W środowej prasie sporo o reprezentantach Polski, którzy mają ostatnie chwile na przekonanie do siebie Czesława Michniewicza przed mundialem w Katarze.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Tomasz Pasieczny opowiada o kursie PZPN dla dyrektorów sportowych
Po co PZPN organizuje kurs dla dyrektorów sportowych? Brakuje im wiedzy?
Najlepsi ludzie w swoich branżach dokształcają się całe życie. Wyszliśmy z założenia, że biorąc pod uwagę, jakie możliwości ma PZPN na przykład w dostępie do zagranicznych ekspertów, możemy kształcić kadrę i podnosić przez to poziom polskiej piłki. Ja sam, choć koordynuję kurs, jestem też jego jednym z uczestników, więc najlepiej widzę, jak wielkie możliwości nauki stoją przed nami.
Dlaczego akurat teraz PZPN organizuje taki kurs?
Od dłuższego czasu dużo mówiło się o takiej potrzebie. Zastanawiano się, kto taki kurs powinien organizować, jednak nic z tego nie wychodziło. Aż wziął to na siebie PZPN i bardzo dobrze. Może zabrzmi to górnolotnie, ale walczymy o rozwój polskiej piłki nożnej. Nie mam na myśli tylko sukcesu reprezentacji lub klubów, ale również rozwój kadr. Dlatego wydaje mi się, że kurs był bardzo potrzebny. To dopiero pierwsza edycja, planowane są kolejne. Już głośno się mówi, żeby w przyszłości ukończenie kursu przez dyrektora sportowego było wymogiem licencyjnym. To ma być kolejny krok w procesie profesjonalizacji klubów.
Pierwsza sesja miała miejsce w Szkole Trenerów PZPN w Białej Podlaskiej. Kolejne też tam się odbędą?
Być może zakończymy tam jeszcze kurs. Jeżeli chodzi o wszystkie inne sesje, to będziemy jeździć po Polsce i korzystać z gościny klubów, które same nas zapraszają i prawdopodobnie traktują to też jako pewnego rodzaju wyróżnienie. Idea jest taka, że jeśli jakiś klub gości kursantów, to jednocześnie dostaje też czas, by podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem. Na wiosnę chcemy zorganizować sesję zagraniczną i też nie planujemy iść w topowe marki z Anglii lub Hiszpanii, prędzej w klub na przykład z Holandii lub Belgii.
Uczestnictwo w kursie kosztuje 15 tysięcy złotych. Wydaje się dużo.
Tyle że naszym celem nie jest zarabianie na nim. Kurs ma się samofinansować i opłaty idą na jego organizację i jak najwyższą jakość. Zgłoszeń było bardzo dużo, więc cena chyba ludzi nie przeraziła.
Radosław Kałużny komentuje poniedziałkową galę Złotej Piłki
Benzema Złotą Piłkę dostał zasłużenie. Za nim genialny sezon. Wygrał Ligę Mistrzów, mistrzostwo Hiszpanii, błyszczał. A pozostałe nagrody powinni wręczać w cyrku albo podczas gali kabaretowej (***). Za co na drugim miejscu znalazł się Sadio Mane? Generalnie nie jestem jego fanem. Piłkarsko mi nie „podchodzi”, a tych kilka goli, które strzelił w Bayernie, to i ja bym zdobył, mając takich kolegów w zespole. Oczywiście gra w Bayernie nie miała wpływu na jego „wicemistrzostwo” w tym plebiscycie, dostał je za występy w Liverpoolu.
Nie czarujmy się – czwarte miejsce Roberta Lewandowskiego to nieporozumienie. Powinien znaleźć się na podium. Nadal będę się upierać, że nigdy nie dostanie Złotej Piłki, ponieważ jest Polakiem. A nasza piłka, wyłączając pozycję Roberta, nie jest w świecie specjalnie znana, popularna i ceniona. Gdyby nie Lewy, nikt by się o niej nie zająknął. W moich czasach było jeszcze gorzej, bo nie mieliśmy takiego kozaka i ambasadora, jak Robert. Jednak dla kibica czy dziennikarza z Ameryki Południowej, Australii albo Afryki, polski futbol to tak znany temat, jak osiągnięcia aktorskie Radka Kałużnego w Hollywood.
Sobolewski nie odmienił Wisły Kraków
Odkąd Radosław Sobolewski został pierwszym trenerem Wisły, jego zespół zdobył dwa punkty w dwóch meczach. To z pewnością nie jest wymarzony początek pracy nowego szkoleniowca, ale jeśli spojrzymy na rywali (ŁKS i Bruk-Bet Termalica Nieciecza), to ten dorobek uznać można za mały sukces. Innego zdania są kibice Białej Gwiazdy. Ich cierpliwość, która ostatnio jest co chwilę wystawiana na próby, się kończy, a przekonał się o tym bramkarz Wisły Mikołaj Biegański.
