Piątkowa prasa siłą rzeczy poświęcona jest w dużej mierze rosyjskiej inwazji na Ukrainie. Jest też jednak dużo czysto piłkarskich materiałów przed następną kolejką Ekstraklasy i inauguracją wiosny w I lidze.
PRZEGLĄD SPORTOWY
“PS” dziś z taką okładką.
Świat sportu protestuje wobec napaści Rosji na Ukrainę. Jakie sankcje wyciągną międzynarodowe federacje wobec tego kraju?
Na razie zaczęło się uderzenie w rosyjskie interesy w światowym sporcie. Schalke nie będzie już na koszulkach reklamować Gazpromu. Z kolei właściciel Chelsea Romana Abramowicz może nie mieć prawa przebywania na terenie Wielkiej Brytanii, mimo że posiada także obywatelstwo izraelskie. Deputowany Chris Bryant domaga się, aby pozbawić go prawa do posiadania udziałów w Chelsea.
Poważniejsze sankcje przeciw krajom napadającym na inne lub w inny drastyczny sposób łamiące prawa człowieka już się zdarzały. W 1992 roku Jugosławia z powodu wojny nie została dopuszczona do piłkarskich mistrzostw Europy, jej miejsce zajęła Dania. Jugosławia nie mogła wziąć też udziału w igrzyskach olimpijskich w Barcelonie w tym samym roku. Po II wojnie światowej na igrzyskach w 1948 r. nie wystąpiły reprezentacje Niemiec i Japonii, podobnie w eliminacjach piłkarskich mistrzostwach świata w 1950 r. Sportowcy z RPA ze względu na apartheid w tym kraju nie mogli uczestniczyć w igrzyskach olimpijskich od 1964 do 1988 roku. W FIFA tamtejsza federacja była zawieszona w latach 1961-63 i ponownie od 1964 r., a w 1976 r. została w ogóle usunięta z tej organizacji, do której wróciła 15 lat później po zakończenia apartheidu w RPA.
Seweryn Gancarczyk, przez wiele lat grający na Ukrainie, jest przekonany, że ten kraj nie podda się Rosji.
Mieszkał pan w kilku miejscach Ukrainy. Czy odczuwał pan charakterystyczną zależność, że im dalej na wschód, tym częściej można było usłyszeć język rosyjski?
Tego nie można było nie zaważyć. W Łucku język rosyjski praktycznie nie istniał. Zauważałem, że jeśli nawet ktoś go znał, to nie chciał go używać. Jeżeli byłeś Polakiem i nie znałeś ukraińskiego, to znacznie łatwiej dogadywałeś się po polsku niż po rosyjsku. W Kijowie było to już bardziej wymieszane. Proszę zwrócić uwagę, że Andrij Szewczenko, o którym niedawno wiele mówiło się w kontekście pracy z reprezentacją Polski, będąc w swojej ojczyźnie używa języka rosyjskiego, bo zna go lepiej niż ukraiński. W Charkowie było wielu takich ludzi, a gdy jechało się jeszcze bardziej na wschód i południowy-wschód, to już w ogóle język rosyjski dominował, na przykład w Symferopolu albo w Sewastopolu. Rosjanie generalnie byli tam traktowani przyjaźnie, bez żadnych złych emocji. Całkiem możliwe, że nastawienie po ostatnich wydarzeniach będzie się zmieniać, ale na pewno nie wśród ludzi, którzy bardziej się czuli Rosjanami niż Ukraińcami, bo takich też spotykałem. Prorosyjskie nastroje nie były czymś wyjątkowym.
Trudno sobie wyobrazić, aby prawdziwi Ukraińcy akceptowali wtargnięcie Rosji Putina na teren ich kraju.
