Każdy miewa słabsze momenty, nie jest to dla nikogo prawda objawiona. Zdarza się, że czasami gorzej się poczujemy, będziemy mieli nie najlepszy nastrój czy też zaatakuje nas potworne zmęczenie. Zdarzy się też, że zwyczajnie czegoś nam się nie chce i tego nie zrobimy. Problem pojawia się dopiero wtedy, kiedy utkwimy w takim stanie na dzień, miesiąc, rok, a może nawet jeszcze dłużej. Tak właśnie utknął Eden Hazard – piłkarz, za którego zapłacono niemal 150 milionów funtów. Zapłacił nie byle kto, bo Real Madryt, a zapłacił, bo Belg miał zastąpić nie byle kogo – Cristiano Ronaldo. Niestety, wszystko poszło nie tak.
Trudno to sobie jakoś logicznie wytłumaczyć, ale taka jest prawda. Eden Hazard, niespełna cztery lata po transferze do Realu Madryt, nie zmienił się w Cristiano Ronaldo. Owszem, przeszedł wyjątkową przemianę, ale z jednego z największych wirtuozów piłki w kabareciarza. W dodatku takiego kabareciarza, który nikogo już nie śmieszy, a tylko denerwuje. Królewscy z nim, a jakby bez niego, poradzili sobie doskonale, bo pozostali na szczycie i wciąż dzierżą tytuł najlepszej drużyny na świecie.
Niestety, nawet to nie wymaże z ich historii największej porażki transferowej.
Transfer idealny
Nie ma co się oszukiwać. Porażki transferowe przytrafiają się wszystkim klubom piłkarskim na świecie. Piony sportowe często podejmują ryzyko, które się ostatecznie nie opłaca i później tylko plują sobie w brodę. Rzadko się jednak zdarza, żeby te porażki były wyjątkowo spektakularne. Jeżeli ktoś wydaje sporo forsy, jak na swoje możliwości, to raczej na zawodników pewnych, którzy zawieść po prostu nie mogą. Margines błędu jest minimalny, bo jakiś jest zawsze. Przecież los nie zawsze jest łaskawy.
Przypadek Edena Hazarda jest jednak wyjątkowy i pokazuje właśnie idealnie przekorność tego losu. Pokazuje, że w piłce faktycznie nigdy nie można być niczego pewnym. Belg wydawał się zawodnikiem idealnie skrojonym na Real Madryt. Idealnie pasował do wizerunku największego klubu na świecie. Był diamentem oszlifowanym do granic możliwości, który miał na swoim koncie sporo sukcesów zarówno na polu klubowym, jak i reprezentacyjnym. Świeżo otrzymany brązowy medal mistrzostw świata, dwa mistrzostwa Anglii, Puchar Anglii, dwie Ligi Europejskie, tytuły piłkarza roku w Anglii.
Premier League była dla niego zwyczajnie za ciasna, więcej zrobić się w zasadzie nie dało. W ostatnim sezonie na Stamford Bridge przechodził już samego siebie, bo nowy trener Maurizio Sarri, zgodnie ze swoją filozofią, po prostu dał mu masę swobody i pozwolił mu grać to, na co ma ochotę. Po kilku sezonach ciężkiej orki w defensywie narzuconej przez trenerów-katów – Mourinho, Beniteza i Conte, w końcu poczuł się wolny.
16 bramek i 15 asyst w 37 spotkaniach Premier League oznacza zaledwie jeden mecz opuszczony z powodu urazu. Z dzisiejszej perspektywy brzmi to jak klasyczna fantastyka.
Skoro za ciasno było w takim klubie i w najlepszej lidze na świecie, to cóż można jeszcze zrobić więcej? Gdzie można pójść wyżej? Tylko do Realu Madryt. Część powie, że ewentualnie do Barcelony i trudno się z tym nie zgodzić. Cokolwiek by się nie działo, to zawsze te dwa kluby będą globalnie o krok przed całą resztą. Jednak wtedy, w 2019 roku, Królewscy poszukiwali następcy Cristiano Ronaldo, który odszedł rok wcześniej. Miejsce na lewym skrzydle było wolne. Okoliczności idealne na transfer.
O możliwych przenosinach Hazarda do Realu mówiło się już dużo wcześniej, jeszcze za nim Ronaldo zdecydował się na przenosiny do Juventusu. Wszystko wstrzymywał jednak Roman Abramowicz, który wiedział przecież, że ma u siebie prawdziwą perełkę, a na pieniądzach jakoś wyjątkowo mu nie zależało. W końcu musiał się ugiąć, ale zgarnięta kwota zrobiła wrażenie.
Z tej relacji transfer Hazarda faktycznie wyglądana na idealny. Jest w końcu zawodnikiem w kwiecie wieku, z doświadczeniem, ma na swoim koncie sporo sukcesów, współpracował z wieloma wielkimi trenerami. Był inny niż Cristiano, ale wydawało się, że z powodzeniem zajmie jego miejsce.
Dziś już wiemy, że Florentino Perez się pomylił. Zdarza mu się to rzadko, ale jednak się zdarza. Największy sukces w tej sytuacji odniósł Abramowicz, który nie chciał się pozbywać Hazarda, ale z drugiej strony wiedział, jaki jest Belg. Wiedział, że są pewne kwoty, za które się z nim pożegna. Nie był dla niego bezcenny.
