Todd Boehly wpakował się po uszy. Po prawdopodobnie bardzo sympatycznym lunchu z włodarzami Realu tryskał szampańskim humorem. Chelsea wygra. Jak wysoko? 3:0. 3:0? 3:0! Tak przekonywał. Aż żal było patrzeć, jak bardzo odrealniona okazała się jego wizja.
To było jakoś po godzinie gry. Chelsea ruszała z kontrą. Stwierdzenie o „ruszaniu z kontrą” jest tu jednak grubym nadużyciem. Mateo Kovacić wyprowadzał piłkę z własnego pola karnego. Przed nim multum opcji podania. Konkretnie: zero. Gdzieś z przodu tylko smutny i niemrawy Joao Felix. Reszta piłkarzy The Blues na stojąco. Zwieszone głowy, świński trucht, po co biegać? Normalnie „słynny” atak Legii przeciwko Cracovii w mrocznych czasach zimy 2021 roku.
Pół godziny później Real prowadził 2:0, a Carlo Ancelotti urządzał sobie popis żonglerki. Futbolówka wypadła za linię boczną, więc Włoch postanowił się trochę zabawić, w końcu to wesoły i dziarski chłop. No i prawda jest taka, że gdyby ten 63-letni nobliwy szkoleniowiec w akcie miłosierdzia zdecydował się na wsparcie zawodników Chelsea w nierównej walce z własną beznadzieją i solidnością rywala poprzez wbiegnięcie na murawę, automatycznie stałby się pewnie najlepszym graczem tej zagubionej ferajny (przepłacanych grajków) z Londynu.
Wygrać mógł tylko Real.
Tylko i wyłącznie Real.
Królewscy zabawili się z zawodzącym przeciętniakiem z Premier League. Tak to chyba najlepiej ująć.
Rodrygo – kapitalny, a często trochę niedoceniany piłkarz – nieustannie łamał linię i męczył okrutnie Bena Chilwella, który zresztą po faulu na Brazylijczyku wyleciał z czerwoną kartką na koncie. Vinicius Junior – bywa niesłychanie wręcz irytujący, ale artystycznej wartości jego popisów nie da się podważyć – wrzucał na bęben coraz bardziej zrezygnowanego Reece’a Jamesa, a mecz skończył z udziałami zarówno przy golu Karima Benzemy, jak i przy trafieniu Marco Asensio. Doskonale zagrali też Federico Valverde i Dani Carvajal.
Osiemnaście strzałów.
Dziesięć uderzeń celnych.
Gdyby jeszcze jeden drybling wszedł Viniciusowi, gdyby wykwintniej dokręcił Luka Modrić, gdyby Karim Benzema zgrabniej dołożył głowę po niepewnym piąstkowaniu Kepy Arrizabalagi, a byłoby po zabawie. I może już jest, kto wie, pewnie tak.
Jeszcze raz: wygrać mógł tylko Real.
Chelsea ograniczyła się do przyzwoitych dwudziestu minut. Pierwszych dwudziestu, niezłe szanse mieli Joao Felix i Raheem Sterling. Potem było już tylko gorzej. I gorzej. I jeszcze gorzej. Ale czy jest się też czemu dziwić? The Blues ciągną niechlubną serię czterech meczów bez strzelonego gola. To najgorsza passa od trzydziestu lat. Zajmują jedenaste miejsce w lidze, zawodzą na miliony sposobów, dlaczego niby mieliby liczyć się w boju z obrońcą tytułu w Lidze Mistrzów?
Bo wymyślili sobie, że będą wydawać setki milionów na perełki, które dopiero zasygnalizowały, że w przyszłości mogą stać wspaniałymi piłkarzami?
Ponieważ Todd Boehly rzucił, że będzie 3:0?
Dajcie spokój.
Wygrała poważna drużyna.
Real Madryt 2:0 Chelsea
Benzema 21′, Asensio 74′
Czytaj więcej o Lidze Mistrzów:
Fot. Newspix