Wtorkowa prasa zaskakuje nas przede wszystkim rozmową z adwokatem Czesława Michniewicza (a wcześnie także “Fryzjera”). Przeczytamy także wywiad ze Zbigniewem Bońkiem.
Sport
Krzysztof Kubica zmieni klub?
Z klubu z Zabrza dochodzą głosy, że wysoki zawodnik może latem zmienić barwy. Tym bardziej, że jego cena na transferowym rynku mocno poszybowała w górę, a przy okazji transfer „górnicy” podreperowaliby finanse. Portal Transfermarkt wycenia go na 2 mln euro, ale czy ktoś wyłoży takie pieniądze za gracza, któremu za rok kończy się kontrakt? Zobaczymy. Zresztą w umowie jest wpisana opcja przedłużenia, a słyszy się nawet, że klub porozumie się z nim w sprawie podpisania nowej umowy i nie będzie tak, jak z Wiśniewskim i Gryszkiewiczem, którzy wypromowali się w Górniku, poczekali na koniec kontraktu i odeszli za darmo (w przypadku Gryszkiewicza Górnik otrzyma jeszcze ekwiwalent za wyszkolenie z niemieckiego Paderborn). […] Zapytania i oferty są, ale menedżer zawodnika z firmy „box2box Football Agency” Piotr Jóźwiak odpowiada. – Przynajmniej na razie nie ma co na ten temat wiele mówić. Przede wszystkim Krzysiek musi się wyleczyć i być zdrowy. Zresztą mamy taką politykę, że nie mówimy wcześniej, niż coś się wydarzy. Na tym etapie trudno powiedzieć jak potoczy się jego najbliższa przyszłość – mówi Jóźwiak.
Kądzior nie ćwiczy z Piastem.
W tej chwili największe zainteresowanie w drużynie Piasta budzi rzecz jasna Damian Kądzior, którego u siebie chciałby poznański Lech. Transfer to jedno, bo drugą kwestią jest sytuacja zdrowotna piłkarza. Jak wiadomo 30-latek boryka się z kontuzją i okazuje się, że w sparingu z Resovią jeszcze nie zagra. – W związku ze stanem zapalnym w stawie skokowym Damian Kądzior przechodził szereg dodatkowych badań. Wciąż czekamy na wyniki ostatnich testów, po których lekarze podejmą decyzję odnośnie dalszego leczenia i wznowienia treningów. Do tego czasu Damian jest wyłączony z zajęć z pełnym obciążeniem, dlatego też nie dojechał na zgrupowanie do Arłamowa, gdzie zespół przygotowuje się do sezonu. Wszystko idzie jednak w dobrym kierunku i za kilka dni Damian powinien wejść do treningu z drużyną – poinformował rzecznik Piasta Karol Młot, którego zapytaliśmy o tę kwestię.
Jak Skra Częstochowa szykuje się do sezonu?
Po pierwsze musimy domknąć kadrę, a to znaczy, że powinniśmy sfi nalizować rozmowy z bramkarzem, który wystąpił w drugiej połowie sparingu z Koroną i zdał swój egzamin przydatności do zespołu. Może się w nim znaleźć jeszcze jeden młodzieżowiec. Do tego damy jeszcze naszych wyróżniających się juniorów i w ten sposób ostatecznie sformujemy już skład na rundę jesienną. Skra imponująca w sparingach skuteczną grą defensywną, doszlifować musi jeszcze skuteczną fi nalizację akcji swoich akcji ofensywnych. Czasu na sześciodniowym zgrupowaniu w Busku-Zdroju wystarczyło „tylko” na jedną bramkę strzeloną Koronie przez Kamila Lukoszka, który zamknął akcję po zagraniu Jakuba Sangowskiego. – Obóz spędziliśmy pracowicie – dodaje szkoleniowiec częstochowian. – Mieliśmy bardzo dobre warunki pobytowe i boiskowe. W hotelu mogliśmy też korzystać z odnowy biologicznej i cieszę się, że wszyscy zawodnicy zakończyli zgrupowanie w pełni zdrowia. Zadowolony też jestem z zaprezentowanej w meczu z Koroną gry obronnej, bo była poukładana i skuteczna. Także organizację naszej gry można ocenić na plus, bo potrafiliśmy przeprowadzić kilka szybkich ataków i utrzymywaliśmy się też przy piłce.
