– Tak wykorzystał pierwszą chwilę zwycięstwa – do swojej małej zemsty, marnego triumfalizmu, wiedząc że akurat tej nocy tłum za nim pójdzie. I poszedł. Dzięki temu nie mówi się tak wiele o doskonale dobranej taktyce, o świetnych stałych fragmentach, co o rewanżu za pytania o 711 połączeń, o Cześku, co „zgasił na dziennikarzach peta”. Jeśli na to chciał selekcjoner przenieść uwagę, to gratulacje. I ten plan się powiódł – pisze Sebastian Parfjanowicz w “Przeglądzie Sportowym”. Co poza tym dziś w prasie?
“SPORT”
Trudne i długie eliminacje do mundialu za nami. Przed nami losowanie i Liga Narodów, a zatem też czas na sprawdzanie opcji oraz przygotowywanie kadry pod mistrzostwa.
Nie widział Paulo Sousa w reprezentacji Sebastiana Szymańskiego i już wtedy wydawało się nam, że to błąd. We wtorek się to potwierdziło, bo piłkarz Dynama Moskwa, który nie przyjechał na zgrupowanie z czystą głową, był zdecydowanie najbardziej mobilnym i dynamicznym naszym zawodnikiem. Ma to coś; dotknięcie, które potrafi odwrócić losy spotkania. To on niemal na siedząco zagrał w pole karne, dzięki czemu wywalczyliśmy „jedenastkę”. Gdyby nie rewelacyjnie broniący Robin Olsen, mógłby mieć też na koncie dwie asysty. Bardzo dobrze wykonywał stałe fragmenty gry i trzeba przyznać, że tym występem kupił sobie miejsce w wyjściowym składzie na najbliższe miesiące. Szczególnie czerwiec będzie dla naszej drużyny niezwykle intensywny. Zagramy cztery spotkania w ramach Ligi Narodów. Przeciwnikami będą silne zespoły. Dwa razy zagramy z Belgią, a także z Holandią i Walią. Naszymi przeciwnikami będą zatem dwaj, a może nawet trzej finaliści mistrzostw świata, bo Walijczycy są w finale barażowej ścieżki A, w którym zagrają ze Szkocją lub z Ukrainą. Wiadomo, że rywalizację rozpoczniemy od meczu z Walią we Wrocławiu 3 czerwca. Trzy dni później zmierzymy się z Belgią w Brukseli, a 10 czerwca z Holandią w Rotterdamie. 13 czerwca zagramy rewanżowy mecz z Belgami na Stadionie Narodowym w Warszawie. Fazę grupową Ligi Narodów zakończymy dwoma meczami jesiennymi. 22 września z Holandią, kiedy to wrócimy na Stadion Śląski, a trzy dni później zmierzymy się z Walią w Cardiff. Tak prezentują się najbliższe plany reprezentacji Polski Czesława Michniewicza.
Grzegorz Krychowiak jeszcze może się przydać kadrze? Choć bolały go słowa krytyki, to we wtorek odpowiedział, że jeszcze może dać coś temu zespołowi.
Wiele działo się też u Krychowiaka. Teraz może mieć nadzieję na stabilizację – regularne występy w Atenach, a dzięki temu powrót do podstawowego składu narodowej drużyny. – Wiele osób pyta mnie, jakie były konsekwencje tego, że nie chcę grać dalej w klubie, chcę odejść z Krasnodaru. Dwa tygodnie nie trenowałem, nie grałem. To była jedna z tych konsekwencji: nie zacząłem spotkania ze Szwecją w pierwszym składzie. To trochę bolało, ale zdawałem sobie sprawę, że trener może podjąć taką decyzję. Ten sukces smakuje bardzo, bardzo dobrze. Cały zespół, na czele z trenerem, wykonał fantastyczną pracę; nie tylko podczas zgrupowania, ale i przed nim. Selekcjoner jeździł, spotykał się z zawodnikami, rozmawiał i to miało na nas pozytywny wpływ. Trzeba trenerowi trochę posłodzić, podkreślić to i docenić – uśmiechał się doświadczony pomocnik, od dłuższego czasu znajdujący się na celowniku kibiców, mediów czy ekspertów, zarzucających mu, że nie spełnia w kadrze oczekiwań. – Ale dla mnie najważniejsze jest to, co myśli trener. Czuję z jego strony ogromne zaufanie. Otwarcie mówił, że jestem pewniakiem do składu, lecz zaistniała sytuacja w klubie utrudniła mi grę. Jestem zawodnikiem, który potrzebuje gry – podkreślał Grzegorz Krychowiak. Teraz przed nim czwarty wielki turniej z kadrą – po Euro 22016, MŚ 2018 i Euro 2020.
