Widywaliśmy bardziej obszerne wydania prasy w tym roku, ale nie ma co narzekać. W piątkowych gazetach znajdziemy sylwetkę nowego trenera Lecha Poznań, długą rozmowę z Michałem Kopczyńskim czy rozmówkę z Jackiem Góralskim.
Sport
Jean Jules Mvondo wrócił do Górnika Zabrze.
W Górniku na pewno nie czuł się nieswojo, bo na dzień dobry spotkał w Zabrzu osobę, z którą wcześniej znał się przez kilka lat, mało tego, dzielił z nią pokój w katarskiej Aspire Academy. Chodzi oczywiście o innego z pomocników z Afryki w górniczej jedenastce, reprezentanta Gambii Alasana Manneha. Obaj są „produktem” katarskiej akademii, obaj grali w Hiszpanii, żeby teraz być ponownie razem w klubie z Polski. Dla Mvondo ostatni sezon nie był łatwy. Akurat na jego pozycji w środku pomocy, zawodników do gry nie brakowało i nie brakuje. Oprócz wspomnianego Manneha, to sami młodzieżowcy, jak jeden z najlepszych z nich w poprzednich rozgrywkach w całej lidze Krzysztof Kubica (9 bramek na koncie) czy Adrian Dziedzic i Norbert Wojtuszek. To było właśnie „przekleństwo” Mvondo. Jeden młodzieżowiec musi przecież być w wyjściowym składzie, więc siłą rzeczy, ktoś musiał siedzieć na ławce. Padało na Mvondo. Tyle tylko, że kiedy zwolniony w poprzedni wtorek trener Jan Urban stawiał na niego czy to w wygranym meczu w lidze w grudniu z Rakowem w Częstochowie, czy w pucharowym boju z Piastem w Gliwicach w lutym, to zdolny 24-letni zawodnik nie zawodził.
Piast Gliwice i kwestia młodzieżowców.
W poprzednich rozgrywkach gliwiczanie punkty zdobywali dzięki Arielowi Mosórowi z rocznika 2003, a także Arkadiuszowi Pyrce z rocznika 2002. W nadchodzącym sezonie obaj także będą mogli punktować, o co w teorii powinno być im łatwiej z racji złapanego już doświadczenia. Na ten moment w ekstraklasowej kadrze Piasta nie ma piłkarzy urodzonych w 2001 roku. Ciekawie też zapowiada się to, jak często na boisku będzie pojawiał się Michael Ameyaw. W poprzednim sezonie ten mający ghańskie korzenie skrzydłowy zagrał w 18 spotkaniach, tylko w 2 zaczynając od pierwszej minuty. Zawodnik ten urodził się w Łodzi w 2000 roku, co oznacza, że punktów Piastowi nie dawał, ale wypełniał ekstraklasowy przepis o młodzieżowcu. Teraz tego przywileju mieć nie będzie i nie wiadomo, jak często z jego usług będzie korzystał trener Waldemar Fornalik. Fornalik w Arłamowie przygląda się także pomocnikom z młodszych drużyn – Bartoszowi Łuczakowi (rocznik 2003) i Jakubowi Niedbale (2004). Na obóz pojechał również napastnik Gabriel Kirejczyk (2003), który do Piasta przyszedł przed rokiem i zdążył nawet zagrać kwadrans w Pucharze Polski. No i jest jeszcze najnowszy nabytek klubu – Oskar Leśniak (2004) ze Stadionu Śląskiego Chorzów. Jest kogo obserwować.
Fala odejść w ŁKS-ie.
