Reklama

PRASA. Kałużny: Wisła Kraków wygrywa tak często jak Marcin Najman

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

11 maja 2022, 08:09 • 12 min czytania 19 komentarzy

Co słychać w środowej prasie? Mamy raporty z reprezentacji – gdzie będziemy mieszkać w Katarze oraz z kim zagramy sparingi. Mamy także raport ze zgrupowania kadry Ukrainy, a eksperci i komentatorzy oceniają ligową rzeczywistość.

PRASA. Kałużny: Wisła Kraków wygrywa tak często jak Marcin Najman

Sport

Piast z Lechem nie wygrał, ale i tak ma udaną wiosnę.

– Moi zawodnicy być może nie zdążyli się ich nauczyć, że tak powiem, a już straciliśmy gola po przepięknej akcji. Trzeba to oddać Piastowi i Waldkowi – przyznał trener „Kolejorza” Maciej Skorża. Najważniejsze jednak pytanie brzmi: skąd się to bierze, że Piast lepiej prezentuje się dopiero w drugich połowach? Z lepszego przygotowania fizycznego, ze słabości rywali, z problemów z odpowiednim wejściem w mecz? Szkoleniowiec Piasta starał się odpowiedzieć na to pytanie, zwracając uwagę na różnicę w futbolu pomiędzy teorią a praktyką. – Zawodnicy, jak i my trenerzy, jesteśmy mądrzejsi po 45 minutach, które za nami. Czasami niektóre kwestie wyglądają inaczej niż się je przedstawia przed meczem – wyjaśnia Waldemar Fornalik nawiązując do tzw. weryfikacji boiskowej. Spore w tym rola sztabu szkoleniowego i nie tylko pierwszego trenera, ale jego asystentów i analityków, którzy przekazują informacje, analizują i wprowadzają korekty po pierwszych połowach. – Na pewno zawsze jakieś zmiany powodują, że gra wygląda inaczej – dodaje trener Fornalik. 

Problemy zdrowotne Rakowa.

Reklama

– Chciałbym, żeby Deian i Andrzej wrócili. Mamy spore problemy kadrowe, co nas trochę blokuje. Musimy budować skład z meczu na mecz. Trzeba będzie się z tym zmierzyć, są inni zawodnicy, którzy muszą to udźwignąć. Trudno mi w tej chwili powiedzieć, czy ta dwójka zdąży. Będziemy walczyć, aby doszli do siebie do spotkania z Zagłębiem Lubin. Jeżeli chodzi o Marcina, to szanse są małe – komentował sytuację zdrowotną swoich zawodników trener Marek Papszun. Cebula ma w tym sezonie wyjątkowego pecha, jeżeli chodzi o zdrowie. Pomocnik praktycznie od początku tej rundy walczy z urazem kolana. Wydawało się jednak, że wszystko zmierza w odpowiednim kierunku. Cebula wrócił do kadry meczowej na początku kwietnia, zaliczył kluczową asystę w spotkaniu z Pogonią Szczecin. Problem w tym, że znów pojawiły się kłopoty zdrowotne. Nie ma więc pewności, czy w dwa tygodnie Cebula zdoła się wykurować i pomóc drużynie w ostatnich spotkaniach.

GKS Katowice zrealizował cel: utrzymał się w lidze.

– Z jednej strony wiadomość o utrzymaniu pozwoliła nam złapać trochę więcej swobody, a z drugiej strony to mogło okazać się zgubne. Podeszliśmy jednak do tego meczu profesjonalnie, wypełniliśmy swoje zadanie, zrobiliśmy to, co do nas należy. Ewidentnie zasłużyliśmy na wygraną, mając całe spotkanie pod kontrolą. Wynik 3:1 był najniższym wymiarem kary – mówi Rafał Figiel, pomocnik GKS-u. Katowiczanie mają za sobą trudny sezon, w którym utrzymanie na pewno nie było oczywistością, ale nie można też przesadzać i traktować realizacji tego celu jako coś spektakularnego. To raczej był obowiązek. Mimo wielu przeciwności widać też, jak paradoksalnie niewiele brakło, by móc walczyć o coś więcej, skoro plasujący się w strefie barażowej Chrobry zgromadził „tylko” 6 punktów więcej.

