Środowa prasa to echa wydarzeń po odpadnięciu z mundialu w reprezentacji Polski.
PRZEGLĄD SPORTOWY
To nie selekcjoner ustalał taktykę na mecz z Francją. Odsłaniamy kulisy tego, co działo się przed spotkaniem z obrońcą tytułu – w papierowym wydaniu na pierwszych stronach sprawa, którą internet we wtorek już przeżuł, wypluł i zweryfikował.
Czesław Michniewicz może i planował grać z Francją odważniej, co w porównaniu z meczem z Argentyną niewiele znaczy, ale z jego rozmów z piłkarzami wynikało, że to znowu ma być gra na 0:0. Nie spodobało się to głównie Piotrowi Zielińskiemu i Robertowi Lewandowskiemu, który oczywiście ma najwięcej do powiedzenia w grupie piłkarzy. Kapitan kadry postanowił działać sam. Lewandowski męczył się w grupowych meczach, coraz bardziej irytowała go defensywna taktyka obierana przez selekcjonera i uznał, że spotkanie z Francją to właściwy moment, by zmienić strategię na bardziej ofensywną. Chodziło głównie o to, by dać więcej przestrzeni Zielińskiemu, by mógł zająć się kreowaniem gry, bo do tej pory było to maksymalnie utrudnione. Spór o taktykę miał miejsce po gorących dyskusjach na temat podziału premii obiecanej przez premiera Mateusza Morawieckiego. Relacje kapitana z selekcjonerem już wtedy były napięte.
W praktyce wyglądało to tak, że selekcjoner prowadził zajęcia i odprawy, a kreatywni piłkarze w głowach układali własny pomysł na grę i rozmawiali o nim między sobą. Przed meczem z Francją Robert spotykał się „po godzinach” z ważnymi zawodnikami, pytał ich o zdanie, dyskutował. To nie tak, że przed 1/8 finału Lewandowski wszedł z selekcjonerem w ostrą polemikę w sprawach taktyki, zresztą chyba nikt w żadnej drużynie nie próbowałby tego robić. Wystarczyło po prostu, żeby piłkarze wyszli na boisko i zagrali po swojemu, inaczej niż wcześniej: odważniej, bez owianego złą sławą parkowania autobusu na własnej połowie czy w polu karnym. Najbardziej było to widoczne na przykładzie Zielińskiego, który wreszcie miał warunki do kreowania gry, brania odpowiedzialności za piłkę i poczynania ofensywne. Na odprawie do piłkarzy przemówił (z rzutnika) były selekcjoner Antoni Piechniczek – ostatni, który z seniorską reprezentacją zdobył medal dużej imprezy (3. miejsce MŚ 1982) i ostatni przed Michniewiczem, który na mundialu wyszedł z grupy. Też namawiał do większej wiary we własne siły i podkreślał, że Biało-Czerwoni nie ustępują Francuzom.
Polska powinna grać odważniej, bo osamotniony Lewandowski nie jest w stanie wiele wskórać – mówią sławy futbolu.
– W pierwszej połowie wasi piłkarze mieli okazje do wyjścia na prowadzenie. Grali wtedy bardziej ofensywnie i powinni byli wykorzystać to, że Francja gubiła się w obronie. Na drugą połowę Les Bleus wyszli już z odpowiednim nastawieniem i pasją. Świetnie zagrał zwłaszcza Kylian Mbappe – mówi Bixente Lizarazu.
Mistrz świata z 1998 roku przyznaje, że jeden moment meczu Francja – Polska był decydujący. – Piotr Zieliński to też świetny piłkarz, jednak nie wykorzystał sytuacji pod koniec pierwszej połowy, co miało wielki wpływ na wynik – nie ukrywa 97-krotny reprezentant Francji. Lizarazu zabrał także głos na temat gry Lewandowskiego. – Był osamotniony, nie miał nikogo do pomocy. Z tego co wiem, Polska grała dość defensywnie na tym turnieju, więc to nic dziwnego, że nie miał zbyt wielu okazji do strzelenia gola. Gdy dostajesz mało podań, trudno jest ci stworzyć coś samemu – usprawiedliwia polskiego kapitana były piłkarz Bayernu Monachium.
Chorwacja ma nowego bohatera. W starciu z Japonią Dominik Livaković obronił aż trzy rzuty karne w serii jedenastek.
