Środowa prasa to echa powołań Czesława Michniewicza z polskiej ligi i wydarzeń z ostatniej kolejki Ekstraklasy. Do tego rozmowa z Arkadiuszem Recą.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Czesław Michniewicz mówi, że ma tylko dwie niewiadome dotyczące składu na baraż o awans do MŚ.
Chodzi o lewego stopera i lewego wahadłowego – zdradza selekcjoner reprezentacji Polski. Rozwiązanie niewiadomych Michniewicz zamierza znaleźć 24 marca w Glasgow, w towarzyskim meczu ze Szkocją. – Byłoby dobrze, gdyby nie wystąpił w nim Robert Lewandowski, ale najpierw zapytam o zdanie kapitana reprezentacji – powiedział Michniewicz. W trakcie spotkania selekcjonerem z dziennikarzami pojawiła się informacja, że Lewy zszedł z treningu Bayernu, utykając. Kontuzja, której doznał uderzając nieczysto piłkę i lądując na murawie, nie okazała się poważna. Wystarczy krótki odpoczynek, a według „Bilda” trener Bayernu Julian Nagelsmann planuje wystawić Polaka w sobotnim spotkaniu Bundesligi z Unionem Berlin. Kapitan na pewno przyjedzie na rozpoczynające się w poniedziałek zgrupowanie kadry, którego zwieńczeniem będzie mecz o awans do finałów MŚ. Rywalem Szwecja lub Czechy – przeciwnika poznamy 24 marca. – No to może wyjaśniła się sprawa występu Roberta, choć więcej będę wiedział, po rozmowie z nim – stwierdził Michniewicz nieco uspokojony wiadomościami z Niemiec.
Akurat w pierwszej linii selekcjoner ma z kogo wybierać. W tym roku Arkadiusz Milik strzelił 10 goli i miał jedną asystę w 13 meczach w barwach Olympique Marsylia, Krzysztof Piątek odrodził się w Fiorentinie – sześć goli w dziewięciu tegorocznych występach, a Adam Buksa zaczął sezon w amerykańskim zespole New England Revolution od dwóch asyst w trzech meczach. – Dobra informacja jest taka, że Adam będzie w Polsce już w weekend, w jego klubie poszli mu na rękę i zwolnili z niedzielnego spotkania MLS. Karol Świderski, napastnik Charlotte FC, dołączy we wtorek i jego nie będę brał pod uwagę na mecz w Glasgow – mówi Michniewicz.
Arkadiusz Reca przesiąknął już włoskim stylem życia, a sportowo idzie do przodu.
Atalanta pozostanie pewną zadrą w twojej karierze?
Wychodzę z założenia, że wszystko dzieje się po coś. Pierwszy rok, który spędziłem w Bergamo, był ciężki, ale dużo się nauczyłem, bardzo dużo wyniosłem chociażby z treningów. Uważam, że było mi to potrzebne. Zbudowało mnie to jako lepszego piłkarza i człowieka, bo to był trudny okres, ale sobie z nim poradziłem. Trener nie dawał mi szans, więc musiałem to zaakceptować i szukać okazji do gry na wypożyczeniach. Dużo występowałem zarówno w SPAL, jak i w Crotone, więc wyrobiłem już sobie nazwisko i zdobyłem niezbędne doświadczenie.
Za każdym razem odchodziłeś z Atalanty do drużyn walczących o utrzymanie. Ofert z lepszych zespołów nie było?
Prowadziliśmy też rozmowy z lepszymi klubami, m.in. z Torino, ale zależało mi na tym, żeby iść tam, gdzie będę miał szansę gry. W SPAL chciał mnie przede wszystkim trener, nie zastanawiałem się więc długo nad tym wyborem. I dobrze zrobiłem, bo dużo u niego grałem. A gdy szedłem do Crotone chciało mnie kilka lepszych klubów. To był jednak okres tuż przed wyjazdem na Euro, więc kierowałem się tylko szansami na jak najwięcej występów. Postawiłem na słabszą drużynę, żeby łapać minuty. Przed tym sezonem moje losy długo się ważyły, bo kilka klubów było mną zainteresowanych. Z jednym z nich byłem już prawie dogadany, ale ostatecznie nie udało się porozumieć i wybrałem Spezię.
Rozumiem, że generalnie mierzysz wyżej niż zespoły walczące o utrzymanie w Serie A.
Jeszcze przed wyjazdem do Włoch, wspominałem o Bundeslidze czy Premier League jako moich wymarzonych ligach. Kto wie, co przyniesie przyszłość. Jeśli nadal będę się rozwijał i prezentował dobrą formę, to nigdy nic nie wiadomo.
Marek Papszun konsekwentnie ściąga presję ze swojej drużyny, a nakłada ją na sędziów i rywali Rakowa.
