Całkiem ciekawie dziś w piłkarskiej prasie.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Pierwsza część przekrojowej rozmowy z Wojciechem Szczęsnym.
Awans do MŚ to wyczyn.
Zgadzam się, do ME trochę mniejszy, ale też wyczyn. Nawet, jeśli masz w grupie Austrię, Słowenię, Izrael i Macedonię Północną, to musisz z nimi wygrać. Dlatego naprawdę jestem zadowolony z tego, czego kadra dokonała od 2014 r. Teraz wszyscy czujemy duży głód sukcesu na mundialu w Katarze. Z 2016 r. zostało kilku zawodników: Glikson, Krycha, Lewy, Zielek, Arek Milik, ja. Siedzi w nas też chęć rewanżu za mundial 2018, jesteśmy o cztery lata doświadczeń bogatsi.
Kto z tych, którzy byli na EURO w 2016 i na MŚ w 2018 r. dojedzie na mundial 2026? Może Robert. Kamilowi, Grześkowi czy mnie może być trudniej. Zobaczymy, na co pozwoli ciało i głowa. Nie wypisuję się z grania do 40., ale patrząc realnie, ile mogę dać dzisiaj i, zastanawiając się, ile będę mógł dać za cztery lata, to nie wiem, czy dam radę. Gdyby zdarzyło się coś nieprzewidzianego, będę grał i do 2030 r. Jednak dziś bardzo trudno mi sobie to wyobrazić.
Co znaczy sformułowanie „głód sukcesu na mundialu”?
Życie mnie nauczyło, że przewidywanie jest bez sensu. Grupa jest ciekawa. Mamy oczywistego faworyta i trzy zespoły walczące o drugie miejsce. Niczego nie wiem o Meksyku i o Arabii Saudyjskiej, jestem w stanie wymienić ze dwóch Argentyńczyków: Maradona i ten drugi (śmiech). W 2012 r., oczami wyobraźni, widziałem Polskę w półfinale ME, a turniej skończył się dla mnie po godzinie i czerwonej kartce z Grecją, więc przestałem się bawić w typowania.
Mówiąc o głodzie sukcesu mam na myśli pozytywny występ i awans do fazy pucharowej. Na nic więcej się nie nastawiam, tym bardziej że w miarę znam drabinkę i w 1/8 finału możemy wpaść na przykład na broniącą tytułu Francję. Awans do MŚ jest wielkim sukcesem, wyjście z grupy byłoby zdecydowanie większym wyczynem. Potem gralibyśmy już tylko o spełnianie marzeń.
Dotąd nie było panu po drodze z wielkimi turniejami.
Do dwóch byłem przygotowany znakomicie. We Francji doznałem kontuzji w pierwszym meczu i turniej się dla mnie skończył. Rok temu też byłem w dobrej formie, ale czasem grasz w Monopoly, stajesz na polu „szansa” i po chwili piłka odbija się od słupka, od głowy i wpada do bramki. Co możesz zrobić? Postrzeganie turnieju, w którym strzeliłem samobója, zmieniło się drastycznie. Na mundial pojadę bez oczekiwań, ale z marzeniami. Z Meksykiem zagram tak, jakbym rywalizował z Crotone.
Reprezentacja Anglii musi się liczyć ze spadkiem do dywizji B Ligi Narodów. Nastroje po 0:4 z Węgrami są fatalne.
Według ekspertów problemem jest to, że wszyscy ci gracze jadą na zaciągniętym ręcznym, ponieważ selekcjoner za bardzo próbuje zabezpieczyć tyły. Zresztą Southgate słyszy te same zarzuty właściwie od wielu miesięcy.
Narzekania pojawiały się nawet wtedy, kiedy Anglicy maszerowali prężnie do finału ostatniego EURO. – Wiem, że wszyscy oczekują bardziej ekspansywnego futbolu. Ale myślę, że mecz z Węgrami pokazał, że w drużynie musi być odpowiedni balans między obroną a atakiem. Jak pracujesz na co dzień z piłkarzami i masz dużo czasu na trenowanie, możesz sobie pozwolić na odważniejsze ataki, ale w reprezentacji to nie przejdzie. Dlatego jeśli ktoś myśli, że do wygrywania meczów wystarczy wrzucić do składu jak najwięcej ofensywnych graczy, odpowiadam, że tak się nie da – odpiera ataki mediów Southgate, który nie miał też łatwego zadania przy wyborze w czerwcu zawodników defensywnych.
