Pamiętacie tę ulgę po rewanżu Rakowa z Karabachem? Dziś mamy nadzieję, że po ostatnim gwizdku będą nam towarzyszyć podobne wrażenia. Bo przecież Raków w tych eliminacjach stać na wiele. Skoro Medaliki zdołały pokonać w oczach wielu przeklęty Karabach, to i Aris jest do pyknięcia. Byłoby szkoda zakończyć eliminacje do Ligi Mistrzów na etapie trzeciej rundy, gdy w zasięgu jest faza grupowa. No, ale właśnie. Trzeba najpierw postawić kropkę nad „i”, której zabrakło w Częstochowie. Zagrać tak, by za moment nie żałować.
Już trochę meczów Rakowa w tej edycji eliminacji Ligi Mistrzów obejrzeliśmy i wiemy, na co stać zespół Dawida Szwargi. Ma mnóstwo jakości, ale też szczątkowe pokłady chwilowej niezdarności. Ma trochę szczęścia, ale ma też pecha, który pozwala zachować złote proporcje. Przez to nie towarzyszy nam euforia i sztuczne poczucie, że ta drużyna jest nie do ubicia. Jest natomiast zaufanie, wiara w solidność i pracę tego zespołu. Nikt raczej się nie łudzi i nie wmawia nikomu, że mamy do czynienia z częstochowskim walcem, który wjeżdża i rozjeżdża. Raczej mowa o dojrzewającej drużynie, która nadal uczy się pucharów i jest w stanie zaliczać kolejne testy. Flora i Karabach musiały uznać wyższość Rakowa i bardzo dobrze. Czas sprawić by to samo dotyczyło Arisu Limassol.
Aris Limassol, czyli białoruskie wpływy, polskie akcenty i historyczny sukces
Aris Limassol – Raków Częstochowa. Zapowiedź meczu
Za nami już pierwsza część rywalizacji. W pierwszym meczu tych drużyn przekonaliśmy się, że ten Aris to nie jest taki mocny, jak niektórzy sugerowali. Sprawiał wrażenie, że nie ma tyle jakości i nie jest tak groźny jak przykładowo Karabach. Raków był o klasę lepszy. Co więcej, piłkarze Dawida Szwargi doskonale zabezpieczali tyły, odcinali rywali od podań i wydawało się, że na rewanż pojadą już tylko po pamiątki, spróbowanie cypryjskiej kuchni i wesołe foteczki, bo zaliczka z pierwszego starcia będzie już do tego stopnia bezpieczna. Długo utrzymywał się wynik 2:0, ale wystarczyła chwila nieuwagi i mecz zakończył się rezultatem 2:1. Kur…, już było dobrze! Cholernie szkoda, że Raków dał sobie wpakować tego gola. On dużo zmienia w kontekście rewanżu, który już dziś. Niepotrzebnie wlał nadzieje w serca rywali i zadbał o emocje w rewanżu.
Każdy, kto dobrze życzy polskim drużynom, czuł tydzień temu ten cholerny niedosyt. Sami piłkarze też go czuli i nie bali się o nim wspomnieć. – Gdzieś radości jest mało. Wygraliśmy mecz, ale wiemy, że był to mecz na 3:0 – relacjonował po meczu Fabian Piasecki przed kamerami TVP Sport. Jesteśmy tego samego zdania, co napastnik Rakowa. Dało się wcisnąć więcej i nie dać sobie strzelić, ale czasu nie da się cofnąć.
Natomiast budująca jest ta świadomość wśród piłkarzy Rakowa, że dało się wycisnąć coś więcej z tamtego spotkania. Nie występuje naiwna krótkowzroczność. Nie ma zadowalania się wszystkim, co popadnie. Podobnie było rok temu z Lechem, który był równie świadomy swoich wad i zalet. Kolejorz między innymi dzięki temu zrobił furorę w Lidze Konferencji. Coś naprawdę rusza się w tej naszej piłce. Da się odczuć, że nasze drużyny eksportowe zaczynają dorastać do poważnej piłki i oby tak dalej.
Widać proces dojrzewania też po innym aspekcie. Nie obserwujemy w obozie Rakowa paniki — lub mówiąc bardziej dosadnie — obsrania, a przy tym szukania wymówek na przyszłość. No bo wiecie: pogoda na Cyprze jest inna niż w Polsce, jest cieplej, inna wilgotność, duszno i tak dalej – znamy te argumenty z przeszłości. Niektórzy podpytywali trenera Rakowa, co sądzi o warunkach, w jakich będzie rozgrywany rewanż i odpowiedział bardzo spokojnie: – Wydaje mi, że w Baku różnica klimatyczna była jednak większa. Moje pierwsze odczucia są takie, że tutaj powinniśmy czuć się lepiej.
No i brawo. Pełen spokój. Zero otwierania sobie furtek do świata wymówek. I to jest budujące.
Raków już dwukrotnie w tej edycji przystępował do rewanżu z jednobramkową zaliczką. W obu przypadkach kończyło się dobrze. Nie mamy nic przeciwko, żeby mistrzowie Polski po raz trzeci zrealizowali ten sam scenariusz. Najlepiej byłoby gdyby jeszcze dokarmili ranking UEFA punktami za zwycięstwo. Do zrobienia – na spokojnie. Bo tak naprawdę dziś chodzi tylko i aż o to, żeby Raków zagrał to, co w pierwszym meczu do feralnej 89. minuty. Aris już wie, że może mieć przekichane, jeśli częstochowianie wejdą na odpowiednie obroty i zacznie im żreć. Raków wydaje się po prostu lepszym zespołem. Takim starszym bratem, który wie, jak zgasić na boisku „młodego” i trochę się z nim pobawić.
Dzisiejszy mecz nie jest dla Rakowa tylko po to, żeby przejść dalej. Jest po to, żeby stanął u bram fazy grupowej Ligi Mistrzów i zobaczył, z czym to się ma.
Tam będzie czekał już ktoś z pary Sparta Praga – Kopenhaga. I byłoby miło zobaczyć częstochowski zespół, z którąś z tych drużyn.
Zatem Medaliki: wiecie, co macie zrobić. Nie schrzańcie tego i idźcie po swoje.
WIĘCEJ POLSKIM FUTBOLU:
- Wiemy, jakie pieniądze pucharowicze dostają za reklamę Poland.Travel
- Janczyk: Przepis o młodzieżowcu szkodzi bramkarzom. Promuje przeciętność
- Ruch punktuje z tymi, z którymi miał punktować
Fot. Newspix.pl