To są wielkie ludzkie dramaty, ale też codzienne życiowe problemy, którymi do tej nikt w szerszym wymiarze się nie przejmował. Wspominany przeze mnie kolega z drużyny ma nieruchomość na Krymie, do której po rosyjskiej aneksji w 2014 roku nagle stracił dostęp. Niby jego prawowita własność, ale nie może jej odzyskać, bo dla zaborczych Rosjan nie ma to żadnego znaczenia. Ludzie zostawiali tam swoje majątki, często dorobek życia i potem nie mogli się do nich dostać. Podobnych historii jest mnóstwo.
Wspominał pan, że pana kolega z Charkowa nie wyklucza, że trzeba będzie przemieszczać się na zachód kraju, no ale za chwilę Rosja może podbić całą Ukrainę.
Dlatego Polska powinna być przygotowana na przypływ wielu uchodźców. Nie chcę w tym kontekście mówić o problemie, bo to źle zabrzmi, a o logistycznym wyzwaniu, z którym nasz kraj musi się zmierzyć i wierzę, że mu podoła. Zdjęcia z Kijowa pokazywane w mediach robią na mnie wielkie wrażenie. Drogi wyjazdowe z miasta są zakorkowane, setki, tysiące samochodów. A w kierunku przeciwnym, czyli na ulicach prowadzących do miasta, pustki. Wygląda to jak w filmach katastroficznych, które nie mają prawa wydarzyć się w rzeczywistości. Oczywiście rozumiem strach ludzi i bardzo się z nimi solidaryzuję.
Trener Arki Gdynia, Ryszard Tarasiewicz przed startem wiosny w I lidze jest optymistą.
Na starcie sezonu Arka była murowanym kandydatem do zajęcia jednego z dwóch pierwszych miejsc. Jak wiemy, życie napisało inny scenariusz, rozczarowujący dla kibiców, piłkarzy i trenerów. Można powiedzieć, że pański zespół lepiej sobie radzi z rolą drużyny aspirującej niż z rolą faworyta?
W sporcie trudno jest poradzić sobie z rolą faworyta. Jeśli chodzi o indywidualne funkcjonowanie każdego zawodnika, czy ogólnie sportowca największe możliwości daje psychika. Wiemy to nie od dzisiaj, trzeba się z tym skonfrontować. Kolokwialnie mówiąc, Arka jest klubem “windą”, który od lat balansuje na granicy ekstraklasy i I ligi. Jest to klub z fajnym stadionem, dużą grupą kibiców i dobrym klimatem na piłkę. Patrząc na statystyki średniej liczby widzów w I lidze, to Arka jest w czołówce, będąc w ekstraklasie, byłoby podobnie, bo wiadomo, że przychodziłoby ich więcej. Widzimy przecież stadiony we Wrocławiu, czy w Gdańsku, które mieszczą ponad 40 tysięcy widzów, a mecze ogląda przeważnie około 10 tysięcy. Dlatego do każdego zespołu trzeba dobierać zawodników pod kątem charakterologicznym, aby mentalnie spełniali oczekiwania danego miejsca.
Do Arki przychodziło wielu wyróżniających się zawodników w innych klubach, jednak tutaj nie potrafili pokazać swojego potencjału, nie radzili sobie.
Bo inaczej gra się, gdy na stadionie zasiada tysiąc widzów. To tak samo, jak w sparingach, o których rozmawialiśmy przed wywiadem. Zawodnicy, którzy zaskakują nas w meczach towarzyskich, w starciach mistrzowskich tracą połowę swojej wartości. Tych przykładów można mnożyć, gdzie piłkarze sobie nie radzili z presją. Nie bez powodu i nie od dziś używa się określenia zawodnicy treningowi i meczowi.
Nowy bramkarz Legii Richard Strebinger wraca do gry po poważnej kontuzji. Przez ostatnie lata z powodu innego urazu bronił w kasku.