Skra Częstochowa nie fetowała utrzymania. Winny trener.

Reklama

Choć remis w piątkowym meczu ze Stomilem Olsztyn z a g w a r a n t o w a ł Skrze utrzymanie po ostatnim gwizdku sędziego na stadionie w Bełchatowie częstochowianie nie otwierali szampanów. Ba, nawet nie za bardzo się cieszyli… – To moja wina – mówi trener beniaminka spod Jasnej Góry, Jakub Dziółka. – Po pierwsze nie jestem zbyt dobry z matematyki i powiem szczerze, że przed meczem ze Stomilem nie robiłem wyliczeń, co może nam dać remis, bo nie chciałem też zaprzątać tym głowy zawodników, żeby nie kalkulowali i nie byli minimalistami. Po drugie wyszliśmy na boisko po to, żeby wygrać, bo tak nastawiamy się przed każdym meczem i dlatego po bezbramkowym remisie nie mieliśmy powodów do radości. Nawet na sobotnim treningu nie mówiliśmy o tym. Powiem szczerze, że dopiero w niedzielę wieczorem, na koniec wolnego od piłki dnia, zacząłem sobie liczyć warianty „małych tabelek” drużyn, które mogłyby się na mecie sezonu zrównać z nami punktami i jakkolwiek bym liczył, wychodziło, że 37 oznacza spełnienie naszego tegorocznego celu minimum. Zarówno w układzie z czterema zespołami, czyli Zagłębiem Sosnowiec, Puszczą Niepołomice i Stomilem Olsztyn, które jeszcze mogą nas dogonić jak i w każdej innej konfiguracji trójkowej i dwójkowej jesteśmy „nad kreską”. Dlatego po poniedziałkowym treningu spotkałem się z prezesami żeby… porozmawiać o następnym sezonie. 

Super Express

Józef Wandzik o sytuacji w bramce polskiej kadry.

– Całkiem niedawno Łukasz Fabiański po ćwierćwieczu odebrał panu reprezentacyjny rekord gier bez straconej bramki. Żal?

– Nie. Bardzo wysoko cenię Łukasza i cieszę się, że to właśnie jemu udało się poprawić moje osiągnięcie. Może w ten sposób ten rekord zostanie wreszcie doceniony i będzie się o nim pamiętać? Bo przez 25 lat niewiele o nim mówiono: miał go w rękach chłopak z Górnego Śląska, co wielu ludziom było nie w smak. Jeżeli czegoś mi żal, to tylko faktu, że „Fabian” zdecydował się pożegnać z kadrą. Przez wiele długich lat prezentował bardzo solidny, wysoki poziom.

– I mocno konkurował z Wojciechem Szczęsnym. Teraz ten drugi nie ma rywala?

– Wręcz przeciwnie. Szczęsny powinien się bać! Ma bardzo mocnych konkurentów. Świetnie spisują się inni bramkarze grający w lidze włoskiej: Łukasz Skorupski, Bartek Drągowski. No i jest jeszcze ten wielki talent z Chicago. Jak on się nazywa?

– Gabriel Slonina.

– No właśnie. Widziałem w telewizji parę jego meczów. Dobrze się prezentował, bardzo mi się podoba.

Przegląd Sportowy

Marek Rzepka, były reprezentant Polski i piłkarz Lecha, o walce o tytuł.

Nawet jeśli Lech traci siły, to w końcówce wyjazdowego meczu z Piastem (2:1) strzelił zwycięskiego gola.

Tak, ale po stałym fragmencie gry. Byłem natomiast w Warszawie na fi nale Pucharu Polski, proszę mi wierzyć, że na żywo, mając ogląd całego boiska, pewne rzeczy dostrzega się lepiej.

I co pan dostrzegł?