Dominik Nowak układa GKS Tychy po swojemu.
W składzie GKS-u Tychy pojawili się młodzi zawodnicy, grający jeszcze tydzień temu w rezerwach walczących w barażach o IV ligę: Konrad Pipia, Tomasz Krężelok, Natan Dzięgielewski, Krzysztof Machowski i Michał Ploch oraz bramkarz Kacper Dana. Znacznie bardziej kibice zainteresowali byli jednak występem dwójki Patryka Mikita i Antonio Dominguez, czyli zawodników pozyskanych tydzień temu. – Dużo jest wizualizacji i dużo rozmawiamy z piłkarzami – dodaje szkoleniowiec GKS-u Tychy. – Każdy trener ma swój pomysł i ja także ten swój pomysł tutaj wprowadzam więc nowe ustawienie, inne poruszanie się po boisku wymaga zrozumienia i wytłumaczenia, ale jestem zadowolony, bo każdy z zawodników, bez względu na przypisaną pozycję, stara się pokazać z najlepszej strony. Wiem, że potrafią zagrać na dwóch trzech pozycjach i to także jest budujące.
Filip Żagiel chce zostać w Ruchu, mimo że klub wystawił go na listę transferową.
Decyzja o rezygnacji z Żagla wzbudziła emocje. Ci kibice, którzy zabierają głos, w zdecydowanej większości są za jego pozostaniem przy Cichej. To pierwsza taka sytuacja od momentu, gdy w Ruchu rozpoczęto „Czas odbudowy”, by zawodnik uparł się, że nie odejdzie, nie rozwiąże kontraktu. Do Chorzowa 23-latek trafił rok temu z III-ligowej Polonii Bytom. Kosztował około 20 tysięcy złotych. W II lidze rozegrał 23 mecze, strzelił 2 gole, szczególnie miło wspominany jest ten z 90 minuty jesiennego spotkania z Wigrami Suwałki, na wagę zwycięstwa 1:0. Żagiel pobiegł wtedy do fanatyków z „młyna”, skoczył na ogrodzenie, a po końcowym gwizdku śmiał się, że „wiatr zawiał i Żagiel odpłynął”. Nie był to jednak dla niego przełom. Przez cały rok uzbierał ledwie 3 występy w wyjściowej jedenastce. Trudno, by wygrywał rywalizację z doświadczonymi „dziesiątkami”, jak Tomasz Foszmańczyk i Łukasz Janoszka. […] Choć trudno było mu odbierać walorów ofensywnych, umiejętności zagrania niekonwencjonalnej piłki i poczucia, że z nim na boisku Ruch jest w stanie odwrócić losy meczu, który się nie układa, to – z 2 strony – do życzenia pozostawiała nieco jego postawa w grze obronnej. Piłkarz nie zagrał w żadnym z dwóch spotkań barażowych, ale bardzo je przeżywał, a zdjęcie, na którym widać, jak po bramce z Radunią Stężyca ściska się z chłopcem do podawania piłek, zrobiło w internecie małą furorę. Wiceprezes Marcin Stokłosa mówił nam, że widać, jak bardzo przez rok Żagiel stał się „niebieski”, a gdy wrzucał zdjęcia z wakacji w koszulce z herbem Ruchu, trudno było posądzać go, że to nie zwykła szczerość, a jakiś wyrafinowany populizm.
Super Express
Adwokat Czesława Michniewicza zabrał głos w sprawie pozwu.
– W oświadczeniu dla mediów stwierdził pan jednoznacznie, że Szymon Jadczak „pomawia Czesława Michniewicza o korupcję”. Ów artykuł to jednak przede wszystkim wyliczenie połączeń między selekcjonerem a Ryszardem F ps. Fryzjer.
Gdyby pan Jadczak w artykule ograniczył się do napisania o licznych połączeniach między panem Czesławem Michniewiczem a panem Ryszardem F., nie byłoby mowy o zniesławieniu. Ale on pisze wprost, że pan Michniewicz dopuścił się korupcji. Ten casus można studentom wskazywać na wykładzie jako typowy przykład zniesławienia.
