Reklama

PRASA. „Islandia to najgorszy kraj, jaki odwiedziłem. Źle mnie tam traktowano”

redakcja

Autor:redakcja

11 sierpnia 2022, 09:17 • 9 min czytania 4 komentarze

Czwartkowa prasówka skupia się głównie na rewanżach Lecha i Rakowa w pucharach. 

PRASA. „Islandia to najgorszy kraj, jaki odwiedziłem. Źle mnie tam traktowano”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Czy w meczu z Vikingurem Reykjawik John van den Brom walczy o swoją przyszłość? Tak piszą media, ale odpowiedź zna tylko Piotr Rutkowski, właściciel klubu. Pewne jest, że brak awansu do czwartej rundy eliminacji Ligi Konferencji Europy ośmieszy klub z Poznania, czego kibice mogą już nie wytrzymać.

Gunlaugsson stwierdził, że Vikingur miał szczęście, iż zmierzył się z Lechem na tym etapie rozgrywek. Bo ich gra się zazębia i później będzie coraz trudniej. Trudno powiedzieć, na ile to elegancki gest w stronę szkoleniowca rywali. Wygląda na to, że na razie dwie osoby widzą postęp w grze Lecha. Właśnie trener Vikingura i sam John van den Brom.

W Poznaniu coraz częściej słychać o tym, że Holender gra w Poznaniu o posadę. Ale czy to prawda, wie tylko Piotr Rutkowski, który na Islandii paradował dumnie w koszulce z napisem „mistrz Polski”, ale po meczu chodził raczej przybity ze spuszczoną głową. Na pewno spora jest jego odpowiedzialność za taki stan rzeczy, bo przecież Kolejorz, mając świadomość sporych ubytków, jednocześnie nie poczynił znaczących wzmocnień. Oczywiście transfer Afonso Sousy jest imponujący, ale to tylko jedno takie wzmocnienie. Po drugie sam Portugalczyk na razie nie gra na miarę możliwości, jego występy są asekuracyjne, jak na zaciągniętym hamulcu ręcznym.

Reklama

W 1996 r. Radosław Michalski, po czterech latach spędzonych w Legii przeszedł do Widzewa. W tym samym czasie do łódzkiego klubu trafił bramkarz warszawskiego klubu Maciej Szczęsny. Przejście pomocnika nie wywołało takich emocji.

Robert Błoński: Po ośmiu latach Widzew wrócił do Ekstraklasy i znowu zagra z Legią. Na scenę wraca ligowy klasyk z drugiej połowy lat 90. Wtedy to były mecze.

Radosław Michalski (były piłkarz m.in. Legii i Widzewa): Na pewno tak, ale i teraz wstydu nie ma. Byłem na spotkaniu Widzewa z Lechią – na stadionie w Łodzi każdy mecz jest świętem. Większość klubów może pozazdrościć frekwencji i atmosfery. Stadion może i nie jest największy w Polsce, ale wydaje się jednym z najbardziej energetycznych. Tylu karnetów nie sprzedano nigdzie, cieszmy się, że taki klub znowu jest w Ekstraklasie.

Jak pan wyjaśni fenomen liczby sprzedanych karnetów – ponad 13 tysięcy.

Główny czynnik, ale niejedyny, to lokalny patriotyzm widzewiaków. Pamiętam, jak kiedyś graliśmy z reklamą piwa hasseroeder na koszulkach – nigdzie w Łodzi nie można go było kupić, choć innych piw było pod dostatkiem.

Reklama

Jogurtów bakomy też nie można było dostać?

Hahaha, te akurat były. Wiadomo, inny odbiorca, no i nikt nie brał dziesięciu jogurtów na raz. Mówiąc już poważnie – kiedy Widzew został zdegradowany, ktoś ciekawie wymyślił karnety w niskiej cenie. Za pierwszym razem pobito rekord, jeśli chodzi o liczbę sprzedanych sztuk, za drugim sprzedano niemal wszystkie. A wiadomo, że my Polacy jesteśmy tacy, że jak czegoś nie ma albo brakuje, to akurat to chcemy. W Gdańsku biletów na mecze Lechii nigdy nie zabraknie, dlatego tak niewiele sprzedaje się karnetów. Kiedyś Widzew ustalił niskie ceny, kibice się skrzyknęli i kupili, żeby wesprzeć klub. Teraz kiedy wrócili do Ekstraklasy, każdy karnetowicz ma gwarancję, że nabędzie roczną wejściówkę na następny sezon. Wielu musi czekać w kolejce. Karnet na Widzew stał się towarem ekskluzywnym, nie mówiąc już o bilecie. W innych miastach jest inaczej – w Gdańsku np. funkcjonuje 11 innych zespołów na poziomie ekstraklasy plus są inne atrakcje. Obiekt mieści 44 tysiące kibiców, a na mecze przychodzi maksymalnie 18 tys. kibiców, na hity 25. Mam szacunek do Widzewa za to, jak się podnieśli po upadku i wydobyli z niebytu. Dziś są samowystarczalni. Łódź żyje piłką, tam futbol jest najważniejszy.