Antoni Piechniczek mówi, że zwycięzcą barażów jest Czesław Michniewicz, bo zapracował sobie na zaufanie. Teraz dostanie czas na przygotowania do mundialu.
Kolejny awans na mundial z polskim szkoleniowcem na ławce…
– Zapytam krótko – czy epizod z Sousą był potrzebny? Nie, nie był! Oddaję wielkość Czesławowi Michniewiczowi i z głębi serca mu gratuluję, ale gdyby nie nastąpiła zmiana trenera, to we wtorek na Stadionie Śląskim tę radość mógł przeżywać Jurek Brzęczek. Gorzej reprezentacja na pewno by nie zagrała… Jurek spokojnie mógł pojechać na Euro, o Sousie nie musielibyśmy nawet wiedzieć i martwić się, jak to wszystko się zakończy. W każdym razie zwycięzcą jest Michniewicz. W dwóch meczach udowodnił, że można mu zaufać, a teraz trzeba dać mu czas na spokojne przygotowanie się do mundialu.
Magia Stadionu Śląskiego zadziałała?
– Co tu dużo mówić? Jedni powiedzą, że tak, inni, że awansowaliśmy i tyle. Ja uważam, że publiczność stworzyła fantastyczną atmosferę. Dopingowała naszą reprezentację, jak mogła, a przede wszystkim dała ekspresję radości po tym, jak strzeliliśmy pierwszego gola, a także po ostatnim gwizdku.
Z jakimi nadziejami pojedziemy do Kataru?
– Na taki turniej zawsze jedzie się z nadziejami. Ja chciałbym podkreślić, że każdy awans na mistrzostwa świata to już jest sukces. Popatrzmy, kto nie zagra na mundialu. Z nami odpadli Szwedzi, kilka dni temu z marzeniami o mistrzostwach pożegnali się wielokrotni mistrzowie świata Włosi, którzy przecież grali z Macedonią Północną, a więc teoretycznie dużo słabszym przeciwnikiem – i w dodatku na własnym boisku. Wydawało się więc, że muszą pojechać na mundial, a nie pojadą. Cieszmy się z tego, co jest, bądźmy cierpliwi i wierzmy, że osiągniemy dobry wynik. W tej drużynie drzemią duże możliwości, co udowodniła w decydującym spotkaniu, w którym mogła wygrać znacznie wyżej.
“PRZEGLĄD SPORTOWY”
Mecze meczami, ale jutro kadrę czeka kolejne ważne wydarzenie – losowanie grup na mundial w Katarze. Jak to wygląda od strony technicznej?
