Reklama

PRASA. Szulczek: Lech jest najlepszy w Polsce, ale chcemy pokazać pazurki

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

13 maja 2022, 08:12 • 16 min czytania 39 komentarzy

Ligowy dodatek, analizy, rozmowy. Ekstraklasa wkracza w decydujący moment, więc weekendowe wydania gazet dostarczyły nam sporo treści.

PRASA. Szulczek: Lech jest najlepszy w Polsce, ale chcemy pokazać pazurki

Sport

Romuald Szukiełowicz przed kolejką. Nie życzy spadku Wiśle Kraków.

Efektowne i wysokie zwycięstwo Zagłębia Lubin z Radomiakiem zrobiło na panu wrażenie?

– Nie. Wiem, że zabrzmiało to dziwnie, ale tak właśnie uważam. Po prostu zdarzają się takie mecze, że co strzelisz na bramkę przeciwnika, to wpada do siatki. Na dzień dobry dostajesz „gonga”, próbujesz się podnieść, a tu zostajesz trafiony drugi i trzeci raz. W takim momencie ręce opadają. Chcesz podnieść głowę, a tu trach, odcinają ci ją! Gdyby dokładnie i uważnie przyjrzeć się temu meczowi, wynik mógł być o wiele wyższy, korzystniejszy dla Zagłębia. Po takim laniu naprawdę można się załamać. Chciałbym powiedzieć jeszcze jedno – we wcześniejszych spotkaniach Zagłębie stwarzało okazje, lecz grało bardzo nieskutecznie. W końcu musiało się przełamać. 

„Miedziowi” są w stanie urwać punkty Rakowowi w najbliższej kolejce?

Reklama

– Moim zdaniem Zagłębie Lubin nie przegra tego meczu. W przypadku zwycięstwa będzie miało 38 punktów i na absolutnym luzie pojedzie do Poznania na mecz z Lechem. Jeżeli „tylko” zremisuje, to w ostatniej kolejce będzie walczyło o życie, chociaż tabela może tak się ułożyć, że nie będzie to konieczne.

To możliwe, że Wisła Kraków pożegna się z ekstraklasą? Na papierze ma wyjątkowo sprzyjający program gier – z pogrążonym w kryzysie Radomiakiem oraz u siebie z Wartą Poznań.

– Szanse Wisły oceniam fifty-fifty, ale nie życzę jej degradacji. Niemniej jednak jej spadek jest możliwy. Mówi pan o łatwym kalendarzu. W przypadku Radomiaka wynik 1:6 na pewno już się nie powtórzy, a Warta jest bardzo nieprzyjemnym przeciwnikiem na wyjazdach. Na obcych boiskach zdobyła 21 punktów, o trzy więcej niż na własnym stadionie. 

Piast Gliwice ma pretensje do sędziego Raczkowskiego.

W klubie z Okrzei zamknięto już temat meczu z Lechem, wnioski zostały wyciągnięte. Gliwiczanie wciąż jednak mają lekkie pretensje do sędziego Pawła Raczkowskiego. – Faul na Damianie Kądziorze był. Nie twierdzę, że miało to wpływ na wynik meczu, ale jak jest faul, to powinien być odgwizdany i to my powinniśmy mieć rzut wolny z miejsca, z którego można zdobyć bramkę – stwierdza Waldemar Fornalik, który został też zapytany o ogólną ocenę działania systemu wideoweryfikacji. – VAR ma duży wpływ na to jak pracują sędziowie. Kiedyś sędziowie byli bardziej odważni. Dziś czasem sędzia nie jest pewny, czeka na reakcje i pomoc VAR-u. To jest trudna praca, ale nawet z VAR-em niektóre zdarzenia nie są jednoznaczne – podsumowuje szkoleniowiec Piasta Gliwice. 

Reklama

ŁKS zaniedbał proces licencyjny. Teraz chce to nadrobić.

