Spadek Chojniczanki przed dwoma laty był niespodziewany i zaskakujący. Na jej powrót na zaplecze Ekstraklasy zanosiło się już w zeszłym sezonie. Formalności stało się zadość tydzień temu. O drodze, jaką musiała przejść Chluba Grodu Tura na dwuletnim drugoligowym zesłaniu, opowiedział nam prezes klubu Jarosław Klauzo.
– Już mogę rozmawiać. Dopiero co wyszedłem od lekarza.
Czyżby świętowanie poszło tak dobrze w Chojnicach, że gardło zostało zdarte?
Nie, akurat z innego powodu byłem u lekarza. W tej materii było spokojnie.
Życzę w takim razie dużo zdrowia, bo pewnie do odpowiedniego przygotowania się do udziału w I lidze, zdrowie będzie potrzebne.
Już trochę zahartowani jesteśmy. Mimo to w najbliższych dniach będzie potrzebne nowe zdrowie i siły, by sobie z wszystkim poradzić.
Aż żal nie spytać jak to świętowanie w Chojnicach przebiegało. Kibice zgotowali piłkarzom huczne przyjęcie na Starym Mieście, więc trochę się działo.
Byłem bardzo miło zaskoczony. Nie przypuszczałem, że będzie tak ogromna radość. Głównie dlatego, że w tej I lidze już byliśmy i w zasadzie do niej wracamy. Sądziłem, że drugi awans na zaplecze Ekstraklasy będzie przyjęty mniej entuzjastycznie. Było jednak bardzo spontanicznie, wesoło. Mnóstwo ludzi na to czekało i oczekiwało tego awansu.
To dowód, że I liga dla Chojnic i samego klubu była potrzebna.
Tak się wydaje teraz, ale w każdym mieście nie brakuje przeciwników piłki nożnej, inwestycji na stadionach i innych tego typu przedsięwzięć. Na szczęście takie spontaniczne akcje pokazują, że zwolenników jest zdecydowanie więcej.
Jak reaguje pan na awans do I ligi? On smakuje dobrze po dwóch latach czy też mógł wydarzyć się szybciej?
Generalnie dwa lata to i tak szybko na powrót do I ligi. Ja po spadku mówiłem: – Od razu chcemy awansować. Od razu budujemy drużynę na awans. Nie wszystko idealnie zafunkcjonowało, choć personalnie zespół było stać na wywalczenie miejsca na zapleczu Ekstraklasy już w poprzednim roku. Uważam, że to wielki sukces, że udało nam się to zrealizować plan przy drugim podejściu. Rzadko udaje się innym spadkowiczom tak szybko wrócić. To widać czy to po drużynach, które spadają z Ekstraklasy czy to z I ligi. O powrót nie jest tak łatwo. Wystarczy chociażby przywołać przykład katowickiej Gieksy, która zamiast w elicie wylądowała w II lidze i wcale z niej nie miała łatwo wrócić na pierwszoligowy poziom. To co zrobiliśmy jest świetnym wynikiem.
Jaki to był przeskok finansowy, organizacyjny i sportowy występować w II lidze? Prześledziłem wysokość budżetu, jakim Chojniczanka obracała w I lidze, czyli cztery miliony złotych, a jaki posiadała w II lidze – trzy miliony złotych. Mówiąc wprost możliwości finansowe zmalały o 25%.
Dokładnie. Te liczby pokazują, jaka przepaść jest między I a II ligą. Właśnie tyle, czyli milion złotych, można otrzymać od sponsorów i partnerów I ligi. To straciliśmy. Dodatkowo pandemia mocno utrudniła nam sytuację z pozyskiwaniem nowym sponsorów, choć byliśmy na tyle elastyczni i kreatywni, że z kilkoma udało nam się związać. Pieniądze w samej II lidze są na waciki. Fundusze od sponsora tytularnego, to w zasadzie kropla w morzu. Dysproporcja między I a II ligą jest chyba jeszcze większa niż między Ekstraklasą, a I ligą.