W przypadku ŁKS-u te karty nie są zresztą zbyt mocne, a jedynym asem w talii trenera Moskala jest niewątpliwie Pirulo. Co chwila słychać o zainteresowaniu tym piłkarzem ze strony drużyn ekstraklasy, ale nie wdając się w spekulacje na temat jego najbliższych losów stwierdzić trzeba, że dziś jest on zawodnikiem ŁKS-u i trenuje z drużyną na obozie. Odeszli natomiast trzej piłkarze z długim jak na polskie warunki stażem w zespole. Przede wszystkim Maksymilian Rozwandowicz, który był w ŁKS-ie od wiosny 2017 roku i rozegrał w tym czasie równo 150 meczów oficjalnych (ze sparingami i meczami towarzyskimi grubo ponad dwieście), zdobywając 17 bramek na czterech poziomach rozgrywek, od trzeciej ligi po ekstraklasę. Rozwandowicz jest już zawodnikiem Zagłębia Sosnowiec, a z kolei Antonio Dominguez (dwa i pół sezonu w Łodzi, 21 bramek) przeszedł do GKS-u Tychy. Długi staż w ŁKS-ie mają też Maciej Wolski (cztery i pół sezonu, 126 meczów) – teraz w Stali Mielec, oraz 24-letni Adrian Klimczak (trzy i pół sezonu) – chyba jednak za młody, jak na emeryta w Wieczystej. Nie będą już grać w ŁKS-ie także Samu Corral, Stipe Jurić i Ricardinho.
Ciężka walka kibiców Ruchu Chorzów o nowy stadion.
Nie jest to nawet syzyfowa praca – bo Syzyf, jak wiadomo, przynajmniej toczył kamień ku górze. W Chorzowie ten kamień ani drgnie i rozsądnie myśląc nic nie wskazuje na to, by miał drgnąć w przyszłości. Kolejne manifestacje, happeningi, teksty czy komentarze formułowane przez zaangażowanych w tę sprawę sympatyków „Niebieskich” mają dziś wartość przede wszystkim kronikarską, by tak jak nie zanikła pamięć o 14 mistrzowskich tytułach, tak pamiętano też o niespełnionych obietnicach wyborczych prezydenta Andrzeja Kotali. Nawet najgorszemu kibicowsko wrogowi nie można życzyć tego, o co walczy się w Chorzowie. To trochę tak jak z prawem jazdy czy wykształceniem – nowy stadion nie jest przecież w dzisiejszych czasach żadną przewagą czy atutem, ale bez niego trudno myśleć o podboju rynku. Inwestorze, większych przychodach z dnia meczowego, po prostu byciu poważanym. A o tym, jak przydałby się nowy obiekt, świadczą liczby. Ktoś może zarzucić, że „nie umiecie nawet wypełnić starej Cichej”, ale na tej starej Cichej zanotowano w sezonie 2021/22 jedenastą najwyższą średnią frekwencję w Polsce. I to w drugiej lidze, bez żadnych derbów! Lepszą miał tylko Widzew i 9 przedstawicieli ekstraklasy. Każdy z nowym stadionem, ma się rozumieć.
Super Express
Jacek Góralski o transferze do VfL Bochum.
– Czuje pan ekscytację, że już za kilka tygodni przyjdzie rywalizować zm.in. Sadiem Mané, który właśnie trafił do Bayernu?
– Po prostu jestem szczęśliwy. Od małego marzyłem, aby zagrać w jednej z najmocniejszych lig na świecie. Bundesliga z pewnością należy do tej grupy, zatem można powiedzieć, że spełniam marzenie. Jest radość, ale także zdaję sobie sprawę, że poprzeczka wędruje znacznie wyżej. Czeka nas walka o utrzymanie, dlatego szykuje się trudny sezon. Z pewnością każdy mecz będzie okazją do weryfikacji możliwości i umiejętności, przecież w takich drużynach jak Eintracht, Bayern, Bayer, Lipsk czy Borussia nie brakuje gwiazd.
– Z Bundesligi będzie bliżej do kadry?
– Chcąc grać w reprezentacji, muszę wywalczyć sobie miejsce w pierwszej „11” Bochum. Wtedy będę miał okazję, aby jeszcze lepiej zaprezentować się selekcjonerowi. W Niemczech w zasadzie co tydzień przyjdzie mi rywalizować z czołowymi piłkarzami z Europy.
Przegląd Sportowy
Jon van den Brom i kilka słów o jego stylu.