Kierujący zarządem spółki prokurent Jarosław Olszowy zapowiedział złożenie odwołania. Przyznaje, że niewątpliwą winą klubu jest niedostarczenie na czas wymaganej od klubów ekstraklasy (w I lidze warunki nie są aż tak surowe) opinii biegłego rewidenta. Prokurent twierdzi, że prace są na ukończeniu i opinia za chwilę trafi do komisji. Akcentuje czysto formalny charakter odmowy licencji, ale przecież nie jest tajemnicą, że chodzi przede wszystkim o zadłużenie klubu. W tym przypadku jedynym argumentem wspierającym odwołanie są zapewnienia właścicieli, że zasilą budżet pożyczkami. I n ny m c i o s e m w prestiż i w przychody ŁKS-u jest zamknięcie widowni na najbliższy mecz z Odrą w efekcie kibicowskich awantur na derbach. Z okazji zakończenia budowy stadionu ŁKS rozprowadzał „minikarnety” na ostatnie trzy mecze sezonu: z Chrobrym, Widzewem i właśnie Odrą. Sprzedano ich około 10 tysięcy i teraz ich posiadacze zostali na lodzie z obietnicą, że ta strata zostanie im zrekompensowana albo jeszcze w tym (baraże?) sezonie, albo w nowym.

Marek Sokołowski, legenda Podbeskidzia, o zwolnieniu trenerów.

– Nie uważam, aby zwolnienie trenerów Jawnego i Dymkowskiego było dobrą decyzją – mówi Marek Sokołowski, wieloletni kapitan ekipy spod Klimczoka. – Tak, była seria bez wygranej, ale cel, który postawiono, był cały czas w zasięgu. Poza tym, kiedy trenerzy byli zatrudniani, mówiono o dwuletnim planie. Jeżeli tak mówimy, to powinniśmy się tego trzymać – zaznacza „Soker”, który podkreśla, że jesienne rezultaty zespołu były wynikiem ponad stan, co potwierdziło się na wiosnę. – Trzeba pamiętać, że ta drużyna była budowana na kolanie. Z własnego doświadczenia wiem, a potwierdzą to wszyscy, że wiosna jest dużo trudniejsza i Podbeskidzie się o tym przekonało. Każdy o coś walczy. Nawet do teraz, a przecież mamy tylko dwie kolejki do końca, kilkanaście zespołów jest w grze. To właśnie w tej rundzie wyszło, że w Bielsku-Białej powstaje zupełnie nowy zespół. Spójrzmy na to, ilu zawodników odeszło po zeszłym sezonie. Nie da się tego wszystkiego uzupełnić w pół roku. Jesienią wyniki były niezłe, bo wtedy gra się i zdobywa punkty dużo łatwiej – przyznaje Sokołowski.

Super Express

Martin Max, były król strzelców Bundesligi, docenia Roberta Lewandowskiego.

– W tym roku skończy 34 lata. Upływ czasu go nie dotyczy?

– Ja też swoje tytuły króla strzelców zdobywałem po trzydziestce. Ten drugi – właśnie w wieku 34 lat. Im byłem starszy, tym strzelanie bramek przychodziło mi… łatwiej. Napastnik – a konkretnie łowca goli – to wyjątkowa pozycja, tak jak bramkarz. Doświadczenie jest tu najważniejsze. Zyskujesz dzięki niemu spokój: nie musisz biegać za wiele za piłką, bo po prostu wiesz, co się za chwilę z nią stanie. Lewandowski zresztą ma rzecz, która imponuje mi od zawsze: instynkt. On doskonale czuje, gdzie spadnie piłka, jak się ustawić, w którą stronę pójść.

– Mówi pan jak członek fanklubu Roberta…

– Bo jestem jego wielkim fanem. To kompletny napastnik: strzela lewą i prawą nogą, głową. No i na pierwszy rzut oka widać, że to sportowiec pełną gębą. Żona o niego dba, nie jest to tylko chwyt marketingowy. Nie spodziewałem się, że ktoś kiedykolwiek poprawi osiągnięcie Gerda Muellera, bo futbol zmienił się diametralnie od tamtej pory. Dziś napastnik już nie może po prostu stać w polu karnym i czekać na piłki, jak kiedyś robił to Gerd. Trudniej bić takie rekordy. A Robertowi się udało! „Lewy” jest rewelacyjny w tym, co robi. Mueller to był natomiast typowy egzekutor i w tej kategorii do dziś jest najlepszy.

Dawid Szulczek uważa, że Lech to najlepszy zespół w kraju.

„Super Express”: – Piłkarska Polska zastanawia się, czy Warta po sąsiedzku otworzy Lechowi drogę do mistrzostwa. Otworzy?

Dawid Szulczek: – Wiemy, że na 10 spotkań z czołówką: z Lechem, Pogonią, Rakowem, Lechią – wygramy jedno, dwa zremisujemy, a w pozostałych rywale będą lepsi. Ale chciałbym, by to najbliższe było tym, którego nie przegramy. Fajnie byłoby zapunktować z najlepszą – jeśli chodzi o jakość piłkarską – drużyną w kraju. Chcemy pokazać pazurki.