Największy ból głowy miał z obsadą lewej obrony. Niedostępni byli Ben Chilwell i Luke Shaw, co oznacza, że na tej pozycji musieli grać James Justin, James Reece i Kieran Trippier.
Minęło 10 lat od Euro 2012. Odpadliśmy w grupie po porażce 0:1 z Czechami. Analitykiem w czeskim sztabie był wtedy Josep Csaplar.
GRZEGORZ RUDYNEK: „To nie było trudne zadanie” – powiedział mi pan zaraz po turnieju.
JOSEF CSAPLAR (BYŁY TRENER M.IN. WISŁY PŁOCK, ANALITYK REPREZENTACJI CZECH W 2012 ROKU): Bo nie było. Trochę niezręcznie mi o tym opowiadać, bo znam Franciszka Smudę, który wtedy był waszym selekcjonerem. Ale tak, dość łatwo było was rozpracować.
W jednej grupie z Grecją i Rosją znaleźliśmy się w wyniku losowania, które przeprowadzono w grudniu 2011 roku.
Niedługo później w naszym związku piłkarskim zdecydowano, że ja zajmę się Polską. Pewnie wpływ na to miał fakt, że pracowałem w waszym kraju, poznałem trochę ludzi, miałem kontakty. I się wami zająłem. Analizowałem Polaków długo przed mistrzostwami, ale prace nabrały tempa przed turniejem. Byłem w Austrii, gdzie mieliście zgrupowanie i dwa mecze, wygrane po 1:0 z Łotwą i Słowacją, potem jeszcze było spotkanie w Warszawie z Andorą (4:0), jeśli dobrze pamiętam. Je dokładnie już śledziłem, pod lupę brałem zawodnika po zawodniku. Niektórzy piłkarze nie byli dla mnie anonimowi, przecież mieliście trójkę z Borussii Dortmund Lewandowskiego, Błaszczykowskiego i Piszczka. Znałem z czasów pracy w Wiśle Płock Adriana Mierzejewskiego.
Zaczął pan od naszej trójki z Borussii?
Nie. W takich wypadkach najlepiej zacząć od trenera i poznać jego przeszłość. Jak pracował w klubach, jak grały jego zespoły, jaką miał filozofię. Pamiętam, że w finale Pucharu Polski prowadzona przeze mnie Wisła Płock wygrała z Zagłębiem Lubin, którego szkoleniowcem był Franek, tak więc miałem bogaty materiał do analizy.
I to, jak Smuda pracował w klubach, tak samo wyglądało w reprezentacji?
W dużym stopniu tak. Pewne rzeczy z czasem się zmieniają, ale ogólna filozofia zostaje nienaruszona. On powtarzał, że pracuje „na nos”, czyli ma swoje sprawdzone metody. I nagle na zgrupowaniu w Austrii pojawili się amerykańscy trenerzy od przygotowania fizycznego. Wydaje mi się, że sprowadził ich ze względu na ostrą krytykę, która wylewała się na niego w Polsce. Obserwowałem, jak w trakcie treningów używają specjalnych gum. Myślę, że to nie był styl Franka Smudy, to było dla niego nienaturalne. W pracy analityka ważne jest dostrzeżenie u rywala, jaki element tam nie gra, wyłapanie detali. I wtedy w Austrii miałem poczucie, że w waszej kadrze coś jest nie tak.
Prasa meksykańska nie szczędzi reprezentacji El Tri uzasadnionej krytyki i częstuje sarkazmem. Na pięć miesięcy przed meczem z Polską u potomków Azteków brakuje formy i powodów do optymizmu.
„Pan con lo mismo” to główny tytuł środowej edycji meksykańskiej gazety „Cancha”, która na okładce umieszcza też zdjęcie łapiącego się za głowę Diego Laineza. Fotka skrzydłowego pochodzi ze zremisowanego 1:1 meczu Ligi Narodów z Jamajką w Kingston, gdzie piłkarz Betisu był jednym z najaktywniejszych, ale też i najbardziej nieskutecznych piłkarzy El Tri.