– Kiedy sprawa trafi na wokandę, selekcjoner będzie musiał składać zeznania dotyczące np. treści połączeń telefonicznych z „Fryzjerem”?
– Tak, pan Czesław Michniewicz będzie zeznawać. Będzie występował jako pokrzywdzony i świadek w jednej osobie, więc nie będzie mieć prawa odmowy zeznań, chyba że miałyby go narazić na odpowiedzialność karną, co w tym wypadku jest czystą teorią. Wtedy mógłby żądać wyłączenia jawności. Zresztą generalnie sprawy z oskarżenia prywatnego są niejawne, chyba że sam oskarżyciel zażąda jawności. Ja będę namawiał pana trenera, żeby rozprawa była jawna.
Przegląd Sportowy
Kamil Kosowski ocenia transfery polskich klubów.
Nad transferami pracują też nasze kluby. Mocno przypatruję się działaniom Legii i temu, jak drużyna zostanie przebudowana po tym katastrofalnym sezonie. Do ekipy Kosty Runjaica dołączył Robert Pich. Już sam ten transfer dużo mówi nam o miejscu, w którym jest dziś Legia. Kiedyś na Łazienkowską przychodzili piłkarze z solidnych europejskich lig i sprawiali, że chciało się iść na stadion. Dziś Legia, by się odbudować, bierze ponad 30-letniego Słowaka z drużyny, która w poprzednim sezonie prawie spadła. Na lepsze ruchy nie ma w klubowej kasie środków i Runjaic musi szyć z tego, czym dysponuje. Pogłoski mówią, że kolejnym nowym graczem warszawskiej ekipy może być Makana Baku. Pomocnik w sezonie 2020/21 grał w Warcie Poznań i dał jej sporo w kontekście utrzymania się w ekstraklasie. Zielonych nie było stać na wykupienie go z Holstein Kiel i fi nalnie został ponownie wypożyczony z niemieckiego klubu – tym razem do Turcji. Teraz znów może trafi ć do Polski i taki ruch Legii byłby logiczny. Baku zna realia naszej ligi, sprawdził się w niej i powinien być dużym wzmocnieniem. Powinien, bo pewności nie ma. Joel Valencia wyjeżdżał z Polski jako najlepszy piłkarz ligi, a jak przyszedł do Legii na wypożyczenie, to był cieniem samego siebie. Oby z Baku było inaczej, bo swoją grą zwyczajnie podnosił poziom naszej ligi.
40 lat po meczu z Belgią Zbigniew Boniek wspomina tamto spotkanie.
Przejmował się pan krytyką?
Zwyczajnie mnie denerwowała. Nie tylko podejrzewałem, ale miałem wręcz przekonanie, że ci, którzy najbardziej ze mną jechali, robią to na życzenie przełożonych. Wtedy wiele gazet wychodziło jako organ PZPR, a więc było to partyjne zlecenie, by uderzyć w piłkarza, który przenosi się do zachodnioeuropejskiego klubu. Krytyka była trudna do zrozumienia i zupełnie niepotrzebna, wyglądała tak, jakby wszystko już nieodwołalnie się posypało, zespół był skazany na porażkę, a trener utracił nad nim kontrolę. Tymczasem byliśmy po dwóch meczach, w których owszem nie strzeliliśmy gola, ale też nie straciliśmy. Wewnątrz zespołu czuliśmy, że jesteśmy w niezłej formie i właśnie z Peru musi to odpalić. Naturalnie mówimy o piłce, a więc nigdy nie ma się stuprocentowej pewności, co się wydarzy na boisku, lecz takie naciski z zewnątrz, złośliwa krytyka, jazda po piłkarzach, wytykanie, że rzekomo im się nie chce, musiało być wkurzające, bo najlepiej wiedziałem, jak bardzo jestem krzywdzony takimi ocenami. Ciągle byliśmy w grze, potrzebowaliśmy spok o j u , a nie podgrzew a n i a z ł y c h emocji.
Mecz z Belgią to pana najlepszy występ w całym życiu?
