Reklama

PRASA. Dyrektor Rakowa: To nie jest tak, że Slavia musi, a my możemy

redakcja

Autor:redakcja

25 sierpnia 2022, 08:14 • 9 min czytania 13 komentarzy

Czwartkowa prasówka siłą rzeczy niemal w całości skupia się na pucharowych rewanżach Rakowa i Lecha.

PRASA. Dyrektor Rakowa: To nie jest tak, że Slavia musi, a my możemy

PRZEGLĄD SPORTOWY

Raków Częstochowa przystępuje do kolejnego, najważniejszego spotkania w swojej historii. W czwartek w Pradze zmierzy się ze Slavią w rewanżu IV rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy.

W budżecie środki od chińskiego właściciela stanowią kilka procent – tyle, ile musi wpaść z tytułu już podpisanych umów. Nic ekstra. Dlatego praski klub oparł się na wpływach z UEFA oraz transferach wychodzących. W ostatnich latach sprzedał m.in. za 20 mln euro Tomaš Součka do West Ham United, za 12 mln Alexa Krala.

– Za Olayinkę moglibyśmy dostać 4–5 mln euro. Gdyby grał w Slovanie Liberec, jego cena wyniosłaby pewnie milion, może 1,3 mln euro – tłumaczył Jan Nezmar, były już dyrektor sportowy Slavii, jak bardzo na cenę zawodnika wpływa to, czy pokazał się z dobrej strony w Europie. A prażanom grozi, że pierwszy raz od siedmiu lat fazę grupową pucharów będą oglądać tylko w telewizji.

Reklama

Raków dopiero buduje swoją pozycję i nie ukrywa ambicji. – Naszym celem jest gra w pucharach, pokazanie się w fazie grupowej, by Raków stał się rozpoznawalną marką na rynku europejskim – wyjaśnia Graf. W Częstochowie zdają sobie sprawę szansy, jaka się przed nimi otworzyła. – Nie jest tak, że Slavia musi, my możemy. A jeśli nam nie wyjdzie i uznamy, że nic się nie stało. Mamy swój cel i chcemy go realizować – dodaje dyrektor sportowy Rakowa.

Pavel Kuka wierzy, że Slavia jeszcze odwróci losy rywalizacji z Rakowem.

GRZEGORZ RUDYNEK: Bardzo rozczarowała pana Slavia Praga w pierwszym spotkaniu z Rakowem IV rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy?

PAVEL KUKA (były napastnik Slavii Praga, wicemistrz Europy z 1996 r.): Rozczarowała przede wszystkim grą, bo wynik nie jest już taki zły. W rewanżu jest w stanie odrobić straty i wywalczyć awans. Mówimy przecież o zespole doświadczonym, który ma za sobą wiele meczów w Europie, w tym Lidze Mistrzów, fazach pucharowych. Doświadczenie będzie po stronie Slavii.

Co powinien zmienić trener Jindřich Trpišovsky?

Będzie musiał trochę namieszać w składzie, dokonać innych wyborów, bo w pierwszym meczu wyraźnie nie trafił z doborem zawodników. Szczególnie w obronie. Spotkanie w Częstochowie na lewej obronie rozpoczął Oscar Dorley, po kontuzji zmienił go Srdjan Plavšić i obydwa pomysły nie okazały się dobre. Powinno być też inne podejście do meczu ze strony zespołu. W ubiegłym tygodniu odniosłem wrażenie, że Slavia trochę nie doceniła siły ofensywnej Rakowa, obydwa gole straciła po akcjach przeprowadzonych właśnie lewą stroną boiska. W Pradze nie może dopuszczać do tak, jak mówimy, naiwnych strat. W europejskich pucharach nie można tak grać w obronie.

Reklama

W rewanżu w Luksemburgu Lech Poznań chce obronić dwubramkową przewagę i awansować do grupy LKE.