Styczeń 2018 – podczas treningu Rapidu Wiedeń Richard Strebinger zderzył się z kolegą Thomasem Schrammelem. – Doszło do złamania za uchem. Jak się później dowiedziałem, miałem dużo szczęścia. Normalnie przez tygodnie i miesiące po takim zdarzeniu dostajesz zawrotów głowy – opowiadał potem Strebinger. Chwilowo jednak stracił słuch i od tej pory zaczął bronić w kasku, który stał się jego znakiem rozpoznawczym. Przypominał Petra Čecha. – Cała ta sytuacja wyglądała groźnie, ale potem nie odczuwał strachu, a kask nie przeszkadzał mu w grze – zapewnia nas Helge Payer, były trener bramkarzy Rapidu (w latach 2016-19) i 20-krotny reprezentant Austrii.
Strebinger grał tak cztery lata. W nieoficjalnym debiucie w Legii (1:2 z Wigrami) z niego zrezygnował. Na treningach także go nie nosi. – Kask został w Austrii. To ma być symbol rozpoczęcia nowego rozdziału w moim życiu – powiedział w wywiadzie dla „Kronen Zeitung”.
Jeśli dziś zagra więc z Wisłą, to bez kasku. Mimo dobrego występu Cezarego Miszty w Niecieczy, to Austriak powinien stanąć między słupkami Legii w meczu z Wisłą Kraków. Ciekawa będzie jego rywalizacja z Arturem Borucem. – Jest jego całkowitym przeciwieństwem. To człowiek o głęboko filozoficznym usposobieniu, bezkonfliktowy, spokojny, dla którego najważniejsza jest rodzina – opowiada ksiądz Christoph Pelczar, Polak od lat mieszkający w Wiedniu, kapelan jego ostatniego klubu Rapidu Wiedeń i trener mentalny.
Najbliższe dni będą więc decydujące. Uzbrójmy się jeszcze chwilę w cierpliwość — odpowiada zapytany o transfery przez „Przegląd Sportowy” Jarosław Królewski, współwłaściciel Wisły Kraków.
Czy klub obecnie dysponuje środkami, by wzmocnić drużynę w obliczu zagrożenia spadkiem? Jakich ruchów mogą się spodziewać kibice?
Przede wszystkim dałbym nam jeszcze trochę czasu. Sytuacja w przypadku transferów zawsze jest bardzo dynamiczna. Zakontraktowanie solidnych zawodników nie musi odbywać się zawsze na początku okienka transferowego. Często jest tak, że dopiero jego koniec to moment najważniejszych decyzji, gdzie wiele nowych tematów transferowych się pojawia. Również wtedy zaczynają się finalne negocjacje i batalie o piłkarzy. Najbliższe dni będą więc decydujące. Uzbrójmy się jeszcze chwilę w cierpliwość, pomimo że czasami takie zachowanie jest przedstawiane jako ociąganie się z ruchami kadrowymi i zostawianie je na ostatni moment. Zawsze przed samym końcem dochodzi do największych zwrotów akcji i trzeba być w stanie to wykorzystać. Natomiast zaznaczam, że jesteśmy finansowo w stanie przeprowadzić transfery. Zarówno gotówkowe, jak i inne. Wisła na dzień dzisiejszy potrzebuje doświadczonych graczy, którzy z marszu wzmocnią zespół.
Macie określony priorytet na najbliższe dni?
Trener zaznaczył już, że są pozycje, na które potrzebujemy wzmocnień. Chodzi zarówno wsparcie w środku pola, jak i pozycje ofensywne. Te szeroko rozumiane pozycje są dla nas kluczowe.
Piotr Stokowiec we Wrocławiu dwa razy mocno się rozczarował – raz jako trener Zagłębia, a wcześniej jako… piłkarz Śląska.