Jeśli się gra na takim poziomie, w takim turnieju, na takim stadionie, o taką stawkę i strzela się trzy gole, trudno uważać inaczej. Każda bramka była inna i szczególnej urody. Pierwsza to akcja Grzegorza Laty prawą stroną, zagranie na 16. metr i mój strzał pod poprzeczkę. Zapewniam, że uderzyć piłkę w taki sposób nie było łatwo, bo spokojnie mogła polecieć na wysokość trzeciego piętra. Druga bramka to akcja Marka Dziuby z Latą. Piłka idzie do Kupcewicza, który przerzuca ją do Andrzeja Buncola. On głową do mnie, a ja też głową do siatki, lobując bramkarza. No i trzecie trafienie, kiedy ja właściwie na pozycji prawego obrońcy zaczynam akcję, robię przerzut na drugą stronę do Smolarka. On rusza do przodu, zagrywa do Laty, ja tymczasem nadbiegam, pokazuję się do gry i w tempo dostaję prostopadłe podanie. Już jestem sam na sam z belgijskim bramkarzem, nie dając mu szans na skuteczną obronę. Takie akcje, w takim meczu to marzenie chyba każdego piłkarza na świecie.
Cztery lata później, po mundialu w Meksyku, rzucił pan nawet klątwę i na kolejny udział Polaków w MŚ musieliśmy czekać 16 lat.
Nie rzucałem klątwy, tylko chciałem, żebyśmy zobaczyli osiągnięcie naszego zespołu z właściwej perspektywy. Tu mówimy już o turnieju Meksyku i meczu o ćwierćfinał z Brazylią, który przegraliśmy 0:4, ale do 30. minuty byliśmy lepsi. Potem zgoda, umarliśmy w gorącym klimacie, ale wcześniej powinniśmy prowadzić 2:0, bo był słupek i poprzeczka. Tymczasem okazało się, że jest wielkie narzekanie. Dlatego upomniałem się o docenianie tego, co mamy, bo za chwilę może się okazać, że w ogóle nie będzie nas na mundialu, że poczekamy sobie na taki awans z 20 lat.
Wiele się pan nie pomylił.
Wcale mnie to nie cieszyło. I tym bardziej doceniam, że grałem w trzech mundialowych turniejach i to w krajach, w których jest duża kultura piłkarska. W Argentynie, Hiszpanii i Meksyku ludzie autentycznie kochają piłkę, traktują ją niemal jak religię. I teraz drugi biegun: patrzę na niektóre kraje, które organizują mundial, jak RPA czy teraz Katar, i jednak mam wrażenie, że to jest trochę sztuczne. Jakie to szczęście, że w moich piłkarskich czasach nie miałem powodów do takich refleksji.
Lech Poznań szykuje się do meczu z Karabachem.
Do pierwszego starcia z Azerami pozostał tydzień, a na horyzoncie wciąż nie widać realnych wzmocnień. Na razie są jedynie odejścia, co mocno niepokoi fanów ze stolicy Wielkopolski. – Czytam różne rzeczy o Lechu, czuć frustrację czy złość kibiców, że nie ma transferów. Myślę, że ma to związek z osobą nowego trenera. Z pewnością klub miał stworzoną listę potencjalnych wzmocnień, ale choć styl gry preferowany przez Skorżę i van den Broma jest podobny, to może nowy szkoleniowiec chce dobrać do niego innych wykonawców, być może skorzysta ze swoich kontaktów w Belgii i Holandii – zastanawia się Zakrzewski. – Najbardziej obawiam się o brak czasu. Oczywiście, większość sztabu zostaje, podobnie wygląda sytuacja kadrowa, jednak trener nie ma komfortu. Odeszli Kuba Kamiński, Pedro Tiba, Tomasz Kędziora i przynajmniej na razie Dawid Kownacki. Lech potrzebuje wzmocnień i to nie podlega dyskusji. Liczę jednak na to, że Kristoer Velde i Adriel Ba Loua rozegrają lepszy sezon i w jakiś sposób zastąpią Kamińskiego. Na początku Norweg wyglądał nieźle, brakowało wykończenia, ale było widać jakość. Przeszłość pokazała, że wielu zawodników przychodzących do Lecha potrzebowała czasu, aby wejść na dobry poziom. Zawsze podkreślałem, że będąc w tym klubie, musisz na początku pokazać, że to był dobry ruch. Dlatego, że kibic poznański dość szybko skreśla takich piłkarzy i potem trudno odbudować to zaufanie. Niewątpliwie przed Velde i Ba Louą ważny moment – podkreśla Ślusarski.