Jakiś czas temu do sprzedaży trafiły kubki oraz koszulki z podobizną szkoleniowca i hasłem „The Papszun One” nawiązującym oczywiście do znanego pseudonimu Jose Mourinho, czyli „The Special One”. Większość z nas pamięta, jak przed laty „polskim Mourinho” określano Czesława Michniewicza. Teraz jednak to Papszun coraz częściej zachowuje się jak Portugalczyk i w obliczu walki o mistrzostwo stosuje jego legendarne „mind games”. Choć zespół z Częstochowy spisuje się rewelacyjnie i ma coraz większe szanse na złoto, on ciągle opowiada o tym, że faworytami wyścigu o tytuł są Pogoń, a zwłaszcza Lech. W ten sposób stara się zdejmować presję ze swoich graczy, a przy okazji nakłada ją na rywali i na arbitrów, bo do ich pracy ma coraz więcej uwag.
– Dziwne rzeczy dzieją się z sędziowaniem i to mnie martwi – mówił na konferencji prasowej po meczu ze Stalą. Odniósł się m.in. do sytuacji z niedawnego meczu Rakowa w Poznaniu, gdzie nie podyktowano karnego po faulu na Mateuszu Wdowiaku, a także do akcji ze spotkania Wisły Kraków z Lechem, gdy Tomasz Kwiatkowski podjął bardzo kontrowersyjną decyzję i anulował gola na 2:0 dla Białej Gwiazdy, dopatrując się przewinienia Zdenka Ondraška na bramkarzu Filipie Bednarku po dośrodkowaniu z rzutu rożnego.
Radosław Kałużny uważa, że sędziowie to święte krowy.
PIOTR WOŁOSIK: – Nie mam pojęcia o meandrach dzisiejszych przepisów piłkarskich, ale pocieszam się, że sędziowie ekstraklasy mają tak samo!
RADOSŁAW KAŁUŻNY (były pomocnik reprezentacji Polski, komentator „Przeglądu Sportowego”): I na dokładkę, w przeciwieństwie do pana biorą za to pieniądze. Dostali VAR, w tym dostawczaku gapi się w telewizory kilka osób, a i tak walą błędy, że wszystko opada…
Zaczepiłem sędziów, bo potężnie skrzywdzili Wisłę Kraków walczącą o utrzymanie. Prowadząc 1:0 z Lechem wiślacy wbili drugiego gola, lecz nie został uznany, bo sędzia zobaczył to, czego nikt inny nie dostrzegł.
Ja nerwus, zapieniłbym się niczym gaśnica! Przecież tych dwóch punktów może Wiśle zabraknąć do utrzymania. A trzy w spotkaniu z walczącym o „majstra” Lechem byłyby wręcz idealne.
Sędzia odmówił komentarza, dlaczego tak postąpił. A mecz zakończył się remisem.
Nie mam pojęcia, z jakiego powodu ci sędziowie są świętymi krowami? Powinni tłumaczyć się z błędów, a nie kleić durnia, unikając odpowiedzi. Nawet w sądzie sędziowie uzasadniają wyrok.
Antoni Bugajski o wykluczaniu rosyjskich sportowców.
Nakaz zrywania kontraktów z rosyjskimi żużlowcami jeżdżącymi w polskich klubach, a także w ogóle wycofanie ich z wszelkiej rywalizacji na poziomie decyzji podjętej przez Międzynarodową Federację Motocyklową, mógł być sygnałem dla innych dyscyplin, no ale nie był. Raz, że to jednak w skali świata sport niszowy, a dwa –związki i stowarzyszenia sportowe zrzeszające Rosję ma swoje interesy z tym potężnym krajem, więc każda z osobna, tak jak FIFA, musi się z tym problemem zmierzyć po swojemu. Na razie efekty są różne – godne i pochwały, i nagany, ale trzeba wciąż wierzyć, że niejednemu działaczowi z Europy, z Ameryki czy z Azji zblatowanemu z towarzyszami z dworu Putina zmięknie serce, albo ktoś do zmiany stanowiska będzie umiał go przekonać.
Pozostaje pytanie, czy należy wykluczać wszystkich rosyjskich sportowców, bez wyjątku, bez wnikania w ich sytuację i poglądy. Jedynie w skrajnie radykalnej wersji należałoby się z takim stanowiskiem zgodzić. Co innego wykluczyć całą drużynę rosyjską a tym bardziej narodową reprezentację, rzeczywiście dla zasady, a co innego nałożyć sankcję na konkretnego zawodnika (zawodniczkę), który na przykład potępia zbrodniarza Putina, przeciwstawia się rozpętanej przez niego wojnie i solidaryzuje z napadniętym narodem ukraińskim. Jeżeli taki sportowiec, który często nie ma powrotu do Rosji, chce występować (w dalszym ciągu lub właśnie od tego momentu) w polskim klubie, trudno mu tego odmawiać, w imię tych samych anty-putinowskich wartości.
