– Kuba jest po operacji więzadeł w kolanie, którą przeszedł ponad dwa tygodnie temu. Przeszła bardzo pomyślnie, nie było żadnych komplikacji i Kuba czuje się dobrze. Operowane miał to samo kolano, w którym miał zerwane więzadła za czasów gry w Borussii Dortmund, chyba w 2013 r. Wspominając tamtą operację, mówi, że obecnie czuje się znacznie lepiej niż wtedy po podobnym zabiegu, bo były po nim komplikacje – mówi Jerzy Brzęczek w “Super Expressie” o sytuacji Jakuba Błaszczykowskiego. Co poza tym dziś w prasie?
“SPORT”
Jedenastka kolejki według Sportu: Trelowski – Vallo, Satka, Hanousek, Kun – Savić, Poletanović, Quintana, Daniel – Sekulski, Doleżal.
Stefan SAVIĆ
Przebywał na boisku ledwie dwa kwadranse, ale odmienił losy rywalizacji krakowian z Górnikiem Zabrze strzelając pięknego gola i zaliczając asystę. Świetny mecz Austriaka w kluczowym dla „Białej gwiazdy” momencie sezonu.
Marko POLETANOVIĆ
Podczas konfrontacji z Górnikiem rządził w środku pola. To jego próba z dystansu zakończyła się próbą dobitki Luisa Fernandeza i faulem Daniela Bielicy, który skutkował rzutem karnym i trzecią bramką dla krakowian.
Caye QUINTANA
Hiszpan wykorzystał podanie Patricka Olsena i – choć nie bez problemów, na trzy razy, bo piłka odbijała się od bramkarza i stopera – dał Śląskowi niespodziewane prowadzenie w Częstochowie,
Sędziowie zamieszani w straty punktów czołówki. Tomasz Mikulski tłumaczy swoich ludzi w Canal+.
O ile w Szczecinie ktoś mógł mieć lekkie wątpliwości, o tyle w Poznaniu nie było żadnych. Joel Perreira oddał uderzenie, które stojący kilka metrów dalej Lindsay Rose zablokował nienaturalnie ułożoną ręką, wykonując jeszcze wyraźny ruch w stronę lecącej futbolówki. Nie było jednak ani gwizdka, ani korekty ewidentnie błędnej decyzji… – Arbiter wyjaśnił mi, że sam tego nie widział, ale z wozu VAR dostał informację, że to czysta sytuacja i ręki nie było. Ja po powtórkach mam wątpliwości, ale tego nie zmienimy – mówił trener Lecha Maciej Skorża. Co ciekawe, w programie „Liga+ Extra” pojawił się przewodniczący Kolegium Sędziowskiego PZPN Tomasz Mikulski, by wyjaśnić kontrowersje z tych dwóch meczów. – Oceniam, że w obu przypadkach decyzją optymalną byłoby podyktowanie rzutów karnych – powiedział. Mikulski, dopowiadając, że w Szczecinie VAR uznał, iż sprawa nie była czarno-biała i dlatego tak ją zinterpretował. Natomiast w Poznaniu arbitrzy… obejrzeli złe powtórki (choć w telewizji wszystko było widać, jak na dłoni). – Zabrakło im cierpliwości i zimnej krwi – skwitował ich zachowanie Mikulski.
Villarreal ma szansę wyeliminować Bayern Monachium. Bawarczycy rozczarowali w pierwszym meczu i dzisiaj nie mają marginesu na błąd. A w tle plotki o odejściu Lewnadowskiego…
– Zasłużyliśmy na przegraną – przyznał Nagelsmann. – Nie byliśmy dobrzy. W I połowie brakowało nam siły w obronie i mieliśmy zbyt mało okazji. Druga połowa była całkowicie szalona. Przejęliśmy kontrolę, ponieważ desperacko chcieliśmy zdobyć bramkę, ale mogliśmy stracić jeszcze dwie. Hiszpański zespół w ubiegłym roku wygrał nieco niedocenianą Ligę Europy. Jest wyrachowany i doświadczony, to nie młodzież z Salzburga pełna entuzjamu i naiwności, której celem jest strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika. Villarreal to zespół o małej skuteczności, ale w dwóch ostatnich meczach Ligi Mistrzów miał ją stuprocentową. Z Juventusem trzy celne strzały i 3:0, z Bayernem jeden strzał i 1:0. Z Bayernem spotkał się po 11 latach, ale trudno te dwie konfrontacje porównywać. Wtedy grano w fazie grupowej, teraz stawką jest półfinał. W 2011 roku niemiecki zespół wygrał w Hiszpanii 2:0, oddał 8 celnych strzałów, Villarreal 2. Teraz statystyki były o 50 procent gorsze, z 4 strzałów Bayernu nic nie weszło, a Villarreal zrobił to raz i wystarczyło. Villarreal to zespół w dwóch wersjach – krajowej i zagranicznej. W LaLiga traci wiele punktów i musi mieć więcej sytuacji, żeby strzelić jedną bramkę. W sobotnim spotkaniu z Athletikiem Bilbao oddał 5 celnych strzałów, ale gola zdobył tylko jednego i zremisował 1:1. Jest w tabeli poza miejscami zapewniającymi udział w europejskich ro z g r y wka c h , więc tym bardziej może skoncentrować się na Bayernie i Lidze Mistrzów.