Dlaczego to pierwszy taki turniej? Bo jeszcze nigdy dotąd nie rywalizowano o Puchar Świata pod koniec roku kalendarzowego. Dlaczego ostatni? Za cztery lata na boiskach Kanady, Meksyku i USA zobaczymy aż 48 zespołów. Liczba zakwalifi kowanych drużyn ze strefy UEFA wzrasta z 13 do 16, będzie więc nieco (ale tylko nieco) łatwiej i schemat rozgrywania eliminacji na naszym kontynencie na pewno ulegnie zmianie. Zanim w tej sprawie zapadną decyzje, w piątek o godz. 18 polskiego czasu w Dosze odbędzie się losowanie grup mundialu 2022. Będziemy wtedy znali 29 uczestników. Byłoby ich 30, gdyby nie przełożenie na czerwiec meczów europejskiej strefy barażowej, w której udział bierze reprezentacja napadniętej przez Rosję Ukrainy. Dwa miejsca pozostaną nieobsadzone i czekają na triumfatorów baraży interkontynentalnych, które także zostaną rozegrane w czerwcu. To pierwszy przypadek od czasu turnieju z 1974 roku, że w momencie losowania nie są jeszcze znani wszyscy uczestnicy mistrzostw. Podział miejsc w mundialu 2022 przedstawia się następująco: jedno dla gospodarzy, 13 dla Europy, pięć dla Afryki, po cztery dla Ameryki Płd. i Azji, trzy dla Ameryki Płn., dwa dla wspomnianych zwycięzców czerwcowych baraży (Australia/ZEA – Peru oraz USA/Meksyk/Kostaryka – Nowa Zelandia). Uczestnicy zostaną podzieleni na cztery koszyki i rozlosowani do ośmiu grup. W pierwszym koszyku znajdzie się tradycyjnie gospodarz, przydzielony do grupy A na pozycji nr 1. Pozostały przydział odbędzie się na podstawie miejsc zajmowanych przez zespoły w rankingu FIFA, którego notowanie zostanie ogłoszone dzisiaj. Gdyby nie status gospodarza, Katar byłby w czwartym koszyku.
Cezary Kulesza mówi, że do Kataru kadra chce jechać bez strachu. Ale w typowanie grupy marzeń nie chce się bawić.
Zdawał pan sobie sprawę, że o swoją przyszłość grał nie tylko trener Michniewicz, ale w pewnym sensie także i pan? To przez pryzmat wyników reprezentacji często postrzega się kadencję prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Wiele pan ryzykował, zatrudniając Michniewicza. Ryzyko się opłaciło.
To był jeden mecz o wszystko, prawdziwy finał, dlatego nie patrzyłem na to w ten sposób. Na podsumowania przyjdzie czas pod koniec kadencji. Wielu krytykowało wybór selekcjonera, ale po długiej analizie zdecydowałem, że Czesław Michniewicz jest idealnym kandydatem właśnie na mecze o tak wielkiej stawce jak ze Szwecją. Trener po raz kolejny udowodnił, że umie rozgrywać ważne spotkania. Miał także pełne wsparcie od federacji przez ostatnie dwa miesiące i oczywiście na podobne może liczyć w przygotowaniach do mundialu.
Selekcjoner ma podpisany kontrakt do końca mistrzostw świata. W przeszłości zdarzało się, że po awansie do dużej imprezy umowy były przedłużane. Michniewicz też może na to liczyć?
Dopiero co podpisaliśmy umowę, która obowiązuje do końca roku. Mamy opcję przedłużenia, ale kilka godzin po spotkaniu to nie jest najlepszy moment, by rozmawiać o jej szczegółach. To nie byłoby w porządku wobec selekcjonera i całej drużyny. Cieszmy się z awansu, bo drużyna wykonała kawał dobrej roboty.
Mówi się, że za awans na mundial polscy piłkarze dostaną 10–12 milionów zł do podziału…
Doskonale rozumiem, że kwestia pieniędzy elektryzuje kibiców i dziennikarzy, ale nie chciałbym wchodzić w szczegóły naszych wewnętrznych ustaleń. Piłkarze zapracowali na odpowiednie wynagrodzenie i takie też otrzymają.
Co będzie celem reprezentacji Polski w mistrzostwach świata?
Chcemy awansować do fazy pucharowej, niezależnie od tego, jacy rywale przydzieleni zostaną nam do grupy. Znamy swoją wartość, udowodniliśmy, że umiemy rywalizować z najlepszymi, dlatego nie boimy się nikogo. Polska znajdzie się w trzecim koszyku podczas piątkowego losowania.
Jakiego rywala życzyłby pan sobie z pierwszego koszyka? Albo wolałby uniknąć?
Nie bawię się w typowanie grupy marzeń czy grupy śmierci. Przyjmiemy, co przyniesie nam los. Chcemy pojechać na mundial bez strachu. I walczyć od pierwszego meczu. Tak jak we wtorek w Chorzowie.
Felieton Sebastiana Parfjanowicza o Czesławie Michniewiczu, który po meczu był “małostkowy” i “wykorzystał chwilę zwycięstwa do swojej małej zemsty”.