Latem 2000 roku został piłkarzem Śląska i to jest raczej sympatyczny wpis w jego piłkarskim CV. Problem w tym, że jego wrocławska przygoda skończyła się bardzo szybko i na dokładkę niezrozumiałą decyzją klubowych działaczy, na którą dobrą postawą na boisku na pewno nie zasłużył. Śląsk był wtedy beniaminkiem ekstraklasy i kreślił plany z wielkim rozmachem. Wśród nowych nabytków był Stokowiec – przyjmujący na siebie sporo zadań defensywnych 28-letni środkowy pomocnik, który potrafił dawać też istotne wsparcie drużynie pod bramką rywala. Miał już za sobą doświadczenie w ekstraklasie, ale dwa lata wcześniej spadł z KSZO Ostrowiec do drugiej ligi. Śląsk zaczął obiecująco, bo od wygranej z Górnikiem Zabrze 1:0, co w mieście wywołało euforię, ale potem wcale nie było różowo, szybko stało się jasne, że trzeba się liczyć z walką o utrzymanie, co drastycznie rozmijało się z optymizmem działaczy. Akurat Stokowiec grał jednak dobrą rundę, był czołowym piłkarzem. Mimo do jego zadań nie należało strzelanie goli, cztery razy (trzy w lidze i jeden w Pucharze Polski) trafił do siatki.
Sympatię kibiców zdobył niezwykłą pracowitością i ambicją, ale do tych zalet dorzucił znamienny bonus: zdobył bramkę na 2:0 w derbowym starciu z Zagłębiem Lubin, celnie posyłając piłkę bezpośrednio z rzutu wolnego. Lubinianie protestowali, argumentując, że sędzia dawał znać, że egzekutor ma poczekać na gwizdek, ale nic nie wskórali, gol został uznany. W końcówce goście zdołali zdobyć kontaktową bramkę, ale i tak przegrali. Stokowiec był bohaterem.
Jagiellonia kończy rok ze stratą około 10 milionów złotych – mówi prezes białostockiego klubu Wojciech Pertkiewicz.
Całkiem sporo.
To nie wynika z bezpośrednich zaniedbań, tylko z czasów prosperity Jagiellonii, kiedy mając odpowiednie nadwyżki finansowe, inwestowano np. w akademię, gdzie zbudowano świetny ośrodek, otwarto siedzibę klubu, zainwestowano w ludzi i narzędzia. To wszystko jest godne pochwały, ale dziś to już koszt stały klubu. Do tego doszło oczywiście kilka nietrafionych transferów i brak transferów wychodzących. Przychody klubu to także dzień meczowy, a tutaj są to niewielkie pieniądze, jeśli w ogóle można mówić o jakichś konkretnych kwotach. To ze względu na zaskakująco niekorzystną w polskich warunkach umowę na funkcjonowanie klubu na stadionie, która znacznie ogranicza możliwość czerpania przychodów z dnia meczowego. Mam nadzieję, że nowy sezon zaczniemy już w oparciu o nową umowę, partnerską i dającą szansę na to, by dzień meczowy kończyć na plusie. W końcu Jagiellonia to Duma Podlasia, wizytówka regionu. Elementów składowych budżetu jest znacznie więcej. Na końcu liczy się matematyka, skoro przychody spadły, a wzrosły koszty, to równa się kłopot.
Ma pan pomysł, w jaki sposób można to zmienić? Wiadomo, że na to potrzeba czasu, ale czy czuje pan wobec tej sytuacji bezradność, czy wręcz przeciwnie, mówi pan sobie, że po raz kolejny, podobnie jak w Gdyni musi pan zakasać rękawy, aby poprawić kondycję finansową klubu?
Nie ukrywam, że sytuacja jest trudna. Różnica między Gdynią a Białymstokiem jest taka, że w Arce miałem bardzo przychylną radę nadzorczą, ale właściciel nie był do końca aktywny, zarówno finansowo, jak i poza finansowo. Czułem jednak wsparcie rady nadzorczej. Tutaj niesamowitym plusem jest fakt, że ludzie w radzie nadzorczej prawie w całości pokrywają się z udziałowcami, którzy są w klubie, żyją nim i są gotowi na wszelką pomoc doraźną i długofalową. To osoby, które uratowały Jagiellonię kilkanaście lat temu i wspierają finansowo po dziś. Za każdym razem, gdy się spotykamy, a działo się to kilkukrotnie, po naświetleniu sytuacji i pokazaniu ewentualnych zagrożeń dochodzi do burzy mózgów oraz myślenia, w jaki sposób wyjść z kłopotów. To mnie napawa optymizmem, wygląda to mniej boleśnie niż mogłoby się wydawać, patrząc w same dokumenty.
