Sobotnia prasa podkręca atmosferę przed meczami Lecha Poznań i Rakowa Częstochowa.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Były napastnik Lecha Poznań, Zbigniew Zakrzewski uważa, że “Kolejorz” zasłużył na tytuł.
Pana zdaniem Kolejorz wjechał po tej serii gier na autostradę do mistrzostwa?
Wydaje mi się, że to już ostatni gwizdek. W tym sezonie, a zwłaszcza w tej rundzie było wiele spotkań, w których trudno było się spodziewać remisu, nie mówiąc o porażkach, a jednak takie się zdarzały. Mam nadzieję, że limit pecha i wpadek już się wyczerpał. Patrząc na to, z kim Lech gra, śmiem twierdzić, że obroni pierwsze miejsce. Oczywiście derby z Wartą będą wymagające, ale Zieloni mają już zapewnione utrzymanie, co było ich nadrzędnym celem. Lech wciąż o swój walczy, więc spodziewam się większej determinacji w ich grze i po prostu, uważam, że drużyna Macieja Skorży ma więcej jakości, więc powinna sobie poradzić.
Poza tym Raków też ma przed sobą trudny mecz, bo Zagłębie walczy o życie. Kilka tygodni temu spotkałem się z jednym z trenerów lubinian na meczu w Poznaniu i powiedział mi wówczas, że liczy na to, że mecz ostatniej kolejki pomiędzy Lechem a Zagłębiem nie będzie decydował o mistrzostwie dla Kolejorza i o utrzymaniu Miedziowych. Zagłębie chce zapewnić sobie utrzymanie wcześniej, żeby nie grać przy Bułgarskiej o życie.
(…) Lech zasłużył w tym sezonie na tytuł mistrzowski?
Jestem przekonany, że tak, bo gra najrówniejszą i najatrakcyjniejszą piłkę w lidze. Myślę, że każdy kibic, niezależnie od miasta w Polsce chciałby taką widzieć i mógłby się z nią utożsamiać. Lech od kilku sezonów pokazuje grę europejską, a to ważne dla naszej ligi, żeby punktować na arenie międzynarodowej. Kolejorz zasłużył na mistrzostwo.
Gdzie widzi pan najmocniejszy punkt Lecha i który wymaga największych wzmocnień?
Wydaje mi się, że linia pomocy jest bardzo silna. Patrząc na skrzydłowych i środek, drugiej linii, widać jakość, choć pewnie po sezonie drużyna się nieco zmieni. Na pewno można by było się przyczepić do linii obrony, w niej są największe mankamenty. Trzeba też poprawić stałe fragmenty gry.
Rozmowa z Andrzejem Dadełłą, właścicielem Miedzi Legnica.
Sympatyzujący z Widzewem Zbigniew Boniek po waszej wygranej w Gdyni poradził widzewiakom, że Miedzi trzeba postawić pomnik. Zastanawiam się, czy po waszym niedzielnym meczu z Widzewem będzie powód, by do podobnego wniosku doszli sympatycy Arki Gdynia, którzy liczą, że teraz pokonacie ich rywala w walce o bezpośredni awans?
Mecz w Gdyni dobrze się dla nas ułożył, bo strzeliliśmy szybko gola, poczuliśmy się pewniej, mamy tak dobrą drużynę, że potrafiliśmy potem kontrolować wydarzenia. Gdy Miedź prowadzi, każdemu rywalowi w pierwszej lidze gra się bardzo ciężko. Zobaczymy, jak się będzie układał mecz z Widzewem. Mogę zapewnić, że potraktujemy go z największą powagą, czyli tak jak każde wcześniejsze spotkanie. Szykujemy fetę z okazji awansu, spodziewamy się pełnych trybun, więc zwycięstwo tym bardziej jest mile widziane.
Pokonując Arkę (2:0), Miedź narobiła problemów trenerowi Ryszardowi Tarasiewiczowi, który pracował w pana klubie i w 2017 roku zabrakło mu dosłownie jednego punktu do awansu, który wówczas sprzątnął wam sprzed nosa Górnik Zabrze…
Cenię i lubię Ryszarda Tarasiewicza. Duży szacunek ma do niego również nasz obecny szkoleniowiec Wojciech Łobodziński, który wtedy grał w jego drużynie i sam chętnie podkreśla, że wiele się od niego nauczył. Oczywiście biznesowo nie przedłużyliśmy umowy z trenerem Tarasiewiczem, mimo że na to liczył, ale nawet z perspektywy czasu widać, że dużo dobrego po nim zostało. Jeżeli chodzi o zarządzanie szatnią i emocjami piłkarzy, jest to szkoleniowiec absolutnie z polskiej czołówki. Chciałbym się z nim spotkać w przyszłym sezonie w ekstraklasie. A czy będzie w Arce, czy w innym klubie, w to już nie wnikam.
