To już na pewno nie jest superszybki czerwony samochód, a rozklekotany wrak. Liverpool w tym sezonie zalicza wpadkę za wpadką, a jego głównodowodzący powoli zaczyna wyglądać, jakby nie wiedział jak naprawić swoją maszynę. W sobotę Brighton historycznie rozbił ekipę Juergena Kloppa.
Juergen Klopp nie bez przyczyny jest twarzą popularnej marki samochodów. Swoim usposobieniem reprezentuje cechy pożądane przez kierowców. Można na nim polegać. Staje na wysokości zadania, nawet w trudnych warunkach. Jest z jednej strony rodzinny, w jego objęcia rozpływali się najbardziej męscy piłkarze, a także eksplozywny. Nie da rady w kilka sekund dojść do setki, ale patrząc na jego wręcz bordową twarz pełną ekspresji po sukcesach bądź porażkach, można poczuć rosnącą adrenalinę. Niestety z tygodnia na tydzień jego entuzjazm w Liverpoolu gaśnie, a jego auto sprawia coraz więcej problemów.
Brighton – Liverpool: dokąd zmierza czerwone auto Kloppa?
W jego ruchach nie widać już tyle emocji. Ciężko dostrzec charakterystyczne białe (od wyjazdu do Anglii) zaciśnięte zęby. Nie ma rzucania czapką czy wyraźnego gestykulowania, w którą stronę mają poruszać się poszczególni zawodnicy. Trener jest coraz bardziej świadomy, że jego maszyna jest po prostu zepsuta i nawet taki mechanik jak Klopp nie jest w stanie na to wiele poradzić. W samochodzie Niemca można znaleźć wiele usterek. Kierownica nie ma wspomagania. W sobotę pomocnicy zupełnie przegrali środek pola zarówno w kreacji, jak i obronie. Szwankowała również skrzynia biegów. The Reds nie potrafili wrzucić tych wyższych. Problemem stale pozostaje konieczna wymiana, a w zasadzie sztukowanie, ważnych elementów jak silnik, wahacz, wtryski i inne istotne rzeczy samochodów, o których autor nie ma bladego pojęcia. Zastępcy Virgila van Dijka, Diogo Joty, Luisa Diaza czy Roberto Firmino zupełnie się nie sprawdzają.
Najdobitniej o problemach personalnych Liverpoolu świadczy fakt, że Alex Oxlade-Chamberlain wystąpił w czwartym ligowym meczu z rzędu w podstawowym składzie, co przytrafiło mu się po raz pierwszy od trzech lat. Nawet narzędzia sprowadzane z zagranicy nie pasują odpowiednio do specyficznego czerwonego auta Kloppa. Darwin Nunez, Cody Gakpo, Fabio Carvalho jak dotąd nie wpasowali się właściwe do maszyny niemieckiego menedżera. Dlatego Klopp, oglądając grę swojego zespołu, mógł jedynie załamywać ręce i liczyć w myślach czy zdoła jeszcze awansować do Ligi Mistrzów.
Z każdym kolejnym tygodniem oczekiwania kibiców z miasta Beatlesów ulegają weryfikacji. Już w zeszłym roku Klopp ogłosił, że Liverpool nie ma co marzyć o mistrzostwie Anglii. Teraz coraz mocniej można się zastanawiać czy uda się The Reds awansować do Champions League. Po osiemnastej kolejce strata do czołowej czwórki wzrosła do siedmiu punktów. Może się okazać, że przepustką do gry w Lidze Mistrzów będzie jej wygranie, choć o to, przy takiej grze jak w sobotę, nie będzie łatwo bowiem Brighton obnażył wszystkie problemy The Reds.
Batsman z Brighton
Mewy wyrastają na jedną z największych rewelacji obecnego sezonu Premier League. W składzie brakuje gwiazd. Drużynę mogła osłabić również strata menedżera Grahama Pottera, który budował tę ekipę przez ponad trzy lata. Jednak jego następca Roberto de Zerbi stworzył z Brighton jeszcze lepszą, błyskotliwą i zaskakującą drużynę. Już w pierwszej połowie spotkania zespół włoskiego szkoleniowca stworzył sobie wiele dogodnych okazji bramkowych. Do szczęścia brakowało niewiele, ale albo Trent Alexander-Arnold wybił piłkę z linii, albo Alisson Becker udanie zatrzymywał uderzenia, albo zbyt niecelnie strzelali napastnicy Mew.
Wszystko zmieniło się po przerwie. Brighton zaatakowało The Reds ze zdwojoną siłą i wykorzystało problemy rywali. Joel Matip, który zastępował kontuzjowanego van Dijka, stracił piłkę przed własnym polem karnym, co momentalnie wykorzystali miejscowi. Mewy potrzebowały tylko trzech podań, by Solomon March wpakował futbolówkę do niemal pustej bramki. Chwilę później “Solly” ponownie wprawił kibiców na Amex Stadium w ekstazę. Ten były krykiecista, niczym wytrawny batsman, precyzyjnie umieścił piłkę w bocznej siatce bramki Alissona uderzeniem zza pola karnego.
Nie był to koniec upokorzeń Liverpoolu w sobotnie popołudnie. Ani zmiany, ani próby indywidualnej motywacji zawodników przez Kloppa nie pomogły The Reds. Jeszcze przed końcem meczu Danny Wellbeck, napastnik, który przez lata był obiektem kpin w Wielkiej Brytanii, marnując wiele okazji bramkowych, jak dziecko ograł Joe Gomeza w polu karnym, przerzucając mu piłkę nad głową i strzelając trzeciego gola. Brighton zupełnie rozbiło The Reds. Nie dość, że było to dopiero piąte zwycięstwo nad Liverpoolem w historii, to dodatkowo najbardziej okazałe. Do tej pory Mewy potrafiły zdobyć dwie bramki w wygranym spotkaniu. Ponadto wyprzedziły ekipę Kloppa w lidze. Niemiec może coraz mocniej zastanawiać się, do jakiego warsztatu się udać, by za miesiąc nie odebrać srogiego lania od Realu Madryt w Lidze Mistrzów, a także jak poprawić swoją złą sytuację w Premier League.
Brighton – Liverpool 3:0 (0:0)
Bramka: March 47′ i 53′, Wellbeck 82′
WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU:
Fot. Newspix