– Znam Piotra Rutkowskiego i jego wizję prowadzenia klubu, więc moim zdaniem trafi ł z tym wyborem. Ten trener pracował w akademii Vitesse i chętnie stawia na młodzież. Lech od lat szuka w sztabie ludzi, którzy będą dbali o wychowanków i o taki model budowania klubu czy drużyny. Van den Brom pracował później w AZ Alkmaar i był to okres przebudowy. Kilka lat przed jego przyjściem ten klub był prawie bankrutem, zadaniem trenera było odbudować jego markę i pozycję w Holandii. Rozmawiałem z ludźmi, którzy go znają, m.in. z Leo Beenhakkerem i zgodnie podkreślają, że to fajny facet. Podobne są opinie jego byłych piłkarzy. Większość wypowiada się o nim dobrze, zawodnicy zwracają uwagę, że stosuje indywidualne podejście do każdego z nich. Pod tym względem będzie pasował do Lecha, podobny styl pracy miał Maciej Skorża – mówi nam Jan de Zeeuw Jr, specjalista w dziedzinie marketingu sportowego, świetnie znający polskie i holenderskie realia. – Jest typowym przykładem trenera ze szkoły holenderskiej. Van den Brom lubi, gdy jego drużyny budują swoją grę od tyłu, stosując ustrukturyzowaną kombinację piłki nożnej i wywierając presję na przeciwniku. „kick and rush” (kopnij i biegnij – przyp. aut.) wcale nie jest w jego stylu. Ale nie jest kimś, kto chce grać ofensywny futbol w samobójczy sposób, patrzy na piłkę realnie – podkreśla Simon Zwartkruis, dziennikarz magazynu „Voetbal International”. – Powinien dać Lechowi holenderskie podejście do futbolu, czyli chęć połączenia atrakcyjnej piłki nożnej z wynikami. Podczas gry w Ajaksie wiele się o tym dowiedział od swojego ówczesnego trenera Louisa van Gaala. A także o tym, jak przełożyć swoją wizję piłki nożnej na sesje treningowe i jak ważna są szatnia, zarządzanie ludźmi oraz współpraca ze sztabem. Bogate doświadczenie van den Broma jako zawodnika i trenera w różnych kulturach piłkarskich pomoże Lechowi na międzynarodowym poziomie. Poza tym w poprzednich klubach udowodnił, że jest skłonny dać młodym talentom możliwości rozwoju i gry, co też jest typowe dla Holendrów – dodaje dziennikarz. – Jego drużyny mogą wyglądać na słabsze w obronie ze względu na ofensywny styl, ale wciąż jest to holenderski styl Johana Cruyff a. Najważniejszą rzeczą w jego codziennej pracy jest budowanie akcji od tyłu, gra pozycyjna i duża presja na przeciwnika. Zależy mu także na szybkim odbiorze futbolówki po stracie. Wdraża ofensywną piłkę i wie, jak wpłynąć na piłkarzy, aby byli kreatywni i cieszyli się grą. Stylem chce przyciągnąć kibiców na stadion – tłumaczy z kolei Marc van Hintum, który w przeszłości pracował m.in. w Polonii Warszawa. Ponadto jest dobrym kolegą van den Broma, obaj grali razem w Vitesse Arnhem.
Zagłębie Lubin kontynuuje stawianie na sprawdzone karty.
Sprowadzenie Jacha dobrze wpisuje się w wizerunkową akcję wzmacniania lubińskiej tożsamości, lecz trzeba zaznaczyć, że jego nazwisko na transferowej liście życzeń wcale nie znajdowało się na pozycji numer 1. Zagłębie wymarzyło sobie innego stopera. Chciało wyciągnąć Raphaela Rossiego z Radomiaka, ewentualnie Roberta Ivanova z Warty Poznań, ale w obu przypadkach koszty zawodników związanych umowami z innymi klubami byłyby znacznie wyższe. Negocjacje trwały, lecz gdy Jach zaakceptował zaproponowane warunki, Miedziowi nie chcieli już dłużej zwlekać i zaprosili wychowanka Pogoni Pieszyce na testy medyczne, które są tylko formalnością. Na Jachu nie kończy się uzupełnianie składu Zagłębia, z którego w ostatnich tygodniach odeszło kilku znaczących piłkarzy. Miedziowi wciąż polują na klasowego napastnika, koniecznie też chcą sprowadzić piłkarza na lewą obronę i wahadło. Jednym z kandydatów jest Mario Jurčević. 25-letni reprezentant Słowenii ostatnie dwa sezony spędził w NK Osijek, gdzie był klubowym kolegą rodaka Damjana Bohara, który teraz też dołączył do Zagłębia.