Na finiszu ekstraklasowych rozgrywek i przy okazji takich meczów jak Raków – Cracovia albo teraz Warta – Lech wraca temat tak zwanej motywacji pozytywnej. Wyobraża pan sobie, że piłkarze Miedzi przyjmują premię od innego zespołu za pokonanie jego rywala w walce o awans albo o jakikolwiek inny cel?
Wiele lat temu, na początku mojego zaangażowania w Miedzi, przyszli do mnie piłkarze z informacją, że inny klub obiecuje im premię, jeżeli wygrają w najbliższym meczu. Chcieli wiedzieć, czy ewentualnie dostaną moją zgodę na przyjęcie takiej nagrody.
I co im pan powiedział?
Że ja im płacę za wyniki i powinna to być dla nich wystarczająca motywacja. Mówiąc najkrócej, nie zgodziłem się. W lidze angielskiej czy niemieckiej nie ma znaczenia, kto z kim gra i jaką ma motywację, bo zwyczajnie każdy chce wygrać bez względu na okoliczności. Na szczęście to się zmienia na korzyść także u nas. Dawniej bukmacherzy przecież często wycofywali zakłady dotyczące takich spotkań.
Chelsea wreszcie znalazła właściciela. Na dobry początek warto byłoby go przywitać zdobyciem Pucharu Anglii. W sobotnim finale na Wembley rywalem The Blues będzie Liverpool.
Na Stamford Bridge właśnie rozpoczyna się nowa era. Po tygodniach spekulacji i niepewności Roman Abramowicz oddał Chelsea w ręce Todda Boehlya. Przed nowym właścicielem wiele wyzwań, ale najważniejsze, że ma je wreszcie kto realizować. Bo gdyby stagnacja trwała kolejne miesiące i wciąż nie byłoby jasne, kto będzie rządził i finansował klub, zespół by się rozpadł.
– Cieszę się, że akurat ten człowiek przejął Chelsea. Od początku był moim faworytem. Todd Boehly to w mojej ocenie najbezpieczniejsza opcja dla The Blues, choćby dlatego, że kupnem Chelsea interesował się od dawna i już kilka lat temu poznał, jak dokładnie funkcjonuje klub. Na jego korzyść działa też fakt, że od kiedy Amerykanin przejął bejsbolowy Los Angeles Dodgers, klub odnosi sukcesy – tłumaczy nam Robert Błaszczak, członek zarządu Chelsea Supporters Trust, największej kibicowskiej organizacji londyńskiego klubu. Jednej rzeczy nowemu właścicielowi klubu nie udało się zrobić – nie przekonał Antonio Rüdigera, by ten podpisał nowy kontrakt i Niemiec od przyszłego sezonu będzie zawodnikiem Realu. Prawie na pewno klub opuści też Andreas Christensen, bardzo niepewna jest przyszłość Marcosa Alonso i Romelu Lukaku, za którego rok temu Abramowicz wyłożył blisko 100 mln funtów.
– Zauważyłem, że zawodnicy Interu Mediolan nadal wierzą w obronę scudetto. Bitwa trwa, w calcio wszystko może się zdarzyć. Przecież choćby ostatnio pokazała nam to Salernitana – mówi Marco Andreolli, były piłkarz Interu.
ALBERTO BERTOLOTTO: Co da Interowi Mediolan zwycięstwo nad Juventusem 4:2 w Coppa Italia w kontekście ostatnich dwóch kolejek?
MARCO ANDREOLLI (BYŁY PIŁKARZ INTERU I CAGLIARI, KOMENTATOR INTER TV): Drużyna dużo zyska pod względem mentalnym, dzięki temu mimo 120 minut rozegranych na Stadio Olimpico piłkarze będą mieli energię, żeby zmierzyć się na Sardynii z Cagliari. Dla gospodarzy to spotkanie jest istotne w walce o utrzymanie i za wszelką cenę powinni starać się je wygrać, dlatego Nerazzurim będzie trudno. Ale po środowym triumfie widziałem, że wszyscy są skupieni na tym, co mają do zrobienia. I zauważyłem też, że oni nadal wierzą w obronę scudetto. Bitwa trwa, w calcio wszystko może się zdarzyć. Przecież choćby ostatnio pokazała nam to Salernitana.
Finał Coppa Italia był bardzo ekscytujący, w Rzymie działo się bardzo dużo. Według pana Inter zasłużenie sięgnął po trofeum.
W sumie tak. Nerazzurri pokazali, że są lepsi niż Bianconeri.
