Żeby zagwarantować sobie miejsce w gronie zawodników uznawanych za najściślejszy światowy top, trzeba prezentować równą, wysoką formę przez lata. Marcus Rashford jeszcze tego nie dokonał. Jeśli jednak brać pod uwagę wyłącznie aktualną dyspozycję, niewielu jest piłkarzy lepszych od Anglika. Dzisiaj napastnik Manchesteru United po raz kolejny udowodnił, że znajduje się w nieprawdopodobnym wręcz gazie i zapewnił swojej ekipie kolejne trzy punkty w Premier League.
Tym razem ofiarą rozpędzonego Rashforda padło Leicester City.
Podsumujmy zatem ostatnie, pomundialowe tygodnie w wykonaniu gracza „Czerwonych Diabłów”:
- Premier League:
- gol i asysta z Nottingham Forest, gol z Wolverhampton, gol z Bournemouth, gol z Manchesterem City, bez gola i asysty z Crystal Palace, gol z Arsenalem, gol z Crystal Palace, gol z Leeds United, gol z Leeds United, dwa gole z Leicester City
- Puchar Anglii:
- gol i dwie asysty z Evertonem, bez gola i asysty z Reading
- Puchar Ligi Angielskiej:
- gol z Burnley, dwa gole z Charltonem, gol z Nottingham Forest, dwie asysty z Nottingham Forest
- Liga Europy:
- gol z Barceloną
Siedemnaście występów po powrocie z mistrzostw świata, szesnaście bramek i pięć asyst. Zaledwie dwa spotkania, w których nie zapisał na swoim koncie punkcika do klasyfikacji kanadyjskiej. Regularność Rashforda jest po prostu spektakularna. Dzisiejsza konfrontacja z Leicester nie była może popisem wyłącznie jednego aktora, ale nie mamy najmniejszych wątpliwości, że bez Anglika na szpicy ekipa Manchesteru United miałaby spore problemy z przyklepaniem triumfu.
Manchester United – Leicester City. Rashford się nie myli
Skąd te wątpliwości?
Ano narodziły się one już w pierwszej fazie meczy, gdy „Lisy” naprawdę ciekawie sobie na Old Trafford poczynały i można się nawet pokusić o stwierdzenie, że były bliżej wyjścia na prowadzenie. Kapitalnie między słupkami spisywał się jednak David De Gea. Szczególnie podobać mogła się jego parada przy strzale głową Kelechiego Iheanacho – hiszpański golkiper złożył się do interwencji z iście kocią zwinnością i tym sposobem uchronił swój zespół przed utratą gola. Tak czy owak, gospodarze otrzymali jednak kilka wyraźnych sygnałów ostrzegawczych, że jeśli zaraz nie podkręcą tempa, to przyjdzie im po prostu odrabiać straty.
„Lisy” naprawdę grały nieźle, ale wtedy błysnął Rashford. W swoim stylu – doskonałe wyjście na czystą pozycję,, uniknięcie pułapki ofsajdowej, a następnie spokojne wykończenie akcji. Brendan Rodgers będzie miał pewnie spore pretensje do Wouta Faesa, który tak naprawdę zainicjował atak Manchesteru United niechlujnym wybiciem piłki. Zresztą belgijski stoper narozrabiał też przy golu na 0:2. W 56. minucie Rashford podwyższył prowadzenie „Czerwonych Diabłów”, ponownie wybiegając za plecy obrońców do podania zagranego na wolne pole. Tym razem to Faes był tym zawodnikiem, który złamał linię spalonego.
Utrata drugiej bramki krótko po starcie drugiej połowy podcięła skrzydła gościom. O ile przed przerwą oglądaliśmy wyrównane widowisko, tak druga odsłona meczu przebiegała już wyraźnie pod dyktando podopiecznych Erika ten Haga. Sytuację totalnie uspokoił wprowadzony z ławki Jadon Sancho, który w 61. minucie spuentował golem znakomitą akcję kombinacyjną swojego zespołu. Z ekipy Leicester do reszty uszło wówczas powietrze.
Tym samym Manchester United umocnił się na trzecim miejscu w tabeli i traci już tylko trzy oczka do sąsiadów z City. Niekwestionowanym bohaterem jesieni w Premier League był Erling Haaland, ale teraz sezon wszedł w nową fazę. I postacią numer jeden angielskiej ekstraklasy stał się Marcus Rashford.
MANCHESTER UNITED 3:0 LEICESTER CITY
(M. Rashford 25′ 56′, J. Sancho 61′)
CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Trela: Oswajanie diabła wcielonego. Czy każda forma Superligi to czyste zło?
- Matematyka według Boehly’ego – licz zgodnie z błędem. Chelsea jako miliarder-filantrop
- Ten Hag: Zatrzymanie Rashforda to nasz priorytet
fot. NewsPix.pl