Natomiast nadziany sarkazmem tytuł („Chleb z tym, co zwykle”) odnosi się do stylu gry i problemów ze strzelaniem goli przez reprezentację prowadzoną przez Gerardo „Tatę” Martino. Indolencja strzelecka trwa bowiem od początku finałowej fazy eliminacji MŚ.
Na tym właśnie etapie Meksyk, który ostatecznie zajął drugie miejsce za Kanadą, w 14 spotkaniach zdobył zaledwie 17 bramek. Tylko trzy trafienia mniej zanotowało trio z kraju Klonowego Liścia: Cyle Larin (6), Jonathan David (5) i Tajon Buchanan (3). Najlepszym strzelcem El Tri był z kolei Raul Jimenez, ale – co może szokować – snajper Wolverhampton wszystkie trzy gole uzyskał po rzutach karnych. To sprawiało, że sympatycy kadry narodowej z niepokojem czekali na wiosnę, gdzie Meksyk miał rozegrać cztery sprawdziany towarzyskie w USA oraz dwa mecze w fazie grupowej Ligi Narodów.
FK Astana będzie rywalem piłkarzy Rakowa w 2. rundzie eliminacji Ligi Konferencji. Sportowo częstochowian czeka trudna przeprawa, ale jeszcze gorzej mogą mieć osoby odpowiedzialne za klubową logistykę.
Prawie 4300 km i grubo ponad dwa dni drogi wskazuje Google maps, gdy każemy my wyznaczyć trasę z Częstochowy do Astana Areny w Nur-Sułtanie. Oczywiście z uwagi na obecną sytuację geopolityczną związaną z wojną na Ukrainie nikt trasy lądowej, a tym bardziej biegnącej przez terytorium Białorusi i Rosji nie bierze pod uwagę.
Okrężna droga samolotem wydłuża podróż o kolejne setki kilometrów oraz dziesiątki tysięcy złotych. Koszt lotu czarterowego na tej trasie w tym okresie przekracza milion złotych, dlatego w Rakowie biorą pod uwagę lot rejsowy. Na razie różne warianty są analizowane.
– Średnio się ucieszyłem z takiego losowania, przede wszystkim ze względu na daleki wyjazd i komplikacje z tym związane. Sportowo to też nie jest drużyna słabeuszy, w tej części świata są pieniądze na piłkę. Wystarczy spojrzeć na Kajrat Ałmaty, gdzie w ostatnich latach grał reprezentant Polski, Jacek Góralski. Czasami nie łapał się tam w pierwszym składzie. Liga kazachska obecnie to poważna, techniczna, agresywna liga i na pewno będzie się trzeba bardzo dobrze do tego meczu przygotować – ocenia losowanie trener częstochowskiej drużyny Marek Papszun.
Jan Urban odszedł z Górnika dwa dni po rozpoczęciu przygotowań do nowego sezonu, zwolniony pomiędzy treningami. Do tak fatalnej formy rozstania doprowadziły gierki, niezrozumiałe decyzje i niekonsekwencja. Ale nie trenera. To prezydent Zabrza Małgorzata Mańka-Szulik zakiwała się sama ze sobą.
(…) Urban nie ukrywał, że brakuje mu do pomocy dyrektora sportowego, a najchętniej w tej roli widziałby Roberta Stachurę – byłego zawodnika Widzewa czy Świtu, od lat mieszkającego na Cyprze, ostatnio pomagającego polskim drużynom w organizacji obozów w Turcji. Tej kandydatury w Górniku nie przyjęto. Komuś jednak w tej układance wychodziło tyle, że Urban specjalnie blokuje transfery do klubu, by pokazać, jak bardzo potrzebny jest dyrektor i obsadzić w tej roli Stachurę.
Nie wszystkim, również w szatni, spodobało się też, że na ćwierćfinał Pucharu Polski z Lechem szkoleniowiec nie zdecydował się wystawić najmocniejszego składu, a Alasana Manneh, Erik Janža czy Krzysztof Kubica zaczęli na ławce i weszli zaraz po przerwie. Górnik przegrał u siebie 0:2, Lech w półfinale trafił na III-ligową Olimpię Grudziądz i ostatecznie zagrał na Stadionie Narodowym.