Wisła Płock ma szansę na najlepsze ligowe otwarcie w XXI w. Droga do tego jest jednak daleka. Nafciarze są w pogoni za rekordem, który piętnaście lat temu wyśrubowała Legia Warszawa.

(…)  – Atmosfera jest niesamowita. Mam nadzieję, że kiedy skończy się budowa stadionu, to będzie jeszcze lepiej. Wielki szacunek dla kibiców. Mogę się tylko cieszyć, że gramy przy tak wspaniałej publiczności. Bardzo ciężko na to pracujemy, ale wiem, że na to zasługujemy. Teraz możemy się cieszyć z tego, co pokazujemy i tego, że każdy wzajemnie się docenia – stwierdził po meczu z Miedzią Marko Kolar, który w tym sezonie ma na koncie już dwa gole i asystę

Start Wisły jest jednym z najlepszych otwarć ligowych zmagań w XXI w. Przez 22 lata po raz ósmy zdarzyło się, by jeden zespół zdobył w pierwszych czterech kolejkach 12 punktów. Poprzednio ta sztuka udała się Wiśle Kraków (dwukrotnie, w sezonach 2004/05 i 2009/10), GKS Bełchatów (2006/07), Legii Warszawa (2007/08), Widzewowi Łódź (2012/13), Lechowi Poznań (2018/19) i Górnikowi Zabrze (2020/21). Niektóre z tych drużyn nie zatrzymały się na czterech zwycięstwach z rzędu. Najdłużej bez porażki w obecnym stuleciu udało się utrzymać Legii.

Chris Jastrzembski, brat Dennisa ze Śląska Wrocław i były pomocnik m.in. Bytovii, grał niedawno w niższej lidze islandzkiej, a teraz wywiało go aż do Kambodży.

MACIEJ FRYDRYCH: Jak wspomina pan Islandię?

CHRIS JASTRZEMBSKI (POMOCNIK KAMBODŻAŃSKIEGO PREY VENG FC): To jest najgorszy kraj, jaki odwiedziłem w życiu. Już nigdy tam nie wrócę. Mieszka w nim wielu Polaków, oni są w porządku, ale z Islandczykami mam fatalne doświadczenia. Nikomu nie poleciłbym tego kierunku. Ludzie są tam kategoryzowani. Moim trenerem był Brytyjczyk, podobnie jak jeden z moich kolegów z drużyny. Klub traktował mnie gorzej od nich, bo miałem polski paszport. Już pierwszego dnia straciłem szacunek do tych ludzi.

Był pan traktowany inaczej ze względu na swoją narodowość?

Tak. Oprócz tego, że byłem zawodnikiem UMF Selfoss, to wykonywałem dla nich również inne czynności. To nie klub piłkarski, a sportowy, więc było tam wiele różnych sekcji, a między innymi lekkoatletyczna. Musiałem postawić rusztowanie wokół koła, z którego wykonuje się rzut młotem. Pomagały mi w tym dwie osoby: Islandczyk i Islandka. Poprosiłem kobietę, aby przytrzymała mi drabinę. Nagle przyszedł szef, który powiedział, żeby mi nie pomagała, bo wiatr nie jest zbyt mocny i na pewno dam sobie radę. Kobieta odeszła, a ja spadłem. Była załamana i bardzo mnie przepraszała, odpowiedziałem, że nic się nie stało, bo to mogło się zdarzyć każdemu. Szef powiedział do niej coś po islandzku, czego nie rozumiałem. Później ta kobieta przyszła do mnie i przetłumaczyła mi jego słowa: „Ch… z nim. On jest tylko Polakiem. Jak umrze, to mamy ich wielu na jego miejsce”, a później się zaśmiał.

To karygodne.

To się stało w poniedziałek, a w niedzielę rozegraliśmy mecz. Zostałem zawodnikiem spotkania, wcześniej kilkakrotnie byłem w jedenastce kolejki, a każdy mówił, że jestem najlepszy. I tak mnie traktowali? Poszedłem do zarządu, powiedziałem im, że muszą wybrać, zostaję ja albo ten gość. Oni powiedzieli, że to był żart, bo tutaj nie lubią obcokrajowców. Starałem się zachować klasę, tak uczył mnie tata. Islandczycy są dzikimi i niekulturalnymi ludźmi. To była amatorka.

SPORT

Trener Rakowa Częstochowa, Marek Papszun, w meczu ze Spartakiem Trnawa nie będzie mógł skorzystać z usług Bena Ledermana. Tymczasem klub cały czas szuka rywala dla Patryka Kuna na lewym wahadle.