Tak więc, jeżeli dla kogoś był to transfer idealny, to dla Chelsea. Owszem, The Blues pozbyli się swojego najlepszego zawodnika, ale zarobili na nim kwotę znacznie większą, niż można było się spodziewać. Hazardowi pozostał przecież zaledwie rok kontraktu, więc za kolejne 12 miesięcy mogliby na nim nie zarobić nic. A miał już też wtedy 28 lat, a nie 18.
Hazard czy Kaka?
Perez pomylił się głównie w jednym. On sam albo jego ludzie nie przyłożyli się odpowiednio do przyjrzenia się Hazardowi pod względem charakterologicznym. Nie zbadali albo nie przyłożyli odpowiedniej wagi do tego, że Belg ma problemy z dyscypliną, nieodpowiednio się odżywia, przez co ma problemy z utrzymaniem wagi. Pod tym względem jest po prostu zupełnym przeciwieństwem Cristiano Ronaldo. Przekonali się o tym już w pierwszych dniach po jego przeprowadzce do Madrytu.
Oczywiście nie jest z pewnością tak, że nic o tym nie wiedzieli, a przynajmniej trudno w to uwierzyć. Trudno jednak uwierzyć także w to, że wiedząc o tym wszystkim, podjęliby takie ryzyko. Przecież, z całym szacunkiem do Hazarda, nawet wtedy, kiedy był on ścisłej czołówce najlepszych piłkarzy na świecie, nie był demonem marketingu. Nie można było liczyć na to, że jego transfer zwróci się na przykład z samej sprzedaży koszulek czy innych gadżetów, jak to było w przypadku transferu Cristiano Ronaldo. Ludzie spoza środowiska piłkarskiego niespecjalnie kojarzyli, kim jest Eden Hazard.
I to w pewien sposób jest jeden z czynników, który każe jednak wskazywać właśnie Belga, jako najgorszy transfer w historii Realu Madryt. Jest spore grono fanów Królewskich, które było bardziej rozczarowane przenosinami Kaki. Wydaje się, że Brazylijczyk był zdecydowanie bardziej znaną postacią, więc oczekiwania mogły być większe. Poza tym był to przecież pierwszy wielki transfer Pereza po jego powrocie na stanowisko prezydenta Realu, więc musiał to być ktoś, kto da mu rozgłos.
Różnic jest zresztą znacznie więcej. Na pierwszy plan wysuwa się to, co najbardziej oczywiste. Kaka rozegrał przez cztery lata 120 spotkań, a Hazard zaledwie 74. Zdobył 29 bramek i 39 asyst, a Belg ma siedem bramek i 14 asyst. Już tylko na tej podstawie można bez wyrzutów sumienia wskazać na byłego piłkarza Chelsea, jako największą porażkę transferową Królewskich.
Jedyne, co łączy obu zawodników i ich przygody na Santiago Bernabeu, to mnogość kontuzji. Tutaj jednak i tak mamy niekwestionowane zwycięstwo Hazarda, który od 2019 roku odniósł 15 kontuzji, przez które pauzował łącznie około 500 dni i opuścił z tego powodu 78 meczów. Możliwe więc, że ci, którzy wskazują na Kakę, nie oczekiwali zbyt wiele od Belga.
Nieuchronny koniec
Nawet najwięksi fani talentu Edena Hazarda nie są więc w stanie obronić go przed tytułem największej klęski transferowej Realu, a być może nawet w historii futbolu. To już jednak materiał na głębsze rozważania. Belg z pewnością śni się po nocach Florentino Perezowi i już na zawsze pozostanie pewną rysą na jego wizerunku. Choć i to nie zaburzy nigdy tego, czego dokonał jako prezydent klubu. Nawet mając taki błąd na koncie, zdołał osiągnąć kolejne rzeczy wielkie – ponownie triumfować w Lidze Mistrzów i zdobyć dwa mistrzostwa Hiszpanii. Do tego, pomimo takiego wydatku, utrzymać wyjątkową, jak na dzisiejsze czasy równowagę finansową klubu i przeprowadzić wymarzoną przebudowę Santiago Bernabeu.
Teraz pozostaje już tylko pozbyć się w końcu Hazarda raz na zawsze i o nim zapomnieć. Szans na odzyskanie choć części wydanych na niego pieniędzy chyba już nie ma. Szczególnie że Belg, pomimo skompromitowania się doszczętnie, nie jest specjalnie skłonny do opuszczenia Madrytu. W dodatku jest obecnie wyceniany na mniej niż… Grzegorz Krychowiak. Tak więc nawet, jeżeli jakimś cudem zdecydowałby się opuścić Real przed zakończeniem kontraktu, to klub nic na nim nie zarobi.
W środowy wieczór drużyna Carlo Ancelottiego zmierzy się z Chelsea w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. W normalnych okolicznościach byłaby to wielka szansa dla Hazarda na zmierzenie się z zespołem, w którym spędził swoje najlepsze lata. Wszystkie media rozpisywałyby się na jego temat. Tak jednak nie będzie, bo wątpliwe, żeby Belg zagrał choćby minutę w którymś z dwóch spotkań z The Blues. W końcu Ancelotti nawet z nim nie rozmawia, więc czemu miałby go wpuszczać na boisko w tak ważnym spotkaniu.
Czytaj więcej o zagranicznej piłce:
- Kręcidło: Ancelotti pozostawiony samemu sobie. Tylko on dba o swoje dobre imię
- Nie zadzieraj z Thomasem Müllerem
- Parking nie służy wyrównywaniu porachunków
Fot. Newspix