Że mniej więcej w 50. minucie dopływ tlenu do drużyny Lecha był mocno ograniczony. I mówię tu praktycznie o wszystkich zawodnikach, co jest znakiem, że nie ma w tym przypadku. Nie dawał rady nawet Jesper Karlström, piłkarz dużej klasy. Albo Jakub Kamiński – młody, bardzo zdolny zawodnik, na pół godziny przed końcem meczu nie mógł złapać powietrza i stawał w miejscu. Lech dostał kontrę jedną, drugą i po przerwie już nie miał sił, żeby to odrobić. Nie potrafi ł gonić za rywalem, defensywni pomocnicy nie dawali rady w takich pojedynkach, odstawali na dziesięciu metrach. Czyli umiejętności są, ale brakowało pary, nie tylko w tym meczu. Choć Raków gra dobrą piłkę, jest do rozszyfrowania. Wiosną w meczach z Lechem grał głównie z kontry i bardzo się dziwię, że poznaniacy dwa razy dali się złapać na to samo. Kolejorz się odkrył, a nawet trampkarze wiedzieli, że to będzie kontratak. Plus jak już mówiłem niezłe stałe fragmenty gry. Marek Papszun w fi nale Pucharu Polski nic innego na Lecha nie wymyślił, ale jak się okazało, nie musiał.

Przestrzega pan na wszelki wypadek czy rzeczywiście powątpiewa w dobry fi nisz Lecha?

W niedzielę strasznie się nadenerwowałem. Z Częstochowy przyszedł prezent w postaci remisu 1:1 Rakowa z Cracovią, a potem, z Piastem, długo była obawa, że nie umiemy z niego skorzystać. Znowu kłaniały się problemy z przygotowaniem fi zycznym. Jeżeli już tak jest, należało w pierwszej połowie wypracować sobie większą przewagę, strzelić więcej goli. Wtedy nawet tracąc siły po przerwie, można było kontrolować mecz. A tak, była nerwówka do samego końca i liczenie na szczęście, stały fragment. Tym razem się udało, ale nie widzę podstaw do twardego twierdzenia, że na pewno uda się jeszcze dwa razy.

Jak pan ocenia trenera Macieja Skorżę?

Mam mieszane uczucia. Najpierw byłem przeciwny, żeby wracał do Lecha. Później doceniłem, że zespół w miarę poukładał, co nie było łatwe. A potem znowu pojawiły się wątpliwości, bo uważam, że w Pedro Tibie, Danim Ramirezie, Alanie Czerwińskim w znacznej mierze „zabił” piłkarskie dobro. Rozumiem, że skuteczne wydobywanie całego potencjału od wszystkich zawodników przy tak licznej kadrze nie jest łatwe, a jednak wydaje mi się, że trener mógł to zrobić lepiej. Z drugiej strony trzeba docenić, że wskrzesił Joao Amarala, który dla trenera Dariusza Żurawia nie był wartościowym zawodnikiem. Generalnie mam do niego lekkie pretensje, że paru dobrych zawodników jednak zgubił po drodze.

Robert Załęski opowiada o Rakowie ze swoich lat.

Ćwierć wieku to przy obecnym tempie rozwoju świata szmat czasu. Nie inaczej jest w sporcie. Czy drugą połowę ostatniej dekady minionego stulecia da się w ogóle porównać ze współczesnością w polskiej piłce? – To była zupełnie inna rzeczywistość. Nie ma chyba nawet wspólnego mianownika, którym można by to porównać. Chociażby kwestia wyżywienia. My w latach 90. stołowaliśmy się na stołówce hutniczej, teraz Raków ma swojego kucharza. To jest tylko jeden z przykładów, który pokazuje różnice między dwoma epokami – wspomina Załęski i przywołuje jeszcze bardziej jaskrawe porównania. – Kiedyś jechaliśmy na mecz do Białegostoku i zatrzymaliśmy się w jakimś pensjonacie po drodze. Nasz kierownik, wchodząc do tego ośrodka, zobaczył, że w pokojach są piętrowe łóżka. Teraz zawodnicy śpią w Marriocie, w hotelach nie gorszych niż 4 gwiazdkowe. Na wyjazdy zabieraliśmy ze sobą tzw. „suchy prowiant”, termosy. Zatrzymywaliśmy się na leśnej polanie, niekoniecznie w restauracjach. Z jednej strony to było fajne, bo takie naturalne, ale z drugiej na pewno nie służyło wynikom sportowym. Przypomina mi się też, jak kiedyś graliśmy mecz pucharowy ze stołeczną Gwardią i jedliśmy obiad na dworcu Warszawa Zachodnia. W pewnym momencie pani przez megafon ogłosiła: „Piłkarze Rakowa proszeni są o odbiór drugiego dania”. Takie to były czasy.