Jaki był kluczowy moment tego starcia?
Rzut karny dla zespołu z Mediolanu. W tamtym momencie Juve prowadziło 2:1 i w niektórych chwilach udowodniało, że jest na tym samym poziomie, co przeciwnicy. Wykorzystywało swoje mocne strony. Głęboko się broniło i od razu było w stanie kontraktować. W ten sposób Bianconeri doprowadzili do remisu i zdobyli bramkę, która dała im chwilowe prowadzenie. Wydawało się, że dla Interu to będzie cios nokautujący, ale jednak to rzut karny wykorzystany przez Hakana Calhanoglu zmienił losy finału. Potem kolejne bramki, które dały zwycięstwo drużynie prowadzonej przez trenera Simona Inzaghiego, były po prostu konsekwencjami tej jedenastki.
Artur Wichniarek trochę nie rozumie ostatniego ostatniego zamieszania wokół Roberta Lewandowskiego.
Na temat Haalanda w programie „Doppelpass” powiedział Oliver Kahn, że byliby nieprofesjonalni i źle podchodziliby do swojego zawodu, gdyby nie sondowali możliwości sprowadzenia do klubu tak dobrego i tak młodego napastnika, jakim bez wątpienia jest Haaland. Moim zdaniem Robert nie powinien się na to obrażać i mieć pretensji do Bayernu, bo taki transfer zwiększyłby szanse drużyny na wygranie kolejnej Ligi Mistrzów, a przecież o to chodzi nie tylko Polakowi, ale wszystkim zawodnikom i kibicom monachijczyków. Bayern od samego początku nie był w stanie sprostać oczekiwaniom finansowym Norwega i jego managementu z ojcem na czele. Jednak to, że mistrz Niemiec sondował taką opcję, nie powinno nikogo dziwić. Przecież Bayern od lat praktykuje ściąganie wyróżniających się zawodników z Borussii Dortmund, żeby daleko nie szukać przykładów, na takiej zasadzie do Monachium trafił Lewandowski. Tak było też z Mario Goetze, Matsem Hummelsem, wcześniej z Christianem Nerlingerem. Wymian na linii BVB – Bayern i Bayern – BVB było ostatnio dość sporo i pewnie w przyszłości również do takich transakcji dojdzie.
Dlatego nie rozumiem do końca tego całego zamieszania. Obecnie najważniejsze jest to, czy niezadowolony Lewandowski będzie chciał wymusić transfer do Barcelony już tego lata? Zobaczymy, choć na ten temat jasno wypowiedzieli się ludzie zarządzający Bayernem. Przed meczem z Villarrealem w Lidze Mistrzów Kahn powiedział, że kibice na pewno zobaczą Polaka w koszulce Bawarczyków w kolejnym sezonie, bo ma obowiązujący kontrakt. To również potwierdził dyrektor sportowy Hasan Salihamidžić i nie wydaje mi się, żeby ci panowie, którzy zastąpili na stanowiskach odpowiednio Karla-Heinza Rummenigge i Uliego Hoenessa, rzucali słowa na wiatr. Tak nigdy w Bayernie nie było. Swego czasu, gdy zainteresowany sprowadzeniem Lewandowskiego był Real Madryt Hoeness powiedział, że menadżer Polaka Pini Zahavi ma prawo do niego przyjść porozmawiać, ale tylko i wyłącznie na kawę po zamknięciu okna transferowego. Jak widać Robert do dzisiaj w tym Bayernie jest, więc myślę, że 33-latek zostanie w klubie na kolejny sezon. Moim zdaniem Bawarczycy w dalszym ciągu należą do grupy ośmiu zespołów w Europie, które gwarantują zdobywanie wielu trofeów. A przecież o to chodzi Polakowi w ostatnich latach jego kariery.
SPORT
Rozmowa z Wojciechem Cyganem, wiceprezesem PZPN i przewodniczącym Rady Nadzorczej Rakowa.
Jeżeli nie uda się zdobyć mistrzostwa, będziecie rozczarowani?
– Myślę, że nie. Pamiętajmy, że przed sezonem mówiliśmy przede wszystkim, że chcemy kontynuować naszą grę w europejskich pucharach oraz grać w finale Pucharu Polski. Udało się puchar obronić, a latem ponownie wystąpimy w pucharach. Wiele wskazuje, że co najmniej obronimy wicemistrzostwo. Trudno więc mówić o rozczarowaniu. Może pozostać uczucie pewnego niedosytu – moglibyśmy osiągnąć jeszcze więcej, jednak to się może nie udać. Dzisiaj nie chcę mówić o takim scenariuszu. Wierzę, że możemy wygrać w Lubinie, jak również u siebie z Lechią. Droga Lecha, przez Grodzisk oraz spotkanie u siebie z Zagłębiem, wcale nie jest taka prosta, by dopisywać im trzy punkty za każdy mecz.