Znalezienie odpowiedniego kandydata do gry na lewym wahadle nie jest łatwe, szczególnie, gdy kandydaci do transferu wybierają inne kluby. Tak jest choćby w przypadku Aleksy Terzicia i Kingsleya Michaela. Obaj przewijali się w medialnych doniesieniach dotyczących Rakowa. Pierwszy to 22-letni Serb, występujący we włoskiej Fiorentinie. Drugi to Nigeryjczyk, który w ostatnim czasie występował w Regginie, do której był wypożyczony z Bolonii. W przypadku Terzicia zakończyło się jedynie na medialnych doniesieniach. Według naszych informacji, Raków nawet nie negocjował jego wypożyczenia czy transferu. Jedynym zainteresowanym klubem ma być Crvena Zvezda Belgrad, której Terzić jest wychowankiem. Problemy w porozumieniu między stronami mogą jednak sprawić, że Raków spojrzy w jego kierunku, choć szanse na transfer nie są zbyt wielkie. Temat Michaela z kolei został zamknięty na dobre. Nigeryjczyk został wypożyczony do austriackiego SV Ried. Klub więc musi dalej poszukiwać lewego wahadłowego.

Piłkarze Ruchu Chorzów sami sobie zawiesili poprzeczkę na tyle wysoko, że potknięcia w domowych spotkaniach z Górnikiem Łęczna i Chojniczanką byłyby przyjęte z pewną dozą rozczarowania.

Owszem – to sam początek sezonu. Owszem – będziemy upierać się, że beniaminek z Cichej miał dotąd naprawdę łagodny kalendarz. Ale z tego, co było, wycisnął sto procent. A że apetyt rośnie w miarę jedzenia, to fani Ruchu zapewne z niecierpliwością czekają na dwie najbliższe konfrontacje: dzisiejszą z Górnikiem Łęczna i poniedziałkową, świąteczną, z Chojniczanką. Tak jak trudno było oczekiwać od drużyny Jarosława Skrobacza zwycięstw z Chrobrym, Puszczą czy Stalą, tak teraz potknięcia z łęcznianami czy chojniczanami już mogą zostać przyjęte z pewną dozą niedosytu. To przecież „na papierze” mecze z gatunku takich, w których trzeba punktować, chcąc spokojnie utrzymać się i móc z czystą głową patrzeć w górę tabeli. Tyle że pamiętajmy, iż „Niebiescy” nie wygrali dotąd w tym sezonie raz – właśnie spotkania z takiego gatunku, nawiązując do inauguracyjnego bezbramkowego remisu ze Skrą, zanotowanego przed własną publicznością.

FAKT

Michał Listkiewicz o tym, jakiego sędziowania w Hiszpanii powinien spodziewać się Robert Lewandowski.

FAKT: Jak można scharakteryzować hiszpańskich sędziów?

Michal Listkiewicz: Oni nie mogą mieć widzimisię i muszą sędziować tak, jak każe FIFA, czyli tak jak nasi sędziowie. Ale może są bardziej aktorami. Chcą się wysuwać na pierwszy plan i tu jest różnica w osobowości i zachowaniu. I moim zdaniem tam łatwiej złapać kartkę za protestowanie, rozkładanie rąk. Trzeba przyjąć do wiadomości, że sędzia stara się być aktorem na równi z piłkarzami, co oczywiście godne pochwały nie jest. Trzeba to potraktować wzruszeniem ramion i grać swoje.

SUPER EXPRESS

To wyjątkowy rok dla Kacpra Trelowskiego. W maju sięgnął z Rakowem po triumf w Pucharze Polski, by parę dni później przystąpić do matury. Teraz, w sierpniu, zdaje jej kolejną – boiskową – odsłonę.

– Kiedy zaczynałem przygodę z piłką, miałem marzenie o grze w europejskich pucharach. Skoro pojawiła się przede mną taka okazja jeszcze przed 19. urodzinami, staram się czerpać pełnymi garściami z tej szansy – mówi „Super Expressowi” Kacper Trelowski.

Mecz na Słowacji zapamięta nie tylko z racji gry na zero. W samej końcówce błysnął niezwykłym – choć ryzykownym –zagraniem, czyli… dryblingiem we własnym polu karnym – To był impuls. Zachowanie zupełnie spontaniczne i… zdecydowanie nieodpowiedzialne. Bury od trenera nie dostałem, ale wiem, że nie powinienem sobie pozwalać na takie ryzyko. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, więc koledzy w szatni mieli trochę zabawy. A ja mam dystans do siebie w takich chwilach; wiem, że Donnarummą nie byłem przy tym zagraniu – deklaruje golkiper.

Bartosz Bosacki ma obawy przed rewanżem Lecha z Vikingurem.

– Boję się, że Islandczycy wyjdą odważnie, nie mając nic do stracenia. Mogą być kłopoty – mówi były piłkarz Lecha i reprezentacji Bartosz Bosacki (47 l.).

„Super Express”: – Co najbardziej zawodzi w Lechu w tym sezonie?

Bartosz Bosacki: – Lechowi brakuje pomysłu na granie. W ubiegłym sezonie drużyna miała styl bez względu na to, czy była w lepszej, czy gorszej formie. To przeciwnik musiał się dopasować do gry Lecha. Drużyna potrafiła reagować w trudnych momentach, gdy przegrywała, a w meczu z Vikingurem tego brakowało. W pierwszej połowie trochę powojował na boisku Michał Skóraś, a po przerwie już go nie było, gdy rywale zobaczyli, skąd jest zagrożenie.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...