O część sportową zapytam w formie zagadki. Ilu piłkarzy spadało z Chojniczanką dwa lata temu i awansowało z nią tydzień temu do I ligi?
Chyba tylko Tomek Mikołajczak.
Nie licząc wychowanków, którzy mieli nikły wpływ na zespół, to ma pan w zasadzie rację. Oprócz Mikołajczaka był jeszcze Mateusz Bartosiak i Marcin Trojanowski, który w międzyczasie występował w Nielbie Wągrowiec. Podsumowując, przez dwa lata przez Chojnice przeszło prawdziwe tsunami, które sprzątnęło prawie wszystkich.
Po spadku z I ligi drużyna wymagała dużych zmian. Z drugiej strony mowa o trzech okienkach transferowych, gdzie w wielu klubach dochodzi do kilkunastu transferów do i z klubów i to bez degradacji. Dlatego myślę, że zmiany u nas następowały proporcjonalnie i w odpowiednich momentach. Można powiedzieć, że awansowała zupełnie nowa drużyna.
Oprócz piłkarzy poszukiwaliście również trenerów. W ciągu dwóch lat nastąpiły dwie zmiany na ławce aż przyszedł trener Tomasz Kafarski i zrobił awans. Czy jego zatrudnienie było osiągnięciem złotego środka?
Szukaliśmy kogoś na dłużej. Po spadku nie trafiliśmy idealnie z zatrudnieniem Zbigniewa Smółki. Prędzej czy później byłem przekonany, że podejmiemy współpracę z trenerem Kafarskim. Determinował to region, z którego wszyscy pochodzimy, a także sam szkoleniowiec. Udało nam się zatrudnić trenera Kafarskiego, który od razu nie zdołał poukładać tak drużyny po Adamie Noconiu, by awansować przed rokiem, ale w tym wszystko się już powiodło. Praca przez cały sezon przyniosła pozytywne efekty.
Długo wracaliście jeszcze do tego przegranego barażu sprzed roku?
Nie za bardzo chcieliśmy do tego wracać. To było tragiczne zderzenie. Robiliśmy wszystko, by w barażach znowu nie być. Nasza zeszłoroczna przygoda zdeterminowała nas, żeby awansować bezpośrednio do I ligi. Wiedzieliśmy jak trudne i specyficzne są to mecze.
Z kolei bardzo chętnie przyjąłbym miejsce w barażach w I lidze. Teraz już byśmy się nie bali. Rok temu byliśmy faworytem, który boleśnie oberwał po głowie. W pierwszoligowej przyszłości mógłby być to dodatkowy smaczek. Smaczek, który szczególnie sprzyja klubom z tych mniejszych miejscowości jak Chojnice. Widać to był po Skrze Częstochowa, która rok temu awansowała do I ligi z szóstego miejsca czy Górniku Łęczna, który z tego samego pułapu wdrapał się do Ekstraklasy.
Trener Kafarski zadbał o to, by uniknąć baraży i to mu się udało. Ma patent na prowadzenie drużyn z regionu, bo z powodzeniem i sukcesami radził sobie z Bytovią. W Lechii również nieźle mu się wiodło, szczególnie na początku.
Choć były to odległe lata [lata 2009-11 przyp. red.] wszyscy pamiętamy, że Tomasz Kafarski jako młody trener przejął Lechię Gdańsk i świetnie sobie z nią radził. Zawsze się z tego śmieję, mówiąc o dobrym początku, bo dla każdego szkoleniowca po podpisaniu kontraktu czas biegnie tylko w jednym kierunku. Czy to jest pięć, sześć czy siedem lat, to efekt na końcu dla każdego trenera jest taki sam.
Wnioskuję, że jak na razie trener Kafarski zostaje w Chojnicach. Jaką drogę zamierza obrać w I lidze? Czy to będzie podobna, którą podążał Radomiak, a teraz Widzew Łódź, czy może dużo spokojniejsza pokroju GKS Katowice?
