Reklama

Brentford i duńska rewolucja Thomasa Franka

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

03 stycznia 2023, 17:16 • 8 min czytania 6 komentarzy

Drży przed nimi cała czołówka Premier League. Mały londyński klub, który ginie wśród innych, znacznie większych klubów umiejscowionych na mapie stolicy Wielkiej Brytanii, zaskakuje cały świat. Nie ma w nim bogatych sponsorów ani wielkiej historii, ale jest rozsądny plan i ludzie, którzy znają się na piłce. Tym najważniejszym jest Thomas Frank – człowiek, który za to wszystko odpowiada, a mało kto kojarzy w ogóle jego nazwisko.

Brentford i duńska rewolucja Thomasa Franka

Do niedawna rzadko się zdarzało, że ktoś, kto nie śledzi angielskiej piłki, kojarzył taki klub jak Brentford. Dziś sytuacja całkowicie się zmieniła, bo Pszczoły dzięki swojej ciężkiej pracy przebijają się do czołówki Premier League. A więc jednocześnie przebijają się do świadomości kibiców na całym świecie.

W paszczy lwa

Tak naprawdę o Brentford dało się usłyszeć już w poprzednim sezonie, kiedy to ten mały klub był beniaminkiem Premier League. Oznaczało to, że Pszczoły dosłownie i w przenośni wchodzą do paszczy lwa. Takie historie raczej rzadko dorabiają się happy-endu, ponieważ takie brutalne zasady tego biznesu, że nie ma zbyt wiele miejsca na romantyzm. Choć z drugiej strony, jeżeli to miejsce już gdzieś jest, to właśnie w sporcie. Piłka nożna wielokrotnie pokazywała nam, że zwycięstwa Dawidów nad Goliatami wciąż są możliwe. A pamiętajmy, że to przecież właśnie w Premier League kilka lat temu triumfowało… Leicester City.

Z takim właśnie nastawieniem do Premier League wchodziło Brentford. Nie było innego wyjścia, bo w przeciwnym wypadku londyńczycy staliby się kolejnym zespołem, który wejdzie do najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii i od razu z niej wyjdzie. Takie przypadki zdarzają się regularnie. Wystarczy spojrzeć na historię ostatnich sezonów w wykonaniu Fulham czy Norwich City.

Reklama

Tam jednak nie było klarownego pomysłu, żadnej ciągłości, a raczej nastawienie na utrzymanie za wszelką cenę i zarobieniu sporo pieniążków. Nikt nie myślał długofalowo, nikt nie skupiał się na robieniu “swojego”.

W Brentford było zupełnie inaczej. Premier League to dla każdego angielskiego klubu Święty Graal, ale mało kto potrafi po niego sięgnąć, nie mając z nim wcześniej styczności. A tak było w tym przypadku, bo przecież Pszczoły nigdy wcześniej w Premier League nie grały. Sam awans był już wielkim sukcesem. Każdy wynik ponadto, jak na przykład utrzymanie, byłoby już niezwykłą historią. I pewnie mogłoby się zakończyć bez tej niezwykłej historii, ale na szczęście w Londynie mieli Thomasa Franka.

Mieli i co najważniejsze – nie pozbyli się go. Na władze Brentford nie zadziałała gorączka związana z awansem i nikt nie zamierzał robić rewolucji. Uznano (słusznie), że na podbój Premier League zasługują ci, którzy doprowadzili drużynę do tego miejsca.

Trener – wizjoner

Thomasa Franka na Wyspach nie znał nikt. Kiedy w 2016 roku Duńczyk trafił pod skrzydła Deana Smitha jako jego asystent, znał go w zasadzie tylko sam Smith. A przecież nie powinno tak być, bo ten wcześniej nie pracował na jakiejś duńskiej prowincji, a w jednym z najbardziej utytułowanych klubów, czyli Broendby. Niestety zabrakło mu większego sukcesu, więc kojarzono go tylko w ojczyźnie. Najlepszy wynik, jaki osiągnął z klubem z przedmieść Kopenhagi to trzecie miejsce w lidze w sezonie 2014/2015.