Trener Stali Mielec, Adam Majewski stracił kilku ważnych piłkarzy, ale nie zamierza się poddawać.
W całym tym zamieszaniu trener Majewski zachowuje spokój. Zapytany przez nas, co sprawia, że ma w sobie tyle cierpliwości i wyrozumiałości dla aktualnej sytuacji klubu, najpierw odpowiedział z uśmiechem: „Nie mam pojęcia”. Ale po chwili dodał: – Od początku sezonu walczymy ze swoimi ograniczeniami. Taka jest nasza wspólna decyzja i mam nadzieję, że efekt końcowy będzie pozytywny. Sytuacja jest trudna, ale nie zamierzam się poddawać.
– 90 procent trenerów z tzw. karuzeli ligowej rzuciłoby tę pracę szybciej, niż mogłoby nam się wydawać – mówi wprost europoseł Poręba, który latem postawił na Majewskiego, kiedy z pracy zrezygnował Włodzimierz Gąsior. – Ale mamy szczęście do człowieka, który odznacza się opanowaniem, spokojem i jednocześnie jest świetnym fachowcem. Trener Majewski rozumie potrzeby i aktualną sytuację klubu. Mamy fajne relacje i liczę, że będziemy współpracowali przez kolejne lata – dodaje.
Jewhen Konoplanka szykuje się do debiutu w Ekstraklasie.
– Jewhen trenuje normalnie. Będzie odczuwał obciążenia, bo dawno nie trenował z drużyną. Wygląda naprawdę nieźle. Trzeba go podnieść motorycznie, żeby nic się nie stało – mówił o swoim zawodniku Jacek Zieliński. Szkoleniowiec zdecydował, że nie weźmie Konoplanki na mecz z Jagiellonią. Były piłkarz Szachtara może znaleźć się w kadrze meczowej na poniedziałkowe spotkanie z Bruk-Bet Termaliką Nieciecza. – To z pewnością transfer, który pomoże drużynie. Pytanie tylko, ile czasu Konoplanka będzie potrzebował, by fizycznie dojść do siebie. Cracovia nie powinna wystawiać niegotowego zawodnika, bo może być z tego więcej złego niż dobrego – mówi „PS” Grzegorz Mielcarski, który komentował dwa z trzech meczów Pasów w rundzie wiosennej. Były reprezentant Polski zwraca uwagę na to, jak inne gwiazdy adaptowały się w ekstraklasie.
– Pamiętamy, jak było z Richmondem Boakye. Potrzebował sporo czasu, by wkomponować się w zespół. To samo było z Lukasem Podolskim. Mistrz świata z 2014 roku nie miał łatwego wejścia do ekstraklasy i też musiał nadrobić zaległości – przypomina Mielcarski.
SPORT
Andrzej Grygierczyk o wiadomej sprawie.
Minionych dwadzieścia kilka lat to czas nieustannych, czasem większych, czasem mniejszych ustępstw wobec władcy Kremla, co łatwo sobie wytłumaczyć głównie miliardowymi interesami, w tym gazowymi. Dano mu też igrzyska olimpijskie, dano i finały piłkarskich mistrzostw świata. Satrapa rozkwitał, a im bardziej dawano mu palec, tym bardziej łapał w zęby całą rękę. Ale nawet to było tolerowane. W imię świętego spokoju? I co teraz mamy? Już najwyższy czas, by odświeżyć sformułowanie non possumus. Mówiąc wprost: nie wolno już zrobić ani kroku w tył, w żadnej sprawie, również w sporcie; zwłaszcza z tym gównianym tłumaczeniem, żeby sportu nie mieszać z polityką i że sportowcy są Bogu ducha winni. Otóż właśnie nadszedł czas, że bardzo trzeba mieszać, co oznacza, że Rosja putinowska nie powinna funkcjonować w sportowym (i każdym innym) świecie na żadnych warunkach i w żadnym wymiarze.