Otoczenie trenera mówi o różnych gierkach, w których on się nie odnajdywał. Komuś przeszkadzało, że wciąż utrzymuje kontakty z Płatkiem, po zwolnieniu będącym persona non grata u kilku osób związanych z klubem. Urban z Płatkiem zagrali w Krakowie w tenisa i zaraz ta informacja trafiła do innych.
Do prezesa na skargę przyszedł też reprezentant jednego z młodych piłkarzy Górnika. Według niego młodzi w pierwszym zespole ćwiczyli za mało, brakowało indywidualnych treningów i w ten sposób nie mogli się rozwijać. Powietrze wokół Urbana coraz bardziej się zagęszczało, a trener nie miał wielkiej ochoty tłumaczyć się z decyzji i walczyć o swoje racje. Różnica zdań powstała też przy planowaniu letniego okna. Trener nie był zwolennikiem transferu 32-letniego Pawła Olkowskiego, a mimo to Szymanek porozumiał się z piłkarzem i sprowadził go do klubu. Innym pomysłem prezesa był transfer Tomasza Loski, bramkarza Bruk-Betu Termaliki, który sentymentalnie jest związany z Górnikiem. Urban nie widział tego piłkarza w swoim zespole.
Alan Stulin powoli zbliża się do drugiego brzegu rzeki. Czasy, gdy uchodził za obrońcę, który może wspomóc polską reprezentację pamiętają dojrzalsi kibice. Dziś 31-latek wciąż mieszka w Niemczech, jednak rywalizuje na luksemburskim podwórku w barwach UNA Strassen. I choć wielu mogłoby rozpatrywać to w kontekście porażki, to rzeczywistość jest nieco inna.
(…) Chciałem jeszcze podpytać o pański epizod w GKS-ie Bełchatów. Jak go Pan wspomina?
Mam mieszanie wspomnienia. Poznałem wielu fajnych ludzi między innymi Łukasza Madeja, Dawida Nowaka, Kamila Kosowskiego czy Łukasza Budziłka. Z drugiej strony, trafiłem tam w złym okresie. Klub nie płacił, a zawodnicy musieli po sądach ganiać za swoimi pieniędzmi. Atmosfera była słaba.
GKS spadł wtedy z ekstraklasy.
Tak. Ja w tamtym okresie miałem oferty z Niemiec, lecz mój agent namówił mnie, aby wybrał Bełchatów. Miałem 22 lata, więc koledzy z szatni dziwili się, że przyjechałem do GKS-u w tak słabym momencie. Z początku trener na mnie stawiał, ale brakowało pieniędzy. Klub szybko podziękował niektórym piłkarzom, w tym mnie. Szkoda, bo już wtedy GKS miał problemy, a teraz widać, co się stało.
GKS szybko panu podziękował. Powodem były pieniądze?
Tak mi wtedy powiedziano. Dostałem wolną rękę, a zimą miałem znaleźć nowy klub. GKS przygotowywał kadrę na rundę jesienną, więc kilku zawodników wyleciało. Z tego miejsca chciałbym podziękować trenerowi II drużyny, który pozwolił nam trenować w rezerwach. Wyglądało to bardziej profesjonalnie.
Miał Pan ochotę zostać w Polsce na dłużej?
Chciałem wrócić do Niemiec. Trzymało mnie tam kilka rzeczy, a dodatkowo otrzymywałem stamtąd oferty. Nie po drodze było mi z moim agentem, byłem na niego zły, bo nie powiedział mi w jakiej sytuacji był GKS. Później byłem już dogadany z wtedy trzecioligowym SV Sandhausen, bo pracował tam mój były trener z Kaiserslautern, który zapewniał, że będę dostawał minuty. Ostatecznie ze mnie zrezygnowali. Rozmawiałem jeszcze z innymi trzecioligowymi klubami, jednak jakoś nie mogliśmy się dogadać. Chciałem po prostu grać w piłkę, więc poszedłem do czwartoligowej Wormatii Worms.
SPORT
Hubert Kostka komentuje zwolnienie Jana Urbana z Górnika Zabrze.
Jak skomentować zwolnienie Jana Urbana z Górnika?