Bartosz Rymaniak wzmocnił Arkę Gdynia.
Przez ostatnie lata Rymaniak zapracował sobie na miano solidnego ekstraklasowego defensora. Piłkarz nie traktuje jednak gry w I lidze jako kroku wstecz. – Lubię wyzwania i jeśli widzę ciekawy zespół z aspiracjami, to chcę się do tego przyłączyć i pomóc w realizacji celów. Jak każdy sportowiec, chcę osiągać sukcesy i liczę na to, że z Arką to się uda – dodaje były obrońca Górnika Łęczna. Spadkowicz z Ekstraklasy chciał zatrzymać doświadczonego piłkarza. W tych czasach rzadko który zawodnik, zwłaszcza grający na najwyższym poziomie w Polsce, nie ma swojego menedżera. Pod tym względem Rymaniak należy do wyjątków, co jednak nie sprawia, że narzeka na brak ofert i zainteresowania. – Górnik chciał przedłużyć kontrakt, ale wybrałem Arkę i nie żałuję tej decyzji. Dopinam ostatnie formalności w Łęcznej i pędzę do Gdyni – tłumaczy Rymaniak, który może grać na kilku pozycjach. Co prawda jego nominalnym miejscem jest prawa strona obrony, ale 32-latek występował także jako stoper lub jeden z trójki środkowych obrońców. – Trwa okres przygotowawczy, przed nami sparingi, pewnie spróbujemy gry w różnych ustawieniach i systemach gry. Trener będzie decydował o mojej pozycji, moją rolą jest dać sygnał, że jestem gotowy do gry w wyjściowyn składzie. Jestem elastyczny jeśli chodzi o ustawienie – przekonuje nowy gracz Arki.
Jakie zagraniczne zespoły przygotowują się do sezonu w Polsce?
W tym gronie brakuje tak znanych fi rm jak Olympiakos Pireus, Panathinaikos Ateny czy Partizan Belgrad, które w niedalekiej przeszłości Antoniou sprowadził do Polski. Cypryjczyk obwinia za to polskich działaczy. – Silne zespoły nie palą się do przyjazdu do Polski, bo tutejsze kluby nie chcą z nimi umawiać się na sparingi. Wolą grać we własnym gronie. W ten sposób nie pomagają same sobie, bo jak będą grać w europejskich pucharach, skoro nie mierzą się z zagranicznymi rywalami? – pyta. – Niektórzy działacze nawet telefonów nie odbierają. Proponowaliśmy starcie Rakowowi czy Pogoni, ale ich przedstawiciele powiedzieli, że mają je już zaplanowane. Legii zaoferowaliśmy 7 lipca mecz z Voluntari. Przez dwa tygodnie nie mogliśmy doczekać się odpowiedzi. Tymczasem w Austrii Legia rozegra sparing z gorszym zespołem – wylicza. […] Ekipy z różnych państw, które sprowadził, będą trenować głównie w Kielcach (jak Omonia, Voluntari, Banik), w podkrakowskiej Rącznej w Cracovia Training Center (m.in. Hapoel) i w Warce (w tym Anothosis), ale też w Arłamowie czy w Busku-Zdroju. – Był Olympiakos, który w Grecji jest absolutnie największym i najbardziej popularnym klubem, Panathinaikos, a AEK gościło tu już pięć razy. U nich latem jest zbyt gorąco, aby trenować. Poza tym sprowadzam drużyny z Cypru, Rumunii, Czech, Izraela, Arabii Saudyjskiej, Kataru czy ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Zwykle przyjeżdża 50-60 zespołów piłkarskich.
Michał Kopczyński opowiada o treningach w bazie wojskowej w Wellington.
Ty, choć prawie całą karierę spędziłeś w Polsce, najtrudniejsze zajęcia odbyłeś w sezonie 2018/19, gdy przez rok byłeś zawodnikiem nowozelandzkiego Wellington Phoenix. Mamy na myśli trening w bazie wojskowej.