Jak i gdzie Pogoń Szczecin szukała trenera?

O kilku kandydatów rozpytywano mocniej. W lidze czeskiej wypatrzono Martina Svědika z 1. FC Slovacko. 47-latek radzi sobie bardzo dobrze w niewielkim klubie z południa kraju, w poprzednim sezonie prowadzony przez niego zespół zajął rekordowo wysokie czwarte miejsce i w obecnym również zajmuje tę lokatę, z ośmioma punktami przewagi nad Banikiem Ostrawa. Według naszych informacji, Svědik był bardzo poważnie brany pod uwagę przez władze Pogoni. Równie intensywnie poszukiwano na Ukrainie, najpoważniejszym kandydatem stamtąd był prowadzący Zorię Ługańsk Wiktor Skrypnyk. Co więcej, dużym powodzeniem cieszyły się plotki, że kolejnym szkoleniowcem Portowców będzie właśnie Niemiec z polskimi korzeniami, z którym jeszcze w kwietniu podpisano umowę. Choćby w trakcie rywalizacji z Rakowem Częstochowa (1:2) z ust do ust przekazywano sobie, że nowy trener już jest dogadany i nawet już przyglądał się zajęciom. Tyle że… nazajutrz szef pionu sportowego Dariusz Adamczuk miał spotkanie w sprawie dwóch nowych kandydatów, których charakterystykę dopiero miał poznać. Tylko najbardziej wtajemniczeni wiedzieli, czy wicemistrz olimpijski z 1992 roku faktycznie wciąż szukał, czy tylko udawał zainteresowanie następnymi szkoleniowcami, by zmylić trop i jak najdłużej utrzymać imię i nazwisko nowego trenera w tajemnicy.

Jak będzie wyglądała mundialowa baza Polaków?

Ekipa trenera Czesława Michniewicza zajmie około 100 ze 195 dostępnych pokoi, których ceny wahają się od 450 do ponad tysiąca katarskich riali (1 rial to 1,2 zł). Selekcjoner odwiedził hotel w kwietniu, dzień po losowaniu grup MŚ. I był zachwycony. Decyzję należało podejmować w dość szybkim tempie, ponieważ „ochotę” na zamieszkanie w tym miejscu miały jeszcze dwie ekipy, w tym Chorwaci. Zostali jednak zawróceni z drogi do hotelu, ponieważ Polacy okazali się szybsi i bardziej zdecydowani. Co ciekawe nasza reprezentacja nie tylko zamknęła drogę Rosji do barażów w walce o mundial, ale także przejęła rezerwację obiektu Ezdan Palace po Sbornej, która miała tam mieszkać w przypadku kwalifi kacji do tegorocznego turnieju. Od stadionów, na których nasi rozegrają spotkania fazy grupowej (obiekt 974 będzie areną potyczek z Meksykiem 22 listopada oraz Argentyną 30 listopada) bazę naszych dzieli niecałe pół godziny jazdy autokarem. Na Education City Stadium, gdzie 26 listopada zostanie rozegrane spotkanie z Arabią Saudyjską jest jeszcze bliżej (niecałe 20 km). Na dwa boiska treningowe, na których będzie ćwiczyła kadra trenera Michniewicza, jedzie się z hotelu niespełna kwadrans. Wiadomo już także, że Biało-Czerwoni wyjadą na turniej 17 listopada. Z powodu charakterystyki grupowych rywali selekcjoner chciałby zagrać z zespołem z Ameryki Południowej. W PZPN zamarzono o Brazylii, ale w tym momencie wątpliwe jest, by Canarinhos podporządkowali się naszej propozycji – oni zaczynają mundial dwa dni później od Biało-Czerwonych (mecz z Serbią grają 24 listopada) i wątpliwe, żeby pasował im termin 16 listopada.

Reprezentacja Ukrainy trenuje w Słowenii.