– O tym, że Jasia Urbana zwolniono, dowiedziałem się podczas wtorkowego meczu Polska – Belgia. Nie rozmawiałem z nikim na ten temat, a bazować mogę na tym, co przeczytałem. Osobiście uważam, że to jakieś nieporozumienie i całkowicie niezrozumiała decyzja. Jak można zwolnić trenera, który jednego dnia rozpoczyna treningi i przygotowania do rozgrywek, a nazajutrz nie może już poprowadzić zajęć? Kiedy rozmawiałem z trenerem Urbanem we wtorek wieczorem, to na pytanie, co się faktycznie stało, odpowiedział, że sam mógłby zadać takie samo pytanie.
Kibice też są zupełnie zdezorientowani…
– Dlatego tak trudno cokolwiek powiedzieć, tym bardziej że Jasiu Urban był moim zawodnikiem. Gdy przyszedłem do Zagłębia Sosnowiec – byłem tam ze dwa miesiące – poznałem jego umiejętności. Kiedy drugi raz w roli trenera trafiłem do Górnika – a było już wtedy wiadomo, że będzie odchodził z Zagłębia i był już jedną nogą w Lechu Poznań – to robiłem wszystko, żeby go ściągnąć do Zabrza. Górnik wiele dzięki niemu zyskał. Owszem, były potem jakieś nieporozumienia, ale to był wielki piłkarz, pojechał zresztą na mistrzostwa świata. Gdy został zatrudniony w zeszłym roku, uważałem to za dobry krok, ale nie spodziewałem się, że to tak krótko potrwa.
No właśnie. Co mogło być przyczyną odejścia?
– Każda logicznie patrząca osoba powie, że z tą drużyną, którą miał do dyspozycji, uplasowanie się w środku tabeli jest sukcesem. Jasne – znajdą się tacy, którzy zapytają, co to jest 8. miejsce dla Górnika? Z tą drużyną więcej uzyskać jednak nie mógł. Poza tym, prowadzony przez niego zespół grał atrakcyjną piłkę. Może nie zawsze wygrywał, ale gra mogła się podobać. Oczywiście było to związane z przyjściem Podolskiego, który strzelał ładne bramki, ale Jasiu wprowadzał i przygotował go dobrze, jak najlepiej się dało. Jako trener zrobił wszystko jak należy. Nie sposób zatem zrozumieć tej decyzji.
Wszystko wskazuje na to, że Damian Kądzior jednak zamieni Piasta na Lecha. Kluby miały ustalić już kwotę transferu. Jest ona wyższa niż ta, którą rok temu gliwiczanie zapłacili hiszpańskiemu Eibar.
Niemal wszystkie karty są po stronie Piasta, gdyż kontrakt Kądziora z gliwickim klubem obowiązywać będzie jeszcze przez dwa lata. Poza tym władze śląskiego roku nie chciały tylko wyjść na zero przy ewentualnej sprzedaży. Rok temu, wykupując byłego gracza m.in. Górnika czy Dinama, zapłacić mieli ok. 350 tys. euro. Jasne było więc, że jeśli Lech poważnie myśli o zakontraktowaniu zawodnika, musi zaproponować wyższą sumę, która zostanie zaakceptowana. I konsensus został osiągnięty. Jak poinformował Tomasz Włodarczyk z portalu meczyki.pl, Piast miał przystać na propozycję wynoszącą pół miliona euro, czyli ponad 2,3 mln złotych. To z jednej strony dużo, z drugiej mało. Dużo – bo nie dość, że gliwiczanom zwróci się po roku ten zakup, to jeszcze zostanie na pozyskanie zastępcy. Mało, bo wydaje się, że można było wynegocjować ciut więcej.
SUPER EXPRESS
Nic nie możemy wam zacytować, poza kolejnym stękaniem Jana Tomaszewskiego. Tym razem domaga się wykluczenia Piotra Zielińskiego z reprezentacji.
– Po raz kolejny nie zdał reprezentacyjnego egzaminu. Nie wiem, dlaczego on w ogóle gra w reprezentacji. Pałętał się gdzieś obok Lewandowskiego i bezproduktywnie biegał. W ogóle w tym meczu grało dwóch zawodników z jednego klubu: wielka gwiazda Zieliński i mniejsza – Mertens. I co się okazało? Ten Mertens grał przy Zielińskim profesora, a przecież podobno Zieliński jest najlepszym zawodnikiem w Napoli – drwi Tomaszewski.
Fot. FotoPyK