To był jakiś totalny odjazd, fi – zycznie i psychicznie. Filip Kurto, bramkarz, który grał tam ze mną, padał na ziemię ze dwa razy i musieli go zwozić z poligonu. Pamiętam, że ubrani w mundury musieliśmy nosić sprzęt wojskowy ileś razy do góry, do tego jeszcze na czas. Nie zdążyłeś? To jeszcze raz. Trenerzy krzyczeli nam coś ciągle nad głowami, żebyśmy czuli się jak w wojsku. Wstawaj! Szybko! Do tego jakieś chore pompki i planki (chodzi o deskę, ćwiczenie na mięśnie brzucha – przyp. red.) na całej długości boiska, podczas których reszta drużyny przechodzi pod tobą. Nasze ciała się trzęsły, a wszystko było jeszcze przerywane zajęciami w auli. Tam mieliśmy coś przedstawiać, czytać. Mój angielski jest w porządku, ale przy takim wysiłku trudno było mi coś odegrać w środku nocy, gdy w dodatku cały dzień i noc byliśmy bez jedzenia.
Aż tak?
Kiedy powiedzieliśmy, by dali nam coś do jedzenia, była może czwarta nad ranem, to trzeba było wykonać kolejne przetrudne zadanie, żeby otworzyć skrzynkę, w której czekał kurczak. Zajęcia trwały w zasadzie do rana. W nocy doszło jeszcze judo, musieliśmy się napierdzielać. Później kazali nam zbudować wojskowy namiot. Myślimy sobie: „Uff f, w końcu. Będziemy w nim spać”. Ale kiedy skończyliśmy, kazali nam go rozłożyć i spakować do toreb. Rankiem wzięli nas jeszcze na skrawek boiska i ustawili „beep test”, czyli sprawdzian wydolności, podczas którego w zasadzie biegnie się do odcięcia. Patrzymy po sobie, ja mam w głowie, że pół drużyny zaraz dozna kontuzji. A oni nagle: „Ha ha, żartowaliśmy. Jednak tego nie ma”. Trener, który zorganizował nam te sprawdziany, zmienił później klub. Objął drużynę w Australii i zabrał ze sobą Kurtę. Filip mówił mi wtedy: „Powiem im, że podpiszę kontrakt, ale pod jednym warunkiem. Ten gość nie ma prawa wziąć mnie na poligon”.
Gdybyś miał wybrać jednego muzyka, z którym chciałbyś kiedyś dłużej porozmawiać, kto by to był?
Z polskich na pewno „Grabaż”, a z zagranicznych wokalista Metalliki James Hetfi eld. Ciekawi mnie, jak wygląda życie rockmana, choć jestem z natury spokojnym chłopakiem. Muszę jednak przyznać, że mam nawet glany. Zakładam je, gdy jadę na jakiś festiwal albo na koncert Metalliki. Najczęściej jestem wtedy pod sceną, a żeby w pogo nie uszkodzić narzędzi mojej pracy, czyli stóp, przydaje się cięższe obuwie.
Ile koncertów masz na koncie?
Nigdy nie liczyłem, ale myślę, że około 200. Kiedyś dostałem od mojej żony, wtedy jeszcze dziewczyny, pudełko, na którym narysowała logotypy moich ulubionych kapel. Miałem zbierać do niego bilety z koncertów, ale szybko się zapełniło i już niczego nie da się tam wcisnąć. Kiedyś ruszyliśmy z Warszawy prosto z treningu na Jarocin Festiwal, gdzie odbywał się koncert z okazji 35-lecia działalności „Grabaża”. Zdążyliśmy tylko zaparkować, po czym pobiegliśmy sprintem pod scenę, bo już zaczynali grać, a po wszystkim od razu wracaliśmy do stolicy. Podobnie robiliśmy np. z Przystankiem Woodstock. Jednak największe wrażenie na żywo robi na mnie Metallica. Cztery razy byłem na ich koncercie. Pierwszy w 2010 roku, gdy na Bemowie grała Wielka Czwórka thrash metalu, czyli Metallica, Slayer, Megadeth i Anthrax. Pamiętam, że było to tuż po moich 18. urodzinach i nawet specjalnie wyrabiałem wcześniej dowód osobisty, bo chciałem zabrać na ten koncert brata jako opiekun. W pamięci mocno zapadł mi też koncert w Och Teatrze, gdy Pidżama Porno wznawiała działalność. Wtedy podczas niektórych kawałków pojawiło się nawet wzruszenie.
fot. Newspix