Nic dziwnego, że cały kraj oszalał na punkcie golkipera Dinama Zagrzeb. A jeszcze przed turniejem zagraniczni eksperci wieszczyli, że Chorwacja ma słabe punkty na dwóch pozycjach: napastnika i bramkarza. Wychowany przez „Dziadka” Na takie opinie Željko Deda mógłby się tylko głośno roześmiać. Mógłby, bo nie doczekał chwili, gdy Livaković rozsławił swoje nazwisko. Deda – znany w kraju trener bramkarzy, w tym obecnego numeru jeden chorwackiej kadry – zmarł półtora roku temu na atak serca. Już dawno powtarzał jednak: „Dominik będzie wielki, pamiętajcie o tym”.
Poznali się w 2012 roku i właśnie „Dziadek”, jak nazywał swojego mentora Livaković, miał ogromny udział w rozwoju swojego wybitnego wychowanka. Starszy trener otoczył chłopaka opieką i codziennie dawał mu wycisk. Nieodłącznym elementem każdych zajęć był trening na piachu, który miał wzmocnić dynamikę bramkarza. Deda był bezlitosny – nie dawał chwili wytchnienia, wytykał błędy i krytykował każde nieudane zagranie podopiecznego. Po niektórych sesjach Dominik z wycieńczenia wracał do szatni na kolanach, bo nie miał sił wstawać. Ale z Dedą było tak, jak z najbardziej wymagającym nauczycielem w szkole – zyskał największy szacunek. Livaković nie ukrywa, że właśnie temu szkoleniowcowi zawdzięcza w życiu najwięcej. Do tego stopnia, że dwa lata temu wraz z kolegą, który również pobierał nauki u Dedy, zrzucili się na nowy samochód dla trenera, bo dotychczasowy ze starości odmawiał już posłuszeństwa.
Radosław Kałużny uważa, że mundial przerósł Roberta Lewandowskiego, co pokazała także sprawa z premiami.
Radosław Kałużny (były pomocnik piłkarskiej reprezentacji Polski, komentator Przeglądu Sportowego Onet): Obserwując to zamieszanie, poniosło mnie, choć od dawna staram się podchodzić do piłki bez emocji. Poniosło mnie zachowanie Roberta Lewandowskiego. Wiadomo, jest genialnym piłkarzem i tak dalej, jednak jego pozaboiskowe zachowanie było po prostu żenujące. Najpierw wypala coś o braku radości z gry, strzelając zza węgła do Czesława Michniewicza, a później okazuje się, że zamiast skoncentrować się na piłce i mundialu, wykłócał się z selekcjonerem o pieniądze.
Ale wy też, przed mistrzostwami świata w 2002 r. mieliście swoje za uszami. Handryczyliście się o pieniądz z PZPN, a wpadliście też na pomysł, by redakcje miały płacić wam za wywiady.
Oczywiście, że tak było, ale zauważ, że my awanturowaliśmy się przed mundialem, a nie w jego trakcie. Do Korei polecieliśmy, wiedząc, na czym stoimy w kwestiach premiowania i pieniędzy z reklam. Liczyła się wyłącznie piłka i boisko, a nie sakiewka. Pomijam, że i tak zostałem zrobiony w… no wiadomo w kogo, lecz to miało miejsce dopiero po mistrzostwach.
Robert po Katarze powinien zrobić rachunek sumienia. To gdybanie, lecz wykorzystując karnego z Meksykiem, sprawiłby, że po wyjściu z grupy nie wpadlibyśmy na Francuzów. A z kolei w spotkaniu przeciwko Francuzom Roberta nie było, nie istniał. Bartosz Bereszyński, Matty Cash, Piotr Zieliński i Wojciech Szczęsny. Ci nas napędzali. Niestety, Robert nie brał w tym udziału, nie dał wsparcia. Widać było po nim, że jest kompletnie zestresowany, zagubiony, wystraszony i po tym, jak wykonywał tego pierwszego karnego. Jakieś niekontrolowane podskoki, nędzny strzał, obroniony zresztą. Powtarzam – to znakomity zawodnik, a nie jakiś kopacz, którym ja byłem, ale szczerze mówiąc, pijany Kałużny lepiej by tego karnego uderzył. Mundial Roberta przerósł.
Co Kiko Ramirez może dać Wiśle Kraków jako dyrektor sportowy?
Wydaje się, że jedynym racjonalnym argumentem jest wiara w to, że Hiszpan nie zatracił zdolności w wyszukiwaniu piłkarskich perełek na hiszpańskim rynku. Choć pracował w Krakowie niespełna rok, był autorem kilku naprawdę niezłych jak na polskie realia transferów. To za jego kadencji pod Wawel trafi li m.in.: Carlitos, Jesus Imaz, Ivan Gonzalez, Pol Llonch czy Zoran Arsenić. Jego angaż jasno zdaje się nakreślać kierunek, w którym Wisła przede wszystkim szukać będzie wzmocnień przed rundą wiosenną.
