneya (…) Do transferu nie doszło z dwóch powodów. Pierwszym z nich były oblane testy medyczne. W takiej sytuacji agent może jeszcze mimo wszystko doprowadzić do przenosin zawodnika, ale niestety jeśli chce się przejść do takiego dużego klubu jak Liverpoolu, to trzeba wykazać się odpowiednią postawą. A tutaj jego szwagier zaczął zachowywać się jak jego główny przedstawiciel i zaczął domagać się prowizji, bo teraz jest to modne w futbolu. Sam Fekir też się zmienił i nawet nie przywitał się z działaczami angielskiego zespołu, kiedy przyjechał na testy. Wszyscy patrzyli tylko na siebie, a ludzie z Liverpoolu zastanawiali się, o co w tym wszystkim chodzi. Byłem zawstydzony całą sytuacją.
Ostatecznie Fekir wyfrunął z Lyonu dopiero w 2019 roku. Nie trafił jednak do Anglii. Przeniósł się do Realu Betis, gdzie występuje nieprzerwanie. Ostatnie miesiące stracił przez kontuzję.
***
Przytoczone przykłady pokazują, że fake newsy są istotnym narzędziem kreowania rywalizacji w futbolu. Ich weryfikacja nie należy do łatwych i jest to jedno z ważniejszych wyzwań dla dziennikarzy sportowych. Warto być dociekliwym. Można próbować doszukać się prawdy na kilka sposobów. Jednym z nich jest porównywanie treści wrzucanych przez kluby do tego, co przekazują sportowe media, które mają dostęp do informacji z wnętrza klubu. Jeśli wersje mocno różnią się od siebie, to można mieć wątpliwości, czy klub przypadkiem nie kręci. Warto zachować czujność w przypadku drużyn, które już w niedalekiej przeszłości pokusiły się kłamstwa na temat stanu zdrowia swoich piłkarzy. Jeśli kolejna informacja przez nich przekazywana wzbudza wątpliwości, to niewykluczone, że ci sami ludzie ponownie wkroczyli na ścieżkę fake newsów.
Czytelnikowi powinna zapalić się również lampka w przypadku skrajnie nieprecyzyjnej informacji. Jeśli brakuje szczegółów na temat urazu, a wcześniej klub prowadził bardzo otwartą komunikację, to również może – choć nie musi – oznaczać przekazywanie nieprawdy. Wówczas warto pamiętać o wpływie społecznym. Użytkownik ma prawo w sekcji komentarzy zadać pytanie – również to niewygodne. W tym przypadku użytkownika ogranicza głównie wyobraźnia. Przykładowo można zapytać: jak poważny jest uraz lub posłużyć się bardziej wyszukanym pytaniem. Kropla drąży skałę i niekiedy jedno zdanie zakończone znakiem zapytania może wywołać intensywną dyskusję.
Partnerem tekstu jest Instytut NASK i Ministerstwo Cyfryzacji
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- „Pan piłkarz na tle Karlstroema”. Fredrik Ulvestad, nowy pomocnik Pogoni
- Jak bardzo zabolą Raków kolejne kontuzje?
- To nie był dobry weekend sędziego Marciniaka
Fot. Newspix.pl