Tylko trzy zdobyte punkty w ostatnich siedmiu meczach tylko spotęgowały zdenerwowanie kibiców z Reymonta. Po meczu z Termaliką odczuł to bramkarz Wisły. Podczas udzielania wywiadu telewizji Polsat w stronę Mikołaja Biegańskiego leciały z trybun niemiłe i niecenzuralne słowa. Młody piłkarz miał problem ze skupieniem się na pytaniach dziennikarza. – Presja kibiców nie pomaga, ale jest jak jest. Musimy sobie radzić z takimi zachowaniami – powiedział Biegański. Akurat do niego kibice nie powinni mieć pretensji. 20-latek należy do najlepszych bramkarzy ligi i dotychczas zachował sześć czystych kont, co jest (wspólnie z Dawidem Kudłą z GKS Katowice) najlepszym wynikiem na zapleczu Ekstraklasy.
Sobolewskiemu nie pomaga sytuacja kadrowa Wisły. Od dłuższego czasu z powodu kontuzji grać nie mogą Jakub Błaszczykowski, Alan Uryga i Zdenek Ondrašek. W połowie września urazu doznał też Michał Żyro i chociaż trenuje już z zespołem, to nie będzie brany pod uwagę w kontekście dzisiejszego meczu Fortuna Pucharu Polski z Puszczą Niepołomice. Podobnie sytuacja ma się z Michaelem Pereirą. Do zdrowia wrócił za to Igor Łasicki. Stopera zabrakło w spotkaniu z Termaliką, ale na mecz PP będzie gotowy.
SPORT
Mikael Ishak goni legendy
Jak przypomniała oficjalna strona „Kolejorza”, dla mającego bliskowschodnie korzenie zawodnika były to odpowiednio bramki numer 49 i 50 dla Lecha. Daje mu to pozycję numer 16 na liście najskuteczniejszych w historii “Dumy Wielkopolski”. Tyle samo trafień co Ishak ma Karol Śmiłowski, który gole dla “Kolejorza” zdobywał w latach 60., głównie na zapleczu ekstraklasy. To też ciekawa i warta przypomnienia postać, bo pochodząca z Górnego Śląska. Piłkarz urodzony w 1938 r. w Katowicach, był wychowankiem Ligocianki Ligota. Potem przeniósł się za Brynicę i strzelał dla Zagłębia Sosnowiec, aż w końcu trafił do stolicy Wielkopolski. W Lechu występował w latach 1962-70. “Ruchliwy, szybki skrzydłowy w klasycznym stylu – bieg, drybling, centra, ale w bardzo efektownej oprawie. Ceniony i lubiany przez poznańskich kibiców” – pisał o Śmiłowskim w piłkarskiej encyklopedii red. Andrzej Gowarzewski.
A Ishak wkrótce dogoni jeszcze większe legendy Lecha. 51 trafień ma Jarosław Araszkiewicz, który z „Kolejorzem” mistrzostwo wywalczył kilka razy w latach 80.i 90. Z kolei 52 gole ma król strzelców olimpijskiego turnieju 1992 w Barcelonie Andrzej Juskowiak, a o jednego więcej Jerzy Podbrożny. 65 bramek zdobył wspomniany już Gytkjaer i tylko patrzeć, jak Ishak go wyprzedzi. Wszystko oczywiście będzie też zależało od tego czy działacze zdołają przedłużyć z nim kończący się w czerwcu przyszłego roku kontrakt. Rozmowy trwają, a ma to ponoć być rekordowa umowa w historii naszej ligowej piłki – kwota znacznie powyżej 200 tys. złotych za miesiąc! Ishak pokazuje jednak, że wart jest wielkich pieniędzy
Bielica wraca do łask Bartoscha Gaula
W starciu z Lechem sztab trenerski Górnika postawił między słupkami na Daniela Bielicę. Dla pochodzącego z Zabrza golkipera był to, licząc mecz w Pucharze Polski z Ruchem Chorzów, występ numer 3 w bieżących rozgrywkach. Wcześniej zagrał z Legią przy Łazienkowskiej w zremisowanym 2:2 spotkaniu i tak jak w Warszawie – również w niedzielę Bielica należał do jasnych punktów swojej drużyny.
W przypadku 23-latka jest prawie dokładnie tak, jak rok temu. Też ściągnięto mu wtedy doświadczonego bramkarza, jakim był Grzegorz Sandomierski, który bronił przez większą część jesieni. Potem jednak trener Jan Urban przekonał się do Bielicy i wychowanek Zaborza Zabrze „wygryzł” ze składu bardziej doświadczonego kolegę.
Porównując liczbę celnych strzałów do puszczonych goli, to na razie Bielica z procentem obronionych strzałów jest lepszy od swojego starszego o trzy lata kolegi. Na pewno w meczu z Wartą w Grodzisku w niedzielne południe Bielica będzie numerem 1. Ciekawe, czy w czwartkowej pucharowej grze przy Bukowej z GieKSą sztab trenerski „górników” postawi na Brolla, czy jednak da szansę Bieicy, który ostatnio przecież łapał mniej? Na pewno rywalizacja o miejsce między słupkami bramki Górnika będzie w końcówce pierwszej części rozgrywek zażarta.