– „Najlepsza drużyna w kraju” – mówi pan o Lechu. Uzasadni pan to zdanie?

– Raków funkcjonuje świetnie, bardzo dobrze ogląda się Pogoń, ale to w Lechu wszystko się zgadza: piłkarska jakość na każdej pozycji, trener, sztab, kibice, stadion, warunki organizacyjne. Wiele statystyk potwierdza, że Lech jest w lidze najlepszy. W paru meczach coś nie poszło po myśli lechitów itylko dlatego wciąż jeszcze muszą się martwić o mistrzostwo. Jeżeli jednak będą konsekwentnie podążać w obecnym kierunku, mogą zdobywać tytuł przez kilka ładnych lat.

Przegląd Sportowy

Robert Lewandowski odejdzie z Bayernu. Bawarczycy przekombinowali.

Robert Lewandowski miał już dosyć przedłużających się spekulacji, niezbyt sensownych negocjacji, zwlekania dyrektora zarządzającego Bayernu Olivera Kahna oraz bajkowych opowieści dyrektora sportowego Hasana Salihamidžicia. Zamiast konkretów nasz napastnik słyszał tylko puste obietnice, mętne tłum a c z e n i a . […] Dla Kahna i Salihamidžicia to bez wątpienia wizerunkowa porażka, a dla trenera Juliana Nagelsmanna sportowa strata. Bo nie da się zastąpić tak po prostu napastnika, który sezon w sezon gwarantuje 50 goli. To jest po prostu nierealne, co pokazuje przykład Messiego, który w Barcelonie był wybitny, a w PSG jest przeciętny. W Bayernie mogą oczywiście się zaprzeć i uznać, że Lewy ma grać w Monachium do końca kontraktu. Ale za rok odejdzie za darmo, byłby już trzecim po Davidzie Alabie rok temu (Real Madryt) i Niklasie Süle 1 lipca (Borussia Dortmund) piłkarzem podstawowego składu, który odchodzi z Bayernu za darmo. A to byłaby kolejna wizerunkowa porażka. Można więc Polaka sprzedać teraz za 40 czy 50 milionów euro, ale trudno będzie znaleźć następcę, bo po pierwszego takiego napastnika na rynku nie ma, a po drugie inne kluby będą dyktować wielkie kwoty, zdając sobie sprawę, że Bawarczycy po prostu muszą znaleźć nowego atakującego. I będą mieli na to tylko kilka tygodni. Dlatego do samego końca starali się o Haalanda, żeby zapobiec tragedii. Próbowali być sprytni, a kończą jako przegrani.

Co może się jeszcze wydarzyć w lidze? Jak może się zmienić tabela?

Najwięcej może się jeszcze wydarzyć w walce o utrzymanie. Po drugie, Bruk-Bet Termalica w najbardziej osiągalnym wariancie do utrzymania potrzebuje odrobić 3 punkty do Śląska i jednocześnie musi liczyć na to, że Wisła zdobędzie maksymalnie tyle samo punktów, co niecieczanie. Wtedy będą premiowani dzięki tzw. małej tabeli. Ale uwaga – i to po trzecie – jeśli i Słonie, i Biała Gwiazda zdobędą o 4 punkty więcej od wrocławian, utrzyma się ekipa z Krakowa. Bo akurat bilans z Bruk-Betem ma korzystny. Po czwarte, pozostałe zespoły bronią przewagi i zależą tylko od siebie. Śląsk nie będzie musiał się oglądać na wyniki rywali, jeśli w dwóch pozostałych meczach zdobędzie 4 punkty. Zagłębiu taki spokój gwarantują 3 punkty, Jagiellonii – 2, a Stali zaledwie jeden, jeśli zdobędzie go w spotkaniu ze Śląskiem. W ostatnich 10 sezonach tylko dwa razy zdarzyło się, że zespoły będące dwie kolejki przed końcem rozgrywek na miejscach „spadkowych” zdołały na fi niszu wydobyć się nad kreskę. W sezonie 2012/13 Podbeskidzie przeskoczyło GKS Bełchatów, a w rozgrywkach 2016/17 Arka wyprzedziła Górnika Łęczna. W przeciwieństwie do obecnego fi niszu oba te zespoły miały do odrobienia zaledwie punkt, a nie 3. W pozostałych 15 przypadkach na ratunek było już za późno.