Pośrednio potwierdzają to w krakowskim klubie. – Tak naprawdę w sporcie ryzyko jest zawsze, niezależnie od obszaru, w którym podejmowane są decyzje. Postawiliśmy na Kiko Ramireza, wierząc w jego umiejętności i pozytywną współpracę. Wcześniejsze dobre ruchy transferowe, które obroniły się na ligowych boiskach, rzeczywiście miały wpływ na podjęcie pracy z Hiszpanem. Dążyliśmy do tego, aby nawiązać współpracę z osobą umiejącą nie tylko odpowiadać za pozyskiwanie zawodników, ale także czuwać nad pionem sportowym klubu – przekazała nam Karolina Kawula, rzecznik prasowa Wisły.
Antoni Bugajski uważa, że Arkadiusz Milik to cichy przegrany mundialu w polskiej reprezentacji.
Arkadiusz Milik mógł być jednym z bohaterów piłkarskiej reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w Katarze. Nie potrafił sobie jednak pomóc i nie pomógł mu Czesław Michniewicz. Niby selekcjoner nie jest od tego, by piłkarze w doskonałych humorach spełniali indywidualne marzenia, ale tutaj chodzi o coś odwrotnego. Spełniający się Milik na boisku działałby w interesie drużyny, a więc również selekcjonera.
W natłoku analiz, ocen i komentarzy dotyczących występu Biało-Czerwonych, a jeszcze bardziej wokół samego Czesława Michniewicza, ten wątek trochę ginie. Kto by się przejmował Milikiem, jeżeli płonie cały las. Zbyt wiele spraw nie zadziałało w fazie grupowej, by teraz uznawać, że nawet bardzo dobra gra napastnika Juventusu mogłaby cokolwiek zmienić. Był moment, kiedy Milik mógł jednak dać naszej drużynie nowy impuls. Nawet go dał, bo w meczu z Arabią Saudyjską (2:0) pojawił się w wyjściowym składzie. Jako wsparcie dla Roberta Lewandowskiego działał za jego plecami, ale też schodził do boku. Dla “Lewego” taki piłkarz to duże wytchnienie. Ileż razy on opowiadał, że chciałby grać z drugim napastnikiem, bo wtedy zyskuje więcej swobody, łatwiej mu się urwać, bo obrońcy muszą mieć oczy dookoła głowy, uwagę dzielą na dwóch snajperów.
SPORT
Wydaje się, że „afera premiowa” w reprezentacji Polski dobiegła końca. Mimo wielu sprzecznych komunikatów, także ze strony samego rządu,
piłkarze państwowych pieniędzy prawdopodobnie nie dostaną.
Gdy temat ujrzał światło dzienne, wywołał uzasadnioną falę krytyki. Oto bowiem, gdy w kraju szaleje inflacja, ceny i koszty życia wciąż rosną, a ludzie bynajmniej się nie bogacą, premier miał obiecać piłkarzom państwowe pieniądze za coś, co niczym wyjątkowym w skali globalnej nie jest i w praktyce – nie oszukujmy się – nic nikomu poza satysfakcją nie daje. Całkiem uzasadniona była irytacja innych środowisk sportowych, które o takich środkach mogą pomarzyć, mimo że osiągają lepsze wyniki niż piłkarze, np. siatkarze. Zresztą sami futboliści biedni nie są, bo większość z nich to przecież milionerzy. Kolejna sprawa jest bardziej formalna – jak w ogóle te pieniądze z budżetu miałyby być zawodnikom przekazane? Na jakiej podstawie? Bo – a to jeszcze jedna rzecz – poza „zabawą” znalazł się prezes PZPN-u Cezary Kulesza.
Piłkarski szef wściekł się, ponieważ cała rzecz miała odbyć się z pominięciem Związku, a więc w praktyce za jego plecami. Sprawę próbował rozjaśnić rzecznik rządu Piotr Mueller. Najpierw skrytykował media za powielanie nieprawdziwych informacji i wzbudzanie negatywnych emocji, a następnie przyznał, że rząd chce wspierać polski futbol (infrastruktura, szkolenie itp.). Ów pieniądze mają zostać wypłacone w ramach funduszu, a będzie to suma większa niż 30 mln złotych. Może nawet „grubo ponad 100 mln”. Problemy są jednak trzy. Po pierwsze, medialne informacje jednak nie były tak nieprawdziwe, jak twierdził rzecznik. Po drugie, nie odpowiedział wprost na pytanie, czy piłkarze dostaną jakieś pieniądze bezpośrednio do kieszeni, czy też nie. Po trzecie zaś, powstanie funduszu finansującego futbol jest kłopotliwe o tyle, że w praktyce takowy… już istnieje. Nazywa się Funduszem Rozwoju Kultury Fizycznej, a PZPN otrzymał od niego w tym roku ok. 50 mln zł. W praktyce więc to, o czym mówił Mueller, już w jakiejś formie istnieje. Jednak niewykluczone są rzecz jasna jakieś przyszłe zmiany.