Premier League znów bez Polaków
Cash, Bednarek, Moder i Klich. Taka czwórka zawodników – gdyby wszystko było w porządku – mogłaby śmiało wyjść w podstawowym składzie na pierwszy mecz mundialu w Katarze przeciwko Meksykowi. W zaistniałych okolicznościach wydaje się, że pewniakiem jest wyłącznie pierwszy z wymienionych. Trochę na pocieszenie całkiem dobre wieści napływają z zaplecza angielskiej ekstraklasy, gdzie przecież potencjalni uczestnicy mistrzostw również występują. Nie jest ich wielu, ale w przeszłości bywało, że na 2-3 w kontekście reprezentacji – i to do gry – można było liczyć. Teraz mowa chyba tylko o jednym nazwisku. Chodzi o Krystiana Bielika, który zagrał w barażu ze Szwecją. Później jego drużyna, Derby County, spadła z Championship i Czesław Michniewicz wyraził się jasno: „Z trzeciej ligi na mundial nie pojedziesz”. Bielik wziął sobie słowa selekcjonera do serca, znalazł miejsce w Birmingham i… doznał kontuzji.
Nie grał w reprezentacji we wrześniu, ale wrócił już do pełni sił i prezentuje się coraz lepiej, a jego zespół po fatalnym początku sezonu zaczyna piąć się w tabeli. – Krystian jest najlepszym pomocnikiem w Championship. To wielkie szczęście, że gra dla nas. Chcemy sprawić, by poleciał na mundial i pomóc mu w tym. To wyjątkowy zawodnik. Chciałbym, żeby został u nas na dłużej – powiedział John Eustace, menedżer Birmingham. Takie słowa, chwalące polskiego zawodnika za grę na angielskich boiskach – poza Łukaszem Fabiańskim i czasami Mattym Cashem – słyszy się w tym sezonie rzadko.
SUPER EXPRESS
Maciej Szczęsny uważa, że wciąż nie mamy drużyny na mecz z Meksykiem
Zdaniem Macieja Szczęsnego to… silna ławka rezerwowych może zadecydować u sukcesie w pierwszym meczu. – Pamiętam nasz mecz z Meksykiem pięć lat temu, tam rezerwowy był tak samo dobry jak ten z pierwszego składu. U nas tak nie ma – mówi były reprezentant Polski. – Porażka 0:1 przed pięcioma laty w Gdańsku to był najniższy wymiar kary. Przypominam sobie, że Meksykanie zrobili wtedy pięć lub sześć zmian i każdy wchodzący z ławki był przynajmniej tak dobry i rozumiejący się z innymi jak ten, co schodził z boiska. My tak wyrównanej drużyny nie mamy, abstrahując od problemów kadrowych czy zdrowotnych. A tych też nie brakuje. Zakładając, że nie będziemy jednak mieć żadnych kłopotów, to i tak nie mamy wyrównanej drużyny. Na turnieju wyrównany skład i silna ławka będą języczkiem uwagi – dodał Szczęsny.
W takim razie po co jedziemy do Kataru? – To jasne, że muszą wyjść z grupy, i dobrze by było, gdyby kolejny mecz również wygrali. Miejmy nadzieję, że z jakimś renomowanym rywalem. Wtedy można powiedzieć, że liczna część tej reprezentacji przełożyła swój talent i pozycję w świecie piłkarskim na wynik, bo inaczej będzie wielka smuta – dodał Szczęsny.
Filip Szymczak wzoruje się na Mikaelu Ishaku
Ostatnio Szymczak był bohaterem meczu z Hapoelem w Lidze Konferencji. W Beer Szewie uratował remis 1:1. – Bramka w Izraelu? Właściwie już o niej… zapomniałem – stwierdził Szymczak. –Mam tylko nadzieję, że teraz będzie ich więcej. Wiem, że potrafię strzelać gole. Zdobywałem je na każdym szczeblu, na którym występowałem. Teraz czas na ekstraklasę. Jestem pewien, że również tutaj zacznę je zdobywać regularnie – mówi napastnik, który czeka na premierowe trafienie w lidze.
Ubiegły sezon spędził w pierwszoligowym GKS Katowice, gdzie zdobył 11 bramek dla ekipy z Bukowej. Wypożyczenie do pierwszej ligi dało mi wiele, bo przez rok grałem bardzo regularnie – tłumaczy. – Do tego strasznie ważna była zmiana otoczenia, umiejętność adaptowania się w nowych warunkach, bo to był mój pierwszy klub poza Poznaniem – wylicza atuty tego ruchu. Nie kryje też, że wielką przygodą i nauką są dla niego występy u boku kapitana Lecha. Mikael Ishak to świetny zawodnik, nie tylko od zdobywania bramek i przesądzania losów meczów – wyjawia. – Ciężko pracuje w defensywie, pomaga drużynie w każdym możliwym aspekcie, również poza boiskiem. Warto brać z niego przykład i się na nim wzorować! – podkreśla nadzieja mistrza Polski.
FAKT
Nic ciekawego.
Fot. Newspix