Marek Jóźwiak mówi o zmianach w Legii.
Bardziej martwi się pan o cierpliwość kibiców, a nie władz klubu, z prezesem Dariuszem Mioduskim na czele?
Myślę, że obie strony powinny mieć dużo cierpliwości, bo jeśli jej zabraknie, ponownie rozpocznie się konfl ikt. Jak wpłynął na postrzeganie Legii, widzieliśmy w poprzednim sezonie. Niewiele brakowało, by klub znalazł się w sytuacji Wisły Kraków. Było blisko. Obie strony powinny pójść na ustępstwa, dać sobie czas. Wiem, że w Legii nigdy go nie ma, ale może po raz pierwszy trzeba go znaleźć, pozwolić tę drużynę mądrze przebudować w ramach ograniczonych zasobów fi nansowych I przynajmniej do grudnia powstrzymać się od ocen.
Przynajmniej na jakiś czas powinniśmy przestać traktować Legię jako kandydata do mistrzowska?
Nie wiem, czy się da. Byłem w Legii wiele lat, miałem różnych prezesów, zmieniali się kibice, a jednak w każdym sezonie byliśmy faworytem do tytułu. Mimo że my sami mieliśmy przeświadczenie, że będzie trudno, to każdy nas tak traktował i my staraliśmy się tym wyzwaniom podołać. Nie wiem, czy Legia jako klub chce być postrzegana jako przeciętniak. Myślę, że to się nie łączy z historią marki, jaką jest Legia.
Na jakie pozycje?
Przede wszystkim Legia potrzebuje kreatywne go zawodnika do środka pola. Jest Josue, ale to za mało. Nie chcę, aby była uzależniona od jednego piłkarza. Boczne sektory boiska też wymagają wzmocnienia, przydaliby się zmiennicy na prawą i lewą obronę oraz środkowy obrońca, jeśli odejdzie Mateusz Wieteska. Takie transfery pozwoliłyby Legii dobrze funkcjonować, ale wszystko jest uzależnione od tego, czy odejdą tacy zawodnicy jak Charatin czy Kastrati.
Niedługo minie rocznica podpalenia stadionu Doncaster na zlecenie władz klubu.
Zapowiedzi były szumne, z awansem do Premier League w pięć lat na czele. Okazało się jednak, że Richardsonowi zależy jedynie na zarabianiu na piłce. Pierwsza czerwona lampka kibicom Rovers zapaliła się, kiedy pewnego dnia w gazecie zobaczyli ogłoszenie, że właściciel wystawił na sprzedaż stadion. Richardson zamierzał oddać go za grube pieniądze deweloperowi, który zburzyłby obiekt i postawił w tym miejscu np. luksusowy hotel. Nie pomyślał jednak, że stadion należy do miasta i tylko władze Doncaster mogą decydować o jego losie. Z kolei dwa lata później Richardson zaplanował podpalenie głównej trybuny. Po co? Początkowo mówiono o tym, że liczył na wyłudzenie odszkodowania z ubezpieczenia (straty oszacowano na 100 tys. funtów). Później okazało się, że chciał w ten sposób zmusić władze miasta, by wybudowały nowy stadion, bo ten już nie nadaje się do użytkowania. Podpalenie Richardson zlecił – za 10 tysięcy funtów – Alanowi Kristiansenowi, byłemu żołnierzowi. Trybuna zapłonęła w nocy z 28 na 29 czerwca 1995 roku. Na miejscu zdarzenia śledczy znaleźli trzy kanistry po benzynie i telefon, na którym znalazła się wiadomość głosowa: „Zadanie wykonane”. Odbiorca: Ken Richardson. To był główny dowód w sądzie przeciwko biznesmenowi, któremu cztery lata później udowodniono winę zlecenia wywołania pożaru i wpakowano go do więzienia na cztery lata.
fot. FotoPyK