Mistrzostwa świata to nie tylko boisko, ale też to, co dzieje się poza nim. Korespondencja Michała Zichlarza.
Na mundial do Kataru przyleciały setki tysięcy fanów z całego świata. W porównaniu z poprzednimi mistrzostwami, teraz turniej odbywa się praktycznie w jednym mieście, w stolicy kraju Doha. Gospodarze muszą zadbać nie tylko o dobrą organizację meczów, ale też o to, żeby przybysze z całego świata mieli co robić w wolnym czasie – stąd liczne koncerty, imprezy towarzyszące czy specjalne strefy kibica. Są też takie miejsca, jak fantastyczne Muzeum Narodowe położone nad morzem, gdzie można sporo się dowiedzieć o kraju, który organizuje XXII MŚ.
Muzeum mieści się przy końcowej stacji metra „gold line”. Już sama jego fantastyczna architektura imponuje. Inspiracją dla kształtu bryły futurystycznego budynku był kwiat róży pustyni. Obiekt i na zewnątrz, i wewnątrz robi piorunujące wrażenie! Zbudowany jest z dysków, z których największy ma średnicę 87 metrów. Przy budowie trzeba było się naprawdę nagłowić, ale architektura wielu obiektów w Katarze, włączając w to stadiony, zapiera dech w piersiach. Wejście do muzeum to koszt 100 katarskich riali, czyli ok. 120 złotych, ale warto poświęcić tę sumę. Zresztą w przypadku akredytowanych dziennikarzy na mundial, jak każde dobre muzeum na świecie, także to w Doha oferuje żurnalistom bezpłatne wejścia. Sara, pani, która wszystkim się zajmuje, prosi tylko o kontakt w przypadku publikacji materiału z menedżerem muzeum. Zdecydowanie polecam to miejsce tym, którzy wylewają kalumnie na kraj organizatora mistrzostw. Można się naprawdę dokształcić i lepiej zrozumieć i kraj, i tę część świata, gdzie też zachodzą szybkie zmiany.
Kibice GKS-u Katowice znów zawitali na posiedzenie Komisji Kultury, Promocji i Sportu, by rozmawiać z radnymi o sytuacji klubu i konflikcie z prezesem Markiem Szczerbowskim. – Chcecie mieć wpływ na funkcjonowanie klubu, a nie chcecie odpowiedzialności – mówił kibicom wiceprezydent Waldemar Bojarun.
Bojarun: – Ten konflikt może być rozwiązany w szybki i prosty sposób: gdy stowarzyszenie kibiców potępi wydarzenia, które miały miejsce na stadionie podczas meczu z Widzewem. Kiedy tylko zostanie to jasno i czytelnie zrobione – potępienie aktu, którego nie tolerujemy na obiektach miejskich – wtedy konflikt zostanie zażegnany. Zależy nam, by stadion był pełny, a nie pusty. Gdy tylko kibice będą chcieli, to wrócą. Przecież nikt nie trzyma ich poza obiektem. Piłeczka jest tylko po jednej stronie. Oczekujemy na ruch ze strony stowarzyszenia kibiców, potępienia konkretnych działań. Wtedy sytuacja zostanie rozwiązana. Klub ma swojego właściciela, właściciel postawił konkretny warunek i należy go wypełnić.
Wniosek radnej WnękGabor nie został uwzględniony, a harmonogram prac komisji bez punktu o „okrągłym stole ws. GieKSy” przegłosowano. Za było ośmiu radnych, przeciw – jedynie radne Wnęk-Gabor i Patrycja Grolik.