Choć Lech wygrał pierwszy mecz ostatniej rundy eliminacji LKE 2:0, w rewanżu wcale nie będzie miał łatwej przeprawy. Zdesperowani mistrzowie Luksemburga muszą rzucić wszystko na jedną szalę, znając więc problemy Lecha w obronie, ciężko będzie musiał pracować bramkarz. Wszystko wskazuje na to, że będzie nim Bednarek. Ciekawie szykuje się rywalizacja o miejsce w bramce. Do składu wrócił już Artur Rudko i w ostatnim meczu siedział na ławce rezerwowych. Numerem jeden był Bednarek, a więc ten, dla którego klub szuka od jakiegoś czasu zastępstwa. Sam bramkarz, pochodzący z województwa wielkopolskiego, chciałby zostać. Ale Lech mu nie ufa. Już raz to przerabialiśmy, takim bramkarzem, który „wrósł” w klub, mimo że szukano dla niego zastępcy, był Krzysztof Kotorowski. Ostatecznie zagrał 239 meczów w barwach Kolejorza, żaden golkiper nawet się do niego nie zbliżył.

 –  Jest oczywista analogia sytuacji Filipa i mojej. Na moje miejsce również szukano bramkarza, ale udało mi się je utrzymać – przyznaje Kotorowski, poznaniak, który w Lechu grał w latach 2004–16, a od sześciu lat pracuje w klubie z młodymi bramkarzami. – Myślę, że Filip wchodzi w trudnych meczach i daje radę. Pokazuje, że jest silny psychicznie.

Coś o niższych ligach. W historii HEKO Czermno wszystko zdawało się układać jak w pięknym filmie. Jednak korupcja doprowadziła klub do zaorania. Dosłownie.

– Czermno to dosłownie kilkanaście domów, fabryka i stadion. Jak jechałeś ulicą, to każdy miał na plecach logo firmy. Patrząc z perspektywy czasu, można powiedzieć, że HEKO Czermno było prototypem dzisiejszego Bruk-Betu Termaliki Nieciecza – opisywał w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Cezary Stefańczyk, który w klubie grał w sezonie 2003/04. Odwołania do drużyny Słoni nie są bezpodstawne. Termalica również została zbudowana przez bogatego właściciela we wsi, ale dokonała tego, co nie udało się w Czermnie. Zawitała do Ekstraklasy, gdzie ustanowiła rekord – była na tym szczeblu klubem z miejscowości o najmniejszej liczbie mieszkańców (726). Jej sukcesy, w przeciwieństwie do HEKO, były jednak zbudowane na uczciwej pracy.

Piłkarze z Czermna tylko rok pograli w II lidze. Rozgrywki zakończyli na 12. lokacie, a w barażu o utrzymanie polegli ze Stalą Stalowa Wola. Pojawiły się pomysły przeniesienia klubu do Warszawy lub Oświęcimia. Drużyna po spadku niemal całkowicie się rozpadła, a Konieczny nie zgłosił jej do rozgrywek. W sezonie 2006/07 HEKO rozpoczęło grę od A klasy. Kiedy trzy lata później ponownie udało się wywalczyć awans do IV ligi, klub wycofał się ze względu na niewystarczającą liczbę zawodników do gry. Z piłkarskiej mapy Polski ostatecznie wieś zniknęła w 2011 roku.

W dodatku historycznym opowieść o Tadeuszu Małnowiczu, który w pierwszym sezonie w Ekstraklasie zdobył 15 bramek i został mistrzem Polski z Ruchem Chorzów.

W kolejnym, pomistrzowskim, sezonie Małnowicz strzelił 10 goli, ale dla Niebieskich był to już znacznie trudniejszy okres, ostatecznie wylądowali na 11. miejscu. W lidze miał już wyrobione nazwisko, lecz nie było to dla niego żadnym immunitetem gwarantującym nietykalność. Latem 1982 r., po sezonie, w którym Ruch do ostatniej kolejki musiał walczyć o utrzymanie, prezesem klubu został Zbigniew Noras.

Oprócz kariery sportowego działacza spełniał się jako dyrektor katowickiego Polmozbytu, co w czasach głębokiego kryzysu, kiedy talon na samochód był marzeniem, nabierało niebagatelnego znaczenia.