Rozmowa z Rafałem Górakiem, trenerem GKS-u Katowice. Co z przyszłością zespołu? Czy GieKSa znów zawita do II ligi?
Wiosną GieKSa odniosła 1 zwycięstwo, gra jest mało widowiskowa, a do tego dochodzi perspektywa, że latem skład będzie słabszy – na pewno o Filipa Szymczaka wracającego do Lecha Poznań, być może o Patryka Szwedzika. Co świadczy dziś o tym, że idziecie w dobrą stronę?
– W tym momencie o pozytywy będzie ciężko, bo liczy się dzień dzisiejszy. Jeśli wycięlibyśmy trzy ostatnie mecze, to uznamy, że wszystko szło w dobrym kierunku i można na to było patrzeć pozytywnie. Niestety, piłka jest dynamiczna, kolejka goni kolejkę, mecz goni mecz. Trzeba umieć ustabilizować formę, dyspozycję. Nie będziemy mieli w przyszłym sezonie Filipa Szymczaka? OK, zgodzę się. Wszyscy musimy pracować, by się w klubie utrzymać, robić dalszy progres. Nie jest tak, że nic nie zostało wypracowane; że jest czarna dziura i wszystko trzeba będzie zaczynać od nowa. Znaleźliśmy się w takim momencie i – jak to w sporcie – trzeba sobie z tym poradzić, wstać z kolan, powiedzieć „stało się, to piłka, rywalizacja sportowa”. Ten sezon miał nas zweryfikować. Dążymy do realizacji celu nr 1 (utrzymanie – dop. red.), to trudna robota. O indywidualnych błędach już mówiliśmy. Musimy pracować, istotna będzie kwestia mentalna. Nią zawodnicy mogą dużo uratować, by wyeliminować takie rzeczy.
W niedzielę Szymczak i Adrian Błąd zaczęli mecz na ławce. To próba terapii szokowej?
– W jedenastce nie wybiegł nikt taki, o którym można by powiedzieć, że trener wyciągnął kogoś z kapelusza i pytać, skąd ten chłopak. Mecze co 3 dni, dość duża intensywność skłoniła mnie do refleksji, że zacząć może Marko Roginić, a „Błądzik” zostanie na ławce, by wejść i pomóc nam w drugiej połowie. On trochę odczuwał trudy spotkania z Widzewem. Nie były to żadne wielkie rotacje w składzie, nie wymieniliśmy 8 czy 10 ludzi. Najnormalniej w świecie korzystamy z naszej kadry.
Wasza przewaga nad strefą spadkową w pewnym momencie wydawała się bezpieczna, ale stopniała do 5 punktów. Tyle dzieli was od Stomilu, z którym tuż po świętach zmierzycie się na wyjeździe. To rozczarowanie, że doprowadziliście do takiej sytuacji?
– Jako trener chyba nie mam prawa być rozczarowany. Nie jestem żadną primadonną, która będzie dąsać się, mówić, że jeden czy drugi popełniają błędy i pytać, co to za materiał. To nie jestem ja. Rozczarowany to byłem w szkole, gdy się nauczyłem, a dostałem z klasówki jedynkę. Ja po prostu jestem zły, czuję maksymalne wkurzenie. Siedzi we mnie ogromna chęć udowodnienia tego, że my tacy słabi nie jesteśmy! Znam swój zespół. Wkurza mnie, że w tych trzech meczach tak daliśmy ciała, skoro dla sportu w Katowicach to akurat jest tak fajny czas.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Koniec sezonu w Ekstraklasie dopisuje. Sześć finałów w Ekstraklasie, gdy Pogoń, Raków i Lech idą łeb w łeb. A na dodatek Raków zagra z Lechem w finale Pucharu Polski.