Dawid Szulczek o Warcie i spekulacjach przed derbami. Trener klubu z Poznania zauważa, że jednym meczem tytułu się nie zdobywa.

Trudno jednak uniknąć pewnych pytań i wątpliwości. Pojawiają się spekulacje w przypadku obu scenariuszy. Można się domyślać, że wygrana z Lechem wpłynie na relacje obu klubów i kibiców w Poznaniu. Z drugiej strony porażka będzie odebrana w kraju jako pomoc Kolejorzowi w zdobyciu tytułu, niezależnie od przebiegu meczu. To dla pana jakaś dodatkowa trudność?

Nie, bo to w dalszym ciągu dopisywanie teorii do tego, co się wydarzy i jaki będzie wynik. Powiem tak, jednym meczem ani się nie spada z ligi, ani nie zdobywa mistrzostwa. Sezon liczy 34 kolejki i jeżeli ktoś wcześniej gubił punkty, to musi się na koniec martwić i na odwrót, jeśli ktoś regularnie punktował, to ma mniej zmartwień. To nie jest tak, że my komuś coś zabierzemy albo zdegradujemy kogoś do I ligi. Dla nas to kolejne dwa mecze i nie koncentrujemy się na tym, o jakie cele grają najbliżsi rywale. Skupiamy się bardziej na tym, jakim stylem grają i co my możemy zrobić, żeby wygrać.

Zastanawia mnie motywacja obcokrajowców, którzy trafi ają do Warty. Infrastruktura klubu, choć coraz lepsza, to jednak wciąż mająca wiele do poprawy, „zaplecze” kibicowskie także pozostawia wiele do życzenia, nie ma możliwości dużych zarobków, a mimo to przychodzą i zostawiają na boisku sporo zdrowia. Nie widać specjalnego narzekania na te wszelkie niedogodności.

W naszej szatni są ludzie, którzy akceptowali aktualny stan i rozumieli, w jakim miejscu jesteśmy. Wiedzieli, jakie stoją przed nami wyzwania, co jest naszą mocną stroną, a co wymaga poprawy i po prostu się zdecydowali. Jeśli ktoś tego nie akceptował, to do Warty nie trafi ł, bo nie potrzebujemy maruderów, tylko ludzi, którzy są chętni do pracy.

Byli zawodnicy zimą, którzy z tych powodów rezygnowali z podpisania umowy?

Tak, oczywiście byli tacy, którzy w momencie, gdy zobaczyli, jak wygląda nasza baza i wszystko wokół, to szukali innych miejsc. Dla nas nie liczą się ściany, tylko ludzie. Właśnie dlatego jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i zdobyliśmy tyle punktów wiosną, bo zamiast koncentrować się na wadach, skupialiśmy się na pracy i szukaliśmy pozytywów.

Piast chce w przyszłym sezonie grać o puchary. W tym roku się nie udało.

– Wierzymy, że piłkarze pozyskani w obecnych rozgrywkach, wkrótce będą grali jeszcze lepiej. Utrzymanie trzonu obecnej kadry to dla nas priorytet, ale oczywiście będziemy chcieli się też wzmocnić, co naturalne – zdradza Wilk. I po raz pierwszy od dawna możliwe, że Fornalik nie będzie musiał się głowić nad tym, jak załatać wyrwę w składzie po odejściu najlepszego piłkarza. Oczywiście Damian Kądzior może po niezłym sezonie otrzymać kilka ofert, ale pytanie, czy będą one na tyle atrakcyjne, by skrzydłowy porzucił Gliwice. Na razie o takich nie słychać, a gdyby udało się go zatrzymać w Piaście, uzupełnień wcale nie musiałoby być tak wiele. Gorsza wiadomość dla fanów gliwickiego klubu jest taka, że dwóch sprowadzonych zimą graczy, na których najbardziej liczono, w trakcie sezonu doznało poważnych urazów i straciło większą część rundy wiosennej. – Rauno Sappinen powinien rozpocząć z nami przygotowania do nowego sezonu – zdradził Fornalik. Gorzej wygląda sytuacja Tihomira Kostadinova. Macedończyk zerwał więzadła krzyżowe i jego rehabilitacja będzie przebiegała znacznie dłużej. – Tu wszystko wskazuje na to, że będzie z nami trenował dopiero w styczniu i zagra wiosną 2023 roku – przyznał smutnym głosem szkoleniowiec Piasta.

Renesans formy Filipa Starzyńskiego.