Rozmowa przed 23. kolejką Ekstraklasy z byłym piłkarzem m.in. GKS-u Katowice, Górnika Zabrze, Zagłębia Sosnowiec i Widzewa Łódź, Bogdanem Pikutą.
Lider ze Szczecina podejmie wicelidera z Poznania. Pana zdaniem kwestia mistrzowskiego tytułu rozstrzygnie się między Pogonią i Lechem, czy w tej sytuacji skorzysta ktoś trzeci, np. Raków Częstochowa?
– Mistrzem będzie ktoś z duetu Lech – Pogoń. Osobiście typuję zespół z Poznania. Lech w końcu znalazł trenera, który zapanował nad poznańską szatnią. Maciej Skorża to doświadczony szkoleniowiec, ma za sobą także pracę za granicą, zna realia polskiej ligi, a jednocześnie wie, jak pracować z wielokulturową szatnią. Oczywiście trener Pogoni także jest fachowcem. Zresztą fakt, że tak długo prowadzi Pogoń, która z każdym rokiem staje się silniejsza, jest tego najlepszym dowodem. W ostatecznym rozrachunku stawiam na klub z Poznania. W meczu kolejki obstawiam remis, ale pamiętajmy, że tytułów nie zdobywa się w bezpośrednich konfrontacjach. Oczywiście wygrana w takim meczu to prestiż, ale prawda jest taka, że mistrzem będzie ten, kto straci mniej punktów w meczach z drużynami z dolnych rejonów tabeli.
W najbliższej kolejce zmierzą się ze sobą Legia Warszawa i Wisła Kraków. Jeszcze kilka lat temu mówilibyśmy o meczu kolejki, a tymczasem mamy do czynienia ze starciem na dole tabeli. Czyżby Legia była przykładem na to, że pieniądze to nie wszystko?
– Kochamy piłkę nożną między innymi za jej nieprzewidywalność. Gdyby ktoś kilka miesięcy temu powiedział, że Legia będzie w tym sezonie bronić się przed spadkiem, zostałby wyśmiany i posądzony o niepoczytalność. Tymczasem fakt jest taki a nie inny. Legia jest tam, gdzie jest i naprawdę musi wziąć się w garść. Wisła także ma swoje problemy, ale uważam, że Jerzy Brzęczek nad tym zapanuje. Piłkarzy Legii paraliżuje ostatnio gra na własnym stadionie. Widać, że tam jest bardzo nerwowo. Ekipa z Krakowa wcale nie jest przed tym meczem na straconej pozycji. Na pewno sprawy ambicjonalne w takim meczu też będą miały spore znaczenie. Nieważne, gdzie te zespoły są w tabeli: to mecz Legia – Wisła. Mój typ? Myślę, że podobnie jak w Szczecinie – będzie podział punktów.
Rozmowa z Igorem Sapałą, pomocnikiem Rakowa.
144 dni to dużo czy mało?
– Bardzo dużo.
Trudno wrócić po tak długiej przerwie do gry?
– Ma to swoje różne strony. Pojawia się w człowieku lekki stres. Można rozgrywać sparingi czy trenować, ale mecz ligowy to coś zupełnie innego. Po tak długiej przerwie nie jest to prosta rzecz.
Marek Papszun niedawno opowiadał mi, że pierwszy raz spotkał się z tak dziwną kontuzją. Może pan powiedzieć o niej coś więcej?