Bo prawda, Czesław Michniewicz taktycznie jest trenerem na polskie warunki znakomitym. Mecz rozgrywa na wielu płaszczyznach. Tuż po jego nominacji w te akurat umiejętności nikt nie wątpił i cały ten tydzień z kadrą – nie tylko 90 minut gry na Stadionie Śląskim – dał nam kolejny dowód. Z tego punktu widzenia nie było nikogo lepszego, by wziąć misję last minute, tę reprezentację osieroconą przez Paulo Sousę. Nie było też jednak nikogo bardziej kontrowersyjnego, co dziennikarze – wykonując po prostu swoją pracę – na pierwszym spotkaniu z Michniewiczem poruszyć musieli. Żałuję bardzo, że piękna chwila awansu na mundial zbudowała nie tylko Michniewicza-stratega, ale też Michniewicza-małostkowego (i jest to najdelikatniejsze z przychodzących mi do głowy słów), dla którego prywatne rachunki z kilkoma osobami były równie ważne co awans do Kataru. Który o nestorze polskiego dziennikarstwa mówi per „Spocona koszulka”, a o innym „co on mi tu pier…”, opowiada rynsztokowe historie takim samym językiem, przy aplauzie kumpli. Tak wykorzystał pierwszą chwilę zwycięstwa – do swojej małej zemsty, marnego triumfalizmu, wiedząc że akurat tej nocy tłum za nim pójdzie. I poszedł. Dzięki temu nie mówi się tak wiele o doskonale dobranej taktyce, o świetnych stałych fragmentach, co o rewanżu za pytania o 711 połączeń, o Cześku, co „zgasił na dziennikarzach peta”. Jeśli na to chciał selekcjoner przenieść uwagę, to gratulacje. I ten plan się powiódł.
“SUPER EXPRESS”
Mama Matty’ego Casha nie boi się, że synowi zaszkodziła polska wódka. I zdradza, że Mateusz lubi bigos i żurek.
– Czuję się bardzo dumna z Mateusza. Nie musiałam go namawiać, by grał dla Polski. On już dawno mówił, że chce być w tej kadrze. Koledzy przyjęli go super. Wszyscy traktują go dobrze, zgotowali mu bardzo ciepłe przywitanie. On polubił wszystkich w tej kadrze. Wszystko mu odpowiada – opowiada „Super Expressowi” Barbara Cash. Matty przed meczem obiecał, że po awansie napije się polskiej wódki. Zapytaliśmy mamę wahadłowego kadry, czy w związku z tym nie boi się o syna. – Nie boję się o to! (śmiech). Jak spróbuje polskiej wódki, to będę mówić: „Sto lat!” – śmieje się pani Cash, która raczy syna polskimi daniami. – Mateusz, bo tak na niego mówię, próbował bigosu, jadł żurek. Jego babcia – a moja mama – gotowała bardzo dużo polskich dań, gdy był małym chłopcem. On najbardziej lubi kotlety i pierogi – zdradza.
Wielki mecz Lewandowskiego ze Szwecją. Sam przyznaje, że przy karnym czuł największą presję w życiu.
– To był jeden z najtrudniejszych, a chyba nawet najcięższy rzut karny w moim życiu. Zdawałem sobie sprawę, o co gramy i jaka jest presja. Jaki ciężar mają te sekundy, zanim podbiegnę do piłki. Wiedziałem, że muszę to wziąć na swoje barki i skupić się na tym, aby jak najlepiej wykonać karnego – powiedział na antenie TVP Lewandowski. Robert jak zwykle był kapitanem pełną gębą. Nie tylko strzelił gola, lecz także świetnie dyrygował drużyną. Był niczym grający asystent selekcjonera Michniewicza. – Cała drużyna zasłużyła dzisiaj na pochwały. Za to, ile serca włożyliśmy w to spotkanie. A przecież mieliśmy „szpital” przed meczem i w jego trakcie. To było wyzwanie dla każdego z nas, dla całej drużyny – stwierdził Lewandowski.
fot. NewsPix