SPORT
Choć sezon trwa w najlepsze, to już można pokusić się o jedno podsumowanie. Ariel Mosór był letnim strzałem w dziesiątkę Piasta Gliwice.
Gdy Mosór przychodził do Piasta z Legii, miał na koncie tylko dwa mecze w ekstraklasie i łatkę talentu, który jednak wyhamował. Przy Okrzei trener Waldemar Fornalik ów hamulec odblokował, być może w najprostszy, a zarazem trudny sposób: zaufał młodemu i jeszcze niedoświadczonemu piłkarzowi. A ten z każdym meczem, z każdą udaną interwencją, ów kredyt zachowania spłaca. W dodatku ma od kogo się uczyć, bo wspomniany Czerwiński to dyrygent na boisku, jak i postać w szatni.
– Powiem szczerze, jakby zależało nam na pieniądzach, to najlepsze perspektywy płynęły ze strony Legii. Ale nie o to chodzi w tym wieku… – zdradził Piotr Mosór, ojciec Ariela, tuż po jego transferze. Piotr Mosór w przeszłości grał m.in. w Ruchu Chorzów i GKS-ie Katowice, ale wybór klubu z Górnego Śląska nie był wyrazem sentymentu. Te decyzje okazały się najlepszym wyborem, bo właśnie stało się tak, jak przewidywał Piotr Mosór, który zresztą jest regularnym gościem trybun przy Okrzei i recenzentem gry syna. Senior ma jednak powody do radości i dumy. Ariel w tym sezonie rozegrał już 20 spotkań i nigdy nie był słabym ogniwem. Wręcz przeciwnie. Mecz z Lechią był kolejnym tego potwierdzeniem. Nie dość, że gliwicka defensywa nie pozwoliła na wiele gdańszczanom, to jeszcze Mosór strzelił gola na wagę zwycięstwa. Pierwszego w nowych barwach.
W Turynie Szymon Marciniak poprowadzi mecz z udziałem Wojciecha Szczęsnego. W tym sezonie zaliczy w Lidze Mistrzów spotkania z udziałem wszystkich czterech włoskich klubów!
Po raz drugi Szymon Marciniak sędziuje mecz w 1/8 finału Ligi Mistrzów i znów we Włoszech. Przed miesiącem było to mediolańskie San Siro, gdzie Inter przegrał z Liverpoolem 0:2. Teraz w Turynie poprowadzi spotkanie Juventusu z Villarrealem. Na liniach asystować mu będą Paweł Sokolnicki i Tomasz Listkiewicz, sędzią technicznym będzie Paweł Raczkowski, a VAR obsługiwać będą Tomasz Kwiatkowski i Bartosz Frankowski. W sumie
jest to 6. spotkanie Marciniaka w tej edycji Ligi Mistrzów. To rekord naszego arbitra, dotąd sędziował w jednej edycji najwyżej pięć meczów. Jest jeszcze jedna ciekawostka – Marciniak sędziuje w tej edycji mecze wszystkich włoskich uczestników Ligi Mistrzów. W fazie grupowej były to spotkania Liverpool – Milan i Manchester United – Atalanta. Po raz drugi prowadzi mecz z udziałem polskiego piłkarza. Był rozjemcą spotkania Bayern – Benfica i… Robert Lewandowski zaliczył hat tricka. Wojciech Szczęsny staje przed szansą dołączenia do Lewandowskiego, który z Bayernem ma już zapewniony udział w ćwierćfinale. Juventus i Bayern do rewanżów przystępowały w takiej samej sytuacji – po wyjazdowych remisach 1:1. Różnica była taka, że Juventus na stadionie w Villarreal zdobył prowadzenie w pierwszej minucie, a Bayern w Salzburgu wyrównał w 90. Zapewne inaczej będzie też wyglądać rewanż w Turynie niż w Monachium, gdzie Bayern przetoczył się przez RB Salzburg jak walec, wygrywając 7:1 i początek zrobił kolejnym hat trickiem Lewandowski. Juventus nie ma takiej siły uderzeniowej jak Bayern, a Villarreal ma bardziej doświadczony zespół od Salzburga. To ubiegłoroczny triumfator Ligi Europy, dzięki czemu może w tym sezonie grać w Lidze Mistrzów.
SUPER EXPRESS
Jan Tomaszewski ma pomysł na Arkadiusza Milika w kadrze.
„Super Express”: – Świetnie gra ostatnio Arkadiusz Milik, ale z wiadomych względów nie może zagrać w kadrze jako „9”. Może trzeba cofnąć go do pozycji nr 10?
Jan Tomaszewski: – Tak! Jeśli będą dwie „10”, to do tego miejsca kandydują Milik, Szymański i Zieliński. Milik przecież jest przyzwyczajony do takiej gry, był cofniętym napastnikiem. Grał tak podczas Euro 2016 i miał dużo sytuacji. Jakby był trochę skuteczniejszy, to mógł nawet zostać królem strzelców!
Fot. FotoPyK