Sezon ułożył się tak, że na sześć kolejek przed końcem dwie ekipy mają szansę na zdobycie podwójnej korony. 2 maja na PGE Narodowym w Warszawie Lech zagra z Rakowem w finale Fortuna Pucharu Polski. To spotkanie może być szansą… dla Pogoni. Zespół Kosty Runjaicia odpadł już ze zmagań o to trofeum. Ma więc do rozegrania o jeden mecz mniej niż jego rywale, a co za tym idzie, szkoleniowiec może wszystkie siły rzucić na zmagania ligowe. – Finał Pucharu Polski na pewno będzie miał wpływ na mecze Lecha i Rakowa poprzedzające to spotkanie i następujące tuż po nim. Dla piłkarzy tu duży wysiłek. Trzeba jechać do Warszawy, zagrać być może nie 90, a 120 minut, jest też ryzyko kontuzji – mówi Murawski. W przeszłości Kolejorz zdobywał to trofeum pięć razy, Raków ma na koncie jeden triumf. – Nikt nie potraktuje meczu ulgowo. Pełen Narodowy, atmosfera godna f nału największych rozgrywek i możliwość zdobycia trofeum, nie ma opcji, by któryś zespół odpuścił finał z uwagi na ligę – dodaje komentator, w przeszłości piłkarz m.in. Lecha. Podobnego zdania jest także Krzynówek. Były reprezentant Polski wskazuje na jeszcze jeden ważny aspekt finału. – Zwycięzca tego meczu z pewnością zyska przewagę mentalną nad rywalem na ostatniej prostej w rozgrywkach ligowych. Gdybyśmy przed sezonem zapytali zawodników Lecha i Rakowa, czy chcą znaleźć się w tym finale, to zapewne wszyscy odpowiedzieliby twierdząco, więc teraz nie ma co szukać w tym drugiego dna i jakichś zagrożeń – mówi Krzynówek.
Rozmowa z Bartoszem Jurkowskim, byłym obrońcą kilku klubów Ekstraklasy. Opowiada o tym, co się dzieje u niego po karierze i o tym, że mógł zagrać w Wiśle Kraków oraz był blisko kadry.
Obecnie prowadzi pan zajęcia piłkarskie w klasie sportowej z chłopcami do lat 13. Jaką ma pan wizję swojej dalszej pracy trenerskiej?
Widzę siebie jako asystenta pierwszego trenera. Czuję w sobie ogromny potencjał na tym polu, w szczególności jeśli chodzi o wprowadzanie młodych piłkarzy do ekstraklasy. To moja siła, a według mnie jest ogromny problem z mentalnością graczy w momencie przejścia z wieku juniora do seniora.
Dlatego nie zrobił pan większej kariery?
Liczbę meczów ma pan imponującą, ale w przeciętnych klubach. Był moment, kiedy mogłem trafi ć do dużej firmy. Zgłosiła się po mnie Wisła Kraków, prowadzona przez Wojciecha Łazarka. Nie dogadałem się jednak z prezesami klubu i do dziś pamiętam, jak to skomentował trener Kaczmarek: „Bartek, idź tam, bo lepiej jest żyć w dwunastu, niż umrzeć w trzynastu”, nawiązując do tego, że dzięki mojemu transferowi Stomil by zarobił i podreperował budżet. A dla mnie pieniądze nie były najważniejszym kryterium transferu. Wydaje mi się, że w tamtym momencie mogło zabraknąć mi trochę odwagi, by podpisać kontrakt z Wisłą. Krakowianie walczyli wtedy o mistrzostwo Polski i chyba mnie to spięło. Wolałem być w swojej bezpiecznej strefie w Olsztynie, mimo że w klubie nie było pieniędzy. Kiedy odmówiłem, jedna z gazet dała tytuł: „Biedny, ale Pan”.
Co oznaczał?
Jeśli już ktoś mnie chciał, powinien zaoferować takie pieniądze, które byłyby atrakcyjne dla Stomilu i dla mnie. Nie dostałem takich warunków, które uznałbym za godne. Rozmowy z zarządem Wisły były na tyle jałowe, że podziękowałem. Wolałem być „Panem”, kimś ważnym w Stomilu. Podsumowując moją karierę: szanuję, co mi Bóg dał i nie mam się czego wstydzić. Mam fantastyczne wspomnienia. Jedyne, czego żałuję, to braku występu w reprezentacji Polski. Kiedyś Maciej Skorża, który był asystentem Pawła Janasa, po jednym z meczów powiedział mi, że jestem zapisany w notesie selekcjonera. Ale na tym stanęło, temat powołania już się nigdy nie pojawił.
Kamil Kosowski zachwyca się hitem Premier League, ale załamuje ręce nad decyzją sędziego z meczu Lecha z Legią. “Kompromitacja, jaja”.