Tymczasem trenerem Miedziowych ponownie został Stokowiec i na dzień dobry zapowiedział, że w jego koncepcji Starzyński ma być kluczowym zawodnikiem. Problem polegał na tym, że musiał na niego poczekać. Trudno było przyspieszyć proces powrotu do wysokiej formy, a najwyraźniej szkoleniowiec próbował to robić, co tylko potwierdzało, jak bardzo liczy na doświadczonego piłkarza. Kiedyś przed kamerą Canal+ nawet sam z siebie przyznał, że Starzyńskiego przywraca do roli lidera trochę na siłę. Trudno było trenerowi się dziwić – najważniejsze, że Starzyński uporał się z urazem, więc nal e ż a ł o optymistycznie zakładać, że dzięki swojemu doświadczeniu w miarę szybko złapie rytm meczowy. Zapewne nie trzeba by niczego przyspieszać, gdyby Zagłębie nie zaplątało się w walkę o utrzymanie, jednak w zaistniałej sytuacji próby jak najszybszego sięgnięcia po byłego reprezentanta Polski stawały się koniecznością. […] Starzyński wyrósł więc do pozycji męża opatrznościowego Zagłębia, choć mogło się wydawać, że nie jest już mu w stanie tyle dać, co jeszcze kilka lat temu i niczym Portugalczyk Figo jest już tylko historią, dobrym wspomnieniem dawnych czasów, które nie mają istotnego przełożenia na teraźniejszość. 

Goncalo Feio mówi o Ivim Lopezie. Jak udało się zbudować wokół niego Raków?

Jak postrzegał perspektywę gry w Polsce? Jakie były jego pierwsze spostrzeżenia?

Od początku Ivi przyjechał z zamiarem odnalezienia ambicji i radości z gry w piłkę. Chciał szukać wyzwań, zamierzał poznać inne kultury piłkarskie i odbudować swoją karierę, a przy okazji znaleźć dla siebie nową ścieżkę. Od pierwszych dni wykazywał dużo entuzjazmu i chęci, aby się wyróżnć. Liczył, że dokona czegoś, czego w Hiszpanii nie mógłby zrobić. Utorował sobie drogę do bycia rozpoznawalną gwiazdą rozgrywek, może być liderem drużyny i walczyć o trofea. Chciał, by o jego nazwisku zrobiło się głośno i to mu się udało.

Czy pewną barierą nie była komunikacja z Hiszpanem? Nie porozumiewa się bowiem w języku angielskim ani tym bardziej po polsku.

Od pierwszego dnia był bardzo komunikatywny i otwarty. Coraz lepiej komunikuje się też po polsku. Na boisku używa dużo więcej niż tylko trzech podstawowych słów. Bez wątpienia pomogła mu jego otwartość i takie nastawienie do świata. Moją rolą jest pomagać każdemu piłkarzowi, ale akurat Ivi nigdy nie miał problemów z komunikacją. Może kwestie werbalne i językowe były pewnym ograniczeniem, ale rozwiązaliśmy to jako sztab i cały zespół. Ivi pozytywnie napędza nasze otoczenie. Widać to, kiedy schodzi z boiska i żyje meczem na ławce.

Czy trudno było wdrożyć go do systemu gry, który preferujecie? Nie od dziś wiadomo, że ogromny akcent kładziecie na niuanse taktyczne.

Doskonale wiedzieliśmy z obserwacji, jakie ma atuty. Zdawaliśmy sobie sprawę, że jego umiejętności są kluczowe w ostatniej tercji boiska, tego właśnie szukaliśmy. Jest też pracowity w obronie, szybko dostosował się do naszego systemu. Pod względem poziomu jego pracy dla całego zespołu podczas meczów też nie mogliśmy mieć zastrzeżeń. Nie było trudno wdrożyć go do modelu gry. Od początku odpowiednio go zidentyfikowaliśmy, dlatego też ma takie liczby.

Dawid Abramowicz mówi o kryzysie w Radomiu. Wynik z Zagłębiem uważa za wypadek przy pracy.

W pewnym momencie drugiej połowy większość kibiców z trybuny najzagorzalszych fanów opuściła stadion. Wpłynęło to jakoś na was?

Jeśli pyta pan o mnie, to zbyt często w swojej karierze dostałem od życia po dupie, żeby taka sytuacja działała na mnie demotywująco, ale nie wszyscy w drużynie mogą mieć na tyle silną psychikę. Kibice Radomiaka byli z nami w dobrych i w trudnych chwilach, za co jestem im wdzięczny. Jest mi przykro, że zafundowaliśmy im taki mecz. Ich zachowanie interpretuję jako danie upustu niezadowoleniu z przebiegu spotkania. Mieli do tego prawo. Mogę obiecać, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby w przyszłości nie oglądali już podobnych meczów.