W takich okolicznościach zebrała się ukraińska kadra, by przygotowywać się do meczu ze Szkocją. Najpierw zawodnicy klubów krajowych, ci występujący za granicą, będą dołączać od połowy miesiąca. Za miejsce przygotowań obrano Kranj, malowniczo położone miasto w Słowenii, które jest bazą tamtejszej reprezentacji. Miejsce to wskazał Ukraińcom szef UEFA Aleksander Čeferin. Zespół Petrakowa przebywać tam będzie do końca maja. Teraz trenuje dwa razy dziennie, najpierw siłownia, po południu zajęcia na boisku. Pobyt ukraińskiej drużyny wzbudza zainteresowanie mieszkańców. – Czy to już oni? – pytano nas na początku zgrupowania. Ale zawodnicy mają spokój, nikt nie robi zdjęć, ani nie prosi o autografy. Ludzie w parku, przez który do boiska prowadzi droga obok zamku Brdo, zajęci są golfem i tylko od czasu do czasu zerkają w stronę trenujących piłkarzy. Jedna z największych gwiazd Myhajlo Mudryk z Szachtara walczy z kontuzją, do miejsca treningowego idzie samotny i niezaczepiany. Jako jedyny ćwiczy indywidualnie, ale jest blisko kolegów, bierze udział w odprawach. Pierwszy sprawdzian Ukraińców czeka 11 maja – zmierzą się z Borussią Mönchengladbach na jej stadionie. Z kim potem? Tu nie jest wszystko jasne. Mówiło się o czterech, pięciu sparingpartnerach. Jest problem ze znalezieniem chętnych, dlatego pierwszy, planowany na 6 maja, nie odbył się. W sprawę zaangażowała się UEFA, jednym z kandydatów jest San Marino. Mówi się też o Udinese i HNK Rijeka. Dlatego Ukraińcy żartują, że z przygotowań do meczu ze Szkocją dumny byłby Walery Łobanowski, najwybitniejszy ukraiński trener, twórca potęgi Dynama Kijów w czasach radzieckich i potem już niepodległej Ukrainy. On lubił na długie tygodnie zamykać się z drużyną we włoskich wioskach i rozgrywać sparingi z małymi klubami.

Radosław Kałużny o Wiśle Kraków.

Mam wrażenie, że od pewnego czasu wiślacy analizują, co robią ich konkurenci do walki o utrzymanie, jakie wyniki osiągają, jak punktują, z kim się jeszcze zmierzą. A zapominają, że najważniejszą robotę sami zawalają. Jakim cudem chcą się utrzymać? Wygrywając jeden mecz w 2022 roku? Nie zdobywając gola w dwóch ostatnich spotkaniach? W sobotę dopiero w końcówce kiepskiego meczu z Jagiellonią Wisła przycisnęła białostoczan. A i tak skończyło się 0:0. Jaga jest w tym roku równie słaba, co krakowianie. Zespół Piotrka Nowaka odniósł raptem jedno zwycięstwo więcej od Wisły. Były trener jagiellończyków Ireneusz Mamrot, który rozpoczynał sezon, dwie wygrane miał już w trzeciej kolejce! A jedną z nich – 3:0 z Rakowem Częstochowa, co dziś, przy formie prezentowanej przez Jagiellonię byłoby osiągnięciem na miarę wygrania walki przez Marcina Najmana! Generalnie Wisła i Jaga wygrywają dziś tak często, jak Marcin.

fot. Newspix

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Policzyliśmy wszystkie “gdyby” reprezentacji Polski. Efekt: wicemistrzostwo Europy, awans w Lidze Narodów

Paweł Paczul
1
Policzyliśmy wszystkie “gdyby” reprezentacji Polski. Efekt: wicemistrzostwo Europy, awans w Lidze Narodów
Liga Narodów

Staliśmy nad przepaścią i zrobiliśmy krok do przodu. Spadliśmy tam, gdzie nasze miejsce

Szymon Piórek
9
Staliśmy nad przepaścią i zrobiliśmy krok do przodu. Spadliśmy tam, gdzie nasze miejsce

Komentarze

19 komentarzy

Loading...