Kibice skomentowali słowa wiceprezydenta Bojaruna stwierdzeniem: „Szanowny panie prezydencie, jak pan dobrze wie, to nie jest clou konfliktu”. W temacie sporu wokół GieKSy stale mówi się o kwietniowej zadymie z meczu z Widzewem, po której Bukowa została zamknięta na cztery kolejki. Klub i miasto oczekują od kibiców symbolicznego odcięcia się od tych wydarzeń, ale kibice zwracają uwagę – i to właśnie w ich oczach jest clou konfliktu – że wymaga się od nich czegoś dużo poważniejszego, a więc wzięcia jako „SK1964” odpowiedzialności za zachowanie wszystkich kibiców. Ktoś może powiedzieć: „Gdy tylko kibice zechcą, kupią bilety i wrócą na trybuny”, ale teraz nie jest to takie proste. Bez porozumienia z klubem trudno będzie współpracować choćby w zakresie korzystania na stadionie z pomieszczenia na flagi, akcesoria. Owszem – przeciętny zjadacz chleba może uznać to za fanaberię, ale w świecie kibicowskim nie da się bez tego egzystować, to norma w każdym klubie. Poza tym – wyjazdy. Fanatycy GieKSy chcieli jechać na derby do Chorzowa, lecz klub nie autoryzował im listy wyjazdowej, bo nie spełnili warunków porozumienia m.in. w zakresie wzięcia odpowiedzialności za zachowanie grupy – a nie tylko „symbolicznego” odcięcia się od Widzewa, będącego tyleż mile widzianą, co mimo wszystko pustą dyplomacją. Dlatego zgoda między kibicami a klubem jest potrzebna, by jedni mogli normalnie funkcjonować i wspierać drugich”.
Kwestia tej odpowiedzialności była jednym z wątków listu otwartego do radnych, sporządzonego przez „SK1964”, a podpisanego przez prezesa Piotra Koszeckiego. Zaznaczono, że „SK1964” to organizacja non-profit, która nie może brać odpowiedzialności za zachowanie wszystkich kibiców na stadionie, bo nie ma ku temu narzędzi, monitoringu czy prawa odwoływania się od kar. Radna Wnęk-Gabor: – Śledząc historię działania stowarzyszenia wiemy, że tym ludziom zależy na klubie. Nie można tych ludzi, którzy non-profit poświęcają prywatny czas dla idei, pasji, obciążać odpowiedzialnością za wszystkich kibiców. To klub ma narzędzia, by dbać o bezpieczeństwo.
FAKT
Grzegorz Lato o nagrodach dla piłkarzy.
(…) Ostatecznie jednak tych premii może nie być. Czy w ogóle należą się reprezentacji specjalne nagrody od premiera?
Słyszałem, że to była tylko taka luźna propozycja. Taka sama jak spotkanie Lewandowskiego z szefem rządu. Ciekawe, kiedy miałoby do niego dojść, skoro Robert prosto z Kataru wyjechał z rodziną na wakacje. Ktoś puścił bąka i zrobiła się medialna burza…
Jaką ocenę w skali szkolnej od 1 do 6 wystawiłby pan reprezentacji Polski za cztery mecze w mistrzostwach świata?
Dwóję z plusem. Kiedy po przegranej 0:2 z Argentyną wyszliśmy z grupy, pojawiły się głosy, że była to zwycięska porażka. Po tak beznadziejnej grze byli tacy, którzy się cieszyli?! Dla mnie to niepojęte. Powinni się puknąć w głowę, zamiast mówić takie bzdury.
SUPER EXPRESS
Zaczynają się spekulacje, kto może zostać nowym selekcjonerem. Wraca temat Andrija Szewczenki?
Wówczas przeszkodą w zatrudnieniu byłego selekcjonera reprezentacji Ukrainy (doprowadził ją do ćwierćfinału EURO 2020) okazał się jego kontrakt z klubem Serie B, Genoą. Co prawda w styczniu 2022 r. Szewczenko przestał prowadzić tę drużynę, ale jeszcze do czerwca 2024 r. ma gwarancję otrzymywania wynagrodzenia od Włochów! Ito znacznie przewyższającego to, które mógłby zaoferować mu PZPN.
Być może jednak po rocznym okresie rozbratu z ławką trenerską legenda ukraińskiej piłki będzie bardziej skłonna do negocjacji z polskimi działaczami. Kwestia ewentualnego rozwiązania umowy leży jednak po stronie Szewczenki. Związek nie zamierza płacić za niego odstępnego. Na giełdzie pojawiły się również inne nazwiska. Po odpadnięciu Czerwonych Diabłów z mundialu z reprezentacją Belgii pożegnał się Hiszpan Roberto Martinez (49 l.), który prowadził ją od ponad sześciu lat i ma z nią w dorobku brązowy medal mundialu w Rosji. Wolny jest także znakomity Argentyńczyk Marcelo Bielsa (67 l.), w lutym zwolniony z Leeds United. Tyle że w tej chwili pewnie bliżej mu do reprezentacji Urugwaju, również osieroconej po odpadnięciu z mundialu.
Fot. FotoPyK