Trener Lewandowski trafił do was w trudnym momencie. 

Przed meczem z Górnikiem mieliśmy tylko kilka treningów. Przekazał nam, jak chce, by funkcjonował zespół. Myślę, że w Zabrzu było widać zalążek niezłej gry, choć nie wszystko funkcjonowało, jak powinno. Jeśli będziemy z większą wiarą realizowali jego założenia, pojawią się automatyzmy i wszystko będzie wyglądać lepiej. Ostatni wynik, to nieszczęsne 1:6, zakłamuje rzeczywistość. Na pewno opinie krążące wokół klubu, to co pojawia się w mediach, nie są sprzyjające dla zawodników, sztabu i całej „zielonej” społeczności Radomiaka. My jednak powinniśmy skupić się na boisku. Jesteśmy profesjonalistami i z kim by nie przyszło nam pracować, musimy mieć w głowie, że każdy z nas nosi swoje nazwisko na plecach i ma logo klubu na klacie. Pracujemy na swoje imię, dobro drużyny i na samopoczucie kibiców. To moment, w którym nie możemy zwątpić. Wierzę, że po tej burzy jeszcze wyjdzie słońce.

Prezes Radomiaka Sławomir Stempniewski udzielił kilku wywiadów po rozstaniu z trenerem Banasikiem. W jednym z nich powiedział, że europejskie puchary w przypadku jego drużyny nie są celem z kosmosu, ale czymś realnym. Zgodzi się pan z nim, biorąc też pod uwagę problemy organizacyjne klubu?

Oczywiście, że tak. Sukces rodzi się w bólach. Przez to, że życie, jak mówiłem, często rzucało mną po podłodze, zawsze byłem nastawiony na walkę. Wychodzę z założenia, że profesjonalny, ambitny zawodnik powinien mierzyć wyżej niż gwiazdy. Patrząc na ten sezon, jeżeli nasza pozycja po rundzie jesiennej była tak dobra, to dlaczego nie myśleć o ewentualnej grze w pucharach? Na pewne kwestie nie mamy wpływu, ale naszą wielkością powinno być adaptowanie się do obecnego stanu rzeczy i walka o samego siebie. Z jednej strony są puchary, pieniądze, prestiż, ale z drugiej rzeczy być może jeszcze bardziej istotne – pamięć i szacunek wśród kibiców. Ich nie kupimy za żadne pieniądze.

Mathias Hebo Rasmussen uczy się języka polskiego. To z szacunku do Cracovii.

– Niedawno rozgrywaliśmy derby Krakowa i atmosfera na tym meczu była niesamowita. W Danii też są oddani kibice, ale w Polsce piłce poświęca się więcej uwagi. Tu gra się też bardziej otwarty futbol, a nacisk na defensywę i ofensywę jest praktycznie wyrównany. W kraju, z którego pochodzę, jest nieco inaczej. W Danii większą uwagę przykłada się do spraw taktycznych. Czasem trzeba przeczekać na swojej połowie i dopiero ruszyć do przodu – mówi Rasmussen. Piłkarz Cracovii poważnie podchodzi nie tylko do obowiązków boiskowych. Od kilku miesięcy uczy się języka polskiego. – W ten sposób chcę okazać szacunek kibicom i ludziom, którzy mnie zatrudnili i mi zaufali. Rozumiem już jakieś 50–60 procent. Myślę, że za pół roku będziemy mogli spróbować porozmawiać po polsku – mówi z optymizmem. Dotychczas Hebo Rasmussen występował tylko w kadrach młodzieżowych. Pomocnik Pasów nie porzuca marzeń o grze w pierwszej reprezentacji, ale jest świadomy, że o powołanie może być trudno. – Selekcjonerem jest Kasper Hjulmand, z którym w przeszłości pracowałem. To dzięki niemu podpisałem pierwszy profesjonalny kontrakt. Mamy świetną generację piłkarzy. Jest Pierre-Emile Hojbjerg z Tottenhamu, Christian Norgaard i Christian Eriksen z Brentford. W tej chwili jestem skoncentrowany na grze w Cracovii, a co przyniesie czas, zobaczymy – mówi piłkarz Pasów. 

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

39 komentarzy

Loading...