Nie byłbym sobą, gdybym nie skomentował minionej kolejki PKO BP Ekstraklasy. Jednak nawet nie wiem, jak opisać weekendowe wyczyny Lecha, Rakowa i Pogoni. To jakaś klątwa lub paraliż, którego nie rozumiem. Mamy trzy zespoły walczące o mistrzostwo Polski i żaden z nich nie wygrał swojego spotkania. Raków szczęśliwie zremisował ze Śląskiem, Pogoń przegrała z Wisłą Płock, a Lech zdobył tylko punkt w meczu z Legią. Właśnie na tym ostatnim spotkaniu się skupię. Często narzekamy na piłkarzy Kolejorza. Mówimy, że nie wytrzymują presji w kluczowych momentach albo brakuje im dokładności. W sobotę presji nie wytrzymał sędzia. Decyzję z doliczonego czasu gry, w którym arbiter nie podjął się analizy potencjalnego zagrania ręką w polu karnym Legii, mogę nazwać tylko kompromitacją. Sędziowie dostali potężny oręż, który zdecydowanie ułatwia im pracę. Sporną sytuację mogą zawsze sprawdzić na systemie VAR, który rozwieje wszelkie wątpliwości. Arbitra nikt nie gonił. Mógł spokojnie obejrzeć tę akcję i podjąć odpowiednią decyzję, a finalnie wyszły z tego – za przeproszeniem – jaja, chociaż do świąt wielkanocnych pozostał tydzień. Jeśli Lech nie zdobędzie mistrzostwa, to ta decyzja o niepodyktowaniu rzutu karnego za rękę legionisty będzie wracała i od niej nie uciekniemy. Uważam też, że jeśli Kolejorz przegra wyścig o tytuł, to będzie musiał wrócić nie do meczu z Legią, ale do spotkań z Cracovią, Wisłą Kraków, czy Lechią, w których też tracił punkty i to na własne życzenie.
“SUPER EXPRESS”
Rozmówka z Jerzym Brzęczkiem o próbie ratowania Wisły. Ale też o tym, czy Jakub Błaszczykowski zagra jeszcze w swoim ukochanym klubie.
– Czy obejmując Wisłę, nie ryzykował pan zbyt mocno? Zakładając spadek z ligi – czego nie życzę – i wcześniejsze zwolnienie z funkcji selekcjonera, pomijając jego okoliczności, to nie ucierpiałaby zbyt mocno pana reputacja?
– Słucham ocen tej grupy dziennikarzy i fachowców, która jest profesjonalna i ocenia merytorycznie. Niech pan spojrzy, jaka to dziwna sytuacja. Gdy wygrywałem z reprezentacją, to wszyscy albo prawie wszyscy mówili, że nigdy nie było stylu w naszej grze, choć ja się z tym nie zgadzałem. Teraz wielu mówi i pan też zasugerował, że jest styl w grze Wisły, a nie było zwycięstw, więc jaka to jest różna narracja. Ocena mojej osoby będzie inna, gdy pracowałem jako selekcjoner, a gdy teraz prowadzę Wisłę. Nie mam z tego powodu problemów i nie boję się o swoją reputację, a będę się bardzo cieszył razem z rodziną wiślacką, jeśli w maju okaże się, że zostajemy w lidze. Na razie cieszy mnie wygrana z Górnikiem i to, że drużyna w krótkim czasie zrobiła postęp w grze. Zwycięstwo i 2 pkt straciliśmy w dziwnych okolicznościach w meczu z Lechem, ale zostało sześć jeszcze więc drużyna potrzebowała bodźca w postaci wygranej.
– Wiadomo, jak ważną osobą w Wiśle jest Jakub Błaszczykowski – piłkarz i współwłaściciel klubu. Czy zobaczymy go jeszcze na boisku w barwach Wisły?
– Myślę, że tak. Jest po operacji więzadeł w kolanie, którą przeszedł ponad dwa tygodnie temu. Przeszła bardzo pomyślnie, nie było żadnych komplikacji i Kuba czuje się dobrze. Operowane miał to samo kolano, w którym miał zerwane więzadła za czasów gry w Borussii Dortmund, chyba w 2013 r. Wspominając tamtą operację, mówi, że obecnie czuje się znacznie lepiej niż wtedy po podobnym zabiegu, bo były po nim komplikacje. Na razie lekarz ani rehabilitanci nie określają daty powrotu do treningów, ale jesteśmy przekonani, że Kuba wróci i na zakończenie kariery zagra w Wiśle.
fot. FotoPyk