Prezes Noras dziarsko zabrał się do zaprowadzania nowych porządków w Ruchu. Bezceremonialnie wyrzucił z drużyny utalentowanego Krzysztofa Kajrysa i Janusza Szarka, ale też Małnowicza. W jego przypadku szef użył intrygującego argumentu: zły wpływ na kolegów z drużyny.

 – Pojechaliśmy na zgrupowanie do Zakopanego i aż żal było na nas patrzeć. Piłkarze wielokrotnego mistrza Polski musi trenować w podartych dresach, zniszczonych butach, a jeszcze kierownik kupił nam żółte piłki, no bo tańsze. Przyjechała Legia, cała w markowym sprzęcie. Zobaczył nas Heniek Miłoszewicz, mój kumpel z dawnej kadry olimpijskiej i pyta: „A wy to siatkarze jesteście, że żółtymi piłkami gracie?”. Miałem już tego dość i zacząłem głośno mówić, że trzeba zaopatrzyć drużynę w porządne ubrania, sprzęt, że tak dalej nie może być. W efekcie, mówiąc najkrócej, wywalili mnie. Legia akurat tego dnia wracała z Zakopanego, to nawet z nią się zabrałem, bo miałem w niej kilku dobrych kolegów. Podwieźli mnie autokarem do Katowic – opowiada Małnowicz.

SPORT

Maciej Grygierczyk o Rakowie i Lechu.

„Kolejorz” w tej dyspozycji byłby ze Slavią skazany na pożarcie. Raków? Bynajmniej. Wygrał pierwszy mecz 2:1, a powinien znacznie wyżej, pewnie niektórzy kibice do dziś mają przed oczami kilka sytuacji sprzed tygodnia, jak choćby tę Bartosza Nowaka, który zamiast uderzać zdecydował się szukać jeszcze podaniem Vladislavsa Gutkovskisa. Slavia nie zrobiła dobrego wrażenia – mając w składzie niewielu Czechów, sporo czarnoskórych czy śniadych zawodników, być może o wyższych indywidualnie umiejętnościach, ale na pewno niestanowiących takiego kolektywu, jaki zbudował pod Jasną Górą trener Marek Papszun. Wymowne były jego słowa wypowiedziane jeszcze w nerwach, emocjach, na gorąco, że w rewanżu bardziej boi się sędziowania niż rywala. To niesamowite, że mamy VAR na meczach pokroju Chrobrego z Puszczą, a nie ma go w bojach o taką stawkę i pieniądze jak faza grupowa europejskiego pucharu.

Bartosz Mrozek ze Stali Mielec to jedno z odkryć tego sezonu.

Jak to było z początkami małego (wtedy) Bartosza, teraz chłopa na schwał o świetnych warunkach fizycznych – 190 cm? – Zaczynałem jako skrzydłowy, o ile dobrze pamiętam. No i przyszło zagrać turniej. Pojechaliśmy, tyle że bez bramkarza. Dziadek, który na tym turnieju nas prowadził, powiedział przed pierwszym meczem, że bramkarz będzie grał we wszystkich meczach. Ja chciałem grać wszystko, no i tak się zaczęło. Wszedłem do bramki i już zostałem, nie żałuję – uśmiecha się pochodzący z katowickiej Ligoty zawodnik.

Mimo młodego wieku – liczy sobie dopiero 22 lata – Mrozek ma już spore doświadczenie. Był w wielu klubach. Jako trampkarz i junior trenował w słynącym z dobrej pracy z młodzieżą Rozwoju Katowice. Potem był Stadion Śląski Chorzów, Chrzciciel i szkółka GKS-u Tychy, a także juniorzy Lecha Poznań. Tam wygrał z zespołem rozgrywki Centralnej Ligi Juniorów, innymi słowy wywalczył mistrzostwo Polski. Było to w czerwcu 2018 roku. W zespole oprócz Mrozka w bramce byli jeszcze tacy zawodnicy, jak Mateusz Skrzypczak, Wiktor Pleśnierowicz, Hubert Sobol, Filip Szymczak czy przede wszystkim Michał Skóraś i obecny reprezentant Polski Jakub Kamiński. – Z Kubą dobrze się znamy, bo jeszcze rok temu byliśmy w jednej szatni. Zresztą z tego zespołu, jeszcze wtedy U-18, było w Lechu w ubiegłym sezonie kilku chłopaków – Filip Marchwiński, Michał Skóraś, Kuba Kamiński, Mateusz Skrzypczak… To była mocna grupa. Trenerem bramkarzy był Dominik Kubiak, który teraz jest w Warcie Poznań – wylicza Mrozek.