Tam również postawiono na niego w celu stworzenia długofalowego projektu, ale miał on się zakończyć wsadzeniem czegoś do gabloty. Frank nie podołał i nie potrafił nawet powalczyć o krajowy puchar. Podobnie było z europejskimi pucharami, gdzie wziął raz udział w eliminacjach, ale przerżnął koncertowo z PAOK-iem Saloniki w ostatniej rundzie. To powodowało, że wzrastało napięcie pomiędzy nim a zarządem klubu – w szczególności głównym akcjonariuszem Broendby Janem Bechem Andersenem.

I właśnie ten konflikt doprowadził do absolutnie kuriozalnej sytuacji, która zakończyła się rezygnacją Franka. Andersen postanowił bowiem skrytykować anonimowo trenera na jednym z forów kibicowskich. Anonimowo, ale… nie do końca, bo użył w tym celu konta swojego syna. Wszystko wyszło na jaw w ekspresowym tempie. Współwłaściciel klubu przyznał się, że to on stał za niepochlebnymi wpisami i przeprosił, ale Frank nie zamierzał już dalej pracować w takiej atmosferze.

Reklama

Nie jest tajemnicą, że stosunki między Janem a mną były od czasu do czasu napięte, a po ostatnich dniach ogromnego zainteresowania mediów on i ja rozmawialiśmy. Na podstawie tej rozmowy zdecydowałem się zakończyć współpracę – powiedział Frank na pożegnalnej konferencji prasowej. Pomimo tego, że Frank przez niespełna trzy lata nie potrafił nic wygrać z klubem, to kibice żałowali, że zdecydował się odejść. Mienił im się bowiem jako trener z wizją. Zwolennik ofensywnego futbolu, ustawienia 1-4-3-3, które kochają Duńczycy i które stosował już wcześniej w młodzieżowych reprezentacjach. W jego ojczyźnie panowało przekonanie, że prędzej czy później znajdzie sobie pracę, w której znów będzie umiał wdrożyć swój pomysł i osiągnie wielki sukces.

“Tylko” asystent

Jakże znamienne jest to, że były trener jednego z największych i najbardziej utytułowanych klubów w Danii postanawia przenieść się na Wyspy Brytyjskie i zostać asystentem trenera w drugoligowym klubie. A taką właśnie drogę obrał Thomas Frank. Faktem jest, że nie mógł przebierać w ofertach, bo od marca do grudnia 2016 roku za wiele takich się nie pojawiło. Nic nie robiąc, nie da się zwojować świata, więc wato przyjąć nawet niespecjalnie atrakcyjną wizję asystowania Deanowi Smithowi w Brentford.

I właśnie w ten sposób zaczęła się przygoda Franka z Anglią. Faktem jest, że od razu na wejściu otrzymał obietnicę od władz Brentford, że w dłuższej perspektywie będzie głównym kandydatem do przejęcia stołka po Smithie, ale ten nie zamierzał się poddawać. Pszczoły pod ich wspólną batutą radziły sobie całkiem solidnie, bo przez cały okres współpracy obu panów utrzymywały się w górnej połowie tabeli. Drużyna nie robiła jednak żadnego postępu, co nieco zaczynało irytować Duńczyka. Na jego szczęście po Smitha dość niespodziewanie zgłosiła się… Aston Villa. Ten więc bez zastanowienia zwinął manatki i przeniósł się do Birmingham.

Frank przebierał nogami przez dwa lata i w końcu dostał swoją szansę. Postanowił zrobić wszystko po swojemu, więc przebudowa wymagała czasu. Nie obiecywał nikomu gruszek na wierzbie. Na początku nie wspominał nawet o przyszłym awansie do Premier League. Zdawał sobie sprawę, że trzeba najpierw znaleźć złoty środek.

Patrząc na skład Brentford w debiucie Franka można dojść do wniosku, że było na czym budować. Wystarczyło tylko dołożyć do tego kilka brakujących elementów. W końcu w tamtym zespole znaleźli się zawodnicy, którzy dziś już nie grają w tym klubie, ale są na poziomie Premier League. Neal Maupay, Ollie Watkins, Ezri Konsa. Później przez Brentford przewinął się jeszcze m.in. Said Benrahma. Wszyscy, to zawodnicy, którzy zrobili kariery.