Co pan czuł w finale Pucharu Polski, gdy kibice Rakowa obrażali PZPN? Przecież pan również był adresatem tego przekazu.
– Ten znany okrzyk w ostatnich kilkunastu, o ile nie kilkudziesięciu latach już tak spowszedniał, że nie wywołuje we mnie żadnej nadzwyczajnej reakcji. Zdaję sobie sprawę, że ktoś może dopatrywać się, iż PZPN jako organizacja czy też ludzie odpowiadający za finał mogli zrobić coś więcej. Wiem także, że wiele rzeczy, o których nie wszyscy wiedzą, zostało zrobionych. Mówimy tu o ścieżce oficjalnej, jak również na stopie nieoficjalnej – rozmów, przekonywania, namawiania i prób udowodnienia, że opinia Państwowej Straży Pożarnej, jak i decyzja prezydenta Warszawy w sprawie flag nie była optymalna.
Przed meczem z Górnikiem Łęczna okazało się, że w Zabrzu w nowym sezonie nie będzie już Grzegorza Sandomierskiego.
Pod koniec roku stracił jednak miejsce między słupkami na rzecz właśnie dużo młodszego Bielicy. Ten bronił w większości wiosennych spotkań w lidze, do meczu z Zagłębiem Lubin pod koniec kwietnia. Po kilku porażkach i sporej licznie straconych goli sztab szkoleniowy postawił ponownie na 32-letniego Sandomierskiego. Ten jednak, jak cały blok defensywny „górników”, nie popisał się szczególnie przy Łazienkowskiej tydzień temu, a obciążała go przede wszystkim pierwsza bramka po ledwie 23 sekundach gry. Wiosną Grzegorz Sandomierski z dobrej strony pokazał się w pucharowym meczu z Piastem w Gliwicach, kiedy w karnych dwa razy bronił piłkę po strzałach zawodników gospodarzy, torując tym samym swojemu zespołowi awans do 1/4 finału.
To chyba będzie jego najlepsze wspomnienie z Zabrza. Łącznie w 22 grach w lidze i w pucharze czyste konto zachował 5 razy. Dla przykładu Bielica w 14 grach (12 w lidze i 2 w PP) czyste konto zachował w trzech spotkaniach.
Na piątkowej konferencji prasowej trener Jan Urban powiedział, że kontrakt z bramkarzem, który na koncie ma trzy występy w narodowych barwach, nie będzie przedłużony. Górnikowi zostają Daniel Bielica, Paweł Sokół oraz być może młodzi Jakub Szymański i Bartosz Neugebauer. Ten pierwszy jest wypożyczony Górnikowi Polkowice, a drugi GKS-owi Jastrzębie, a więc klubom, które pożegnały się z zapleczem ekstraklasy.
SUPER EXPRESS
Jakub Kamiński szukał w walce o tytuł szukał wsparcia u Stwórcy.
– Trener Maciej Skorża chwalił was ostatnio za „dobrą reakcję po przegranym finale Pucharu Polski”. Ta porażka była najtrudniejszym doświadczeniem w twoim życiu piłkarskim?
– Frustracja, zdenerwowanie, złość na to, że nie podołaliśmy pierwszemu z dwóch najważniejszych w tym sezonie zadań –takie uczucia zdarzają się po porażkach, ale tym razem były wyjątkowo intensywne.
– Co pomogło na odreagowanie?
– Rozmowy z przyjaciółmi. Ale najbardziej – chyba z tatą. Widział, że jestem wkurzony, i potrafił znaleźć dobre słowa. Przypomniał mi, że sport niesie skrajne uczucia. Że przeciwnik chce wygrać równie bardzo jak ty. I że mamy jeszcze jeden ważny cel do realizacji, więc trzeba patrzeć w przód. „Raków nie wygra wszystkich trzech meczów” – przekonywał.
– Pomogło?
– Pomogło. Mocno skupiałem się na myśli, że muszę dobrze zagrać w Gliwicach. Modliłem się o wygraną i o potknięcie Rakowa. I tak się stało! Wszystko odwróciło się o 180 stopni. Znów my wyznaczamy kurs na mistrza!
– „Modliłem się o wygraną” – to tylko przenośnia?
– Nie. Jestem chrześcijaninem, osobą wierzącą, chodzę do kościoła. W niedzielę też w nim byłem. Prosiłem o to, by cały zespół dostał wsparcie z góry. I o potknięcie Rakowa też!
Fot. Newspix