FAKT

Liga ukraińska wróciła do rywalizacji. Okoliczności są wyjątkowo specyficzne.

Pierwsze, symboliczne kopnięcie w sezonie 2022/23 ukraińskiej ekstraklasy wykonał jeden z żołnierzy, mający za sobą służbę na froncie. Chwilę wcześniej na telebimie pojawił się prezydent Wołodymyr Zełenski, a przemówienia słuchali wojskowi oficjele. Zresztą to oni musieli najpierw wydać zgodę, by rozgrywki w ogóle ruszyły. – Wszystko było konsultowane z dowództwem – mówi nam Piotr Słonka, Polak przebywający obecnie na Ukrainie, znający tamtą ligę od podszewki.

To właśnie wojskowi brali udział w tworzeniu protokołów meczowych. A w nich jest kilka punktów, brutalnie uświadamiających, w jakich okolicznościach wraca ligowe granie za naszą wschodnią granicą. Te dwa najbardziej jaskrawe brzmią: każdy stadion musi być wyposażony w schron lub ten musi się znajdować w jego najbliższym sąsiedztwie; kiedy tylko zawyją syreny, mecz zostaje natychmiast przerwany. – Mało kto obawia się, że mecz stanie się celem. Częściej słyszy się żarty w stylu: na pewno Putin siedzi w swoim gabinecie i patrzy, gdzie akurat gra Krywbas Krzywy Róg z Inhułeciem Petrowe i akurat tam każe spuścić rakiety – opowiada o nastrojach panujących na Ukrainie Słonka.

SUPER EXPRESS

Zdenek Ondrasek z Wisły Kraków chwali Slavię Praga, ale nie stawia Rakowa na straconej pozycji.

Raków jest w stanie zagrać równie intensywny mecz jak w Częstochowie?

– Musi. Jestem pewien, że stadion w Pradze będzie pełny po brzegi; że przyjdzie około 20 tys. widzów. Będą wywierać presję na gospodarzy; zmuszać ich do biegania. Slavia zresztą zawsze – mecz w Częstochowie był wyjątkiem od tej reguły – już od pierwszej minuty stara się „zniszczyć” przeciwnika. Teraz też będzie mieć jeden konkretny plan – bardzo szybko strzelić bramkę. Weekendowy mecz ligowy z Pardubicami pokazał siłę tej drużyny. Drugie takie spotkanie jak pod Jasną Górą już się Slavii nie przydarzy.

– Wygląda na to, że trudno częstochowianom o optymizm?

– Tego nie mówię. Raków swoją moc ma, głównie w grze zespołowej. Oczywiście Ivi Lopez to pan piłkarz – nie wiem, czy jest klub w Polsce, a i w Czechach też, który by nie chciał mieć go w składzie. Ale gdyby Hiszpan nie miał wokół siebie tych wszystkich kolegów, którzy walczą o każdy metr za niego i dla niego, sam by meczów nie wygrywał. I to jest wielki atut zdobywcy Pucharu Polski.

Fot. Newspix

Najnowsze

Anglia

Spacerek Manchesteru City w Londynie. „Obywatele” zmiażdżyli Fulham

Michał Kołkowski
0
Spacerek Manchesteru City w Londynie. „Obywatele” zmiażdżyli Fulham
Ekstraklasa

LIVE: Górnik na prowadzeniu! Czy Stal zdoła odrobić straty?

redakcja
10
LIVE: Górnik na prowadzeniu! Czy Stal zdoła odrobić straty?

Komentarze

13 komentarzy

Loading...