Zdecydowanie twardo stąpamy po ziemi. Znamy swoje miejsce w szeregu. Wiemy, jakim jesteśmy ośrodkiem pod względem wielkości i możliwości finansowych. Najważniejsze dla nas jest się utrzymać i okrzepnąć. Cudownie byłoby poprawić czasowy wynik bycia w I lidze. Nie jest tak, że zostawiamy gdzieś swoją ambicję z boku. Jeśli nadarzy się okazja, by osiągnąć coś więcej, zrobimy to. Właśnie na takie okazje dokonaliśmy tak dużych inwestycji na stadionie. Na razie myślimy jedynie o zbudowaniu silnej drużyny na utrzymanie, a nad powtórzeniem drogi Radomiaka nie ma się co rozwodzić.
Mimochodem poruszył pan aspekt organizacyjno-infrastrukturalny, do którego również chciałem przejść. Drugoligowy czas nie był do końca stracony dla Chojniczanki. Dokonano sporych inwestycji na stadionie, oprócz tego szkółka Chojniczanki otrzymała certyfikat od PZPN.
Wreszcie nam się to udało, bo w jednym roku zostaliśmy wykluczeni przez błędy proceduralne. Czynimy w tym kierunku spore postępy. Oprócz tego wymieniliśmy boisko treningowe. W temacie profesjonalnej bazy sportowej mamy duże deficyty, ale cały czas, krok po kroku są zmniejszane.
Czyli nie należy się obawiać podobnej sytuacji do tej w Radomiu?
Różnie to bywa. Nie jest różowo. Radomiak pewnie też był przygotowany na różne ewentualności, a i tak pojawiły się problemy z boiskami do treningu. Nie możemy jednak narzekać. Zobaczymy co przyniesie przyszłość. Może uda nam się przy wsparciu miasta skorzystać z programów związkowych na rozbudowę bazy. Zrzeszamy 500 dzieci w grupach młodzieżowych i trzy zespoły seniorskie, bo mowa tu nie tylko o pierwszym składzie, ale i rezerwach, a także drużynie kobiet. Spore wojsko by się z tego zebrało, a co za tym idzie potrzebujemy odpowiednich warunków, do tego by każdy się rozwijał w odpowiedni sposób i mógł grać na jednakowo równej i dobrej murawie.
Awans już wywalczony. Do końca zostały tylko dwa mecze. Czy w Chojnicach myśli się już o tym, co będzie w przyszłości? Na jakich pozycjach należy wzmocnić drużynę, by myśleć o bezpiecznym utrzymaniu?
Nie ma co już składać ostatecznych deklaracji ani zdradzać kierunków rozwoju. Umówiliśmy się z trenerem Kafarskim i dyrektorem sportowym, że o wzmocnieniach porozmawiamy dopiero po awansie. Ten dialog rozpoczął się w zasadzie dopiero w poniedziałek, więc większych konkretów nie ma. Jest na to jeszcze za szybko, ale zdajemy sobie sprawę z deficytów i potrzeb. Liga, do której wracamy po dwóch latach jest dużo bardziej wymagająca. Liczba silnych, nie tylko miejskich, ale sportowych ośrodków zwiększyła się pod naszą nieobecność. Poziom samych rozgrywek również poszedł mocno do góry. Przed nami dużo ciężkiej pracy nad zespołem.
Jakie małe cele stawia sobie Chojniczanka na przyszły sezon?
Rozwijać drużynę, która grą będzie cieszyć oko. Na pewno sukcesywnie chcemy stawiać na młodszych zawodników. To nasze pośrednie cele. A główny to pewne utrzymanie, o ile to możliwe.
De facto obecny system rozgrywek raczej na to nie pozwala. Pewne utrzymania są tylko te drużyny, które realnie mają szanse na zajęcie miejsca barażowego.
Zgadza się. Młócka w I lidze jest niesamowita. Niekiedy wyniki są kuriozalne. Każdy potrafi wygrać z każdym. My musimy się w tym wszystkim odnaleźć.
WIĘCEJ O PIERWSZEJ LIDZE:
- Zagłębie Sosnowiec – od jednej afery do drugiej
- Andrzej Dadełło – rozmowa o awansie Miedzi do Ekstraklasy
Fot. Newspix