Podbój Premier League

O spójności wizji i ciągłości projektu Thomasa Franka może świadczyć to, jak mało zmieniło się w Brentford w ostatnich latach. Oczywiście na początku doszło do rewolucji, bo Duńczyk musiał zrobić wszystko po swojemu. W drużynie pojawiło się sporo zawodników z Danii, ale trudno wskazać, żeby któryś transfer był nietrafiony.

16 października 2022 roku Thomas Frank poprowadził Brentford po raz 200. W pierwszym składzie na mecz z Brighton nie znalazł się ani jeden zawodnik, który grał w jego pierwszym meczu za sterami drużyny. Ale kiedy cofniemy się do 100. meczu, to już wygląda to zupełnie inaczej. A przecież realia były zupełnie inne.

Od debiutu do 100. meczu Thomas Frank wymienił wszystkie nazwiska w składzie. A od 100. meczu do 200? Zaledwie cztery… A mówimy tutaj o meczu w Championship w 2020 roku i meczu Premier League w roku 2022. Duńczyk najpierw przeprowadził całkowitą rewolucję w drużynie, wymienił niemal wszystkich zawodników i trzyma się tego do dziś. W tym czasie nie kombinuje również z ustawieniem i taktyką, tylko trzyma się kurczowo swoich założeń. Brentford występuje od kilku lat tylko w dwóch ustawieniach: 1-3-4-3 lub 1-4-3-3. Przy czym to drugie jest stosowane znacznie częściej.

W Brentford Thomasa Franka wszystko jest dostosowywane do wizji gry. W klubie nie ma pieniędzy na transfery, więc jedynie uzupełnia się skład o zawodników, którzy idealnie wpasują się w pomysł trenera. Ale przy okazji udaje się trafić też takie perełki jak Ivan Toney, który przecież już w debiutanckim sezonie w Championship pobił rekord strzelonych bramek, a w sumie w pierwszych 100 występach dla Pszczół zaliczył aż 55 trafień. Dziś chcą go u siebie największe kluby Premier League i niewykluczone, że faktycznie odejdzie po sezonie.

Podobną perełką jest choćby David Raya, którego raczej nikt nie podejrzewał o to, że wyrośnie na jednego z najlepszych bramkarzy w lidze. Jednak jego występy, szczególnie przeciwko tym największym, jak choćby w poniedziałek przeciwko Liverpoolowi pokazują, że nie jest kimś przypadkowym. Poza tym jest jeszcze duński duet w środku pola, czyli Norgaard – Jensen, ale też tacy żołnierze jako Rico Henry czy Ben Mee.

Thomas Frank obudował się ze wszystkich stron zawodnikami, którzy pójdą za nim w ogień. Dopasował wszystko pod swoją własną wizję gry, której jest wierny od burzliwych czasów pracy w Broendby czy nawet od duńskich młodzieżówek. Sprawił, że cały klub to jedna wielka rodzina, której ozdobą są kibice. Atmosfera na Gtech Community Stadium jest fantastyczna, o czym przekonali się już najwięksi.

I właśnie w ten sposób Brentford znalazło tu, gdzie jest. Udało się ominąć klątwę drugiego sezonu i sprawić, że ten obecny na razie jest jeszcze lepszy niż ten bezpośrednio po awansie. Siódme miejsce w tabeli po 18 meczach to scenariusz, którego nie przewidzieliby nawet najbardziej optymistycznie nastawieni fani. W dodatku po drodze udało się urwać punkty niemal całej śmietance Premier League, bo oprócz zwycięstw z Manchesterem United, Liverpoolem i Manchesterem City były jeszcze przecież remisy z Tottenhamem i Chelsea.

Porażka przytrafiła się tylko w spotkaniu z Arsenalem, ale akurat Kanonierom w tym sezonie również sprzyjają jakieś niebiańskie moce…

Czytaj więcej o Premier League:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
4
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Anglia

Anglia

Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League

Bartosz Lodko
1
Fabiański: Nie spodziewałem się, że tak długo będę grał w Premier League
Anglia

Takiego kryzysu Guardiola jeszcze nie miał. “Nie sądzę, żeby chciał odejść”

Patryk Stec
4
Takiego kryzysu Guardiola jeszcze nie miał. “Nie sądzę, żeby chciał odejść”

Komentarze

6 komentarzy

Loading...