– Jest to dość niespotykane miejsce, ponieważ narośl zrobiła mi się pod stopą. Jest to nieprzyjemne, ale przede wszystkim trudne do wyleczenia. Trudno to miejsce odciążyć, jest ciągle naciskane podczas chodzenia czy stawania. Ta kontuzja była o tyle ciężka, że niełatwo było spokojnie i powoli wrócić do treningu. Od razu, gdy zaczynało się chodzić, obciążenie na stopie było pełne. Trzeba było czekać. Przez to ta kontuzja była nietypowa. Nie ma wielu miejsc, które mogą się „popsuć”, a w moim przypadku stało się to w tak niespotykanym. Nie było także wiadomo, jak to leczyć. Musiało się to samo zagoić. Trudno było także określić termin powrotu na boisko.
Było to bardzo uciążliwe? Grał pan z tą naroślą już w finale Pucharu Polski.
– Początkowo nie była ona duża. Ona przeszkadzała mi tylko troszeczkę. Przy lekach przeciwbólowych czy odpowiedniej pracy fizjoterapeutów mogłem z nią grać. Faktycznie zaliczyłem kilka występów. Po okresie przygotowawczym do tego sezonu ta narośl była na tyle uciążliwa, że nie byłem w stanie nawet spokojnie trenować. Musiałem brać leki przeciwbólowe przed treningami. To było bez sensu. Można wziąć tabletkę przeciwbólową czy zastrzyk na mecz, ale jeżeli trzeba się ratować na treningach, to prowadzi donikąd. Cały sezon był przed nami, więc trzeba było zacząć leczenie na poważnie.
SUPER EXPRESS
Wiktor Putin z Unii Tarnów uważa Władimira Putina za człowieka gorszego od Hitlera.
– Rakiety spadły na wiele miejsc na Ukrainie.
– Bezczelny Putin zaatakował z kilku stron, całą Ukrainę. Nie ograniczył się do Republik Donieckiej czy Ługańskiej. Nie ma w tej chwili bezpiecznego miejsca w moim kraju. To jest chory człowiek. Trudno zrozumieć, co on ma w tej głowie. Od lat nasza sytuacja przypominała siedzenie na beczce prochu.
– Jak pan patrzy na Putina?
– To dla mnie najgorszy człowiek na świecie. Gorszy od Hitlera. Nie chcę na niego patrzeć i go słuchać. A wspiera go Alaksandr Łukaszenka, który obiecywał, że nie wpuści wojsk rosyjskich ze strony Białorusi. Widać, co jego słowa są warte.
Ołeksandr Szeweluchin w gorzkich słowach o transformacji swojego kraju po rozpadzie ZSRR.
– Wie pan, ja do dziewiątego roku życia żyłem w Związku Radzieckim i co nieco jeszcze z tamtej epoki pamiętam. Potem dorastałem w niepodległej Ukrainie, od dziesięciu lat mieszkam w Polsce. Obserwowałem więc z bliska te trzy rzeczywistości. I mam wrażenie, że Ukraina – moja ojczyzna – nie najlepiej przez 30 lat swego istnienia dbała o tę swoją niezależność. Zamiast tego zachłysnęliśmy się słowem „demokracja”. Dziś ta demokracja jest, a teraz cierpimy w wyniku jej nadmiaru. Bez głosu sprzeciwu tolerowaliśmy przez ćwierć wieku fakt, że 50 proc. ludzi w Ukrainie wolało mówić po rosyjsku. Że w telewizji ukraińskiej język rosyjski wśród zapraszanych gości był traktowany na równi z ukraińskim. ZSRR skończył się, gdy miałem – jak już mówiłem – dziewięć lat. I wie pan co? Przez kolejnych kilka lat lekcje matematyki – a nawet historii Ukrainy! – w moich szkołach były prowadzone po rosyjsku. Czy można się więc dziwić, że Putin bardzo cynicznie wykorzystywał teraz te fakty, by znaleźć pretekst do agresji? „Skoro ci ludzie wolą mówić po rosyjsku, to czują się Rosjanami. I ja muszę ich bronić” – mówił.
Fot. FotoPyK